Epilog


Legenda o Gniewie i Chaosie

Bóg, z pomocą aniołów, stworzył świat i ludzi, a Gniew przyglądał się im z zachwytem. Zachwycał się wszystkim, ich dobrocią, umiejętnością kochania, empatią, idealnym wyglądem i dopasowaniem względem siebie. Sam zapragnął mieć obok siebie kogoś tak idealnego, dlatego poszedł do Boga z prośbą o stworzenie dla niego, kogoś dopasowanego. Bóg, nie chcąc, by Gniew przestał odgrywać swoją rolę, stworzył Chaos, łącząc wszystkie inne emocje ze sobą i nadając mu materialną postać. Nie zamierzał, tak łatwo, spełnić prośby Gniewu.

Obiecał, że zwiąże z nim Chaos na zawsze, jeżeli ten stworzy istotę, choć odrobinę dorównującą jego ludziom.

Gniew ucieszył się niesamowicie, widząc, jak piękny był się Chaos i z jaką miłością na niego patrzy, dlatego nie zastanawiając się dłużej nad tą propozycją, wziął się do pracy. Zebrał trochę ziemi, zaczerpnął wody z kryształowego jeziora i zdjął z nieba kilka gwiazd. Ulepił istotę o idealnych proporcjach i delikatnych rysach, lecz to wciąż była jedynie figurką z gliny o oczach błyszczących niesamowitą jasnością. Rzucił się więc w odmęty Wszechświata, złapał esencję Słońca i Księżyca. Zaczął pleść dwie nici tak długie, jak wieczność – srebrną dla mrocznej strony i złotą dla jasnej. Połączył je ciasnym węzłem, po czym rozciął ulepioną istotę i wplótł je w samo jej centrum. Zrzucił istotę na ziemię, by swoimi zdolnościami ulepszyła i ułatwiła życie ludziom Boga.

Istota stworzona przez Gniew była zdecydowanie lepsza niż ta stworzona przez Boga. Posiadała umiejętności, których boskim ludziom brakowało. Gniew nazwał te atrybuty magią Słońca i Księżyca. Bóg z zazdrością patrzył na istoty zrodzone z umysłu Gniewu, nie chcąc przyznać, że poradził sobie świetnie, cisnął Chaosem wśród ludzi, rozrywając go na setki kawałków.

Gniew oszalał z rozpaczy i zabił Boga. Całe eony zajęło mu pokonanie jego aniołów, ale ostatecznie udało mu się zrzucić je z nieba i odebrać im pamięć o ich stwórcy. Zasiał w nich nienawiść, pomieszał w ich myślach, sprawiając, że z dobrych i prawych zmieniły się w wygłodniałe, cierpiące bestie, a ich katorgom mogły ulżyć jedynie dusze pozostawionych przez Boga istot.

Całe wieki obserwował ludzi i magiczne istoty, mieszał ich myśli, zniekształcał wspomnienia, zrzucał na nich nieszczęścia, szukając desperacko wszystkich kawałków Chaosu. Skazywał ich na cierpienie, nienawiść, ból, którego pochodzenia nie mogli dostrzec. Kłócili się o rzeczy, które się nie wydarzyły, walczyli o sprawy, które ich nie dotyczyły. A Gniew patrzył na nich i wciąż mieszał, chcąc dać nauczkę zazdrosnemu Bogu.

Parł przed siebie i zostawiał zgliszcza w miejscach, w których się pojawiał, wyrywając części Chaosu z umysłów śmiertelników. Kiedy udało mu się zebrać wszystkie skrawki obiecanego kochanka, wyciągnął srebrną nić z istot, które stworzył, i zszył duszę Chaosu starannie, nie mogąc doczekać się spotkania z kimś, kto od wieków był mu przeznaczony.

Lecz coś poszło nie tak. Chaos bał się Gniewu i drżał za każdym razem, kiedy ten się zbliżał. Nie pamiętał, że został stworzony specjalnie dla niego, a zapewnienia gniewnego boga o jego oddaniu i miłości, odbijały się echem od poranionej duszy Chaosu.

