Wspomnienie #5
Wpatrywała się w oblicze pogrążonego w śnie anioła tylko przez chwilę. Wyślizgnęła się spod jedwabnej pościeli, strząsając z siebie wcześniej jego dłoń. Chłód poranka sprawił, że jej skóra pokryła się gęsią skórką. Pospiesznie narzuciła na siebie szaty, paska nawet nie próbowała odnaleźć, wiedziała, że mógł zaginąć bezpowrotnie. Zamknęła drzwi najciszej, jak tylko potrafiła, ale mimo wszystko skrzywiła się, kiedy zamek szczęknął głośno.
Rozejrzała się po gwarnym korytarzu. Anioły, które służyły w pałacu Kreatora, biegały w tę i z powrotem, próbowały ogarnąć komnaty i nadchodzące śniadanie. Kiwały jej pospiesznie głową, nie zwracając zbytnio uwagi na drzwi, przy których stała. Wyprostowała się i z postawą godną bogini, ruszyła w stronę sali audiencyjnej i gabinetów, należących do Kreatora.
Podczas upojnej nocy, spędzonej z Abbadonem, zaspokoiła nie tylko swoje żądze. Anioł całkowicie opuścił bariery, jakie budował w swojej głowie, odkąd bogini Chaosu pojawiła się w Niebie. Wiedziała wszystko. Nawet więcej niż potrzebowała. Abbadon nie zwracał uwagi na to, kto wkrada się do jego umysłu, między kolejnymi, brutalnymi pchnięciami bioder. Czuła się obolała, ale wiedziała, że ten stan nie utrzyma się długo. Boskie ciało regenerowało się błyskawicznie, nie musiała używać do tego nawet swojej mocy.
Wspięła się po schodach, minęła dwóch uzbrojonych po zęby żołnierzy w białych uniformach. Takich samych, jak strój Michaela. Jednego z nich rozpoznała, pojawiał się często we wspomnieniach Anioła Zagłady. To Gabriel, Archanioł, wojownik samego Boga. Pałał do niej nieuzasadnioną nienawiścią i była pewna, że rozpoznał ją, kiedy mijała go i jego towarzysza, przeskakując po dwa schodki. Nie zawracała sobie nim jednak głowy. W końcu była w stanie samodzielni dotrzeć do gabinetów Boga Życia.
Nie miała skrupułów. Sprawdziła każdy zakamarek umysłu Abbadona, dotarła do chwili, w której ujrzał ją po raz pierwszy, a nawet do chwili, w której Kreator powiedział aniołom, że odnalazł kolejne bóstwo. Myśli Anioła Zagłady krążyły wokół jej nagiego ciała nawet wtedy, kiedy przyglądał się jej każdego dnia, oszalał na jej punkcie. Zadania, powierzone mu przez zwierzchnika, wykonywał automatycznie, nie zastanawiając się nawet, czy postępuje słusznie.
Zaniepokoiło ją to. Morze krwi, które przelewało się przez umysł anioła, powinno odcisnąć na nim piętno, ale według tego, co widziała – był to dzień jak co dzień. Śmierć nie robiła na nim wrażenia. Prawdziwy żołnierz; wziąć zlecenie, odnaleźć i zabić. Często towarzyszył Michaelowi, kiedy w grę wchodziła śmierć bóstwa. Bóstwa, które nie należało do Panteonu. Tych było setki, jeśli nie tysiące. Ginęli z błahych powodów, zwykle za sprzeciw wobec Kreatora. Panteon był nietykalny. Przynajmniej na chwilę obecną.
Powoli składała informacje do kupy. Abbadon nie wiedział dokładnie, co się dzieje, wiedział jedynie, że ma utrzymać Deus Domus w ryzach, nie tracąc przy tym zbyt wielu bóstw, lecz jego miecz nie był w stanie zgładzić żadnego z nich. Mógł ich zranić, ale nie zabić. W przeciwieństwie do miecza Księcia. Michael bez skrupułów pozbawiał wieczne istoty życia, był na każde skinienie Kreatora. Nie wahał się, kiedy trzeba było pociąć duszę boskich istot i rozrzucić je po Wszechświecie. Oblał ją zimny dreszcz, kiedy oglądała kolejne egzekucje w niesamowicie pięknym miejscu, jakim był plac główny przed pałacem Panteonu.
