28. Nieustraszona.

Ten rozdział ma ponad 6k słów i dzieje się w nim naprawdę dużo. Nie polecam go czytać w nocy. I włączcie sobie utwór, który jest na górze, zorientujecie się, kiedy. 

Przypominam, że jestem otwarta i chętna na grafiki, związane z EFTD x

#darknesstrilogy

– Opiekujcie się Louisą – powiedziała Eveline następnego dnia. 

Staliśmy całą piątką na podjeździe domu. Matka uśmiechnęła się blado do Chase'a, którego zapięła pasem bezpieczeństwa w samochodzie. Wysunęła się z auta i ukucnęła przed Louisą, która stała przede mną ze smutną miną. Trzymałam jej dłoń. Pomachała bratu, który spojrzał na nią zza szyby. Bliźniaki po raz pierwszy rozdzielały się na tak długo. W powietrzu poczuć można było ból tych dzieci. 

– Nie martw się o to – zapewniłam ją. – Lou będzie bezpieczna. 

– Zadzwoń, kiedy znajdziecie się na miejscu – poprosił ojciec. Eveline spojrzała na niego z zaciśniętymi ustami i kiwnęła głową. 

– Mamo, nie zostawiaj mnie – jęknęła płaczliwie Louisa i przytuliła matkę. 

– To na krótko, kochanie – wyjaśniła jej i spojrzała na mnie. – Veronica się tobą zajmie, będziecie najlepszymi przyjaciółkami! – Uśmiechnęła się pocieszająco, choć w jej oczach błyszczał czysty smutek. 

– Chase będzie zdrowy? – zapytała, głaskana po głowie przez Eveline. 

– Uleczymy go – wyszeptała kobieta, odganiając z oczu łzy. – Dopilnuję tego. 

– Dobrze – zaszlochała mała i odsunęła się od matki, patrząc na mnie. – Będę czekać. – Przytuliła się do mnie. Poczochrałam jej włosy i zerknęłam na Eveline. 

– Uważajcie na siebie – poprosiła kobieta, wycierając oczy. – My jedziemy – dodała i wsiadła do samochodu, nie patrząc już więcej za siebie. Obserwowaliśmy ich całą trójką i wróciliśmy do domu, kiedy Lou się rozpłakała. 

Opieka nad pięciolatką nie zapowiadała się na łatwą, szczególnie gdy była ona zżyta ze swoim bliźniakiem i mamą. Wiedziałam, że przede mną i tatą stało niełatwe wyzwanie, ale oboje powinniśmy sobie poradzić z opieką nad dzieckiem. Simon obiecał mi zabrać dziewczynkę na burgery, ponieważ pierwszy szok, że miał bliźniaki opadł i chciał stać się dobrym ojcem. Takim, jakim był dla mnie. Ja zaś przed sobą miałam kolejne ciężkie zadanie. Jechałam na walkę Thomasa. Stresowałam się chyba za nas dwoje, Fear ewidentnie się nie przejmował. 

– Vi, jestem głodna – wymamrotała Louisa, kiedy weszła do mojego pokoju. – Dasz mi jeść? – Zerknęłam na zegar. Dochodziła druga, więc czas na obiad. Chase i Eveline byli już w drodze jakieś dwie godziny. 

– Oczywiście. – Podniosłam się z łóżka, kładąc na nim podręcznik do matematyki. – Tata chyba coś ugotował. – Chwyciłam jej dłoń i obie zeszłyśmy na dół. W korytarzu podbiegł do mnie Charlie. Moje brwi wystrzeliły w powietrze, bo zdziwiłam się, że tu był. – Hej, piesku. – Kucnęłam i pogłaskałam tę włochatą kulę. Lou ukucnęła obok. 

– Hej, piesku – powtórzyła swoim uroczym głosikiem z brytyjskim akcentem. 

Dzieci są słodkie. 

Skoro Charlie tu był, musiało to oznaczać, że Caroline również. I się nie pomyliłam, bo po chwili z kuchni wyszła rudowłosa z lekkim uśmiechem i szczęściem wymalowanym w jej tęczówkach. Podniosłam się z kucków i objęłam Caroline, której nie widziałam całe wieki. Zdążyłam się do niej przyzwyczaić, bardzo ją lubiłam i doskonale zdawałam sobie sprawę, że ona mnie również. 

– Dobrze cię widzieć – powiedziała Davis, odsuwając mnie na długość ręki i zjechała z góry na dół oceniającym spojrzeniem, kiwając z aprobatą głową. – Wyglądasz o niebo lepiej od naszego ostatniego spotkania. 

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się nieco szerzej. – I ty również. – Bo taka była prawda. Kobieta miała na sobie biały kombinezon i wyglądała przepięknie. 

– A kim jest ta malutka ślicznotka? – Uśmiechnęła się do Lou, a ta schowała się za mną. Zauważyłam, że miała o wiele większy problem z poznawaniem obcych niż Chase. 

– To Louisa – przedstawiłam ją i spojrzałam siostrze w oczy. – Nie bój się, kochanie. Ta pani jest cudowną osobą i opiekuje się pieskiem – dodałam, ruchem głowy pokazując Charliego. Mała pokiwała głową, ale nie wyglądała na chętną poznania Davis.

– Nic nie szkodzi. – Caroline machnęła dłonią. – Simon przygotował już obiad. Zjemy razem w salonie, w porządku? 

– Jasne – odpowiedziałam i wzrokiem dałam jej sygnał, by dała mnie i Lou chwilę. Kucnęłam przed brunetką i założyłam jeden z jej kosmyków za ucho. – Zjemy razem z tatą i Caroline obiad, dobrze? Nie będziesz się wstydzić? 

– Nie – zapewniła, kręcąc lekko główką. 

Nie było tak trudno jak myślałam. To Chase w ich duecie był upartym dzieckiem. Weszłyśmy do salonu, a Charlie biegał wokół nas, uradowany, że wrócił do domu. Jak ja za nim tęskniłam! Zamierzałam poświęcić mu sporo uwagi zanim miałam pojechać na walkę. Musiałam też koniecznie przypomnieć tacie, że pozwolił mi na wyjście. Często zapominał o tym, że na coś się zgodził. 

