29. Jesteś okrutna, Veronico Gryffin.
Mogę liczyć na spam komentarzy od was? Ostatnio jest tu bardzo pusto...
Rozpoczął się maj. Miesiąc, w którym powinno się cieszyć życiem, odliczać dni do końca roku szkolnego i odpoczywać. Tymczasem ja siedziałam w domu, tonęłam w stosie podręczników, jednocześnie pilnując Louisy i próbując się dodzwonić do Thomasa, z którym nie miałam kontaktu już od dwóch tygodni. Wiedziałam, że powinnam do niego pojechać, odwiedzić, ale nie było go nigdzie, gdzie mógłby przebywać – nawet w rodzinnym domu. Pozostali członkowie ekipy informowali mnie o każdym nowym posunięciu, ale niestety ich nie było. Martwiłam się, cholernie się martwiłam, ale musiałam być silna. Dla Lou. Przygotowywałam się też do pierwszego egzaminu, który miałam mieć z wiedzy o społeczeństwie już za tydzień. Potem matematyka, a na koniec angielski. Oczywiście licząc tylko rozszerzenia. Stresowałam się. Bardzo się stresowałam.
Co do Eveline i Chase'a, przeszczep się udał. Kobieta zadzwoniła do mnie, płacząc. W pierwszej chwili byłam przerażona, że się nie powiodło. Potem jednak wyjaśniła, że to łzy radości, że ona już się wybudziła, a mały jeszcze musiał być utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej. Oboje trzymali się dobrze. Ostatni telefon od Eveline otrzymał mój tata, dzisiaj rano. Powiedział, że Chase i ona niedługo wyjdą ze szpitala i przeniosą się do ich domu, w Anglii. Tej ostatniej informacji nie mówiliśmy Louisie. Wiedziała, że jej brat żył, tyle jej wystarczało. Sama dziewczynka się rozpłakała ze szczęścia. Te dzieci miały naprawdę piękną więź ze sobą.
– Vi, ładnie? – Lou wyrwała mnie z czytania o stosunkach międzynarodowych.
Zerknęłam na jej rysunek, który widziałam do góry nogami, bo siedziała naprzeciw mnie przy stole w kuchni. Obróciłam go w swoją stronę. Przedstawiał mnie, która siedziała z książką przed sobą. Jak na pięciolatkę, ten projekt był naprawdę dobry. Louisa naprawdę umiała rysować. Może w przyszłości okaże się artystką? Wcale by mnie to nie zdziwiło. Idąc linią genetyczną, musiała mieć w sobie jakąś wrażliwość do sztuki.
– Bardzo, Lou – odpowiedziałam z podziwem i się uśmiechnęłam. – Masz ogromny talent, nie zmarnuj go. – Pochyliłam się i zmierzwiłam jej włosy, a dziewczynka się zaśmiała.
Wtedy zadzwonił mój telefon. Oddałam Louisie rysunek i wstałam, żeby zlokalizować w porozrzucanych po całej kuchni książkach mojego Iphone'a. Dziwiłam się, że Lou jeszcze nie nauczyła się przez te podręczniki konstytucji na pamięć. Dziewczynka jednak nie była znudzona, gdy ja się kształciłam. Cieszyłam się, że miała dosyć ugodowy charakter.
– Halo? – rzuciłam w ostatniej chwili, gdy znalazłam telefon pod jednym z repetytoriów.
– Ronnie! Nareszcie! – Usłyszałam głos Rosaline.
– Cześć, Ross. Co tam? – zapytałam, siadając na krześle. Louisa zaczęła przeglądać jedną z książek o polityce.
– Wrócił. – Kiedy tylko to jedno słowo dotarło do moich uszu, serce zacisnęło się na moment. Przeczesałam długie włosy, których jednak nie ścięłam i teraz sięgały mi za łopatki. Cholera, wrócił.
– Do mieszkania? – dopytywałam i odetchnęłam głęboko. Dziewczynka uniosła na mnie zaniepokojone spojrzenie, więc uniosłam kąciki ust i zrobiłam do niej głupią minę, dzięki której się uśmiechnęła.
– Tak, do mieszkania – potaknęła Rosaline.
– Jak on... się czuje? – Parsknęła chłodno, przez co zmarszczyłam brwi.
– Fizycznie wygląda dobrze, opuchlizna i ślady po walce zeszły...
– A psychicznie? – zapytałam ledwo słyszalnie. Tu mógł być większy problem. Przez moment milczała.
– Powiem ci tak. Jeśli myślałaś, że kiedy go poznałaś to był okropnym, wrednym i zniszczonym człowiekiem, to lepiej, żebyś nie widziała go teraz.
Zacisnęłam na moment usta w wąską linię i pokręciłam głową. Boże święty, jak Brad mógł zgotować mu coś takiego? Do cholery, za swoim dzieckiem wskoczyłabym w ogień.
– Zamknął nam drzwi przed nosem – ciągnęła Ross. – I kazał nam zostawić się w spokoju.
– Nie możemy go zostawić samego – powiedziałam i wstałam, żeby wyjąć ciasteczka owsiane z szafki dla Louisy. Dziewczynka cały czas rzucała na mnie okiem. – Zaczekaj moment, Rosaline – poprosiłam ją i zwróciłam się do siostry: – Słońce, dam ci ciasteczka. Pójdziesz pooglądać telewizję?
– A ile tych ciasteczek? – dopytywała, kiedy zsadzałam ją na ziemię. Wiedziałam, że mogła zejść sama, ale chyba byłam nieco zbyt nadopiekuńcza.
– Dwa – odpowiedziałam i włączyłam telewizor.
– A mogę trzy? – Spojrzała na mnie proszącym wzrokiem. Chciałam być asertywna, ale się nie dało!
