6. To twoja bajka i twój koszmar.
Kocham wasze komentarze ♡
– Co? Jak to się stało? Nie mogę w to uwierzyć. – Te słowa kierowałam do Williamsa prawdopodobnie zbyt wiele razy, tak wielki był to dla mnie szok. Szatyn zaś patrzył na mnie szklanymi oczami i wiedziałam, że to nie mógł być żart.
– Rozmawiałem dziś rano z Kelly przez telefon. Charlize zmarła wczoraj w szpitalu.
– Kurwa – mruknął Dylan, dobrze rozumiejąc, o kim była mowa. W końcu Jayden wiedział o wszystkim. – Tak strasznie mi przykro, chociaż jej nie poznałem. Jak się trzyma Kelly?
– Jest załamana. – Williams chwycił swoje włosy między palce. – Charlize była moją ulubioną ciotką. Kochałem ją jak matkę.
– To przerażające... – mówił Dylan, ale ja odpłynęłam. Nie było mnie z nimi i wydawało mi się, że moja dusza powędrowała gdzieś daleko, gdzie mogła wrzasnąć wewnątrz siebie i po prostu się załamać.
Nie słuchałam ich. Myślałam o kobiecie, z którą jeszcze kilka dni temu rozmawiałam przez telefon. Była szczęśliwa i taka rozbawiona. Spędzała święta z rodziną, chociaż straciła syna. Biedna Kelly, nie miała już ani brata, ani matki. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić tego, jak bardzo cierpiała. Nie chciałam nawet o tym myśleć. Wiedziałam, że mogło być między nami różnie. Mogłyśmy nie mieć kontaktu, być dla siebie obce, choć nie sądziłam, że dziewczyna mnie nie lubiła. Wiadomość w Sylwestra potwierdzała moje myśli. Byłam jednak pewna, że chciałam przy niej być. Że musiałam przy niej być, bo nie była Bogiem. Nie była nikim pozbawionym emocji. Nie mogła ani cofnąć czasu, ani sprawić, aby wszystko nie bolało, a przynajmniej by ten ból był mniejszy. A akurat w kwestii bólu ją rozumiałam. I ona z całą pewnością nie zasługiwała na cierpienie oraz samotność.
– Kiedy będzie pogrzeb? – spytałam ochrypłym głosem, nawet na nich nie patrząc. Moja twarz pozostawała bez wyrazu i prawdopodobnie przerwałam im w wypowiedzi, ale nie interesowało mnie to.
– W czwartek – odpowiedział cicho Jak. – Masz zamiar przyjść? – zapytał, nie kryjąc lekkiego zdziwienia.
– Przyrzekłam Charlize opiekę nad jej dziećmi. – Uniosłam wzrok na Williamsa. – I nie zamierzam więcej tego słowa łamać.
***
Kiedy po zajęciach wróciłam do domu, nie miałam siły, by w ogóle myśleć. Siedziałam w salonie i po prostu patrzyłam w ścianę. Charlie obok mnie. Nakarmiłam go, wypuściłam do ogrodu i od tamtej chwili siedziałam ze szczeniakiem na kolanach, głaszcząc go aż zasnął. Dziwne, bo praktycznie rzecz biorąc Charlize nie była mi bliska. Ale jednak poczułam z nią więź, nić sympatii, gdy przyjechałam do niej, do szpitala. Wzbudziła we mnie zaufanie, tak samo jak ja w niej. Lubiła mnie. Bo czemu z innego powodu miałaby zadzwonić do mnie na święta?
Nie wiedziałam jak zmarła. Nawet nie chciałam pytać, ani tym bardziej wiedzieć. Nie wypadało dochodzić takich szczegółów. Liczyło się to, że blondynki miało już więcej z nami nie być. Miała pogrążyć się w spokoju, ciszy i wiecznym śnie. Już nigdy nie przytulić swoich dzieci. Było mi tak cholernie przykro także ze względu na Lię. To jeszcze dziecko, które miało jedynie dziesięć może nawet już i jedenaście lat. Taka młoda, a straciła i matkę, i brata, i ojca, z którym nie miała kontaktu. Wychowywali ją dziadkowie. Co rodzice Brada Frightona musieli czuć po stracie swojej synowej? Co musieli czuć rodzice Charlize?
Zadzwonił mój telefon. Ślamazarnie uniosłam go na wysokość oczu, aby zobaczyć, kto do mnie dzwonił, a przy okazji ujrzeć, że była już godzina szesnasta. Charlie mruknął przez sen, ale nie zszedł z moich kolan. Mały leń. Tak samo jak on, ja przesiedziałam dwie godziny, po prostu patrząc i myśląc. To nie było dobre, nie mogłam wracać do takiego stanu.
– Halo – rzuciłam w słuchawkę neutralnym tonem głosu.
– Hej, Vi. Co robisz? – spytał Quentin po drugiej stronie. Słychać u niego było różne hałasy. Perkusję, gitarę i śmiechy.
– Uczę się fizyki – skłamałam. Przecież nie mogłam mu powiedzieć, że przeżywałam żałobę. Nawet jeśli byliśmy razem, nie chciałam go obarczać tym wszystkim. – A ty?
– Nagrywamy z chłopakami piosenkę. To będzie hit – odpowiedział. Był taki szczęśliwy i dumny z siebie.
– Wow, bardzo się cieszę – mruknęłam, siląc się na miły ton głosu. – Poważnie, super.
– Dzięki. – Nie musiałam nawet go widzieć, aby wiedzieć, że się ekscytował. Oczywiście miał do tego powody. – Napiszę wieczorem, dobrze?