Usiadłyśmy tak, żebym ja siedziała koło Louisy. Tata miał zająć miejsce obok niej, a Caroline obok mnie, naprzeciw pięciolatki. Dziewczynka była o dziwo bardzo cicho, nawet kiedy do salonu z miską pełną makaronu z sosem grzybowym wszedł tata. Próbował zagadywać Lou cały posiłek, ale nie odpowiadała mu tak wesoło, jak zazwyczaj. Jej wypowiedzi były zdawkowe i cały czas zerkała na Caroline. Być może jej nie polubiła, bo mnie i tatę prawie od razu obdarzyła swoim zaufaniem. Całe szczęście rudowłosa na to nie zwracała uwagi i sama inicjowała rozmowy i ze mną, i Simonem. 

– Tato, pamiętasz, że dziś wieczorem wychodzę? Będzie po mnie Jack, znasz go – powiedziałam w pewnym momencie. 

– Tak, tak, pamiętam – odparł szybko, więc prawdopodobnie to było kłamstwo. Uśmiechnęłam się do niego z rozbawieniem. – Weź ze sobą wszystkie leki, dobrze? 

– Jasne – odpowiedziałam z mniejszym zaangażowaniem. Nie lubiłam łykania tabletek. Często je rozgniatałam, bo zdarzało się, że stawały mi w gardle. 

– Jak się czujesz po tych lekach? – zapytała Davis. – Czujesz jakieś skutki uboczne? 

– Hmm – zamyśliłam się na moment. Chwilę przeżuwałam kawałek jedzenia. – Często czuję się przymulona i zmęczona, ale poza tym jest dobrze. Jest lepiej – poprawiłam się. 

– To dobrze – skomentowała rudowłosa z lekkim uśmiechem. – A jak z przyjaciółmi? Wspierają cię? 

– Dylan jest w tym mistrzem – rzuciłam bez zastanowienia z uśmiechem. – A Peter czy Jack świetnie sobie radzą w zrozumieniu mnie i poprawie humoru. 

– Najważniejsze jest, by otaczać się właściwymi ludźmi – wtrącił się tata. Louisa utkwiła w nim swoje spojrzenie, przerywając jedzenie makaronu. – I nie patrzeć na tych, którzy bez powodu usuwają się z naszego życia. – Miałam dziwne wrażenie, że mówił o Amy.  

– Otóż to – potaknęła Caroline. – Jeśli ktoś nie potrafi zrozumieć, że nie zawsze jest kolorowo, to po co ktoś taki w naszym życiu? Najważniejsze to czuć się dobrze wśród przyjaciół, wśród sympatii, wśród rodziny. 

– Ciężko się z wami nie zgodzić – podsumowałam nostalgicznie i uśmiechnęłam się do siostry, która cicho mi przytaknęła. 

*** 

Kiedy Caroline zapytała mnie, jak się czułam, nie okłamałam jej, jednak też nie zdradziłam całkowitej prawdy. Zdarzały się takie chwile, kiedy moje myśli mnie przytłaczały, a zawartość żołądka lądowała w muszli klozetowej. To był jeden z tych momentów. I wiedziałam, że nie zawsze będzie kolorowo, a to dopiero początki. Wiedziałam też, że takie stany zdarzały się u mnie rzadko, a na to wszystko wpływał też stres, jednak męczyłam się w takie dni. Nie lubiłam wychodzić w nie z domu, a dzisiaj musiałam, bo po prostu musiałam. Nikt mi tego nie narzucił, a wręcz przeciwnie – odmawiano mi, bo każdy wiedział, co działo się w mojej głowie. Każdy, poza mną samą. Szczególnie w takie dni. 

Oparłam potylicę o szafkę ze zlewem i westchnęłam. Spłukałam wodę i na moment przymknęłam powieki. To był ciężki dzień, a została mi godzina do wyjścia. Jack obiecał zjawić się po mnie o dwudziestej pierwszej. Uniosłam telefon na wysokość oczu i odczytałam wiadomość od chłopaka, z którym się nimi bardzo często wymieniałam.

Quentin Ashford: Trzymasz się? 

Ja: jest dobrze 

I wiedziałam, że go okłamałam, ale nie mogłam mu powiedzieć prawdy. Nie chciałam, żeby się zamartwiał. Nie chciałam, bo i tak nie mógłby tu przylecieć. Może po egzaminach w maju to ja bym odwiedziła jego, kto wie? Na ten moment wolałam, by żył w niewiedzy. Samą swoją osobą poprawiał mi humor. Jednak spędzanie soboty w taki sposób nie było dla mnie wcale niczym przyjemnym. 

Podniosłam się, przepłukałam usta wodą i ruszyłam do swojego pokoju, który znajdował się na wprost łazienki. Spojrzałam na swój strój do wyjścia. Mieliśmy już połowę kwietnia, więc nie zakładałam grubej kurtki czy szalika. Zastąpiły je długi rękaw czarnej koszulki i czarna bomberka. Do tego czarne kozaki i w tym samym kolorze opięte spodnie. W torbę spakowałam też przyciemniane okulary, żeby je założyć podczas walki i nie zostać rozpoznaną oraz gumkę do włosów, by spiąć włosy, które w niedalekiej przyszłości zamierzałam ściąć. Zabrałam się za robienie makijażu. 

Czasem są takie chwile, kiedy właśnie to przez kosmetyki próbujemy nadać sobie pewności siebie. Dlatego też nałożyłam tusz do rzęs, cienie do powiek w brązowym kolorze, które podkreśliły barwę moich tęczówek i zrobiłam sobie kreski. Wyglądałam poważnie i wręcz groźnie, ale to mi nie przeszkadzało, bo zyskałam pewność siebie. Założyłam ubrania i buty, a na koniec przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam naprawdę dobrze i tak też się czułam. Moje chaotyczne myśli nieco zelżały, podobnie jak mdłości. To był dobry znak i dodatkowo się nie spóźniłam. Zostało pół godziny do przyjazdu Williamsa. Zajrzałam więc do pokoju gościnnego, gdzie Louisa już spała. Nakryłam ją szczelniej kołdrą i wyszłam z pomieszczenia. Na dole, w salonie, spotkałam tatę i Caroline. Oglądali jakiś film, a Charlie leżał na kanapie.