– Możesz trzy – odparłam zawiedziona samą sobą. Lou się uśmiechnęła. Podałam jej ciasteczka i pilot.
– Wiem, że tata cię nauczył przeglądania kanałów. – Uniosłam brew. Widziałam, jak ją tego uczył. Dobrze, że mieliśmy ograniczenie wiekowe dla dzieci.
Wróciłam do kuchni i usiadłam na krześle. Westchnęłam, a następnie podniosłam komórkę z blatu stołu, gdzie ją uprzednio zostawiłam. Obawiałam się słów Trainor. Cieszyłam się, że Thomas wrócił, jednak wciąż zostawała ta niepewność, że z nim nie było dobrze. Wcale się nie dziwiłam, zobaczyłam na własne oczy, do czego zdolny był Brad.
– Już jestem, załatwiałam interesy z pięciolatką – oznajmiłam, a Ross parsknęła cicho.
– Ach te interesy – skwitowała z westchnieniem. Uśmiechnęłam się blado sama do siebie, a moja rozmówczyni odchrząknęła. – Wróćmy do tematu. Wiem, nie chcemy go zostawiać... problem jednak w tym, że... cóż, sama wiesz, jak jest. Nie wychodzi nawet z domu.
– Naprawdę? – Uniosłam brwi. – A praca? Organizacja? Psycholog?
– Nie wychodzi nigdzie. Dosłownie nigdzie – mruknęła smutno. – Myślę, że przestał nawet brać leki.
O Boże...
– Mogę coś zrobić? Jakoś pomóc? – Musiałam chociaż zapytać. Thomas nigdy nie odwracał się ode mnie, gdy potrzebowałam pomocy.
– Och, nie wiem czy nawet ty możesz mu pomóc – wyszeptała blondynka. – Poczekaj moment, wrócił Will, może udało mu się dotrzeć do Thoma.
– Jasne, bez pośpiechu – odparłam szybko i czekałam na odpowiedź, myśląc.
Zaczęło się już lato i ten czas, gdy mogłam wyciągnąć swoje ukochane ubrania z szafy, dlatego też miałam dzisiaj na sobie legginsy i długą koszulkę z krótkim rękawem z logo nirvany. Mimo wszystko, że na dworze było ciepło, mi zrobiło się zimno przez te rewelacje od Ross. Nie chciałam, żeby Thomas upadł na dno. Nie mogłam na to pozwolić. Przestał brać leki, co w naszym przypadku nie było niczym dobrym. Rozumiałam jednorazową akcję, ale jeśli nie brał ich od dwóch tygodni...
– Już jestem. – Ponownie usłyszałam głos Rosaline.
– I co? – Z początku odpowiedziało mi westchnienie.
– Chwilę rozmawiali, ale przez drzwi. Thomas nie wpuścił Willa do środka. – Zerknęłam na siedzącą w drugim pokoju Lou, która oglądała kreskówkę. Kiedy skończyłam rozmawiać z Trainor, podeszłam do dziewczynki i uśmiechnęłam się lekko.
– Hej, Lou. Co powiesz na małą wycieczkę?
***
Jako iż taty nie było jeszcze w domu, jechałam wraz z dziewczynką do kamienicy Feara. Od kiedy Simon kupił drugi samochód dla mnie, mogliśmy się dogadać. Dostałam więc czarnego chevroleta camaro i to właśnie nim jechałam razem z siostrzyczką. Oczywiście założyłam jej różową bluzę i wsadziłam w fotelik na tylnym siedzeniu. Dałam jej też swój telefon, bo chciała obejrzeć na youtube'ie jakieś filmiki o malowaniu. Louisa uparła się też na swoją opaskę z uszami Minnie, więc wyglądała bardzo uroczo. Ja stukałam palcami o kierownicę, zastanawiając się czy nie powinnam siostry zostawić na przykład u babci. Szybko jednak wykluczyłam tę myśl, bo wiedziałam, że to ja byłam ulubioną osobą Lou, a dziewczynka nie lubiła zostawać z kimś, przy kim nie czuła się w pełni dobrze. Poza tym, gdy chodziłam do szkoły, zostawała z dziadkiem czy babcią, a wiedziałam, że wolała być ze mną. Mogłam też zaczekać aż wróci tata, ale on miał ciężkie dni i nadgodziny dawały mu w kość, a liczył się czas, bo prawdopodobnie Thomas odstawił leki.
– Gdzie jedziemy? – zapytała Louisa.
– Najpierw w jedno miejsce, a potem na lody. Może być? – Zerknęłam na nią w lusterku.
– Może być. – Fajnie, że chociaż jedzeniem dało się przekupić te dzieci. I Dylana.
Co do mojego przyjaciela... Dylan zdecydował wreszcie, co chce zdawać i to w ostatnim możliwym terminie. Dodatkowo, drużyna siatkówki wygrała turniej w północnej części miasta, więc czuł się w porządku. Poprawiał też kontakt z Amy, którą ciężko ostatnio było gdzieś zobaczyć. Dowiedziałam się od Chloe, że na przerwach spotykała się z Reggiem. Byli parą... no, a Dylan zdecydował się zdawać geografię, angielski i chemię jako rozszerzenia. Tak, strasznie dużo tych zaskoczeń jak na raz. Powinnam też wspomnieć, że Nick Willis, ten, który kiedyś dokuczał Amy, przyszedł do szkoły z podbitym okiem? Cóż, prawdopodobnie każdy mógł się domyślać, kto mu to zrobił. Chyba, że miał takiego pecha i sam się uderzył.