– Jasne.
– To do jutra, kochanie. – Usłyszałam jego głos i zdałam sobie sprawę, że miałam iść jutro normalnie do szkoły i spojrzeć mu w oczy.
– Do jutra, kochany – odpowiedziałam, a następnie się rozłączyłam.
Cały wieczór przesiedziałam z książką od fizyki, na której treści nie potrafiłam się skupić. Charlie znalazł zajęcie dla siebie i pogryzł sznurówki moich butów. Nie miałam mu tego za złe. To tylko piesek. Caroline do nas nie przyjechała, a tata wrócił dopiero koło dziewiętnastej do domu, ponieważ po świętach i dłuższej przerwie kilka spraw się nawarstwiło i musiał się nimi niezwłocznie zająć. Ja zaś praktycznie niczego nie zrozumiałam. Irytowały mnie poszczególne terminy. Wydawało mi się, że autorom nie zależało na pisaniu w sposób łatwy do pojęcia, a w taki, jakby jedno drugiemu chciało pokazać, że umieją wspaniale władać słowem w taki sposób, aby młodzież ich nie zrozumiała. Bez sensu był ten program. Jeszcze dwa tygodnie i miał rozpocząć się nowy semestr, a wtedy z całą pewnością chciałam pozbyć się tej piekielnej książki.
Pieprzyć to.
– Tato, musimy pogadać! – zawołałam, wstając z kanapy. Nogi mi ścierpły i musiałam na sekundę się zatrzymać. Potem weszłam do gabinetu ojca, biorąc głęboki wydech.
– Coś się stało? – spytał, patrząc w moją stronę. Na nosie miał okulary, na ciele wymiętą koszulę w białym kolorze.
– Zwolnisz mnie w czwartek z lekcji? – Podeszłam bliżej niego i skrzyżowałam ręce na piersiach.
– Czemu? Coś się stało? – ponowił, a na jego czole pojawił się mars. Nienawidziłam tego momentu. To nie ja powinnam przekazywać złe wieści, nawet jeśli tata jej nie znał. – Vi?
– Charlize Frighton nie żyje – powiedziałam w końcu, a mój głos wydał mi się tak obcy, dziwny i daleki. Przede wszystkim suchy.
Ale tata nie odpowiedział. On także nie znał tej kobiety, ale widziałam, że się zasmucił. Przecież sam znał tyle różnych przyczyn śmierci w swoim zawodzie czy wiedział, jak odejście bliskich wpływało na innych. Zasmucił się, bo wiedział, że Charlize nie była obojętna dla mnie. Bo wiedział, że ja ją lubiłam. Dlatego też podszedł do mnie, przerywając swoją pracę i mocno mnie przytulił. Położyłam swoją głowę na jego klatce piersiowej, wdychając ten zapach proszku do prania i załkałam cicho, dopiero wtedy pozwalając emocjom wypłynąć. Szlochałam nad losem Kelly, Lii, nad swoim i wszystkich, których śmierć dotykała. Dla wielu ludzi ten następny dzień miał być dniem normalnym. Dla osób, które znały Charlize, dzień miał być inny. Pusty.
– Tak mi przykro – szepnął, w moje włosy, głaszcząc mnie po plecach. I być może tata wiedział jakie opinie krążyły o całej rodzinie Frightonów, ale zmienił się od wakacji i kierował swoim sercem, a nie zdaniem innych.
– Pójdziesz ze mną na ten pogrzeb, prawda? – szepnęłam cicho, nie podnosząc głowy. I tak mnie usłyszał.
– Tak, kochanie – odpowiedział równie cicho jak ja. Czas mijał, ale tata mnie nie puścił. Pewnie sam oczekiwał momentu, aż ja uznam za słuszne się oddalić. W tamtej jednak chwili wiedziałam, że tata próbował całym sercem mnie pocieszyć i wesprzeć. Bo Charlize nie była mi mocno bliska, ale do każdej śmierci podchodziłam emocjonalnie, nawet jeśli tej osoby dobrze nie znałam.
Tamtej nocy dużo myślałam. Nie mogłam spać i czułam się jeszcze bardziej samotna niż przez cały ten czas, gdy rozpoczęłam nowy rok szkolny. Między palcami trzymałam wisiorek od Quentina, który nagrzał się od mojego dotyku, a na skórze pojawiła się gęsia skórka z zimna. Siedziałam na parapecie swojego otwartego okna w szlafroku i z podkurczonymi pod brodę nogami patrzyłam w zachmurzone niebo, a także okolicę, na której było moje osiedle. Widziałam niedaleki park, do którego chciałam jutro po treningu iść z psem. Charlie siedział przed oknem i na mnie patrzył. Uśmiechnęłam się smętnie do niego i zamknęłam okno, a następnie podniosłam go i razem położyliśmy się na łóżku. Miałam go na wysokości swojej twarzy i patrzyłam w ciemne oczka. Uśmiechnęłam się, gdy wystawił swój język i mnie polizał w nos.
W tym moi bliscy się nie mylili – Charlie naprawdę sprawił, że złe samopoczucie nieco zelżało, a ja mogłam spokojnie zasnąć.
***
Jak lubiłam poniedziałki, tak wtorków nie mogłam zdzierżyć. Już nie chodziło o fakt, że musiałam siedzieć w szkole do piętnastej od samego rana. Nienawidziłam ich, bo po ciężkim dniu musiałam jeszcze dwie godziny biegać po boisku za piłką do koszykówki, a za tydzień miał rozpocząć się tydzień zawodów w naszej szkole. Do faktu śmierci pani Frighton dochodziły zatem jeszcze stres związany z egzaminami, stres związany z zawodami i stres związany z tym, żeby znaleźć czas na to wszystko, co musiałam zrobić. Czułam się przemęczona i po prostu źle. Nie dość, że miałam tyle problemów to jeszcze musiałam zacząć pomału planować swoją przyszłość i studia, a prawdopodobnie ja i Quentin nie mieliśmy razem być na tej samej uczelni.