– Mogę chwilę z wami posiedzieć? – zapytałam ich, kiedy weszłam do salonu. 

– Jasne – odpowiedziała schrypniętym głosem rudowłosa i uśmiechnęła się lekko. 

– Oglądamy Dirty dancing – oznajmił tata. – Ty chyba nigdy tego nie oglądałaś. 

– Nie, nie oglądałam. – Zerknęłam na ekran i usiadłam w jednym z foteli i wzięłam psa na kolana, głaszcząc go. Zdążyłam na finałową scenę.

– Ach, młody Swayze – westchnęła Caroline i wtuliła się w tatę.

– Ten Jack jest trochę do niego podobny – wypalił Simon. Skrzywiłam się i spojrzałam na niego.

– Z której strony? – zapytałam zdziwiona. Ojciec wzruszył niedbale ramionami.

– Kolor włosów ma podobny – skwitował i chyba na tych podobieństwach się kończyło. Parsknęłam pod nosem i pokręciłam głową. –  O której wrócisz?

– Późno w nocy, będę spała u Dylana – odpowiedziałam, nagle obawiając się, że tata jednak uziemi mnie w domu.

– Powinienem się martwić? – Uniósł brew, a Caroline się uśmiechnęła.

– Raczej cieszyć – stwierdziła rudowłosa. – Twoja córka wychodzi z domu, czuje się lepiej i śmieje tu z nami.

– Fakt. – Simon skinął głową i przeciągnął ze mną spojrzenie. – Ufam ci.

Usłyszałam stukanie w drzwi, co przerwało naszą dosyć szczerą i prawdziwą rozmowę. Podniosłam się, ułożyłam niezbyt zadowolonego z tego powodu Charliego w fotelu i podciągnęłam spodnie na tyłku. 

– Zajrzysz czasem do Lou? – zapytałam taty.

– Oczywiście, że tak.

Posłałam im ostatni uśmiech i wyszłam z salonu do korytarza. Założyłam włosy za uszy, otworzyłam drzwi i moje spojrzenie zderzyło się z zielonymi tęczówkami Jacka Williamsa. W dłoni trzymał swoje kultowe okulary przeciwsłoneczne, przez które się uśmiechnęłam pod nosem, bo przypomniały mi się początki naszej znajomości. To, jak mało delikatnie wytknęłam mu, że to dziwne, że nosił je w pomieszczeniu. 

– Zanim się odezwiesz, tak, mam swoje okulary i wiem, o czym pomyślałaś – zaczął z uśmiechem samozadowolenia. – I mamy trzy godziny do walki, a patrząc na ciebie wiem, że nie czujesz się dobrze i się stresujesz.

– Co ty taki dobry w wyłapywanie szczegółów, huh? – Zaśmiałam się i zamknęłam za sobą drzwi.

– Mam siostrę, która lubi rozmawiać ze mną o uczuciach. Taka odpowiedź cię satysfakcjonuje? – Uniósł brwi i zszedł na dół po schodkach.

Ze swojego domu wyszedł właśnie mój sąsiad, George Lewis. Uśmiechnął się i pomachał do mnie, co zobaczyłam dzięki ulicznym latarniom. I nie zdziwiłoby mnie nic, gdyby nie fakt, że za nim z domu wyszedł Liam, z którym to ostatnio wyszłam na kawę. Naprawdę próbowałam nie wyciągać pochopnych wniosków, ale... ale umiałam łączyć cholerne kropki, a kiedy blondyn uśmiechnął się do Lewisa w taki szczególny sposób, to miałam pewność swoich domysłów. Pokręciłam głową, budząc się z szoku i zeszłam zaraz za Williamsem.

– Czy to nie ten kujon z naszej szkoły i jeden ze sportowców? – dopytywał szatyn, wsiadając do swojego samochodu.

– Po pierwsze, żaden kujon, a po prostu George – zaczęłam, zapinając się pasem – a po drugie, to nie jest nasza sprawa, zachowajmy to dla siebie.

– Nie ma problemu – odparł szybko i włożył klucz do stacyjki. – To ich indywidualna sprawa, a każda miłość jest piękna.

– Otóż to – zgodziłam się z nim, a na moją twarz wpłynął lekki uśmiech.

– Mamy trzy godziny dla siebie, więc wybierz sobie, co byś chciała zrobić. Zwróć uwagę, że już po dwudziestej pierwszej – ciągnął Williams.

– Może zacznijmy od rozmowy? – zaproponowałam na wstępie. – Jak rozmowa z twoją mamą? – Skrzywił się ledwo zauważalnie.

– Nie jest z nią za wesoło, zwierzyła mi się. Ale nie chcę o tym mówić. – Zasznurował usta.

– Jasne, rozumiem... trzymam kciuki za twoją mamę, żeby wszystko było dobrze.

– Dzięki, Ronnie. – Uśmiechnął się do mnie blado. – To gdzie chcesz jechać?

– Nawet nie wiem. – Wzruszyłam lekko ramionami. – Zaskocz mnie. – Uśmiech chłopaka się poszerzył, ale się nie odezwał, za to włączył radio, z którego zaczęły wydobywać się głośniejsze kawałki zespołu Pink Floyd.

***

Jakieś pół godziny później byliśmy już w miejscu, którego zupełnie nie poznawałam. Nawet nie miałam pewności czy to wciąż Atlantic City, jednak Jack wysiadł już z auta i czekał aż do niego dołączę, więc po krótkiej chwili wahania również opuściłam wóz. Zrównałam z chłopakiem kroku. Posłał w moim kierunku cwany uśmiech. Podążał w kierunku jednego z budynków. Było ich tutaj kilka, w jednym rzędzie, a we wszystkich wciąż paliło się światło. Williams założył we włosy okulary przeciwsłoneczne i poprawił czarną kurtkę na sobie, a następnie pchnął drzwi budynku o miętowych ścianach i poczułam się, jakbym trafiła do innej krainy. Konkretniej do lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Rozdziawiłam nieświadomie usta, podziwiając wiszące na ścianach płyty winylowe, plakaty gwiazd tamtych lat czy telewizor z teledyskami piosenek rockowych. W niektórych gablotkach znajdowały się gramofony, kasety czy walkmany, w innych gitary z podpisami popularnych na tamten czas gitarzystów czy piecyki. Nigdy nie byłam w sklepie muzycznym o motywach lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ale moje serce mocniej zabiło, bo każdy wiedział, że kochałam mocno tamte czasy, choć nigdy w nich nie żyłam.