Po pewnym czasie dojechałyśmy z Lou pod kamienicę. Zegar na desce rozdzielczej wskazywał dopiero szesnastą. Teraz, gdy mieliśmy nagonkę z treningami, nasz trener przełożył je na środy, czwartki i soboty. Ostatni mecz miał odbyć się już po egzaminach, więc na razie skupiałam się na nauce. A trener rozumiał. Był w porządku gościem i go szanowałam.
– Dobrze, słońce. – Odwróciłam się do siostry, gdy zgasiłam silnik. Oddała mi posłusznie telefon i słuchała. – Stój cały czas za mną i zatkaj uszy, dobrze?
– Ale dlaczego? – Dziewczynka uniosła brwi.
– Bo to mój kolega, który lubi używać brzydkich słów – wytłumaczyłam spokojnie. – A brzydkie słowa są nieładne.
Brawo, Ronnie...
– Dobrze – zgodziła się po chwili. Wiedziałam, że Louisa i tak nie przepadała za poznawaniem nowych osób.
– No to idziemy – rzuciłam zdawkowo i się uśmiechnęłam, modląc się w duchu, żeby ten idiota nie robił scen przy mojej siostrze.
Szłyśmy razem za ręce. Lou wchodziła co dwa stopnie, jak ja w jej wieku, po schodach. Trzymała drugą rączką pręty od poręczy. Trochę nam zeszło, kiedy ostatecznie stanęłyśmy pod drzwiami mieszkania Frightona. Zerknęłam na siostrę, a ona stanęła za mną, obejmując mnie w pasie. Kochałam to maleństwo, ona była tak urocza, szczególnie z tymi uszkami! Ale wzięłam się w garść, bo musiałam załatwić sprawę z Thomasem. Zastukałam więc w drzwi, ale odpowiedziała mi cisza. Uderzyłam mocniej i wciąż nic.
– Wiem, że tam jesteś – zawołałam przez drzwi.
– Odejdź stąd, Gryffin! – Usłyszałam zza drewnianej pokrywy.
– Nie po to przyjechałam, żeby odejść – trwałam przy swoim. Uderzyłam jeszcze raz w drzwi. Wiedziałam, że Lou nie zatkała uszu, słuchała z fascynacją tej wymiany zdań.
– Przestań walić w cholerne drzwi! – Zerknęłam na Lou, a ona na mnie. Wciągnęłam głośno powietrze i ponownie się odezwałam.
– A mógłbyś chociaż mnie spławiać w kulturalny sposób? A nie bluźnić przy dziecku? – zapytałam, siląc się na spokój.
O nie, załączył mi się tryb lwicy.
Po chwili usłyszałam zgrzyt zamka do drzwi i wreszcie się uchyliły, ukazując mi Thomasa. Nie wyglądał za dobrze. Miał lekki zarost, na który nigdy przecież sobie nie pozwalał i luźne ubrania. Jego włosy były w nieładzie i obstawiałam, że w ogóle o siebie przez cały ten czas nie dbał. W oczach zgasły te buntownicze, szalone iskry. Był blady, zmęczony i przypominał cień samego siebie. Boże, współczułam mu.
– Dziecku? – wychrypiał, przekrzywiając głowę. Drgnęłam i odruchowo zerknęłam na Lou. Dziewczynka wychyliła się, a kiedy na końcu korytarza, za Thomasem, zobaczyła pianino, pisnęła i wyrwała się w przód.
– Nie! Tam nie można! – zawołałam i próbowałam ją chwycić, ale przebiegła już za Frightonem, który aż odsunął się, patrząc za nią z uniesioną brwią. Potem przeniósł swoje spojrzenie na mnie.
– Co to za mysz biega po moim domu? – zapytał bez cienia emocji.
– To właśnie Louisa, moja siostra – wyjaśniłam, patrząc za nią, ale Fear zagrodził mi drogę, więc znów zmuszona byłam, żeby na niego spojrzeć.
– Więc zabierz ją i wracaj do domu – powiedział sucho, patrząc w moje oczy. – Nie macie czego tu szukać.
– Nie zostawię cię, gdy cierpisz. – Również patrzyłam mu w oczy, nieugięta.
– Nie cierpię – zaoponował cicho i wykrzywił usta w pogardliwym geście. – Nawet to Brad mi zabrał. Nie umiem już czuć.
– Nie mów tak. – Chciałam dotknąć jego ramienia, ale się cofnął. Poczułam się zraniona, a on kontynuował, nie patrząc mi w oczy:
– Odejdź, Veronica.
– Nie odejdę, choćbyś musiał mnie stąd wywlec. – Zmrużyłam oczy i przepchnęłam się obok, na co mi pozwolił.
– Jesteś nieznośna. – Usłyszałam za sobą.
– Nie bardziej niż ty – odpowiedziałam, gdy weszłam do pokoju muzycznego. Spodziewałam się zobaczyć Lou przy pianinie, ale ta stała przed gitarą i delikatnie pociągała za struny.
– Hej, mała myszo, to nie twoje – mruknął Thomas, a Louisa odwróciła się szybko z poczuciem winy wymalowanym na twarzy. Zgromiłam bruneta wzrokiem. – No co?
– Lou, chodź. – Wystawiłam w jej kierunku dłoń, puszczając pytanie Feara mimo uszu. – Nie wolno dotykać nieswoich rzeczy bez zgody właściciela.
– No właśnie – potaknął za mną Thomas.
– Ale kiedy właściciel to ten pan, zasady można trochę nagiąć – dodałam i puściłam do niej oczko. – Zostań tu, musimy z tym marudą porozmawiać.
– Mam imię – burknął za mną. – A poza tym, nie mamy o czym rozmawiać. I nie rządź się, do cholery, w moim domu.
– Taki z niego zgrywus. – Machnęłam do Lou dłonią i wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Od razu zmrużyłam na bruneta oczy. – Brałeś leki?