Groteskowe sceny sprawiły, że oblał ją zimny pot. Litry krwi, spływające po nieskazitelnym, kremowym bruku wprawiły ją w osłupienie, mięśnie zesztywniały, a serce zatrzymało się, co nie umknęło uwadze Anioła Zagłady. Udało jej się jednak wybrnąć z chwilowej utraty kontroli nad swoimi emocjami.
Przeskoczyła ostatni stopień, po czym rozejrzała się po kolejnym, śnieżnobiałym korytarzu. Przywołała wspomnienia Abbadona i ruszyła przed siebie, odtwarzając w głowie drogę do miejsca spotkań Kreatora i jego żołnierzy. Drzwi były uchylone, więc pchnęła je i weszła do środka, nie czekając na żadną reakcję. Wyprostowała się dumnie, taksując wzrokiem wysokie pomieszczenie.
Znajdowało się kilka schodów niżej, białe ściany pozbawione plam wspinały się na kilka metrów, pośrodku sufitu rozpościerał się ogromny żyrandol. Miliony kryształków migały w mdłym świetle świec, rozjaśniając pomieszczenie setkami różnokolorowych światełek. W centralnej części auli stał owalny stół, a wokół niego zgromadziło się pięć aniołów i samo bóstwo.
Kreator podniósł głowę znad dokumentów i wciągnął powietrze w płuca ze świstem, kiedy tylko dostrzegł jej białą czuprynę u szczytu schodów. Głowy jego towarzyszy powędrowały w tę samą stronę, a ich oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu. Ruszyła na dół, niewzruszona docierającymi do niej podszeptami. Ściany niemal zatrzęsły się, kiedy aniołowie wznosili bariery wokół swoich umysłów. Kreator założył ręce na klatkę piersiową, wodził za boginią wzrokiem, rejestrował każdy jej krok. Kąciki ust bóstwa drgały nerwowo za każdym razem, kiedy ich spojrzenia spotykały się. To była jedyna oznaka tego, że nie spodziewał się jej zobaczyć.
– Czemu zawdzięczam tę wizytę? – zapytał, unosząc ciemną brew do góry. Teraz już nie odrywał od niej wzroku. Próbował wwiercić się w jej umysł, szukał słabszego punktu, przez który mógłby się przebić, lecz nie był w stanie odnaleźć żadnego. Gdyby tylko częściej z nią rozmawiał, wiedziałby, że jest Mistrzynią Stawiania Barier. – Abbadon źle się zachował wobec ciebie, pani?
– Wręcz przeciwnie. – Uśmiechnęła się, mimo że pod skórą czuła lód. – Raczej to ja zachowałam się źle wobec niego, szukając sposobu, by do ciebie dotrzeć.
Bóg uniósł brwi w niemym zdziwieniu. Chaos oparła się o blat stołu, przyciskając ciężarem ciała dokumenty, które na nim leżały. Emanowały boską esencją, była pewna, że pochodzą właśnie z Deus Domus.
Kreator powiódł wzrokiem po zebranych. Zaciśnięte usta sugerowały, że nie jest zadowolony z takiego obrotu spraw.
– Może dokończymy później? – odezwał się któryś z nich niepewnie.
– Och, nie ma takiej potrzeby – odwróciła się i posłała w ich stronę najsłodszy uśmiech, jaki miała w swoim arsenale. Obeszła Kreatora, ocierając się ramieniem o jego szaty. Zesztywniał i wstrzymał oddech. Usiadła na jego miejscu, po czym zarzuciła nogi na podłokietnik. – Nie przeszkadzajcie sobie. Mnie też interesuje Deus Domus, chętnie się czegoś dowiem.
– Saariel, to nie jest najlepszy... – zaczął, odwróciwszy się ku niej, ale przerwała mu ruchem dłoni.
– To jest bardzo dobry moment. – Pochyliła się do przodu, marszcząc gniewnie brwi. Esencja zatańczyła pod jej skórą, dając tym samym znać, że jest gotowa w każdej chwili ruszyć do ataku. – Myślę, że zbywałeś mnie wystarczającą ilość czasu.
Szmer odsuwanych krzeseł przeciął ciszę, która zaległa po wkroczeniu bogini do auli. Anioły ruszyły ku schodom, wycofując się częściowo tyłem. Wyczuwała ich strach i niepewność, Przesunęła językiem po dolnej wardze, chcąc dokładnie poczuć ten subtelny akcent, unoszący się w powietrzu. Esencja przeskakiwała po jej ramionach niczym błyskawice przecinające zachmurzone niebo. Wyczuła również napięcie, jakie zalało ciało Kreatora, ale nie przejmowała się tym zbytnio. Jej cierpliwość skończyła się wraz ze spotkaniem Księcia w cztery oczy.