Tęskniłam za czymś, czego nigdy nie miałam.

I nie uważałam tego za coś dobrego, ale nie potrafiłam odwrócić wzroku od wszystkiego, co tu było. Dywany retro, kolorowe ściany, elementy z tamtej epoki i siedzący za biurkiem facet po czterdziestce, wyglądający jak rockman.

– Zamknij już te usta. – Jack się zaśmiał i szturchnął mnie w ramię. Zmrużyłam na niego oczy, ale zrobiłam to, o co prosił.

Podeszliśmy do lady i Williams uderzył w blat, wybudzając ze snu właściciela sklepu. Ten wzdrygnął się, przetarł oczy i spojrzał na nas podenerwowanym wzrokiem, który złagodniał, kiedy zobaczył stojącego obok mnie szatyna.

– Jacky! – rzucił, rozbudzając się i wstając z krzesła.

– Wujek Steve! – Brunet wyszedł, żeby objąć Jacka. – Co słychać?

– Po staremu, interes się kręci. – Objął chłopaka ramieniem i spojrzał na mnie. – Twoja koleżanka?

– Veronica Gryffin. – Williams wskazał na mnie dłonią, uśmiechając się. – A to wujek Steve, najlepszy z całej rodziny człowiek.

– Nie mów Angie, bo się pogniewa. – Steve szturchnął go lekko i odsunął się od chłopaka, żeby wejść za ladę. – Czegoś potrzebujecie?

– Kaset – odpowiedział zdawkowo chłopak i podszedł do jednej z gablot. – Interesują mnie Bon Jovi, Judas Priest i Roxette.

Sprzedawca podszedł do Jacka, a ja w międzyczasie chodziłam sobie po sklepie. Czułam się skrępowana. Chyba każdy by na moim miejscu był! Dlatego więc zwiedzałam sobie ten wehikuł czasu i przeglądałam rzeczy, jakie on prezentował. Widziałam wiele przedmiotów, jednak najbardziej urzekł mnie polaroid z tamtych lat, który działał jeszcze na zasadzie, że zdjęcia od razu były wywoływane. Zdziwiłam się, że w takim miejscu, sklepie muzycznym, on był, ale przyglądałam się urządzeniu z ciekawością.

– Mam, kupione. – Po kilku minutach Williams pojawił się obok. – Co patrzysz? – Zerknął w to miejsce, co ja. – Ach, aparat. Kiedyś należał do stryjecznej ciotki wuja szwagra mojego dziadka od strony mamy.

Co, do cholery....

– Ale nie miałem, co z nim zrobić, więc wystawiłem za dwieście dolców i tak leży – skwitował Steve, który koło nas się pojawił. – Może chcecie zdjęcie? Mogę wam zrobić.

– Czemu nie – odparłam cicho, wzruszając ramionami. Mężczyzna uśmiechnął się z entuzjazmem i poprawił czerwoną bandanę na nieco przydługich czarnych włosach.

– No to ustawcie się, raz dwa! – Wyjął urządzenie z gabloty i uniósł na wysokość oczu. – No ale obejmij koleżankę ramieniem, Jacky. Nie mieścicie się oboje w kadrze... O! Bardzo ładnie, tak jak teraz. – Usłyszeliśmy dźwięk pstrykania i modliłam się o to, by nie mrugnąć na fotografii. Po krótkiej chwili zdjęcie było gotowe. – Pięknie – rzucił Steve z uśmiechem i podał Jackowi zdjęcie.

– Ile za nie chcesz?

– Nie żartuj, chłopaku. – Brunet machnął ręką. – To prezent od ulubionego wujka. Pozdrów Angie, bawcie się dobrze.... ale nie za dobrze. – Odszedł do swojego stanowiska, unosząc sugestywnie brew i ponownie ułożył się do drzemki.

Chwilę patrzyliśmy za nim z Williamsem, a po chwili zerknęliśmy na siebie. Jack spojrzał na zdjęcie i się uśmiechnął. W następnej chwili wystawił w moją stronę dłoń z fotografią z polaroidu.

– Dla ciebie. Żebyś nigdy nie zapomniała o swoim przyjacielu z dawnych lat – rzucił z lekkim, ciepłym uśmiechem. Wzięłam zdjęcie do rąk i zaraziłam się grymasem szatyna.

Było to ładne zdjęcie, zachowanie w stylu retro. Dwie uśmiechnięte buzie patrzyły w obiektyw. Grymas Williamsa był dumny, wesoły i tak bardzo jego, a mój zaś delikatny, ciepły, a w oczach miałam iskry, których dawno nie widziałam. Które myślałam, że zgasły. Prezentowaliśmy się jak modele, oboje na czarno z mrocznym wyglądem, ale uśmiechy burzyły ten koncept. Mimo wszystko było miło mieć takie zdjęcie, nie zamierzałam się go nigdy pozbywać.

– Dzięki, Jack – odpowiedziałam i wyszliśmy ze sklepu. – Kim w ogóle jest Angie? – Ciekawiło mnie to i liczyłam, że chłopak mi odpowie. Zrobił to, kiedy szliśmy koło innych sklepów:

– To imię mojej mamy, Angela. Steve jest jej bratem, moim ulubionym wujkiem – wyjaśnił krótko. Nawet nie wiedziałam, że jego mama miała na imię Angela.

– Fajnie, że masz kogoś takiego w rodzinie.

– Steve jest dobrym człowiekiem, a mama kochającą siostrą. Opłaca ten sklep z pieniędzy ojca. – Skrzywił się na wzmiankę o dyrektorze naszej szkoły. – I kiedyś często u nas bywał... dopóki nie pokłócili się z Gordonem.

