ROZDZIAŁ XVIII - ALEKSY POWRACA

   Dzień, w którym miał wrócić Smoła, był najpiększniejszym dniem od ponad pół roku. Nie czułam złości, smutku, niepotrzebnego zakłopotania czy po prostu czegokolwiek negatywnego, co przepełniało mnie na codzień. Byłam pozytywnie nastawiona i pełna energii. Zrobiłam sto dwadzieścia pierogów - u niego jeden rzut i rosół, bo tam zapewne tego nie jadł. Ponoć Polska kuchnia najlepszą na świecie, on na pewno by to docenił. Wyjechał o czwartej nad ranem, a u mnie miał być o osiemnastej. Obiecałam mu ciepłą kąpiel, jedzenie i miejsce do spania, choć go nie chciał. Mówił, że wróci do domu żeby ta jego się nie przyczepiła. Swoją drogą ta to miała tupet. Wystawała pod blokiem dobre kilka godzin dziennie, a potem znikała. Dobrze, że miałam wolne w pracy i nie musiałam wychodzić, inaczej mogłabym przecież na nią wpaść. Wieczorem, tuż po osiemnastej, siedziałam na krześle, jak na szpilkach. Ciężko to opisać, ale cieszyłam się dosłownie jak małe dziecko, które już za chwile musi dostać swoją czekoladę. Tęskniłam za Smołą i bardzo mi go brakowało, jakbym nie widziała go conajmniej dwa lata. Nie wiem czy było to prawidłowe, tylko się przyjaźniliśmy, ale przecież w przyjaźni też się kogoś kocha, co prawda nie tak, jak w prawdziwej miłości, ale jednak.

Gdy na zegarze wybiła punkt siódma, do moich drzwi wreszcie ktoś zapukał. Serce zaczęło mi bić mocniej, zerwałam się z krzesła zniecierpliwiona i szybko pobiegłam, by otworzyć. Pociągnęłam za klamkę, rozchyliłam ciemno brązowe drzwi i zobaczyłam dobrze zbudowanego, szczupłego na twarzy i szczuplejszego na ciele człowieka, z którym zadawałam się od dawna. Smoła nie wyglądał już tak samo i faktycznie schudł. Widać było, że kosztowało go to sporo pracy i czasu, ale wyglądał naprawdę super:

- Wyglądasz... - zaczęłam, nie potrafiąc dokończyć.

- Wiem, wiem - wszedł do środka i zamknął drzwi.

- A gdzie twoje rzeczy? - zapytałam patrząc na jego ręce. W prawej dłoni miał tylko torebkę prezentową i bukiet żółtych, wiosennych kwiatów.

- Byłem w domu, wziąłem szybki prysznic i jestem. Przecież nie przyjechałbym tu ze wszystkimi tabołami - wszedł dalej i usiadł na kanapie.

- Jak ci się udało tyle schudnąć? W sensie, wyglądasz super. - uśmiechnęłam się szeroko, oglądając przemienione ciało.
Byłam pod naprawdę ogromnym wrażeniem. On zupełnie nie przypominał już dawnego, upasłego siebie, i choć stary Smoła nigdy mi nie przeszkadzał, to ten był niesamowity.

- Jeszcze raz ktoś zapyta o to, jak schudłem to wrócę do poprzedniej wagi, przysięgam.

- Nie dziw się. Wyjechałeś ważąc sto czterdzieści, a wróciłeś ważąc osiemdziesiąt.

- Cały czas ćwiczyłem i żarłem tylko zdrowe żarcie, pasuje? Zrób lepiej coś do picia - spojrzał na mnie całkiem poważnie, przeciągając kciukiem po nosie.

- Ach! No tak. Zapomniałam.

Podniosłam się i poszłam do kuchni, by wstawić wodę.

- A tu działo sie coś szczególnego?

- Z wyjatkiem nalotów Borysa i twojej dziewczyny czatującej pod blokiem? Nie, nic konkretnego.

- Już więcej przychodzić nie będzie. Gwarantuję.

Wróciłam więc powolnym krokiem na kanapę, siadając obok i powoli zaczęłam rozmowę:

- A jak było w pracy?

- Przywiozłem ci coś. - chwycił torebkę nagle zmieniając temat - Nie chciałaś kawioru, to masz coś lepszego.

W środku tej szarej, całkiem sporej torebki była świetna pozytywka owinięta folią bombelkową. W szklanej, ciężkiej kuli siedziała dziewczyna. Miała na sobie futerkowy płaszcz i długie, czarne kozaki, a obok niej, na huśtawce umieszczonej na grubej gałęzi, wysoki, niezbyt chudy mężczyzna. W sumie nic mi to nawet nie mówiło, a miało. Odebrałam to, jako zwykły, koleżeński prezent:

- Piękna, dzięki - uśmiechnęłam się - nie musiałeś mi nic przywozić, przecież wiesz...

- W domu mam jeszcze dużo słodyczy, ale zapomniałem ich wypakować. Jutro ci dowiozę.