– A ty? – odpowiedział od razu sucho.
– Ja je biorę, bo wierzę, że uda mi się wyleczyć.
– Mi te leki gówno dają. – Zacisnął mocno szczęki. – Odwlekam tylko moment, w którym dostanę pierdolca, a z takim ojcem, to chyba możemy już odliczać dni, co nie? – Uśmiechnął się sardonicznie. Odwrócił się i wszedł do kuchni.
– Przestań – rozkazałam mu, zirytowana. – Jak możesz coś takiego mówić?
– Bo co mi to da, co? – Odwrócił się do mnie z ognikami w oczach. – Ty masz szansę. Możesz się wyleczyć, a dla mnie korzystniej byłoby się...
– Przestań to powtarzać, dobrze? – Zamrugałam parę razy, żeby odgonić łzy. – Nie wiesz nawet, ile razy płakałam i chciałam sobie zrobić krzywdę. Nie wiesz, że się okaleczyłam, gdy było źle. Nawet nie dałbyś rady zliczyć, jak wiele razy myślałam o śmierci, a mimo to wciąż tu jestem i walczę. Śmierć to nie rozwiązanie. To ucieczka, a warto żyć. Chociażby dla twoich sióstr. Dla przyjaciół, dla dziadków, cholera, Thomas, masz dopiero dwadzieścia lat, nie poddawaj się. – Zwiesiłam bezradnie ramiona wzdłuż ciała.
– Nie wmówisz mi, że świat jest dobry – warknął i cofnął się. – Nie, kiedy, kurwa, własny ojciec potraktował mnie jak jebanego śmiecia przy wszystkich ważnych osobach w tym mieście! A wiesz, co jest najgorsze? To ja ci powiem! Najgorsze jest to, że nie potrafiłem się podnieść. Że jestem pierdolonym słabeuszem i nieudacznikiem, a on ma rację!
– A jednak wciąż tu jesteś. – Zrobiłam krok w jego kierunku. – Wciąż walczysz, wciąż żyjesz, choć to się stało dwa tygodnie temu. – Ujęłam jego twarz w dłonie i zmusiłam do patrzenia w oczy. Jego zarost łaskotał moje ręce. – Więc się nie poddawaj, bo masz dla kogo żyć.
– Dlaczego...
– Bo wszyscy cię potrzebujemy.
– Dlaczego nie wymieniłaś siebie jako powód, dla którego chciałbym żyć? – dokończył, patrząc mi głęboko w oczy.
– Bo to oni są twoimi najbliższymi, Thomas.
– I ty również, zrozum to wreszcie – niemal wyszeptał. Uśmiechnęłam się słabo i odsunęłam od niego.
– Weź swoje leki.
– Dobrze, wrócę do nich. – Zacisnął na moment powieki i odwrócił się do mnie plecami. – Nie dasz mi z tym spokoju, co?
– Znasz odpowiedź. – Wzruszyłam lekko ramionami. – Brad się z tobą kontaktował? – dopytywałam, gdy zaczął szukać czegoś w szafce.
– Ta, pewnie – prychnął chłodno. – Za to ojciec chrzestny owszem. Gratulował mi walki i twierdził, że podobały mu się nagrania mojej gry na fortepianie. Chciał, żeby Brad mu je przesłał.
– Oni się pogodzili? – Uniosłam brwi w zaskoczeniu. Obserwowałam jego poruszające się pod koszulką mięśnie.
– A kto wie? – Odwrócił się w moją stronę z kilkoma paczkami leków. – Niby tak, ale obaj są skurwysynami bez serca i kłamią jak z nut. Wiem za to, że moja pozycja jako leadera jest zagrożona. Hector ze mną rozmawiał, twierdził, że będzie musiał to obgadać z członkami grupy.
– A co z tym Hierary... Władcami czegoś tam? – Byłam słaba w zapamiętywaniu takich szczegółów. Nazw zresztą też.
– Być może nadejdzie taki dzień, gdzie wszystko ci wytłumaczę, ale nie jest to ten dzień. Jeszcze nie nadszedł. Nie mam już siły, żeby myśleć. – Pokiwałam powoli głową ze zrozumieniem.
– Pójdę po Lou i będziemy się zbierać – oznajmiłam, a on mnie nie zatrzymał. I tak wtargnęłam tu jak do siebie, ale miałam pewność, że ponownie zacznie zażywać leki.
– Hej, Dark? – Jego głos zatrzymał mnie przy wyjściu z kuchni. Spojrzałam w jego kierunku. Był poważny, opanowany, a jego twarz nie zdradzała żadnej emocji. – Dziękuję.
– Ale za co? – Zdziwiłam się i na moment przystanęłam.
– Po prostu dziękuję – powiedział po raz drugi i zerknął na mój lewy nadgarstek. Ciekawe czy on wiedział, że właśnie w tym miejscu widniała moja blizna po żyletce – fearless. Kiedyś być może zrozumiesz.
***
Uniosłam głowę, kiedy usłyszałam, że ktoś pukał do drzwi mojego pokoju. Odłożyłam repetytorium z angielskiego i zerknęłam na ekran, gdzie widniała twarz Dylana, z nosem w telefonie. Mieliśmy się razem uczyć online angielskiego na egzaminy. Cóż, widać, kto naprawdę się uczył, a kto nie.
– Proszę! – zawołałam i wyciszyłam swój mikrofon w rozmowie z przyjacielem. Ten nawet się nie poruszył, zaabsorbowany komórką.
– Przyniosłem ci pomarańcze – powiedział tata, który wszedł do pokoju. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, patrząc na obrane kawałki owoców. – Jak wam idzie? – Zerknął na twarz Dylana, który dalej patrzył w telefon i przewrócił z rozbawieniem oczami.