– Gryffin! – Usłyszałam krzyk Rity, a po chwili piłka do koszykówki mocno uderzyła w mój brzuch. Zgięłam się w pół i zaczerpnęłam gwałtownie powietrza.
– Przepraszam – pisnęła Amber z przejęciem wymalowanym na twarzy.
– Nie szkodzi, naprawdę – powiedziałam szczerze, choć w moich oczach zgromadziły się łzy spowodowane uderzeniem. – Masz mocny rzut.
– Gryffin, wszystko w porządku? – Świetnie, do akcji wkroczył trener.
– Tak – odparłam, prostując się i patrząc na niego.
– Siadaj na ławkę. Dziesięć minut przerwy – rozkazał. Już chciałam coś powiedzieć, ale mnie ubiegł. – I nie interesuje mnie twój sprzeciw, usiądź na ławce.
Westchnęłam i skierowałam się na trybuny. Obserwowałam dziewczyny, gdy grały i trzymałam się za brzuch, którego ból nieco zelżał. Ten dzień naprawdę nie należał do mnie. Byłam pewna, że oblałam fizykę, oberwałam piłką, a ponadto jeszcze nie powiedziałam Quentinowi, że szykował mi się pogrzeb mamy osoby, o której mu opowiadałam. Nowy rok miał należeć do mnie, czemu było wręcz odwrotnie? Irytacja mieszała się z gniewem i gorzkim żalem do świata, ponieważ nie chciałam wiecznie cierpieć, a wreszcie móc choć jednym tygodniem w całości nacieszyć się bez smutku czy zawodu.
– Co się dzieje, Gryffin? – Odwróciłam głowę w stronę trenera Webera, który przysiadł obok mnie. – Cały czas jesteś rozkojarzona i wiem, że masz dobry refleks, a mimo to przyjęłaś atak i wyglądasz, jakbyś miała się rozpłakać.
Serio tak wyglądałam?
– Kłopoty w raju – sarknęłam gorzko, wzruszając ramionami. – Wszystkie problemy się nawarstwiają.
– Wiem, że nie jestem odpowiednią osobą, aby ci udzielać rad, ale pamiętaj, że w razie potrzeby zawsze możesz się do mnie zwrócić, Veronica – powiedział naprawdę szczerze.
Właśnie to w trenerze lubiłam. Kopał nam tyłki i to dość brutalnie i mocno, a mimo to równie mocno dbał o nas. Mogłyśmy zawsze mieć w nim oparcie, gdy naprawdę tego potrzebowałyśmy. Nie było dla niego wymówki, że nie miał czasu. Bo kiedy ktoś go prosił o pomoc, on nie odmawiał. I ja to ceniłam, nawet bardzo, ponieważ wiele razy uratował mój tyłek, choć znaliśmy się jedynie pół roku.
– Wiem, dziękuję – westchnęłam, unosząc lekko kąciki ust. – Mogę iść do szatni?
– Idź, pożytku z ciebie dziś nie będzie – odpowiedział, machając dłonią. – Poukładaj swoje życie i wracaj do nas, Gryffin.
– Tak zrobię – zapewniłam go, a następnie wyszłam z bloku sportowego.
Wiedziałam, że Quentina już nie było w szkole, ale właśnie z nim chciałam się teraz zobaczyć. Brzuch już prawie mnie nie bolał, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Bez większych wyrzutów sumienia się przebrałam i napisałam wiadomość do chłopaka, czy mógłby po mnie przyjechać. Zgodził się niemal natychmiast, ponieważ i tak był w okolicy. Szybko zabrałam swoje rzeczy z szafki i wyszłam ze szkoły. Czarny jeep Ashforda stał już na parkingu. Uśmiechnęłam się blado, ale mój grymas zgasł całkiem, gdy zobaczyłam, że chłopak nie siedział sam, a razem z nim był też Johnas, który najmniej mnie lubił ze wszystkich jego przyjaciół z zespołu. Doyle uśmiechnął się do mnie lekko i pomachał dłonią, którą następnie zaczesał falowane dłuższe włosy.
– Cześć – mruknęłam do nich obu, przenosząc spojrzenie z Johnasa na swojego chłopaka.
– Hej. – Posłał mi bardzo przepraszające spojrzenie i uśmiech. Usiadłam z przodu na siedzeniu pasażera, a brunet za nami wychylił głowę w przód.
– Miło mi cię wreszcie poznać, Ronnie – powiedział gitarzysta. Brzmiało to szczerze i naprawdę nie wierzyłam, że on mnie nie lubił, bo na to nie wyglądało.
– I wzajemnie – odparłam, zerkając na niego, siląc się na lekki uśmiech. – Quentin, wejdziesz na chwilę ze mną do domu? Chciałabym z tobą porozmawiać.
– Przykro mi, ale mieliśmy jechać razem do sklepu z gitarami – wtrącił się siedzący z tyłu chłopak. Chwilowo zapanowała cisza, a ja opanowałam odruch warknięcia na Doyle'a. Wtedy i tak już byłam nabuzowana, a on mój gniew potęgował.
– Cóż, będziesz musiał chwilę poczekać – odpowiedziałam spokojnie i kulturalnie.
