Rozdział 5

Padła na ziemię, ciężko dysząc. Wysoko nad jej głową, przeleciał kruk, ciemniejszy od samego mroku. Nie sądziła, że będąc wampirem, może aż tak bardzo się zmęczyć. Henry przekonywał ją, że z czasem to minie, jednak im dłużej z nim trenowała, tym bardziej w to wątpiła.

Krew sączyła się z jej ramienia, pokrywając bluzę coraz większą, mokrą plamą. Wampir przystanął dwa metry dalej, ściskając w dłoni sztylet splamiony jej krwią.

Położyła głowę na mchu i zamknęła oczy. W skroniach jej szumiało, głód pukał w jej wnętrze coraz nachalniej. Rewolwer, którym ćwiczyła, zgubiła już dawno, nawet nie wiedziała gdzie. Jej ciosy wciąż nie były na tyle precyzyjne, by choćby wybić Henrego z rytmu.

Kiedy po zmroku wchodzili do lasu i zaczynali swój codzienny rytuał, coś się w nim zmieniało. Jakby w jego głowie znajdowała się przekładnia, którą uruchamiał, zmieniał się wtedy w zupełnie kogoś innego. Kogoś, kogo nie mogłaby nazwać swoim przyjacielem.

Bo rzeczywiście za takiego go uważała. Minęły tygodnie, odkąd ją przemienił. Zgodnie z obietnicą, wprowadził ją w tajniki bycia wampirem. Przeprowadził przez trudne początki, jakby była małym, zagubionym dzieckiem. Uczył kontroli nad pragnieniem, samodyscypliny. Pokazał, jak wybierać swoje ofiary, co robić, by nie pamiętały, że w ogóle zostały ugryzione. Początkowo, co wieczór, stawiał na biurku w jej pokoju karafkę ze szkarłatną cieczą, ale przyszedł dzień, w którym musiała zapolować.

Kiedy to zrobiła, zadziałała całkowicie instynktownie. Jak drapieżnik, czający się w zaroślach na swoje ofiary. Po cichu, z gracją kota, schwytała swoją ofiarę i najadła się do syta. Pierwszy raz był na tyle emocjonujący, że nie mogła się powstrzymać. Wyssała człowieka do ostatniej kropli.

I wtedy zobaczyła to, czym miała się zająć.

Kiedy w panice, obserwowała, jak z tego młodego człowieka uchodzi życie, Henry podszedł do nich. Wyciągnął z kieszeni niewielki kryształ w kształcie łzy. Wypowiedział niezrozumiałe dla niej słowa, a z na wpół otwartych oczu młodzieńca uleciała iskra. Mała, żółta, iskrząca jak zimne ognie. Wampir pochylił się, złapał iskrę w pojemnik i zamknął szczelnie. Wtedy powiedział do niej, że to esencja życia, którą żywią się anioły. Że tym właśnie będzie się zajmowała, a on nauczy ją jak to robić, po tym, jak nauczy się walczyć.

Czas jednak pokazał, że nigdy nie złowi żadnej duszy.

Wahała się. Zastanawiało ją, czemu anioły same nie mogły tego robić. Od tego momentu minęło sporo czasu, a Henry wciąż nie odpowiedział jej na to pytanie. Wiele rzeczy przed nią ukrywał, jednocześnie zapewniając, że mają całą wieczność, by mógł o wszystkim jej powiedzieć.

– Sara. – Dźwięk imienia wyrwał ją z rozmyślań. – To nie pora na bujanie w obłokach.

Uniosła się na łokciu, wydymając policzki.

– Boli mnie ramię – odparła zgodnie z prawdą.

– Myślisz, że twojego przeciwnika będzie obchodziło, czy coś cię boli?

Nie będzie, pomyślała, wstając z ziemi. Henry tym razem stał tuż obok. Ubrany w czerń, prezentował się wręcz majestatycznie. Jego gama kolorystyczna była stosunkowo uboga, ale znakomicie pasowała do właściciela. Sara wiedziała już, że Henry ma w sobie mrok, o którym nikomu nie mówił. Często, kiedy myśli, że ona nie widzi, błądził gdzieś daleko, zatopiony w swoich myślach po sam czubek kruczoczarnych włosów. Nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi, zawsze czujny, cichy. I pozbawiony wszelkich skrupułów, kiedy wykonywał zadania. Henry zabierał Sarę na łowienie często. I często, z premedytacją, zawalał całkowicie sprawę.

– Dlaczego ciągle mnie ganiasz po tym lesie, skoro moim zadaniem nie będzie walka? – zapytała po dłuższej chwili milczenia.

– Żyjesz wśród niebezpiecznych istot, sarenko. – Przewróciła oczami. Nie lubiła, kiedy zwracał się do niej przezwiskiem, które nadał jej Lucyfer. – Musisz umieć się obronić, kiedy mnie nie będzie w pobliżu. Kiedyś wrócę do swoich, a ty zostaniesz tu sama.