– Mi dobrze. – Westchnęłam ciężko i pozwoliłam, żeby tata objął mnie jedną ręką, siadając obok na łóżku. – Jeszcze tydzień.
– Masz mnóstwo czasu, kochanie – pocieszał mnie. – Zresztą, przeznaczyłaś go sporo na naukę.
– Dziękuję, że we mnie wierzysz. – Przytuliłam się do niego. – I przepraszam, że ostatnio spędzamy mniej czasu.
– To zrozumiałe, że nie będziesz wiecznie siedziała w domu ze swoim staruszkiem.
– Masz tylko czterdzieści pięć lat, świat stoi otworem przed tobą – zauważyłam słusznie. Machnął niedbale dłonią. Między nami zapanowała chwila, kiedy tata się odezwał:
– Oświadczyłem się Caroline.
Zerknęłam na niego i lekko się uśmiechnęłam. Niczego nie powiedziałam, nie musiałam. Cieszyłam się szczęściem taty i tym, że wreszcie znalazł kogoś, przy kim czuł się dobrze. Mężczyzna objął mnie jeszcze mocniej i odetchnął cicho. Wiedziałam, że w tym wszystkim było mu znaleźć siebie. Ta presja, ten stres związany ze wszystkim, co się działo w ostatnich dniach, nie wpływały dobrze na nikogo. Nawet na silnego sędziego, który w ostatnim czasie wyglądał nieco słabo, jak gdyby brała go grypa. Mało spał w nocy, przeznaczał czas na swoją pracę i inne zmartwienia, którymi z całą pewnością się ze mną nie dzielił.
– Hej, ktoś umarł? – Usłyszeliśmy głos Dylana, który wreszcie odkleił się od telefonu. Zerknęłam na ekran laptopa i zaśmiałam się cicho, odciszając go.
– Nie będę wam przeszkadzał. Uczę Lou jedynego dobrego gustu muzycznego.
– I jak? – Uniosłam z zaciekawieniem brew.
– Sądzi, że nirvana jej się podoba. – Zerknęłam na swój T-shirt z logo tego zespołu i posłałam mu znaczący uśmiech, mrużąc lekko oczy. Tata również się uśmiechnął, poczochrał moje włosy i wyszedł z pokoju.
– Wszystko w porządku? – dociekał Jayden, przybliżając twarz do ekranu.
– W najlepszym – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. – Może opowiesz mi coś o Szkarłatnym godle odwagi, Stephena Crane'a.
– My to w ogóle omawialiśmy? Uch... – Twarz blondyna wykrzywiła się momentalnie. – Och! Jack chce się dołączyć do rozmowy! Ciekawe, co ciekawego chce Jack! – Przewróciłam oczami. – Cześć, Jack, co tam u ciebie?
Pierwszy raz widziałam Williamsa w takim wydaniu. Siedział w swoim pokoju, gdzie na czarnych ścianach wisiały plakaty, a za nim znajdowała się kanapa w ciemnozielono-białą kratę. Jego włosy były potargane, a on sam ubrał coś innego niż czerń i biel. Miał na sobie kanarkowo żółtą koszulkę i słuchawki bezprzewodowe w białym kolorze. Jack na co dzień był przystojny, ale dziś trafił idealnie w mój gust.
– Uczyłem się trochę, ale widziałem na instagramie Dylana, że rozmawiacie, więc postanowiłem się dołączyć. – Spojrzałam na przyjaciela, a ten jedynie wzruszył ramionami.
– Dobra promocja zawsze modna – stwierdził krótko. – A właśnie! – Przypomniał sobie nagle. – Z kim idziesz na bal w sobotę, Ronnie, bo...
– Ze mną – wciął się Williams, a Jayden zmarszczył nos.
– Jak to z tobą – jęknął cierpiętniczo. – To z kim ja pójdę?
– Sorry, umawialiśmy się na to rok temu na koniec roku szkolnego. – Jack się do mnie konspiracyjnie uśmiechnął. Tak, wciąż pamiętałam ten dzień i naszą ucieczkę na papierosa z zakończenia.
To były czasy. Lepsze niż te, które nastały teraz.
– Fajnie, konspirujcie sobie dalej beze mnie. – Blondyn zmrużył oczy. – Myślałem, że pójdziemy razem, Veronica. Zdradziłaś mnie! A ja odrzuciłem wszystkie zaproszenia, jakie otrzymałem. Żałosne, wiecie?
– Nie gniewaj się, Dylan. – Naprawdę próbowałam się nie roześmiać. Z trudem mi się to udawało. – Może idź z kimś spoza szkoły? Chyba można tak, co nie?
– Tylko nie z moją siostrą – wtrącił się szybko Williams. Jayden wyszczerzył się w swoim dylanowym uśmiechu. – Nawet o tym nie myśl!
– Zgadamy się potem. Muszę wdrożyć mój genialny plan w życie. Buziaki, gołąbki! – A potem się rozłączył. Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową.
– Zamorduję go. – Jack głośno westchnął i zanurzył twarz w dłoniach. – Jak Boga kocham.
– Przecież nic się nie stanie, Jack. Spokojnie. Charlotte jest w dobrych rękach.
– Nie zrozumiesz – mruknął, nie patrząc w obiektyw. – Martwię się o nią, żeby nie zafiksowała się na punkcie jakiegokolwiek chłopaka. Ona bardzo łatwo się przywiązuje, a jeszcze szybciej cierpi po stracie kogoś.
– Nie uchronisz jej przed złem tego świata – wypomniałam mu.
