Prolog

 Sara miała wiele różnych snów. Sporą ich część skrupulatnie zapisywała w swoich dziennikach, dopisując na marginesach kolejne błyskotliwe komentarze, które potem planowała przekuć w prawdziwą książkę. Sny były tak realne, że czasem zastanawiała się, czy nie wędruje po innych światach pełnych magii i istot z zupełnie innych miejsc.

Wpadała w wir wydarzeń, nie mając nad nimi żadnej kontroli, jednocześnie czując cały wachlarz emocji, zapachów, faktur. Budziła się z posmakiem krwi w ustach, drażniącą siarką w nozdrzach, zlana potem uciekała razem z bohaterem przed niebezpieczeństwem. Wielokrotnie zrywała się z krzykiem i szukała na ciele ran po dźgnięciu sztyletem. Wtedy serce szalało jej w piersi i do rana nie była w stanie zmrużyć oka.

Zerwała się z łóżka, gwałtownie łapiąc powietrze w płuca. Strach ścisnął jej gardło, zamrugała kilkakrotnie, chcąc pozbyć się obrazów sprzed oczu.

Rozejrzała się pospiesznie po ciemnym pokoju, szukając w kątach demonów. Światło gazowej latarni nieśmiało wpadało do środka przez niedbale zaciągnięte zasłony. Stosy książek tworzyły wokół swoisty mur, jakby chciały ją przed złowrogimi spojrzeniami potworów z kolejnego koszmaru.

Przełknęła gulę, zalegającą w przełyku i ruszyła do kuchni po szklankę wody. Zaschło jej w gardle. Niepokój ogarnął całe jej ciało, mrowiło delikatnie, jakby dawało znać, że to wcale nie był sen.

Oparła się o blat, po czym ponownie rozejrzała po niewielkim mieszkaniu. Wzrok Sary zatrzymał się na skórzanym dzienniku, leżącym na ławie. Miała wrażenie, że mruczał do niej, zapraszał, zachęcał do otworzenia go, przejechania opuszkami po delikatnym, kremowym pergaminie.

Zawahała się. Nie, nie, to było zbyt niepokojące, by przelać na papier – pomyślała. Jednak jej ciało miało zupełnie inne zdanie. Palce mrowiły złaknione metalowej oprawy pióra. Ścisnęła nasadę nosa, kiedy salon, a wraz z nim ława, zaczęły powoli przyciągać ją do siebie, jakby cała materia nagle ożyła i za nic miała jej skąpany w niepokoju umysł.

Usiadła na kanapie, wpatrywała się w zeszyt. Nie powinna. Pierwszy raz w śnie padło jej nazwisko, to nie zwiastowało niczego dobrego. Nie żeby była jakoś specjalnie przesądna lub wierzyła w zjawiska nadprzyrodzone, lecz kiedy je usłyszała, ciało pokryła gęsia skórka, a włosy na karku zjeżyły. Nie powinna tego zapisywać.

Jednak w ręku już trzymała metalowe pióro.

***

Wpis #23

Szedł, wpatrując się w płomienie czarnych świec, które oświetlały ponurą piwnicę. Ciemny płaszcz szeleścił niemrawo, złowrogą ciszę przerywały kroki na betonowej podłodze. Wszystkie pomieszczenia czekały niemal w przerażeniu, co miało się zaraz stać. Zbliżył się do jednej ze świec, stojącej przy ołtarzu przyozdobionym ludzkimi czaszkami. Przypominały grobowiec. Ukazywały wejście do kolejnego pomieszczenia.

Płomień świecy zadrżał, walczył z jego wzrokiem i oddechem. Mężczyzna wydobył z kieszeni sztywną, czarną od zaschniętej krwi chusteczkę. Zaczął gładzić ją opuszkami palców, po chwili zacisnał rękę w pięść, schował do kieszeni. Jednym szybkim ruchem zgasił świecę. Spojrzał w kierunku wejścia i wolnym, lecz stanowczym krokiem ruszył w jego stronę.