– Albo ty – rzucił z wyczuwalną nonszalancją. Zagotowało się we mnie. Quentin to wyczuł, ponieważ jedną z dłoni, którą trzymał kierownicę położył na mojej.
– Hej, spokojnie, Johnny. – Ashford próbował rozluźnić atmosferę. – Kupimy tę twoją gitarę, ale Veronica jest teraz dla mnie najważniejsza. – Fala ciepła zalała moje serce, słysząc takie wyznanie.
– Jestem spokojny – zaoponował z tyłu. Jego głos nie wydawał się już taki milutki. – Po prostu nie lubię, gdy ktoś się zapomina.
– To może ty przestań to robić, dobrze? – warknęłam, nie patrząc w jego stronę. – Bo wpierdalasz się w mój związek i rozumiem, że mnie nie lubisz, ale chciałabym, żeby mój chłopak pomógł mi z moim problemem, a ty nie musisz się wtrącać. Spokojnie, znam swoje miejsce. – Już nie wytrzymałam, ale wcale nie żałowałam swojego wybuchu, po którym znów zapanowała chwila ciszy.
– Skoro tak mówisz. – Doyle znów użył swojego lekkiego tonu. Boże, nie chciałam go już słuchać. Całe szczęście mieliśmy już niedługi odcinek drogi do mojego domu, ale nie chciałam, żeby on wiedział, gdzie mieszkałam.
– Zatrzymaj się tutaj, dalej pójdę na pieszo. – Wskazałam pierwszy zakręt do mojej ulicy. Quentin zjechał na pobocze.
– Jeśli chcesz to odwiozę cię pod drzwi – zaproponował, splatając swoje palce z moimi. Widziałam, że miał dobre chęci, ale nie mogłam już usiedzieć z tych nerwów.
– Przyjedziesz do mnie jak skończysz zakupy? – Celowo nie użyłam liczby mnogiej.
– Oczywiście, obiecuję – zadeklarował, zgarniając niesforny kosmyk z mojej twarzy i uśmiechnął się ciepło. Johnas wydał z siebie dźwięk wymiotowania, a ja przewróciłam oczami.
– Zamknij się, stary – parsknął blondyn, uderzając w głowę swojego kumpla. Tamten się zaśmiał. – Obiecuję – powtórzył, a ja skinęłam głową i wysiadłam z auta.
– Hej, Vi! – zawołał na odchodne Johnas swoim super nonszalanckim tonem, a ja mu jedynie od niechcenia pomachałam. Samochód odjechał. Gniewnym krokiem podeszłam pod swoje drzwi i weszłam do środka, uprzednio je otwierając moim kluczem.
Ten dzień zdecydowanie nie należał do mnie. Miałam ochotę się jedynie położyć i spać. Charlie wyleciał w moją stronę, merdając ogonkiem, a ja przykucnęłam, aby go pogłaskać. Zaczął wesoło szczekać i robić kółka wokół własnej osi i nie mogłam nic poradzić na uśmiech pełen miłości, który w jego kierunku posłałam. Położył się na plecach i czekał aż pogłaszczę go po brzuchu, co po chwili uczyniłam. Rety, tata miał rację z tym, że Charlie mi będzie pomagał.
– Jesteś głodny? – spytałam psa, na co zaszczekał. Podeszłam do lodówki i wyciągnęłam mini konserwę dla psów, którą niedawno kupiłam. Przełożyłam jej zawartość do miseczki i na chwilkę włożyłam do mikrofali, aby się zagrzała, a potem obserwowałam jak pomeranian zajadał się w najlepsze jedzeniem.
Oparłam się o ścianę, gdy po chwili ktoś zapukał do drzwi. Kiedy je otworzyłam, oparty o filar werandy Quentin podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Ułożył swoje dłonie na moich biodrach.
– Przepraszam za niego – mruknął w moje włosy. Poczułam jak moje ciało zaczęło się rozluźniać.
– Nie szkodzi – odpowiedziałam, nie odsuwając się. – Jak go spławiłeś?
– Nijak. Powiedziałem, że muszę jechać i tyle, nie miał nic do gadania. – Odsunął się ode mnie i lekko uśmiechnął. – Musi się pogodzić z tym, że nie jest numerem jeden.
– Kochany jesteś – szepnęłam, nachylając się w jego stronę i całując go. Rozchylił swoje wargi i wpuścił mój język do środka. Wplotłam swoje palce w jego włosy, a on objął mnie mocniej w pasie.
– Opowiesz mi, co się stało? – zapytał cicho, gdy ponownie spojrzał w moje oczy. Założył kosmyk moich włosów za ucho.
– Tak – odpowiedziałam, a potem poprowadziłam nas w stronę salonu. Z kuchni wyszedł Charlie, zaciekawiony, kto się pojawił w naszym domu, ale jedynie pomerdał ogonkiem i wrócił do miski, aby zjeść resztę posiłku. – W czwartek jadę na pogrzeb.
– Co się stało? – Na jego twarzy zobaczyłam przejęcie i szok. Może nie powinnam uderzać z grubej rury.
– Pamiętasz tego chłopaka, o którym ci kiedyś opowiadałam? Ten, który... odszedł? – Ciężko przeszło mi to przez usta.
– Tak, pamiętam.
– Jego mama zmarła wczoraj – powiedziałam, podkurczając nogi pod brodę. – Miałam ci powiedzieć, ale byłeś zajęty, a ja... A ja chyba chciałam się sama z tym uporać. Nie potrzebuję tyle uwagi, a ostatnio mam jej aż za dużo.