Chciałam już coś powiedzieć, naprawdę. Powiedzieć, że mu współczułam, bo to była prawda, jednak chłopak ponownie mnie ubiegł:

– Wejdziemy tu? – zapytał, ruchem głowy wskazując na ostatni sklep. Zerknęłam na szyld.

Studio tatuażu Penny.

– Chcesz sobie zrobić tatuaż? – zapytałam z zaskoczeniem, którego nie potrafiłam ukryć.

– Chcę – potaknął i się zatrzymał, a ja za nim. – Mam nawet wzór. To jak, wchodzisz ze mną?

– Wiesz, że to nie jest ten sam z gum balonowych, prawda? To igła, która jest kłująca i boli, a tatuażysta używa prawdziwego tuszu.

– Dziękuję za elegancką definicję tatuażu – rzucił z przekąsem. – Wiem, na co się piszę.

Więc nie pozostało mi nic innego, jak iść za chłopakiem. Dochodziła dwudziesta druga, kiedy Jack usiadł na fotelu do robienia tatuażu. Tatuażystka Penny nie miała nic przeciwko temu, żeby machnąć jeszcze jeden rysunek tuszem, a kiedy Williams tłumaczył jej, co konkretnie chciał, próbowałam nie patrzeć na rząd igieł przy stanowisku dziewczyny o burzy kręconych czerwonych włosów z tatuażami na nagich ramionach.

– No to jedziemy – podsumowała po krótkiej chwili. Wpatrywałam się w oczy Jacka, które wciąż błyszczały rozbawieniem na moją reakcję. Penny robiła mu tatuaż na karku.

– Chcesz złapać mnie za rękę? – zapytał kpiąco Jack. – Mam wrażenie, że boisz się bardziej ode mnie.

Pewnie dlatego, że tak jest.

– To wygląda tak boleśnie... – mruknęłam, krzywiąc się.

– Ale nie boli, naprawdę. – Jack próbował powstrzymać śmiech.

– Zaraz będzie koniec – oznajmiła Penny. – Nie martw się tak o niego, to silny chłopczyk – dodała i puściła do mnie oczko. – Gotowe – powiedziała po paru minutach.

– Szybko poszło – skwitował Jack, a Penny zrobiła zdjęcie jego karku, żeby pokazać mu efekt. – No, no, wygląda świetnie – stwierdził, kiwając z uznaniem głową.

– Co sobie wytatuowałeś? – spytałam ciekawa.

– To najważniejsza data mojego życia – odpowiedział tajemniczo i zerknął na tatuażystkę. – Ile płacę?

– Czterdzieści dolarów. – Dziewczyna zaczęła dezynfekować swoje stanowisko. – A ty chcesz jakiś tatuaż? – zwróciła się do mnie.

– Ja? – Zadałam chyba najgłupsze możliwe pytanie. – Nie wiem, boję się igieł...

– Jestem bardzo delikatna, co twój kolega na pewno potwierdzi. – Uśmiechnęła się.

– Nie sposób się z nią nie zgodzić – zapewnił Jack i przekrzywił głowę w bok. – Potrzymać cię za rękę?

I nie miałam pojęcia, jaka siła mną kierowała, ale... usiadłam na tym cholernym fotelu i podałam jej lewy nadgarstek. Nie myślałam długo nad tym, ponieważ wiedziałam, co bym chciała mieć wytatuowane, w razie takiej ewentualności. Nie dziwiło mnie to, że Penny nie pytała o wiek czy zgodę rodzica, ona sama wyglądała, jakby łamanie zasad sprawiało jej frajdę. Mogła mieć dwadzieścia jeden lat, to na pewno. Nie bolało tak, jak mogło. Przez cały zabieg miałam zamknięte oczy, jednak projekt, który opisałam tatuażystce nie był skomplikowany i duży. Niewielki artystycznie zrobiony napis.

Fearless – odczytał Jack, kiedy Penny skończyła. Wciąż bałam się otworzyć oczy. – Nieustraszona, to pasuje do ciebie.

– Możesz już otworzyć oczy – zaśmiała się dziewczyna. Powoli uchyliłam powieki i uśmiechnęłam się, patrząc na ładny napis, wykonany eleganckim pismem. – Teraz muszę zabezpieczyć ten tatuaż, żeby nie wdało się zakażenie. – Pozwoliłam jej na to, bo Jack też miał zaklejony ten tatuaż. Nawet nie zdążyłam zobaczyć tej jego daty.

Zerknęłam na tatuaż nim Penny go zakryła. Słowo to było stworzone za pomocą kaligrafii. Pochyłe, delikatne, a jednocześnie mocne i wyraziste. Nie dało się tego dobrze opisać, żadne słowa nie oddawały prawdy temu, co zostało stworzone na moim nadgarstku. Wtedy nawet nie bałam się reakcji taty. Po prostu zrobiłam coś, ciesząc się momentem, nie myśląc. Przeżywając życie z chwili na chwilę. I nie żałowałam.

– Dziękuję – powiedziałam szczęśliwa, kiedy już skończyła robotę. – Ile płacę?

– Hmm – zastanawiała się chwilę. – Trzydzieści dolarów. – Puściła oczko do Williamsa, który skrzyżował ręce na klatce piersiowej. – Koleżanka dokonała niemożliwego, zrobiła tatuaż, chociaż bała się nawet patrzeć. Naprawdę jest nieustraszona.

– Wiem to nie od dziś – skwitował dumnie szatyn i kiedy zapłaciłam za tatuaż, wyszliśmy z salonu. – Do walki została już tylko godzina – zauważył, gdy wsiedliśmy do auta i spojrzał na deskę rozdzielczą. – Myślę, że powinniśmy już jechać do tej opery – dodał, a mój żołądek automatycznie zacisnął się w supeł.

***

Jazda zajęła nam piętnaście minut. Na miejscu nie było tak wielu osób, jak się tego spodziewałam. Czułam się niesamowicie nieswojo, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę, że to, co tu się działo, nie było legalne. Obejmowałam się ramionami i założyłam na nos przeciwsłoneczne okulary, podobnie jak Jack. Czułam się lekko otumaniona przez leki, które wzięłam w samochodzie szatyna, ale szłam dzielnie obok, z zadartą głową, będąc po prostu nieustraszona. 