– Przyjmuję wyzwanie... – powiedział do siebie. – Moje za twoje, Shilo.

Korytarz wydawał się niekończącym tunelem ciemności. Zrobił zaledwie parę kroków, a wejście pochłonął mrok.

– Lux! – Z jego dłoni wydzielił się jasny płomień ognia.

Kroczył w tej ciemności, przecinanej promieniami światła, a po chwili ciszę przerwały  nieznane mu głosy.

– Redist. Nequis!!!

Z oddali słychać było coraz wyraźniej powtarzane na przemian słowa. Bez względu na groźne brzmienie – brnął dalej. Nagle, jakby znikąd, pojawiło się wyjście z tego okropnego tunelu. Z wejścia padała struga ostrego swiatła, jakby black chciał zakłócić ogarniającą go ciemność chociaż odrobinę. 

Wyjął kilka kul i załadował je do bębenka magnum. Dzierżąc broń w prawej dłoni, wszedł do sali. Zachowując czujność, ruszył ścieżką zastygniętej lawy. Światło, które przyjął z przyjemnością, okazało się utrapieniem dla wzroku. Lawa nie pozostawiała złudzeń.

To nie był raj.

Ściany pokryte wulkanicznym osadem, a sklepienie chropowatą warstwą sadzy.

– Redist. Nequis! – rozbrzmiewające coraz częściej i huczniej słowa przyprawiały Azdorata o coraz większą ilość adrenaliny, gniewu i żądzy zemsty. Na wzniesieniu dostrzegł rysy drzewa.

– Dziwne... Drzewo... W tym miejscu?

– Jak to możliwe, że dotarłeś aż tutaj? – Tajemniczy mówca wyłonił się zza pnia, kiedy przybysz podszedł do dziwnego zjawiska.

– Kim jesteś? – zapytał Azdorat. – I radzę: nie zbliżaj się, bo zrobię z ciebie sito! 

– Kolego, radzę to ja ci to schować, zrobisz sobie krzywdę – ostrzegł stwór, przypominający człowieka, lecz rogami i ogonem zaprzeczający temu pokrewieństwu. Zatrzymał się przy swoim kompanie.

– Ooo... Widzę, że rodzinka ma zjazd – zaśmiał się szyderczo, rozluźniając dłoń na broni. Nie czekając na reakcję, posłał serię w ich stronę w takim tempie, że niemożliwe było ujrzenie trzech pocisków, lecz jeden, rozmyty, podczas  gdy nabierał prędkości.

Stwory w tym samym momencie zrobiły uniki. Nawet odłamek nie dotarł do celu. Kule podziurawiły tylko korę drzewa, lecz to nie był kierunek, w którym chciał je posłać. 

Przybysz bez namysłu wypowiedział niezrozumiałe słowa, a po chwili z jego wolnej dłoni wyleciał żarzący się, czerwony pocisk. Popłynął gładko w stronę nieznajomych. Świsnął, wzbijając pył i popiół z podłoża. Jeden z przeciwników wskazał tylko kierunek, a kula zmieniła swoją trajektorię i wróciła do Azdorata.

Padł na kolana.

– Jak to możliwe? – Nie dowierzał, tracił czucie w ciele.

– Złe pytania zadajesz – zadrwił rogaty przeciwnik, pochylając się nad nim, który obezwładniony, leżał i czekał na kolejne wydarzenia. Przycisnął go stopą do ziemi, a Azdorat wydał z siebie zdławione stęknięcie.

– Zostaw go – warknął drugi, odpychając kompana. – Tyle już czekamy na ostatniego z rodu Kalerainów, zapomniałeś o manierach?

– Skąd wiesz, że to właśnie on, a nie kolejny z tych Delarionów? – prychnął, czerwieniąc się ze złości, po czym podniósł stopę z klatki Azdorata.