– Ronnie... – zaczął, wzdychając i przytulając mnie do swojego boku. – Nie myśl sobie, że jesteś jakąś atencjuszką czy kimś takim. Jestem wciąż twoim przyjacielem i możesz mi powiedzieć dosłownie wszystko. Kocham cię i nie chcę, żebyś bała mi się cokolwiek mówić. Jeśli chcesz to mogę pojechać z tobą na ten pogrzeb. Będzie ci lżej.
– Tak, proszę – wymamrotałam, wtulając się w jego tors. – Jesteś dla mnie taki dobry, Quentin.
– Zasługujesz na dobro – odpowiedział, głaszcząc mnie po włosach.
***
Kiedy jechałam pod wskazany adres wraz tatą i Quentinem dwa dni później, czułam ogromny stres i melancholię. Ashford zataczał kółka kciukiem po mojej dłoni, którą ujmował. Widział jak ciężko mi było. Ubrałam na siebie jedną z najładniejszych czarnych sukienek i czarny płaszcz, ponieważ chciałam godnie pożegnać Charlize, a w spodniach nie czułabym się tak ładnie, jak wyglądała ona za życia.
– Będzie dobrze – szepnął chłopak cicho. Posłałam mu blady uśmiech, ale nie odpowiedziałam.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił tata, zatrzymując jednocześnie samochód. Wyjrzałam przez okno forda. To był ten sam cmentarz, na którym pochowano Thomasa. Wciąż pamiętałam tamten dzień.
Było zbyt chłodno jak na początek września. Nawet nie chciałam jechać na ten pogrzeb, ale wiedziałam, że byłam mu to winna. Cały ten czas był że mną tata i moi przyjaciele, a mimo to czułam ujmującą pustkę w sercu. Nie wiedziałam czy kiedykolwiek miałam się z nią pogodzić, ale w tamtym momencie nie to było istotne.
Stałam w czarnej sukience koło taty i Dylana, a po swojej drugiej stronie miałam Amy. Opierałam się lekko o stojącą za mną brzozę, a wiatr szumiał cicho. Mimo chłodu, słońce mocno świeciło, a na niebie nie widziałam ani jednej chmury. To był jeden ze spokojnych dni, które rozpoczynały oficjalną żałobę.
Nie śmiałam podchodzić bliżej. Nie byłam nikim aż tak ważnym dla Frightona jak jego przyjaciele. W pierwszych rzędach stali członkowie ekipy, ale w tych pozostałych także znajome mi twarze z Darkness. Nie widziałam za to nigdzie ojca Thomasa, ale miałam prawo go nie zauważyć z powodu sporego tłoku tak samo jak jego mamy i siostry. Jak na osobę mocno skrytą, Thomasa przybyło pożegnać wiele osób. Dziadek chłopaka stał najbliżej miejsca, w które miała zostać opuszczona trumna. A ja nie podeszłam bliżej, niż było to konieczne. Nie chciałam płakać, a widok jego ciała z całą pewnością nie pomógłby mi utrzymać tego postanowienia, choć chyba trumna cały czas była zamknięta. Nikt nie chciał patrzeć na rozkładające się ciało napęczniałe od gazów.
Właśnie takich dni nienawidziłam. Spokojnych i ciepłych, bo nie mogło to trwać zbyt długo. Coś się musiało wydarzyć. Ksiądz skończył odmawiać mszę i błogosławieństwa, a następnie trumnę opuszczono w ziemię. Wiele osób płakało. Widziałam jak Rosaline wtula swoją twarz w czarny płaszcz Williama. Widziałam jak Jackson ocierał swoje oczy, a nawet i Victoria objęła Zacha i próbowała ukryć łzy.
To był ostatni raz, gdy widziałam się ze swoimi byłymi przyjaciółmi z ekipy. Potem próbowali do mnie pisać i dzwonić, ale ja nie odbierałam. Nie mogłam im spojrzeć w oczy. Po niedługim czasie i oni sami odpuścili, zostawiając sytuację tak, jak było do tej pory. Aż dziwne, że mieliśmy się zobaczyć dopiero przy następnym pogrzebie. Czułam pewnego rodzaju ironizm tej sytuacji. Jeśli coś się waliło to już wszystko aż do kompletnej ruiny. Bałam się tego, że znów miałam zobaczyć tych wszystkich ludzi. Bałam się, że miałam zobaczyć niczemu winne ciało mamy Kelly, Lii i Thomasa. Bałam się, ponieważ byłam tchórzem. Ponieważ bałam się do siebie dopuścić, że tyle osób wokół mnie znikało z tego świata. Ściskałam między palcami swój wisiorek od chłopaka, który trzymał pokrzepiająco moją dłoń, a mimo to nie czułam niczego, żadnych bodźców z zewnątrz, poza dojmującym bólem w klatce piersiowej i pustką. To nie był dobry znak i na samą myśl o powrocie do tego, co przeżywałam nie tak dawno, robiło mi się słabo.
– Vi, wszystko dobrze? – spytał tata idący po mojej drugiej stronie. Skinęłam sztywno głową, nie odpowiadając na to pytanie.
– Wolisz usiąść z przodu? Słabo wyglądasz – szepnął Quentin, gdy mijaliśmy kilka osób na cmentarzu.
– To przez te emocje – odpowiedziałam cicho, biorąc głęboki oddech. Musiałam być silna.
– Widzisz kogoś znajomego? – zapytał tata. Uniosłam głowę lekko wyżej i się gwałtownie zatrzymałam. Wszędzie bym poznała te krótkie platynowe włosy oraz burzę rudych kosmyków. Rosaline i Victoria.