– Wiem... – Westchnął ciężko i na mnie spojrzał. – Wiesz, jak to jest z młodszym rodzeństwem. Odpala się ta nadopiekuńczość. – Uśmiechnęłam się lekko.
– Wiem aż za dobrze – odpowiedziałam mu. Nagle jęknęłam cicho, kręcąc głową, bo uświadomiłam sobie, że nie kupiłam jeszcze sukienki na bal.
W głębi duszy miałam nadzieję, że może Jack zapomni o tym, że miałam z nim iść i będę mogła zostać sobie w domu, oglądając netflixa czy zakuwając do testów. Jeśli miałam być szczera, moje życie stało się naprawdę prozaiczne. Dosłownie! Mało kiedy wychodziłam z domu, przestałam imprezować na rzecz nauki, a wiedziałam, że omijało mnie ich wiele. Dylan chodził na parę, ale nawet on przystopował na rzecz nauki.
Któż by się tego spodziewał...
– Co jest? Czemu jęczysz? – zapytał Williams, marszcząc brwi.
– Nie mam sukni na bal. – Zerknęłam na niego z niezadowoleniem.
– To nie problem. Idź do sklepu i kup. – Tak, bo to takie proste!
– Jest przecież milion różnych sukienek, Jack. – Pokręciłam głową.
– Idź z Rosaline, ona ci pomoże. – Kiwnął na potwierdzenie swoich słów głową.
– Ale wy, faceci, macie łatwo. Jeden garnitur na pogrzeb, wesele, ślub, bal i tak dalej, a my musimy sobie kupować nowe sukienki – skarżyłam się.
– Nie moja wina, że urodziłaś się dziewczyną. – Uniósł ręce, a ja parsknęłam śmiechem.
– Wezmę też ze sobą Dylana, on się zna na modzie lepiej ode mnie.
– To trochę smutne. – Uniósł brew.
– Ale prawdziwe – zauważyłam trafnie. Jack się uśmiechnął, ale zaraz spoważniał.
– Byłem dzisiaj u Thomasa. Wpuścił mnie, ale dał mi bardzo dokładną instrukcję, czego on teraz najbardziej potrzebuje.
– Samotności? – zgadywałam, a on kiwnął smętnie głową. – Przekonałam go do regularnego brania leków.
– Mam nadzieję, że naprawdę będzie je brał. Kiedyś, kiedy też zrobił sobie przerwę w ich braniu, stał się bardzo... obcy. Był wybuchowy, nerwowy i sam so... – Urwał na moment i westchnął. – On po prostu tego nie kontrolował. Niczego.
– Myślisz, że to się powtórzy? – zapytałam z niepokojem. Jack smutno się uśmiechnął.
– To już się powtarza. Gdybyś spędziła z nim więcej niż godzinę, zrozumiałabyś.
– Czy ktoś choć raz dziennie jeździ do niego, żeby zobaczyć, czy on w ogóle... żyje?
– Może cię to ucieszy, ale Kelly wróciła z odwyku. Przestała brać i próbuje postawić Thoma na nogi.
Co się stało z tą bezbronną, kochaną dziewczyną, którą poznałam?
– To dobrze. – Odetchnęłam z ulgą. Cieszyłam się, że z Kells było już dobrze. – Jest z nim teraz?
– Jest, pisała mi to jakieś piętnaście minut temu. Dobrze, że z tego wyszła. Kocham ją jak siostrę i chyba nikt się tak o nią nie martwił, jak ja.
– A jak ona się czuje? – dopytywałam dalej.
– Lepiej, to na pewno. – Jack delikatnie się uśmiechnął, mówiąc o siostrze swojego przyjaciela. – Worki pod jej oczami zniknęły i wygląda zdrowiej.
– Myślisz, że Brad może się zemścić na Thomasie za to, że przegrał walkę?
– Szczerze? Jestem pewien, że coś już knuje. Być może czeka tylko, żeby uderzyć tam, gdzie zaboli to najmocniej.
– Nie rozumiem, dlaczego akurat on. Czemu nie szuka Lii czy Kelly, a to Thomas jest jego workiem treningowym. Nie zrozum mnie źle, nie życzę im tego, przez co przechodzi Fear, ale...
– Rozumiem, Ronnie – przerwał mi, zanim bym straciła oddech w swojej paplaninie. – Brad nie tknie Lii, bo mieszka z Johnem, przyjacielem Deatha. Jeśli chodzi o Kelly... cóż, to jest cięższa sprawa. – Jack spojrzał mi w oczy. – Thomas zaszantażował Brada. Powiedział, że jeśli wciągnie Kelly w swoje intrygi, on się zabije.
– I co on na to? – Moje oczy zamieniły się w dziesięciocentówki. Nie spodziewałam się tego, że w tej rodzinie było nawet miejsce na szantaż.
– Dał spokój Kelly. Pomyśl, gdyby Thomas umarł, nie dość, że straciłby najlepszego zawodnika i twarz Darkness, a dodatkowo wydałoby to wyrok na wojnę z samym Deathem i własnym ojcem, a on tego nie chce.
– Kim jest ten cały Death? – zapytałam, bo już denerwowało mnie to, że wszyscy mówili o nim tak, jakbym miała wiedzieć, co on robił i kim był. Nie, nikt mi niczego nie powiedział.
– Możesz teraz wyjść z domu? Nie chciałbym rozmawiać o tym przez telefon, a mogę za dziesięć minut być pod twoim domem. – Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Dochodziła dwudziesta.
– Chyba mogę, jutro też nie mam już takich ciężkich zajęć i idę kilka godzin później. – Myślałam na głos.
– Dobra, to czekaj na mnie. – Z tymi słowami się rozłączył. Nareszcie miałam się dowiedzieć prawdy.