– Używał nieznanej im broni.

– Kim wy, w ogóle, do cholery, jesteście i co mi zrobicie? – wtrącił, ledwo łapiąc powietrze, po czym jego świadomość zaczęła uciekać, a ostatnie, co usłyszał, to słowa nieznajomych:

–Bierz go za ręce...

***

Złota sala wypełniona była złowrogą ciszą. Seweryn, Beatrycze i Dante zerkali na siebie raz po raz w oczekiwaniu na resztę rady. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a ich przemijanie odbijało się rytmicznie wraz ze stukaniem palca Śmierci o podłokietnik.

– Mógłbyś przestać, Dante? – jęknęła Władczyni Czasu, przewracając oczami. – Myślę, że oni nie przyjdą.

– Niby dlaczego? – Zainteresował się Seweryn, a jego smukła brew poszybowała ku górze. – Widziałaś coś?

– Jak zwykle – Dante wygiął usta w ironicznym uśmieszku, zerkając na swoją kochankę. – Ludzkie dusze spływają do mnie niczym potok górski. Pan Gniewu zapewne już rozpoczął swoje tango.

Beatrycze westchnęła, opadając teatralnie na krzesło.

– Cóż, miłość nie wybiera.

– Chyba obsesja. – Dotarł do nich kolejny głos, więc zwrócili się ku rzeźbionym drzwiom. Smukła, wysoka blondynka kroczyła w ich stronę, a jej rozmarzone spojrzenie omiotło każdego z nich. – Ja nie mam z tym nic wspólnego.

– Och, moja droga Amore, któż inny mógłby się tak kłócić, jeżeli nie para kochanków? – Los podał jej swoją dłoń, kiedy wspinała się po stopniach, gotowa zasiąść na swoim miejscu.

– To nie był dobry pomysł, by dawać mu wolną rękę. – Dante zacisnął usta w wąską linię. – Co prawda obiecał się nie wtrącać, ale czuję, że nie skończy się to tak, jak wszyscyśmy ustalili.

– Porywczy z niego mężczyzna, to fakt – szepnęła Amore, błądząc wzrokiem ponad głowami zebranych. – Nie cofniemy tego, nie jest człowiekiem, więc moc Beatrycze nie zadziała. Musimy mu zaufać. Przecież nie zejdziemy na ziemię, żeby opanować sytuację.

Omiotła wzrokiem zgromadzonych, czekając, aż ktoś zgodzi się z jej słowami. Jednak Los, Czas i Śmierć milczeli, niczym zaklęci w kamień. Puls Amore przyspieszył delikatnie, kiedy zdała sobie sprawę z tego, o czym myślał każdy z nich: prędzej czy później będą musieli to zrobić...



§§§

Tak oto, prolog za nami! Mam nadzieję, że Wam się podoba ;) Liczę na to, że zainteresują Was losy Sary! Uprzedzam od razu: to nie jest książka dla wszystkich - jest tu bardzo dużo scen przemocy, wulgaryzmy, znęcanie się psychiczne jak i fizyczne, dlatego bardzo proszę, zanim zdecydujecie się przeczytać moją powieść - zastanówcie się, czy to książka dla Was!

Czytelniku — jeśli czytacie którąkolwiek z moich książek, zostawcie coś po sobie! To może być gwiazdka, komentarz, cokolwiek! Dajcie znać, że jesteście tu! Dla mnie jako autora to wiele znaczy! Dodatkowo każda interakcja z tekstem podbija algorytmy Wattpada i lepiej pozycjonuje czytane przez Was dzieła, co pozwala dotrzeć do szerszej grupy odbiorców!Także jeśli jeszcze tego nie zrobiliście — nie krępujcie się! Zostawcie po sobie ślad i pomóżcie lubianym przez Was książkom się wybić!

Pozdrawiam cieplutko <3

Alex

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top