– Nie – skłamałam, przełykając ślinę. Dobra, wiedziałam, że to było dziecinne, ale bałam się z nimi spotkać. Wolałam zostać z tyłu. I oczywiście wiedziałam, że na stypie raczej nie mogłam ich uniknąć albo mogłam na nią nie jechać, ale po pierwsze - nie chciałam wyjść na tchórza, a po drugie - chciałam sobie udowodnić, że nie byłam aż tak słaba.
– Staniemy tutaj? – Tym razem pytanie zadał Quentin. Stanęliśmy dosłownie pod tym samym drzewem, gdzie na ostatnim pogrzebie. Charlize miała zostać pochowana w grobie obok swojego syna. Tak strasznie współczułam Kelly. – Dylan i Amy będą?
– Tak, ale pewnie zobaczę się z nimi na stypie – odpowiedziałam, mając daleko przed sobą widok na całą ekipę stojącą z przodu oraz Jacka, który wyglądał całkiem obco w szarej marynarce i czarnej koszuli, a nie czarnych jeansach i białych koszulkach, które zazwyczaj nosił.
Wtedy ceremonia się zaczęła, a ja westchnęłam ciężko. Byłam katoliczką, tak samo jak cała rodzina Frightonów, dlatego ceremonia została odprawiona wraz z chrześcijańską tradycją. Słuchaliśmy także kilku słów o Charlize, które wygłosił John Frighton i rodzice Charlize. Kilka łez spłynęło po moich policzkach, gdy Kelly opowiadała o swojej mamie. Widziałam także Regana, choć większości osób niestety nie mogłam odnaleźć wzrokiem, ponieważ na pogrzebie pojawiło się naprawdę wiele osób. Każdy wspierał Charlize na swój sposób. Kiedyś Dylan powiedział, że właśnie takie ceremonie łączą ze sobą ludzi. Miał rację. Pewnie nigdy więcej bym nie widziała się z nikim z ekipy, gdyby nie ten pogrzeb.
Potem, po ceremonii, każdy miał szansę podejść do otwartej trumny, nim by ją opuszczono. Gdy nadeszła nasza kolej, aby pożegnać się z mamą Frighton, większości osób już nie było. Prawie wszyscy opuścili cmentarz z płaczem. Spojrzałam na twarz Charlize. Wyglądała tak spokojnie. Ubrana została w żółtą sukienkę, a jej jasne, blond włosy w kolorze jasnego masła leżały na poduszce. Palce zaplecione spoczywały na jej brzuchu. Wyglądała, jakby spała. Nie miałam pojęcia w jaki sposób odeszła, ale nie zamierzałam też o to pytać. Po pierwsze nie wypadało, a po drugie nie liczyło się w jaki sposób odeszła, a sam fakt, że właśnie to się stało.
– Piękna – szepnął Quentin obok mnie.
– Tak, była piękna – przytaknęłam, kiwając głową. – I naprawdę bardzo silna.
Kiedy wychodziliśmy z cmentarza, wydawało mi się, że było bardzo cicho i spokojnie. Nie słyszałam już płaczu czy krzyków osób, które tak bardzo kochały Charlize. Nie słyszałam, ponieważ przed oczami coś mi mignęło. Daleka postać, która wsiadała do samochodu. Tył głowy o czarnych włosach. Zatrzymałam się w miejscu. Nie miałam pewności, czy to była prawda. Może moja podła wyobraźnia płatała mi figle, może wariowałam? Ale wtedy się odwrócił i musiał mnie dostrzec, ponieważ przez chwilę zamarł. Zaczęłam szybko oddychać, a brunet wsiadł do samochodu Zacha i po chwili zniknął z moich oczu.
Thomas.
Wszystkie wspomnienia wróciły. Jego spojrzenia, jego dotyk, jego słowa i każda spędzona z nim chwila odtwarzały się w moim mózgu z zawrotną prędkością. Nie mogłam tego przerwać. Słyszałam, że Quentin do mnie mówił. Bał się o mnie. Tata złapał mnie za ramiona, ale ja nie mogłam oddychać. Czułam przerażenie, szok i złość na raz. Czułam dreszcze na całym ciele, a skóra na głowie mi ścierpła. Przed oczami pojawiły się mroczki, a w końcu zapanowała ciemność. Nie potrafiłam w to uwierzyć. To z całą pewnością były tylko omamy.
– Veronica, wszystko w porządku? – spytał Quentin, choć jego głos słyszałam jak z oddali. Coś mocno raziło mnie po oczach. Ledwo je uchyliłam i już musiałam zamknąć.
– Tak, jest w porządku – mruknęłam, zasłaniając oczy dłonią. – Gdzie jestem?
– Siedzisz na jednej z ławek przed cmentarzem – odpowiedział blondyn. – Może lepiej trzeba było zadzwonić po pogotowie – rzucił ciszej do ojca.
– Nie – powiedziałam dobitnie, przecierając oczy. – Czasem mi się tak zdarza, gdy za bardzo się zestresuję. Nic mi nie jest.
– Spójrz na mnie. – Usłyszałam głos taty. Uniosłam głowę w górę i zablokowałam z nim wzrok. Głęboko spojrzał w moje oczy. – Wszystko w porządku?
– Tak, już jest dobrze – odpowiedziałam szczerze. – Musiałam mieć jakieś omamy czy coś w tym stylu.
– Jesteś pewna, że nie potrzebujesz lekarza? – zapytał mocno zaniepokojony Quentin.
– Nie, nie potrzebuję – zapewniłam. – Jedyne czego potrzebuję to obecność Dylana i Amy, a oni będą na stypie.