– Trzymaj się blisko mnie, najpierw wejdziemy za kulisy. Musimy znaleźć ekipę – powiedział Williams i chwycił mnie za prawą dłoń. Chłopak narzucił na głowę kaptur czarnej bluzy, zakrywając zaklejony tatuaż.  

Jack wszedł tylnym wejściem, które okazało się otwarte. Wokół opery nie stało za wiele aut, by nie wzbudzać niepokoju czy podejrzeń, więc to musiało być naprawdę poważne przedsięwzięcie. Wewnątrz krzątało się nieco więcej ludzi, ale ta walka różniła się od wszystkich pozostałych, na których byłam. Bowiem panował tu spokój, wszystko miało swój ciąg i przede wszystkim miejsce nie przypominało rudery jak Locura. Lokal, gdzie zawsze odbywały się nielegalne walki. 

Pierwszą zobaczyłam Rosaline. Poznałam ją po praktycznie białych włosach, które związała w koka na czubku głowy. Dalej stała także Victoria i Zach. Pilnowali wejścia do jednego pokoju, w którym na sto procent musiał być Thomas. To właśnie do ich trójki podeszliśmy na początku. 

– Och, jesteście! – Trainor mocno nas uściskała i spojrzała mi w oczy, a następnie lekko się uśmiechnęła. Musiała w nich znaleźć to, czego szukała. 

– Mała Verchy, co za spotkanie – zacmokał Zach i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku. W międzyczasie Jack witał się z Vic, ale ja nie miałam zamiaru iść jego śladem. Sama rudowłosa zeskanowała mnie niechętnym spojrzeniem i skinęła głową. Na to mogłam jeszcze pójść. 

– Mała to jest walizka – rzucił Jack i uśmiechnął się w typowy dla niego sposób. – Veronica jest po prostu niska.

– Metr siedemdziesiąt wzrostu! – fuknęłam z pobłażliwym uśmiechem. Ross uśmiechnęła się ciepło. 

– Stresujecie się? – Jack wskazał ruchem głowy jedne z ozłoconych drzwi. 

– Jeszcze nie. – Zach zacisnął usta. 

– Brad jeszcze nie przyjechał – wtrąciła wyjaśniająco Victoria. Nawet ona wyglądała na wściekłą na ojca Thomasa. 

– Dobra, wpuśćmy ją – zarządził Richer, wskazując na mnie. Spojrzał na dziewczyny. Tym razem nawet Vic mu przytaknęła, choć nie wyglądała na zachwyconą. Z kolei brunet, widząc moje zdziwienie, uśmiechnął się w charakterystyczny dla niego sposób. – No co? Nie mów, że nie wiedziałaś, że to ty go uspokajasz przed walkami.

– Podobno go rozpraszam. – Uniosłam brew.

– To też – potaknął i kiwnął głową. – Mieszanka wybuchowa, ale to w końcu wy.

– Zach. – Rosaline szturchnęła go w bok. To by wyjaśniało naszą wczorajszą ,,randkę". 

– Żartowałem – sapnął szybko z bólem w głosie chłopak, łapiąc się za obolałe miejsce. – Żartowałem. 

– Ty idioto – mruknęła Vic, kręcąc głową z pobłażliwością. Jack, który cały ten czas milczał, wreszcie się odezwał: 

– Idź, Ronnie. – Spojrzałam mu w oczy. – On cię potrzebuje. 

Więc weszłam do pokoju, który pogrążony był w ciemności i zamknęłam drzwi za sobą. Jedyne, co dawało blask, to kilka lampek ledowych nad lustrem. To pewnie tu szykowali się aktorzy przed swoim występem. Teraz siedział tam Fear, obrócony do mnie plecami. Jego głowa była zwieszona, a sam brunet ubrany już w strój do walki. Miał na sobie czarną koszulkę i obwiązał dłonie i przedramiona specjalną taśmą. 

– Wiesz co? – zaczął spokojnie, miękko – Nie mów nikomu, ale chyba się boję. 

Przełknęłam ciężko ślinę i podeszłam bliżej. Thomas odsunął się od biurka z lustrem i wstał. Obok siebie wcisnął jakiś włącznik i światło się zapaliło. Zobaczyłam ciemne cienie pod jego oczami, którymi na mnie patrzył bez krzty emocji, za to ze zmęczeniem. Nie wiedziałam, co zrobić, więc po prostu go przytuliłam. Tylko tyle mogłam. Fear oparł brodę na czubku mojej głowy i powoli odwzajemnił gest. Jego serce biło dosyć szybko. Wszyscy, którzy uważali, że go nie miał, że jego serce skute było lodem, tkwili w srogim błędzie. 

– Wygrasz, Thom – powiedziałam ledwo słyszalnie przez zduszone gardło. – Wygrasz. – Próbowałam też przekonać siebie. 

– Wiesz, co się stanie, jeśli przegram? – odchrząknął cicho. – Brad wygra. Będzie miał moje życie w garści, a dodatkowo Carter będzie mógł wrócić do Atlantic City. – Przebiegły mi ciarki po plecach.  – Oficjalnie, bo przecież nie od dziś wiemy, że on tu nadal jest. 

– Indilo umie się bić? – Wolałam sobie nawet nie przypominać jego imienia, podobnie jak jego kolegi. 

– Nie wiem, Gryffin. – Odsunął się ode mnie i westchnął. Moją uwagę przykuły jego tatuaże na żebrach. Cztery daty. Fear pochwycił moje spojrzenie. – Daty urodzin mamy i moich sióstr. 

– A ten czwarty? – podpytałam go. Uniósł kącik ust w lekkim ledwo widocznym uśmiechu. 

– Data dnia, w którym wszystko się zmieniło. – Nie zapytałam o więcej. Nie musiałam. 

– Hej, a wiesz, że ja też dziś zrobiłam sobie tatuaż? – zagadnęłam go. Uniósł brew i pokręcił głową. 

– Ty? Cóż za szok i niedowierzanie. Może chcesz się pochwalić? 