- Dziękuję. Cieszę się, że mi coś przywiozłeś - podniosłam się i podeszłam do szafki - Postawię na widoku. Żeby nie było, że mi się nie podoba - postawiłam kulę na półce ponad zdjęciami i z uśmiechem znów na niego spojrzałam. - Jesteś głodny? Specjalnie dla ciebie zrobiłam rosół i pierogi.

- Ale tylko trochę. Już nawet nie jestem w stanie wpierdalać tyle co wcześniej - odchrząknął i przełączył kanały w telewizorze.

- Zrobiłam całkiem sporo, bo myślałam, że nic się w kwestii apetytu nie zmieniło, ale najwyżej zamrożę. Będzie na miesiąc.

Chwyciłam miskę w dłoń i nalałam zupy, by lekko podgrzać ją w mikrofalówce. Gdy stałam nad tym cholernym urządzeniem i spoglądałam przez ramię na Smołę, który rozłożony na kanapie, bawił się pilotem przesuwając go między palcami, zdałam sobie sprawę, że ja chyba nawet chciałabym żeby on nigdy ode mnie nie wychodził. Potrzebowałam jego obecności, ciepła i uśmiechu. Zaczynałam czuć coś, czego nie powinnam była poczuć, bo czy on czuł to samo? Czy nie wylewałam się na darmo? Nie mogłam mu tego powiedzieć, bo mogłabym zniszczyć wszystko co do tej pory budowaliśmy, a poza tym... Ledwo skończyłam zabawę z Borysem, a już pchałam się do drugiego.

- Jedz szybko, bo wystygnie... - podparłam dłoń o brodę i spoglądałam na niego.

- Muszę ci o czymś powiedzieć... - zaczął - Znaleźliśmy Aleksego.

- Słucham? - uniosłam wzrok.

- Znaleźliś... To znaczy Borys znalazł go kilka dni temu.

- I co z nim? Gdzie był? - podniosłam się.

- Na Jamajce, ale wpadł, bo wrócił do Moskwy po siostrę.

- Boże, gdzie on jest? Mogę się z nim zobaczyć?

- Nie sraj żarem, bo to grozi pożarem. Załatwię ci widzenie, spokojnie, ale najpierw trzeba z nim pogadać.

- Błagam, chcę go zobaczyć... - poprosiłam. - Już nigdy o nic cię nie poproszę, ale porozmawiaj z Borysem, żeby mi pozwolił. - złapałam go za rękę.

- Porozmawiam.

Miałam nadzieję, że Borys zgodzi się mnie do niego wpuścić. Chciałam go zabić, ale z drugiej strony czułam tak potężny smutek, że chyba nawet nie miałabym siły tego zrobić.

Smoła wyszedł ode mnie w pół do pierwszej. Długo rozmawialiśmy. Opowiadałam mu o tym, co się wtedy wydarzyło, o tych pieniądzach, o moim życiu, dawnej pracy, a Smoła wydawał się mnie rozumieć, mimo tego, że słyszał tę historię już tysiąc razy. Rano, około dziewiątej zadzwonił, gdy byłam w pracy. Zaproponował, że przyjedzie po mnie o ósmej i zawiezie mnie w pewne miejsce, w którym Aleksy będzie już czekał.
Przez niemal cały dzień nie mogłam się na niczym skupić. Ciągle myślałam o tym co powiem, o co zapytam i jak się zachowam. Musiałam wiedzieć wszystko. Musiałam wiedzieć, dlaczego mnie oszukał, co takiego mu zrobiłam, a potem chciałam już tylko strzelić mu w twarz i odejść.
Czy zasługiwał na coś innego? Na to by na niego splunąć czy go kopnąć? Nie. Zasługiwał na to, by przez swoją chęć niesienia pomocy stracić wszystko i właśnie to się działo. Chciał pomóc siostrze, ale ona go wykiwała i właśnie wtedy historia zaczęła toczyć się kołem.

Przed ósmą stałam już pod blokiem. Nie chciałam dłużej zwlekać i czekać, aż Smoła wtoczy się po mnie na górę. Założyłam kaptur grubej bluzy na głowę, wygodne dżinsy i adidasy.
Jeden po ósmej Smoła był już pod blokiem. Przystanął przy krawężniku, a ja pędem wsiadłam do środka:

- Bez zbędnego jazgotu, jedźmy już. Proszę... - spojrzałam na niego i zapięłam pasy.

Smoła pogrzebał w schowku i podał mi kawałek chusty do ręki:

- Załóż to na oczy. Niestety, nie możesz wiedzieć dokąd jedziemy. Takie mają wymagania.

Zasłoniłam sobie oczy tą cholerną chustą i z niecierpliwością czekałam na moment, kiedy będę mogła w końcu wysiąść. Nie miałam pojęcia dokąd jechaliśmy, ale Smoła w kółko coś pieprzył o tym miejscu. Mówił, że to jakis stary magazyn, w którym produkowali beczki do kiszenia kapusty czy coś w tym stylu, a mnie średnio obchodziło czy jechaliśmy do magazynu czy do lasu. Chciałam już tylko dostać do swoich rąk tego skurwiela.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top