– W takim razie jedźmy – mruknął tata, wciąż zaniepokojony moim stanem. Nie rozumiałam, czym się martwił. Często przecież widział u mnie takie napady paniki lub omdlenia.
Siedziałam z tyłu wraz z Quentinem. Chłopak zaciskał swoją dłoń wokół mojej, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Czułam jak kciukiem rysował po mojej skórze kółka i to dodawało mi odwagi. Quentin był właśnie tą osobą, która powodowała, że wciąż miałam siłę, aby walczyć o utrzymanie siebie w ryzach. Dawał mi ogromne wsparcie, którego potrzebowałam. Oczywiście moi przyjaciele również starali zapewnić mi wszystko, co najlepsze, ale nie mogli poradzić nic na to, że w pewnych sytuacjach nikt nie potrafił pomóc. A jednak Ashfordowi się to udawało, choć nie miałam pojęcia jakim cudem. Nie potrafiłam jednak opisać tej wdzięczności, jaką do niego czułam.
Zatrzymaliśmy samochód pod adresem, który wskazany był na małej karteczce, którą dostaliśmy przy wyjściu z cmentarza. To nie było zbyt dobre miejsce jak na stypę, przynajmniej moim zdaniem. Staliśmy przed restauracją o czerwonym napisie i tak ogromnym jej przepychem, że musiałam mrużyć oczy, aby odczytać jej nazwę, choć i tak było to dość ciężkie. Rozumiałam jednak, że to miejsce mogło mieć jakieś symboliczne znaczenie dla rodziny Frightonów bądź samej Charlize. Nie mnie było oceniać.
– Gotowa? – zapytał Quentin, patrząc na mnie pytająco. Wiedziałam, że nie chodziło mu jedynie o moje zdrowie. Miał na myśli moich przyjaciół, z którymi spędziłam to lato, a na chwilę obecną byliśmy dla siebie praktycznie nikim.
– Tak – odpowiedziałam, choć nie byłam taka pewna swojej odpowiedzi. Spojrzałam na tatę.
– Myślę, że nie powinienem tu być. Nie znałem jej – powiedział, patrząc na mnie przepraszająco.
– W porządku, rozumiem. – Skinęłam głową na potwierdzenie swoich słów. – To do zobaczenia w domu.
– W razie potrzeby pisz. Wróć do domu uberem, trochę blado wyglądasz i nie chcę, żebyś kierowała w takim stanie samochód – poprosił, a następnie pocałował mnie w czoło i odszedł. Quentin złapał mnie za dłoń.
– Chodźmy – zdecydowałam pewnie i pchnęłam drzwi restauracji.
Wewnątrz znajdowało się dość sporo ludzi. Widziałam Dylana, który na sto procent rozmawiał z Amy, ponieważ jego głowa była skierowana lekko w dół, a szatynki nie mogłam zobaczyć wśród tych wszystkich wyższych od niej osób. Jednak to nie ich widok zacisnął moje biedne serce. W niedalekiej odległości ode mnie stała Rosaline, która jeszcze nie zdążyła mnie zobaczyć. Ocierała chustką oczy pełne łez i w tamtej chwili miałam ochotę uciec. Bałam się starcia z nimi. Nie chciałam słuchać tłumaczeń, ani znosić wypłakiwanie w rękaw osób trzecich. Było mi ciężko walczyć z samą sobą, aby nie uciec i się nie rozpłakać, a co dopiero, by wspierać innych w tym ciężkim czasie. Jedyną osobą tutaj i jedyną, o której myślałam, była Kelly. To ona potrzebowała największego wsparcia, a ja nawet nie widziałam, żeby jej ojciec pokusił się o przyjazd na pogrzeb swojej byłej żony. Nie widziałam też Lii i nawet zastanawiałam się, czy na pewno dziewczynka tu była.
– Tam są Dylan i Amy – mruknął Quentin, przywracając mnie rzeczywistości. Skinęłam głową i podeszliśmy do nich. Oboje ubrani w czerń, podobnie jak wszyscy goście tutaj.
– Chodź do mnie – poprosił Jayden, rozkładając ręce, a ja nie myśląc długo, mocno go przytuliłam. W tej chwili to właśnie Dylan zrozumiał mnie najlepiej i nie musiałam nic mówić.
On zobaczył prawdę w moich oczach.
– Tak mi przykro – szepnęła Amy, gdy się odsunęłam od blondyna. Zacisnęłam usta w wąską linię i ją także przytuliłam.
Jayden wdał się w niezobowiązującą pogawędkę z Quentinem, a ja próbowałam wychwycić swoim wzrokiem jak najwięcej znajomych twarzy. Było ich tutaj pełno. Widziałam wszystkich, z którymi spędziłam wakacje. Nie zmienili się zbytnio, ale wszyscy wyglądali na mocno umęczonych i po prostu zrozpaczonych. Niestety nie widziałam Kelly, a to z nią w tamtej chwili tak bardzo chciałam porozmawiać Kilkunastu osób nie znałam, bo prawdę mówiąc, naprawdę wiele osób przybyło także i na stypę. Przyszykowano nawet stoły nakryte białym obrusem, co jak na okazję wydało mi się nieco komiczne, ale nie wnikałam. Miałam nadzieję, że wszyscy pomieścimy się w jednym lokalu.
– Co byś powiedziała, gdybym ci powiedziała, że chyba widziałam Thomasa? – rzuciłam do stojącej obok mnie przyjaciółki, która również obserwowała salę. Widziałam kątem oka, że na mnie spojrzała.