– Wrócisz? – Jej głos zadrżał, mimo że wcale tego nie chciała. Ciemnooki skinął głową.

– Mam tam do załatwienia jeszcze parę spraw.

– Jakich?

– Nie musisz na razie wszystkiego wiedzieć – odparł, rzucając jej broń. – I nie gub więcej magnum. Drugiego takiego raczej już nie znajdę.

Zerknęła na smukłą, złotą lufę pistoletu. Broń wyglądała, jakby była z innej epoki. Albo nawet innego wymiaru, o ile te istniały. Drewniana rękojeść posiadała napis, który z biegiem lat zatarł się i był trudny do odszyfrowania. Choć mogłaby przysiąc, że słowa na niej zapisane, są po łacinie – starym, wymarłym języku, który nie był w użyciu od setek lat.

– Dlaczego każesz mi do siebie strzelać, kiedy do łowienia dusz wystarczą tylko ręce i kilka słów? – zapytała, jednak nie otrzymała odpowiedzi.

Henry zniknął sprzed jej oczu, lecz wyczuła go z tyłu. Odwróciła się, przyjmując postawę. Wampir, z niebywałą prędkością, parł w jej stronę, gotowy do kolejnego ataku. Mocno trzymając magnum, oparła rękę o przedramię, kierując lufę w jego stronę. Bez zawahania nacisnęła na spust, lecz posłała kulę w niebyt. Henrego już tam nie było. Poczuła na szyi cienkie ostrze.

– Za wolno – usłyszała tuż przy uchu. Przeszedł ją dreszcz. – Zbieraj się, niedługo zacznie świtać.

Spojrzała na szarą przestrzeń między drzewami. Gdzieś w oddali słyszała ciche, nieśmiałe kwilenie ptaków, zwiastujących początek nowego dnia.

***

Przerzucała stronę za stroną, ciągle mrużąc oczy. Część z tekstów, które musiała przyswoić, były dla niej niezrozumiałe. I nie była to kwestia języka, w którym zostały napisane, a to, o czym traktowały.

Henry wyjaśnił jej, że ma zostać łowcą dusz. I o ile pakt, który anioły podpisały z wampirami lata temu, nagle nie rozpadnie się, to tak właśnie będzie wyglądało jej życie. Natomiast księgi, z którymi nakazał jej się zapoznać, traktowały o jakichś magach, sukkubach, syrenach i innych wilkołakach

– Wątpię, bym kiedykolwiek miała styczność z jakimś sukkubem – mruknęła, przewracając kolejną stronę.

– Robiłaś kiedyś zakupy u Barbary w dzielnicy Melton? – zapytał Henry. Wiedział już, że jej mieszkanie znajdowało się w tej części miasta, więc pytanie po części było retoryczne. Siedział na parapecie, studiując opasłe tomiszcze, oprawione w czerwony aksamit. Sara zmarszczyła brwi i skinęła głową. – W takim razie miałaś.

Ruda wypuściła powietrze. Przeciągnęła się ospale. Nawyki z ludzkiego życia wciąż jej nie opuszczały.

Przetarła oczy dłońmi, jak to miała w zwyczaju po ciężkim dniu. Tak wiele pytań jeszcze miała. Cisnęły się jej na usta, lecz ciemnooki zwykle milczał, kiedy przychodził czas nauki w jej wciąż pustym pokoju. Ona sama też nie bardzo chciała lawirować.

Niedługo po tym, kiedy Henry opuszczał to miejsce, przychodził Abbadon, by zdała mu raport ze swoich poczynań. Ona i anioł nie za bardzo za sobą przepadali. Kiedy tylko stawał w drzwiach jej pokoju, jedyne co widziała, to lśniące srebrną poświatą pierścienie, niezmiennie pozostające na jego smukłych palcach. Czuła pieczenie na policzku, mięśnie się spinały, a ręce zaciskały w pięści. Anioł również rzucał jej pogardliwe spojrzenia, jakby nie była godna niczego innego.

Zauważyła, że gdy Henry i Abbadon znajdowali się w jednym pomieszczeniu, atmosfera natychmiast gęstniała. Panowało ciągłe napięcie i wystarczyła iskra, by rzucili się sobie do gardeł. Dogadywali sobie, jakby znali się od lat i łączyła ich niezbyt ciekawa przeszłość. Henry, zapytany o to, rzucał jej tylko zdawkowo, że jeszcze nie czas na to i że musi się dobrze przygotować. Ale na co – tego również nie wiedziała.

Miała być tylko zbieraczką dusz.