W międzyczasie zeszłam na dół i wzięłam swoje leki. Byłam z siebie dumna, że pamiętałam o ich regularnym braniu. One naprawdę mi pomagały, podobnie jak sesje z psychiatrą. Wszyscy widzieliśmy postępy. Przede wszystkim nie dostałam już kolejnego ataku paniki. Często nie potrafiłam się podnieść z łóżka, kiedy myśli mnie przytłaczały, wiele razy płakałam też w poduszkę, ale wiedziałam, że efekt będzie zadowalający, a nie od razu Rzym zbudowano. Wszystko trwało, nie dało się tego zmienić w tydzień, dwa czy miesiąc. Często bolała mnie też głowa, wymiotowałam rzadziej, ale bywało, że nie potrafiłam już ukrywać swojego słabego stanu. Wtedy pomagali mi przyjaciele i rodzina. Cieszyłam się z ich wsparcia. Było dla mnie jak koło ratunkowe dla tonącego.
Tata zasnął z Louisą podczas oglądania teledysków starych piosenek. Leżeli w taki sposób, że dziewczynka przyciskała swoją głowę do jego klatki piersiowej, a całe jej małe ciało, w porównaniu z nim, spoczywało na tym jego. Lou była nieśmiałym dzieckiem, za to bardzo uzdolnionym. Nie miała autyzmu, ale też nie wyglądała na taką, która w przyszłości będzie podchodziła do ludzi sama, przedstawiając się w szkole. Przypominała mi mnie. Za to Chase był jej zupełnym przeciwieństwem. On uwielbiał poznawać nowych ludzi, hałasował, pakował się w kłopoty i lubił sport. Ogień i woda, a mimo to, dzieci potrafiły się ze sobą dogadać. Louisa często pytała o brata i smuciła się, gdy nie mogłam podać jej dokładniejszych informacji. Liczyłam, że wybudzą go ze śpiączki jak najszybciej. Nie miałam pojęcia, czy Eveline wróci tu po Lou, czy ktoś z nas ją odwiezie. Jedno na pewno było pewne – Chase miał już nie wrócić do Atlantic City. Przynajmniej nie teraz.
Wtedy nagle telefon taty zaczął dzwonić. Podniosłam go szybko, żeby nie obudzić tej dwójki i wymknęłam się do kuchni. Zamknęłam drewniane okiennice, które oddzielały te dwa pomieszczenia i zerknęłam na wyświetlacz, gdzie widniało imię Eveline.
– Halo? – rzuciłam cicho, nie chcąc ich obudzić.
– Och, Ronnie, to ty. – Usłyszałam nieco zaskoczony głos.
– Wszystko w porządku z Chasem? – zapytałam na starcie.
– Tak, w porządku – odparła spokojnie. – Jutro będą go wybudzać ze śpiączki. Zastanawiałam się jednak czy po twoich egzaminach nie chciałabyś przyjechać tu do mnie, z Lou. Mogłabyś zostać na tydzień czy dwa... oczywiście, jeśli chcesz – dodała, zmieszana.
– Przemyślę to – zadeklarowałam z lekkim uśmiechem. Tydzień w Anglii? Coś pięknego.
– Simon śpi, że nie odebrał?
– Zasnęli z Louisą – uściśliłam. – Mogę cię o coś zapytać? – Skoro już rozmawiałyśmy, chciałam spytać o coś, co mnie od paru dni trapiło.
– O co tylko zechcesz, Ronnie.
– Kiedy podawałaś powody, dla których przyjechałaś do Atlantic City, wspomniałaś o śmierci koleżanki. Kto to był?
– Ach... to moja bardzo stara znajoma, Charlize Jones. Chodziłyśmy razem do szkoły. – I kolejny zbieg wydarzeń z Thomasem i jego rodziną.
– Rozumiem – mruknęłam, nieco zbita z tropu. – W tą sobotę mam bal. – Postanowiłam zmienić temat.
– Naprawdę? Simon niczego nie wspominał – wyznała w słuchawkę. – Mówił tylko o twoich egzaminach. I jak? Masz już wybraną sukienkę?
– Nawet jej nie kupiłam – burknęłam, wcale niezbyt wesoła.
– Jest poniedziałek, masz jeszcze czas – twierdziła dalej. – Muszę już kończyć, za chwilę przypalę jedzenie. Uważajcie na siebie.
– Zaczekaj! – zawołałam, ale już zerwała połączenie. Chciałam jej powiedzieć o zaręczynach taty i Caroline, ale może faktycznie to on powinien jej to powiedzieć?
***
Zdecydowaliśmy się z Williamsem udać się do pobliskiego parku. Chłopak zaciągał się papierosem, a ja trzymałam swojego, wciąż nieodpalonego. Wzięłam go, gdy Jack mnie poczęstował, ale ostatecznie dalej nie zapaliłam. Słońce dopiero zachodziło, obserwowaliśmy złoty świat, a ja sama zastanawiałam się, jak to by było, gdyby on naprawdę tak wyglądał. Gdzie podziała się ta dobroć? Gdzie podziało się współczucie i miłość?
– Opowiem ci mroczną historię – zaczął w końcu szatyn, patrząc przed siebie. Ja zaś ulokowałam swój wzrok w nim, oświetlonym promieniami słońca. – O trzech przyjaciołach, którzy mogliby za siebie wskoczyć w ogień. Jednym z nich był Fahundo Cholito, kolejnym John Frighton, a trzecim Death, którego imienia nawet ja nie znam. To właśnie ich trójka była Władcami Oceanu. Każdy z nich rządził swoją organizacją – Demons, Darkness i Hierary. Pewnego jednak dnia do tej trójki próbował wkupić się syn Johna, Brad. Fahundo radził, by przyjął syna do Darkness, Death nie wtrącał się w decyzję. Ostatecznie Brad dostał się do organizacji, ale przekupił pozostałych pracowników, by opuścili Johna, a przyłączyli się do niego. Upodobał sobie Hectora, bo ten był najbardziej oddany, więc został jego prawą ręką, a John odłączył się z Darkness.