Z rozdartym sercem Gniew postanowił ponownie rzucić Chaos wśród ludzi, chcąc, by odrodził się jako istota zrodzona ze Słońca i Księżyca – wtedy mógłby wejść w zakamarki umysłu nieszczęsnego kochanka i wydobyć wspomnienia na powierzchnię. Nie spodziewał się jednak, że Chaos nie od razu odrodzi się jako istota stworzona przez niego i że sam będzie musiał dotrzeć do tego, kim jest, aby stać się znów sobą.

Więc Gniew osiadł na ziemi, wśród istot, które sam stworzył, lecz pewnego dnia sprzeciwiły mu się, wyrywając z niego kawałek jego esencji. Uciekł wysoko w góry, zabierając ze sobą tych, którzy chcieli pójść za nim. Kiedy na nowo przywrócił względną harmonię, postanowił czekać na powrót przyrzeczonego mu Chaosu.

Jednak Gniew nie był cierpliwym bogiem; przybrał postać czarnego ptaka i odleciał w poszukiwaniu ukochanego. Od wieków lata po świecie, poszukując Chaosu i szalejąc z niespełnionej miłości. Miesza ludziom w głowach, wszczyna wojny i morduje ludzi, desperacko poszukując w nich esencji samego zamętu.

***

Sara upiła łyk kawy z porcelanowej filiżanki, przebiegając wzrokiem po tekście po raz kolejny. Serce szaleńczo obijało się o jej żebra, za każdym razem, kiedy tylko wracała do pierwszego akapitu.

Spojrzała na swoją towarzyszkę, siedzącą naprzeciw niej, popijając nieznany jej, mrożony napój. Złote włosy, upięte w wysoki kucyk, połyskiwały w letnim słońcu, a nagie ramiona rumieniły się pod wpływem promieni.

– Skąd to masz? – zapytała Sara, poprawiając rondo słomkowego kapelusza. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej, zalotnie puszczając oczko.

– Ten przystojniak z antykwariatu mi ją pożyczył. – Sara przewróciła oczami. – Być może wspomniałam mu o tym, że masz obsesję na punkcie starych legend i mitycznego Jorden. Mówił, że ma tego więcej.

– Tak? – Upiła kolejny łyk kawy i poprawiła się na oparciu krzesła.

– Tak. – Pokiwała głową energicznie i nachyliła się nad okrągłym stolikiem, przy którym siedziały. – Być może wspomniałam mu też, że chętnie tam zajrzysz.

Sara wydęła policzki w geście dezaprobaty. Nie lubiła, kiedy jej nowa znajoma na siłę szukała jej chłopaka. Nie potrzebowała w swoim życiu żadnego faceta. Wolała dowiedzieć się, kim jest. Z drugiej jednak strony, to pierwszy od miesięcy trop, jakiego mogła się chwycić.

Odchyliła się do tyłu, biorąc głęboki wdech. Dziś centrum miasteczka było wyjątkowo ciche, upał skutecznie odstraszał spacerowiczów, pozostawiając ciasne, brukowane uliczki tylko tym najwytrwalszym. Kawiarnia, w której spotykały się niemal codziennie, była niewielka, otoczona ogromnymi drzewami, dającymi przyjemny cień w takie dni jak ten. Sara lubiła tu przychodzić, biorąc pod uwagę jej niestabilne ciało, które w każdej chwili znów mogło zatrzymać się w czasie i spłonąć jak zapałka przy nawet najmniejszym kontakcie ze słońcem.

Położyła na stoliku wyliczoną kwotę i podniosła się z gracją, mocno ściskając książkę w dłoniach.

– Mogę? – zapytała niepewnie, z bijącym sercem.

– Oczywiście. – Blondynka poszła jej śladem, poprawiając przy okazji ubranie. – Powiedziałam mu, że oddasz w piątek.

Sara uśmiechnęła się. Więc już niedługo dowie się więcej. I może wystarczająco dużo, żeby jej wspomnienia wróciły. 

Świetnie.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top