Nie spodziewała się Henrego obok siebie, więc podskoczyła zaskoczona, gdy tylko go dostrzegła. Położył jej rękę na ramieniu. Ścisnęło ją w żołądku. Wampir zwykle nie zbliżał się do niej, chyba że chciał ją dźgnąć, podczas treningu.

– Będę dziś w centrum – oznajmił, kiedy podniosła na niego wzrok. – Mogę zajrzeć do twojego mieszkania i przynieść ci kilka rzeczy, jeśli chcesz.

Miała wrażenie, że jej serce zabiło.

– Mogłabym pójść z tobą? – zapytała niepewnie.

– Nie. Powiedz Asmodeuszowi, czego potrzebujesz.

– Ale...

Zamilkła.

Henry już łapał za klamkę. Westchnęła przeciągle. Koniec tematu. Wiedziała, że z ciemnookim nie było żadnych dyskusji, kiedy coś postanowił. Wiedziała o nim już tak dużo, a wciąż czuła, że to kropla w morzu historii, jaką mógł ją kiedyś uraczyć. Wszystko wokół niego było owiane tajemnicą.

Była bystra, spostrzegawcza. Szybko analizowała i przechodziła do działania. Wśród nieśmiertelnych czuła się jak dziecko we mgle, jakby wyprzedzali każdą jej myśl i każdy jej krok. Ciągle była w tyle, mimo swojego zaangażowania w nową rzeczywistość. Poczucie zagubienia towarzyszyło jej nieustannie.

Rzuciła się na materac i okryła kocem głowę. Była zmęczona, ramię wciąż pulsowało, mimo że po ranie nie było już śladu. Zamknęła oczy i odpłynęła po raz pierwszy, odkąd stała się wampirem.

***

Do mieszkania Sary prowadziły wąskie, ceglane schody, na których szczycie majaczyła dębowa balustrada. Mieszkała na poddaszu wiekowej kamienicy w samym centrum miasteczka. Na drewnianych drzwiach wisiała plakietka z jej nazwiskiem, starannie wykaligrafowanymi złotymi literami. Wziął ze sobą wytrych, by poradzić sobie z zamkiem, jednak gdy zabrał się do pracy, okazało się, że drzwi są otwarte.

Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Poczuł dziwne mrowienie pod skórą, jednak szybko odpędził od siebie to uczucie. Chciał uwinąć się w miarę szybko i wrócić do swojego apartamentu.

Mieszkanie na poddaszu było klimatyczne, ciepłe. Pierwszy powitał go loftowy salon, połączony z ascetyczną, niewielką kuchnią. Tuż obok niej malował się łuk, prowadzący do sypialni. Rozejrzał się niespiesznie. Lampa, stojąca przy kanapie wciąż się paliła, na ławie stała lampka wina, a obok leżała otwarta książka, notes i pióro. Wyglądało to tak, jakby właściciel wyszedł tylko na chwilę. Pod dużym oknem stało biurko, zawalone książkami, zaraz obok surowy regał, który nie odbiegał chaosem od niższego mebla. Rośliny, ustawione na parapecie, kładły się miękko na okładkach, prosząc o choćby kroplę wody. Po przeciwległej stronie, w półmroku, dostrzegł komodę, a na jej wierzchu dziennik, który był pierwszą pozycją na liście, jaką dostał od Asmodeusza.

Otworzył go na pierwszej stronie, Kartka była pokryta starannym, równym i pewnym pismem. Przezwyciężył w sobie chęć przeczytania zawartości i wrzucił dziennik do torby, zwisającej mu przez ramię. Podszedł do ławy, zgarnął pióro i spojrzał w stronę sypialni. Uczucie mrowienia nie ustępowało.

Ciemność panująca w pokoju nie przeszkadzała mu zanadto. Sypialnia, jak reszta mieszkania, była uboga w meble, a bogata w książki różnej maści. Naprzeciw sporych rozmiarów łóżka, stała szafa. Złapał za uchwyt i wtedy właśnie jasne światło rozproszyło ciemność.

Z trudem uskoczył przed kulą energii, rzuconą w jego stronę. Upadł, lecz równie szybko podniósł się i odwrócił do przeciwnika, dzierżąc rewolwer w ręku. Wycelował prosto w klatkę piersiową obcego i stanął oniemiały.

On i kopia jego podopiecznej, w wersji męskiej, mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Jego dłonie błyskały żółtym światłem, twarz wykręcała złość. Stał twardo na prostych nogach, gotowy do ataku. Był wyższy, niż Sara, jednak Henry nie miał wątpliwości, że są spokrewnieni. Krótko przycięte, rude włosy, kręciły się chaotycznie na czubku. Piegi miał wyraźniejsze, ale oczy tak samo duże i czekoladowe, obsypane gęsto ciemnymi rzęsami.

– Gdzie moja siostra? – zapytał przybysz i nie czekając na odpowiedź, posłał w stronę wampira kolejną kulę energii.