– Matko, to okropne. – Skrzywiłam się. Nie sądziłam, że dla własnego ojca też mógł być tak okrutny. Myślałam, że to właśnie Darkness wyciągnęło z niego te najgorsze cechy.
– Dalej było tylko gorzej – westchnął Jack i po raz ostatni zaciągnął się papierosem, którego potem wrzucił do kosza obok, uprzednio deptając go butem. – John dalej był w kontakcie z przyjaciółmi, jednak Fahundo spodobała się intryga Brada i to do niego dołączył. Death za to trzymał się z Johnem. Nic więc dziwnego, że to Cholito został ojcem chrzestnym Thomasa, nie Death.
– A potem on zaatakował Charlize, przez co jeździła na wózku – zauważyłam, bo Fear mi o tym mówił. Jack kiwnął głową.
– Mieli ją tylko nastraszyć, żeby dać Bradowi nauczkę, gdy popełnił jeden z błędów i zjawił się w domu Nicole Jayden, wciągając jej męża, Scotta, do pewnego zadania, w którym miał umrzeć. To przez chorobliwą zazdrość Cholito, bo kochał Nicole. Brad wtrącił się w jego sprawy, dlatego Fahundo chciał się zemścić. Po tej sytuacji przestali się dogadywać.
– Skąd ty to wszystko wiesz? – zapytałam zdziwiona. Jack smętnie się uśmiechnął.
– Wierz mi lub nie, ale powiedziała mi to Kelly. Kiedy wróciła z odwyku, zażądała od Johna prawdy, a że nie miała komu się zwierzyć, bo niewiele osób wiedziało o jej powrocie do AC, powiedziała to mnie.
– Jest opcja, że Thomas tego nie wie?
– Dosyć niewielka – skwitował, kiwając wolno głową. – Zakładam, że Kelly mu to powiedziała. Przecież to ona z nim siedzi.
– Podsumowując, Death jest przyjacielem Johna, wrogiem Brada i Fahundo?
– Dokładnie. – Kiwnął lekko głową. – Wiesz co? Myślę, że to Cholito kazał podciąć sznur od tamtej lampy, przez którą Thomas przegrał.
– Przynajmniej już wiem, kim jest Death i będę mogła wesprzeć Tho...
– Co ty, kurwa, powiedziałaś? – Przerwało mi pełne zdenerwowania pytanie. Oboje z Jackiem spojrzeliśmy w tym samym kierunku, gdzie przed nami stał Frighton, a trochę dalej za nim Kelly, która ścięła włosy do uszu. Wyglądała na zszokowaną.
– Thom, ja... – zaczął Williams, ale brunet odwrócił się do siostry.
– Powiedziałaś mu to, co mnie? – zapytał ją spokojnie. Kelly założyła kosmyk krótkich włosów za ucho.
– Ja chciałam, żeby ktoś mnie wysłuchał – wyjaśniła cicho. Thomas kiwnął głową i z przerażającym spokojem zerknął na Jacka.
– Opowiedziałeś Veronice historię mojej rodziny, naszej rodziny, nie pytając ani mnie, ani Kelly o zdanie – zauważył lodowato spokojnie. Potem przeniósł spojrzenie na mnie. – A ty popełniłaś ten sam błąd, którego obiecałaś więcej nie powtarzać. Wtedy, kiedy poznałaś moją przeszłość z Seraphine. – Brunetka dotknęła ramienia brata, jednak ten nawet nie drgnął.
– Sądziłem, że powinna... – Jack ponownie próbował wyjaśnić, gdy ja, z mocno bijącym sercem zrozumiałam, że Thomas miał rację. Znów wmieszałam się w jego sprawy.
– Nawet jeśli, to ja powinienem jej powiedzieć! – krzyknął Frighton, zaciskając pięści. Przypomniałam sobie słowa Jacka. Że wybuchał o wiele szybciej, bo przestał brać leki.
– Już dobrze – wtrąciła się cicho Kelly.
– Nie, Kells. Nie jest dobrze. – Spojrzał na nią i przez to, co zobaczyła w jego oczach, cofnęła się o krok. Thom ponownie spojrzał na nas. Chciałam coś powiedzieć, ale brakło mi słów. – Jesteś okrutna, Veronico Gryffin – ciągnął już nieco spokojniej. – Jak możesz oczekiwać ode mnie tego, że nie będziesz przeze mnie cierpiała, kiedy ja sam cierpię przez ciebie? – Potem zerknął na Williamsa. – A ty, gdybyś nie był mi jak brat i gdyby nie moja siostra, zbierałbyś zęby z podłogi. – A po tych słowach odszedł, a Kelly za nim, posyłając nam zranione spojrzenie.
– Thomas, stój! – Widząc jego oddalającą się sylwetkę, odzyskałam zdolność mowy. On tak się starał, doprowadził się do porządku i zgolił zarost. Brunet odwrócił się w moją stronę i zatrzymał się.
– Dwa powody mniej, nie? – mruknął tylko sucho, a mnie aż wmurowało w ziemię. Popełniłam kolejny błąd. Powtórzyłam ten sam błąd.
On miał rację, naprawdę byłam okropna.
***
Witam!
Zapraszam pod hasztag #darknesstrilogy na twitterze!
Co sądzicie o rozdziale?
Przepraszam, że ostatnio jest mnie tak mało. Studia i praca wyciskają ze mnie wszystkie pokłady energii i czas...
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top