– Powiedziałabym, że to mogły być omamy albo mogłaś się pomylić – odpowiedziała racjonalnie, tak jak zawsze. Właśnie takiego zapewnienia potrzebowałam. – Ale ta strona mnie, która za nim tęskniła, nie zgadzałaby się ze mną.
– Dokładnie tak się teraz czuję – westchnęłam, unosząc w gorzkim geście kąciki swoich ust.
– Wiem, zbyt dobrze cię znam. – Pogłaskała swoją dłonią moje ramię. Odwróciłam się, stając twarzą do niej. Posłała mi pokrzepiający uśmiech. Stojący za nią Quentin podczas rozmowy z Dylanem posyłał mi niepewne spojrzenia. Zapewne chodziło o moje omdlenie. – Jak się czujesz?
– Można ze mnie czytać jak z otwartej książki – stwierdziłam, wzruszając ramionami. – A książka, którą jestem nie opowiada o niczym dobrym, ani też nie ma w niej dobrego zakończenia.
– Każdą historię można zmienić. Nigdy nie ma niczego z góry narzuconego. To twoja bajka i twój koszmar. Możesz zadecydować sama, co chciałabyś wybrać. – Jej uśmiech się poszerzył. To był mi tak dobrze znany i opiekuńczy uśmiech mojej przyjaciółki.
– Mogę cię o coś zapytać? – zapytałam, dziwiąc się jednej rzeczy.
– Jasne, że tak.
– W Sylwestra piłaś – zaczęłam, choć temat chyba jej się niezbyt spodobał, ponieważ na moment się skrzywiła. – Dlaczego akurat wtedy? Co się stało?
– To mocno się wiąże z moją przeszłością – mruknęła, wzdychając. Nie była dumna z tego, co miała zamiar powiedzieć i dobrze to widziałam. – Kiedyś, zanim poszłam do szkoły średniej, mocno się z kimś przyjaźniłam. Z Reggie'em Coldem – uściśliła.
– To nie o nim kiedyś opowiadał Golden w Drugs? – przypomniałam sobie.
– Owszem, właśnie o nim. – Zaczerwieniła się. – Kiedy nasze drogi się rozeszły, obiecałam mu, że dopóki znów się nie skrzyżują, ja nie napiję się alkoholu...
– Ale kilka razy złamałaś to słowo, jak na przykład na urodzinach Chloe – przypomniałam jej. Wzruszyła ramionami.
– W tak brudnym świecie nie ma ludzi czystych.
– Czekaj, to znaczy, że...
– Reggie się do mnie odezwał – przytaknęła. – W połowie grudnia, dokładniej.
– Jeju, Amy... – zaczęłam, wzdychając z żalem. – Czemu mi nic nie powiedziałaś?
– Szczerze? Całe życie się wstydziłam tego, z kim się zadawałam, przyjaźniłam i co robiłam.
– Jestem twoją przyjaciółką, możesz mi powiedzieć wszystko – zarzekłam się.
– Och, wiem o tym – zgodziła się ze mną, uciekając wzrokiem na drugi koniec sali. – Ale zawsze we mnie widziałaś osobę poważną, cnotkę i matkę grupy, a ja nie chciałam tego zmieniać. Chciałam sama uwierzyć, że taka jestem.
– Jesteś, Amy. Jesteś aniołem – zapewniłam ją, bo właśnie taka była prawda.
– Nie jestem, Veronica – zaoponowała, kręcąc głową. – Zrobiłam wiele głupot. Zbyt wiele, aby nim być. I naprawdę ja ci wszystko kiedyś opowiem, ale potrzebuję czasu.
– Nie zamierzam na ciebie naciskać – oznajmiłam spokojnie.
– Wiem o tym. Nigdy na mnie nie naciskałaś i jeśli ktoś tutaj jest aniołem to ty, Vi. – Znów spojrzała w moje oczy.
– Ciekawa jestem czemu Lizzie też się napiła, ona jest jeszcze większym antyalkoholikiem niż ty – zastanawiałam się na głos.
– Myślę, że mogę jej się podobać – powiedziała Connor z pełną powagą.
– Co? – rzuciłam zdziwiona.
– Nie domyśliłaś się jeszcze? – Zmrużyła nieco oczy, w których, choć na okoliczności, czaił się błysk rozbawienia. Zaprzeczyłam ruchem głowy jej słowom. – Lizz jest homoseksualna.
– Poważnie? – Mocno się zdziwiłam.
– Tak – odpowiedziała, uśmiechając się z rozbawieniem. – Powiedziała mi to na początku naszej przyjaźni. Tylko nikomu nie mów, proszę.
– Jasne, nie powiem – zadeklarowałam, wciąż zdziwiona. – Najważniejsze, żeby była szczęśliwa sama ze sobą – dodałam, a uśmiech Amy zmienił się na ciepły i zgodny ze mną. Wtedy jednak zmarszczyła brwi, a po chwili na jej twarzy pojawił się wyraz przerażenia. Cofnęła się krok w tył. Zmarszczyłam swoje brwi i powoli się odwróciłam, a wtedy zderzyłam się z prawie czarnymi tęczówkami bruneta, który powinien nie żyć.
***
Hej!
Ależ ja lubię dramatyczne zakończenia rozdziałów. Następny postaram się wrzucić jak najszybciej!
Macie jakieś teorie? Chętnie poczytam!
Nie mam jakieś regularności co do wstawiania rozdziałów, ale zazwyczaj wlatywać one będą co dwa tygodnie, ponieważ muszę zdarzyć je napisać, poprawić, stworzyć kolaże i wszystko dopracować!
Chętnie przygarnę jakieś kolaże do tła!!
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top