– Clipeus! – wyrzucił z siebie wampir, krzyżując przed sobą ramiona. Kula uderzyła w niewidzialną ochronę, rozpraszając się na boki.

Przybysz otworzył szerzej oczy. Zamknął dłonie w pięści, gasząc tym samym swoją broń. Henry nie był na tyle naiwny, żeby przestać celować w przeciwnika lufą magnum.

– Jesteś magiem? – zadał kolejne pytanie.

– Byłem – odpowiedział wampir, wciąż wpatrując się w chłopaka uważnie.

– Nie można przestać być magiem.

– To prawda. – Henry wyprostował się, widząc, jak ramiona rudowłosego opadają, a mięśnie rozluźniają.

– Gdzie Sara? – zapytał ponownie.

– W miejscu, do którego się raczej nie wybierzesz.

W jego oczach znów zapłonęła wściekłość.

– Chcę wiedzieć, gdzie jest moja siostra i to natychmiast, albo rozwalę ci łeb – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Jego dłonie znów rozświetliła czysta energia.

Azdorat zaryzykował. Przymknął powieki i wziął głęboki wdech. Ruszył ku szafie, z której potrzebował kilku rzeczy. Rudowłosy stał niewiele dalej, zaskoczony decyzją wampira, lecz wciąż gotowy do starcia. Henry zgarnął do torby niewielką kupkę ubrań i jakby nigdy nic, udał się w stronę salonu, nie zaszczycając chłopaka nawet spojrzeniem.

Mag stał tak, patrząc w pustą przestrzeń, znajdująca się przed nim. W środku gotował się cały, a z każdą chwilą wściekłość coraz bardziej pochłaniała jego umysł. Odwrócił się na pięcie, chcąc biec za mężczyzną, lecz stanął natychmiast, gdy zobaczył wampira siedzącego na kanapie i odpalającego papierosa.

Do Henrego docierały w tej chwili jedynie strzępki wspomnień z jego ludzkiego życia. Dziwił się sam sobie, że nie poznał od razu tego młodzieńca, choć był tak podobny do swojej matki. Dostrzegł też to podobieństwo w Sarze, lecz nie wiedział, skąd zna te rysy. Nie pamiętał. Żył tak długo, że wspomnienia sprzed wampirzej egzystencji chowały się gdzieś hen daleko, w zakurzonym pudełku na dnie jego świadomości. Nie przywiązywał również nadto do tego wagi, bo sądził, że anioły już dawno wybiły cały ród Kalerainów.

– Nie pamiętasz mnie? – zwrócił się do młodego maga, wciąż stał pod łukiem, prowadzącym do sypialni. Twarz młodzieńca wyrażała niezrozumienie. Henry wydał z siebie dźwięk, przypominający parsknięcie. – Oczywiście, że nie pamiętasz. Mogłeś mieć wtedy góra pięć lat.

– O czym ty mówisz? – głos mu drżał.

– Przyjrzyj mi się uważnie, chłopcze.

Kalerain zmrużył oczy. Tak bardzo nie wiedział, o czym mówi ten mężczyzna. Chciał tylko spotkać się z siostrą, nie dość, że jej nie zastał, nikt w tym mieście jej od tygodni nie widział, to jeszcze ten koleś. Mag, o którym nie miał pojęcia, ale jakiś dziwny. Wydawał się być żywym posągiem, jego ruchy były szybkie i pewne, tak, że nawet on, wspomagany magią, nie mógł w pewnych chwilach nadążyć. Jednak jakby przez mgłę, coś dobijało się do jego umysłu.

– Elijah – usłyszał swoje imię z ust obcego – skup się.

Wspomnienie uderzyło w niego niczym grom. Rzeczywiście, był małym chłopcem, kiedy na ich dwór trafił wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Przyjaciel jego ojca. Wiedział tylko, że jego rodzina zginęła, a on skrył się w murach ich zamku przed wrogami. W wolnych chwilach uczył Elijaha posługiwać się magią. On sam był pojętnym uczniem, lecz roztargnionym. Kiedy mężczyzna zniknął, latami powtarzał w głowie, wbite jak amen w pacierzu słowa, które wielokrotnie słyszał podczas nauki. Elijah, skup się.

– To niemożliwe – powiedział prawie niesłyszalnie – Henry! – Chłopak ruszył w jego stronę, chcąc rzucić mu się na szyję. Wampir zatrzymał go ruchem ręki.

– Nie podchodź. – Papieros Henrego prawie się dopalił. Ciemnooki czuł mocny zapach oudu, pulsujący w żyłach chłopaka.

– Mój ojciec jest przekonany, że nie żyjesz. Co się stało?

– Bo nie żyję – te słowa wywołały w Elijah konsternację. – Jestem wampirem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top