Życie oparło się o krawędź stołu. Próbował być opanowany, ale te mikro drgania jego szczęki sugerowały coś zupełne innego. Wodził wzrokiem gdzieś ponad ramieniem bogini, jakby obawiał się, że jeżeli spojrzy jej w oczy, to pozna wszystkie jego sekrety.
Nie mylił się.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytał z pozornym spokojem, ale drżenie jego głosu wprawiało powietrze w delikatne drgania.
– Wyruszam do Deus Domus – odparła bez ogródek, machając jedną nogą. – Gdybym była bardziej nieufna, uznałabym, że mnie tu więzisz.
Kreator zacisnął zęby tak mocno, że mogłaby przysiąc, że usłyszała pękającą kość.
– Nic bardziej mylnego. Po prostu uważam, że Panteon wciąż nie jest gotowy, żeby cię poznać. – Wzruszył ramionami.
– Oni w ogóle wiedzą o moim istnieniu? – Otworzył usta, ale zawahał się i ten ułamek sekundy, kiedy spojrzał jej w oczy, wystarczył, by domyśliła się, że nie. Wezbrała w niej złość. – Zamierzałeś im w ogóle powiedzieć?
– Naturalnie. – Przełknął ślinę, po czym odwrócił się do niej plecami. – Jest pewien problem, którego nie jestem w stanie rozwiązać, twoja obecność mogłaby pogorszyć tylko sytuację.
– Zabijasz inne bóstwa – oznajmiła, podnosząc się z siedzenia. Stanęła tuż za nim, po czym oparła dłonie na jego ramionach. Stanęła na palcach, by dosięgnąć ustami ucha Życia. – To karygodne.
Wyprostował się natychmiast, ale bogini się nie odsunęła. Zaciskała mocno palce na ramionach Kreatora, czuła, jak cierpnie cały.
– Wymierzanie sprawiedliwości nie należy do ciebie – szepnęła z doskonale słyszaną pogardą, sączyła ją do ucha mężczyzny bez skrupułów. – Niższe w hierarchii anioły nie powinny wykonywać egzekucji na bogach.
– Nic nie rozumiesz. – Pokręcił głową. – Podjęcie takich kroków było konieczne.
– Ze względu na co? – Odsunęła się, ale pozostawiła nitki esencji na jego tunice, by nie poczuł się zbyt swobodnie. – Jeżeli reszta bóstw jest tak pojętna, jak ty, to będą w stanie sami rozwiązać swoje problemy.
Splotła ręce na plecach, po czym rozejrzała się dookoła ponownie. Wolnym krokiem obeszła stół, przyglądając się uważnie dokumentom. Część z nich była spisana w enochiańskim, innych nie rozumiała, ale to była kwestia czasu, by się ich nauczyła. Kreator wodził za nią spojrzeniem. Była pewna, że gotuje się w środku ze złości, widziała niejeden jego wybuch gniewu. Tym razem się powstrzymywał tylko ze względu na to, że była mu równa.
Choć czy on tak myślał? Mordował swoich braci bez mrugnięcia okiem, więc jaka była szansa na to, że traktuje ich albo ją, jak równych sobie? Bariery w umyśle mężczyzny trzymały się mocno, ale widziała w nich głębokie rysy, przez które dostałaby się do informacji, nawet się przy tym nie męcząc. Liczyła jednak na to, że bóstwo postąpi właściwie.
– Daj mi trzy dni – powiedział w końcu, kiedy zbliżyła się do niego, a nitki jej mocy przebiegły chaotycznie po stole. – Za trzy dni zabiorę cię do Deus Domus.
– Trzy dni – powtórzyła, patrząc mu prosto w oczy. Podeszła tak blisko, że stykaliby się nosami, gdyby byli tego samego wzrostu. – Później użyję na tobie wszystkich tortur, które widziałam we wspomnieniach Abbadona.
Szarpnął się do tyłu, jego nogi zaplątały się o siebie i padł na siedzenie własnego krzesła. Przesunął się jeszcze bardziej, jakby chciał wcisnąć się w miękkie oparcie. Wodził przerażonym wzrokiem po twarzy Chaosu, po części nie wierząc w to, że byłaby do tego zdolna.
Ona wiedziała, że była.
Wdarła się do jego umysłu. I pokazała mu to, wciąż się uśmiechając.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top