– Mam na nim opatrunek, nie zobaczysz go na razie. 

– To zerwij. – Wzruszył ramionami. 

– Sam się zerwij. – Rzuciłam mu suche spojrzenie. – Penny mówiła, że mam go trzymać przez cały dzień. 

– Ale jest noc. 

– Tak, bo zrobiłam go jakieś pół godziny temu. – Przewróciłam oczami. 

– Oj tam, to taka sama bujda, jak to, że jestem niemiły. 

– Ale... ty przecież jesteś niemiły, Thomas.

– Świetnie, jak ja uwielbiam być doceniany. – Zgrywał się dalej. Pokręciłam głową z rozbawionym uśmiechem. – No to chociaż opisz, co tam masz. 

– To napis... Fearless. 

– Nieustraszona. – Zamilkł, patrząc na mnie ze skupieniem. – W sumie do ciebie pasuje. 

– A dziękuję. – Podparłam się pod biodra i uniosłam dumnie głowę. Brunet spojrzał na mnie z rozbawieniem, a czekoladowe tęczówki zabłysły. 

– Urocza jesteś. 

Wtedy do pomieszczenia wszedł William. Uśmiechnął do mnie z zaciśniętymi ustami i zerknął na Thomasa, kiwając krótko głową. 

– Już czas – powiedział poważnie. Odwróciłam się w stronę Thomasa. Założył kosmyk moich włosów za ucho i blado, na krótki moment, się uśmiechnął. 

– Trzymaj za mnie kciuki, Fearless. – Zerknął na Williama. – Zajmijcie się nią z Reganem i Ross.

– Oczywiście – zadeklarował Will. 

Całą trójką wyszliśmy na korytarz, gdzie stali wspomniani wcześniej przez bruneta przyjaciele oraz Jack. Rosaline chwyciła mnie za dłoń, uprzednio tuląc do siebie Thomasa z jej ogromną siłą w małym ciele. Regan zbił z chłopakiem męską piątkę zdrową ręką, a potem zostawiliśmy i jego, i Williamsa w tyle. 

Całą trójką przeszliśmy innymi drzwiami niż głównymi i w końcu weszliśmy na salę, tylnym wejściem. Dalej kierowaliśmy się schodami, na koniec dotarliśmy do pustej loży. Była na boku, jednak mieliśmy najlepszy widok na scenę. Objęłam się zestresowana ramionami. Zaczęłam się powoli rozglądać, kiedy... zobaczyłam Gillan Lorenzo. 

Co, do cholery?

Blondynka siedziała w niższym rzędzie obok Schweiza i kogoś w kapturze. Z kolei w pierwszym rzędzie zobaczyłam Brada Frightona. Obok niego poznałam Hectora. W dalszej części sali odnalazłam Fahundo Cholito, ojca chrzestnego Thomasa, a dalej kilku ludzi, których już nie kojarzyłam. Oczywiście widziałam także naszą ekipę, jednak zdziwiło mnie, że pojawili się tu także Reggie Cold i Amy Connor. 

No musiałam przyznać, że widownia była ciekawa.

Wtedy na ring po prostu wszedł Paul Landro, Indilo. Rudowłosy chłopak wyglądał inaczej niż go zapamiętałam. Nie był już takim chuderlakiem, nabył trochę mięśni i poważnych rys twarzy. Wyglądał groźnie. Zastanawiałam się czy Cody Frobisher, Schweiz, wyglądał podobnie. Kiedyś był chudym chłopakiem w loczkach i dość młodzieńczą twarzą. Ten czas chyba każdego z nas postarzał. 

Z drugiej strony wyszedł Thomas. Jego twarz nie wyrażała żadnej emocji. Był poważny, opanowany, jak to zazwyczaj z nim bywało. Wyglądali na sobie równych i tym razem nie miałam już takiej pewności czy Frighton wygra, choć pokonał przecież nawet Pablo Maradonę, jednego z najlepszych bokserów. Na wielkiej auli w kolorach złota i czerwieni zapanowała cisza. Rosaline chwyciła mnie za dłoń. William siedział skupiony i analizował całą sytuację. Wtedy jednak stało się coś niespodziewanego. Brad wstał i wszedł na scenę. Oboje zawodników cofnęło się do tyłu i stanęli w jednej linii, oczywiście w sporej od siebie odległości. Thomas nawet nie zerknął w moim kierunku. Przypuszczałam, że chodziło o to, by nikt nie wyłapał jego gestu i mnie nie poznał. Założyłam kaptur na głowę, żeby ukryć się przed wszelkim niebezpieczeństwem. 

– Chcę tylko powiedzieć, że to wydarzenie jest bardzo znaczące dla mnie pod wieloma względami – zaczął Brad. I nie potrzebował mikrofonu czy uciszania innych, by mieć posłuch. Mężczyzna uśmiechnął się zimno i objął spojrzeniem całą salę. – Może nie wszyscy wiecie, ponieważ nie jest to informacja publiczna, lecz zawodnik Fear jest dla mnie bardzo znaczącym pracownikiem. Leader Darkness, jeden z najlepszych, maszyna bez uczuć i idealny w łamaniu zasad. Jestem tu jednak, ponieważ chciałem na własne oczy zobaczyć, co stworzyłem. Indilo to dobry zawodnik do pokazu. 

Zrobił znaczącą pauzę w swojej wypowiedzi, bo rozniosły się po pomieszczeniu szmery. Kiedy goście się wyciszyli, ponownie zabrał głos:

– Walka ta jest warta, gdyż poprzeczka została postawiona bardzo wysoko. Dzięki Indilo, Carter Dixon, leader zespołu Demons, zostanie przywrócony na stanowisko. Kiedy wygra Fear, zostanie zawarty sojusz między całym Hierarchy i być może Władcy Oceanu znów zjednoczą się i będą ze sobą współdziałać. A teraz, zaczynajmy – dodał z entuzjazmem. Thomas patrzył przed sobą niewidzącym wzrokiem, Indilo dumnie się wyprostował. – Lecz najpierw... – Wyciągnął z kieszeni mały pilot i po chwili, w całej sali rozbrzmiały dźwięki wygrywanej na pianinie melodii.

Jednej z tych, które kiedyś grał mi Fear. 

– Zaczynajmy! – zawołał wesoło starszy Frighton. Muzyka tymczasem dalej leciała. Czy Brad włączył nagrania tego, jak grał Thomas?

Widziałam, że bruneta to ruszyło. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko. Dłoń Ross zacisnęła się mocniej na mojej, a William powtrzymał mnie, kiedy chciałam już wstać. Zawodnicy stanęli naprzeciw siebie, a w tle mogliśmy usłyszeć dźwięki Nocturnu cis-moll, Fryderyka Chopina. Ten utwór akurat znałam. Kiedy pewnego dnia dowiedziałam się o talencie muzycznym Thomasa, często czytałam książki, słuchając klasycznych melodii, kiedy za oknem jesień czy chłodniejsze dni wiosny nie sprzyjały wyjściu z domu. 

Pierwszy cios wyprowadził Indilo. Thomas go zablokował, jednak... na tej scenie, to nie był on. Wyglądał, jakby za chwilę miał upaść, był rozproszony i nie dziwiłam mu się. Osoba, która wywoływała w nim największy lęk wcale nie pomagała. Dodatkowo, przecież to Brad kazał Thomasowi jako dziecku uczyć się gry na fortepianie. I choć brunet na chwilę zamroczył przeciwnika, uderzając go w ucho, nie potrwało to długo i został zaatakowany przez rudowłosego ze zdwojoną siłą. 

– Kurwa mać – warknął pod nosem Will i zacisnął dłonie na barierce. Zrobił to tak mocno, że zbielały mu knykcie. 

– On przegra, jeśli nie otrząśnie się z tych wspomnień – wychrypiała siedząca obok mnie ze łzami w oczach blondynka. 

I może zrobiłam coś kompletnie szalonego, ale wiedziałam, że to mogło go wybudzić z szaleństwa, w którym właśnie tkwił brunet. Wstałam z miejsca z prędkością światła, ignorując słowa Williama, zaczerpnęłam tchu i krzyknęłam tak głośno, jak potrafiłam: 

– Dalej, Fear! 

Thomas obrócił głowę w moim kierunku i napiął się, widząc, że to ja naraziłam siebie na niebezpieczeństwo. Przynajmniej się wybudził. Ja zaś szybko usiadłam i zasłoniłam twarz kapturem. Kilka osób zerkało w naszym kierunku co jakiś czas, jednak liczyłam, że mnie nie poznano. 

Co do walki, Thomas odzyskał rezon. Jego ciosy stały się precyzyjne, szybkie i mocne. Muzyka klasyczna dalej szalała cicho wokół nas, ale chłopcom to nie przeszkadzało, uderzali w siebie wzajemnie. Z kącika ust rudowłosego pociekła krew. Thomasa policzek był rozcięty, jednak wciąż walczyli. Minuty ciągnęły się nieubłaganie, a oni nie odpuszczali. Twarz Indilo pokryła się krwią, a tors Feara sińcami, obtarciami i rysami. Rosaline patrzyła na to, a z jej oczu lały się łzy. Brad kiwał głową z uznaniem, Hector bił brawo Thomasowi, kiedy to on obejmował prowadzenie i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że zawodnicy ledwo stali na nogach.

Oraz fakt, co działo się potem. 

Landro wyprowadził kolejny cios, przez który Thomas się cofnął. A wtedy, jedna z lamp spadła w dół i byłam pewna, że ktoś ją podciął, by na niego spadła. Fear odsunął się w ostatniej chwili, a ludzie zaczęli buczeć na ten spisek. Jednak ta sytuacja spowodowała, że stracił koncentrację, a Indilo uderzył go z całej siły w twarz, przez co Thomas osunął się na ziemię. Wstałam, otwierając z zaskoczenia usta. Brunet nie miał już siły, by wstać, chociaż ludzie zaczęli krzyczeć, dopingować go. Ja sama również to robiłam. On nie mógł przegrać! Jednak Thomas próbował wstać, ale nie dawał rady. Walczyli ponad godzinę, nie powinno mnie to dziwić, ale prosiłam Boga, w którego już nawet nie wierzyłam, by pomógł mu się podnieść. 

– Wstawaj, natychmiast! – warknął Brad i wszedł na scenę, szarpiąc bruneta za rękę. – Wstawaj, Fear! – krzyczał dalej, ale Thomas już tracił przytomność, a jego twarz puchła. Indilo patrzył na nich i sam cofnął się o krok, widząc, co robił starszy Frighton. Ostatecznie go puścił i nim się odwrócił, krzyknął po raz ostatni: – Jesteś chodzącym beztalenciem! – A potem się odwrócił i opuścił salę. 

Wszyscy trwali w szoku. Wielu wołało, by powtórzyć walkę, bo ktoś zrzucił lampę specjalnie, jednak było już za późno. Indilo wygrał, ogłosił to Fahundo, unosząc rękę rudowłosego w górę. W międzyczasie do Thomasa podbiegła Christina, przybiegł Jack z mokrym ręcznikiem, który przyłożył do spuchniętego policzka Feara. Rosaline nie była w stanie się ruszyć, podobnie jak William, który siedział z przyciśniętymi do ust dłońmi i szklistymi oczami. Najgorszy jednak był widok Thomasa. Leżał zwrócony w moją stronę, z zamkniętymi oczami, zmęczony i ledwo żywy. Wielu ludzi opuściło już salę, w tym Amy i Gillan. Być może dla nich to też było za dużo. Chciałam coś zrobić, jednak nie mogłam się ruszyć. 

Patrzyłam na zmęczoną twarz, po której spływały wolno łzy Thomasa Frightona. 

***

Hej, hej. 

W sumie tylko tyle jestem w stanie napisać po tym rozdziale. Liczę na was pod #darknesstrilogy na Twitterze. Zapraszam was też na mojego instagrama – little_cinderella_watt. A do tysiąca obserwujących na Wattpadzie już tak niewiele brakuje!!

Na górze podrzucam wam link do wspomnianego utworu powyżej, w tekście. 

Do następnego xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top