27. Księżyc jest piękny, czyż nie?
#darknesstrilogy
Dni mijały, a ja próbowałam nie oszaleć. Prawda jednak była taka, że dosłownie wszystko wytrącało mnie z równowagi. Moja cierpliwość bardzo zmalała. Próbowałam nie wyżywać się na dzieciach, dlatego też za wiele z nimi nie rozmawiałam. Eveline wciąż nie wchodziła mi w drogę, ale wiedziałam, że miałyśmy sobie jeszcze wiele do powiedzenia. Sama kobieta była zestresowana i się nie uśmiechała, ale nie mogłam jej za to winić. Martwiła się o Chase'a.
Prawie każdy dzień przeznaczałam na naukę i pomoc w domu. Pomagałam przy szykowaniu kąpieli dla Lou i Chase'a, kroiłam im jabłka w ćwiartki i czasem słuchałam, jak Eveline czytała im bajki na dobranoc. Uśmiechałam się mimowolnie i kolejny raz tęskniłam za czymś, czego nie miałam. Nie zazdrościłam im jednak. Zazdrość nigdy nie była dobra, a wiedziałam, jak prezentowała się sytuacja. Mój brat był słaby i blady. Nie rozumiałam, czemu jego matka nie chciała go już teraz zawieźć do Londynu i czemu w ogóle trudziła się, żeby zabrać ich oboje za granicę. Domyślałam się jednak, że miało to drugie dno, którego chyba wolałam nie poznać.
– Jestem waszą starszą siostrą – odpowiedziałam na pytanie Lou.
Eveline pojechała do apteki po jakieś leki dla Chase'a. Za cztery dni miał odbyć się przeszczep, a już jutro walka Thomasa. Starałam się jak mogłam, żeby wszystko ze sobą pogodzić, choć wychodziło różnie. Tę jednak chwilę chciałam przeznaczyć na rozmowę z tymi dziećmi, bo niczego o sobie nie wiedzieliśmy. Robiłam to stopniowo, nie chcąc mieszać w ich główkach. Nie chciałam o tym myśleć, ale istniało ryzyko, że mogłam więcej nie zobaczyć brata. To był porządny kop, dla którego postanowiłam jednak się odważyć na tę rozmowę. Chciałam ich poznać.
– Mamusia nie mówiła, że mamy siostrę – powiedziała Louisa, marszcząc swoje brwi. – I mówisz inaczej.
– To dlatego, że mieszkamy bardzo daleko od siebie, kochanie. – Uśmiechnęłam się do niej lekko. – Ale jesteśmy siostrami. – Zerknęłam na Chase'a. Leżał na łóżku i patrzył na mnie uważnie. Byli do siebie z Lou podobni, jednak on miał identyczne oczy, jak moje, a Louisa zielone.
– Poczytasz nam? – spytał cicho. Moje serce zacisnęło się na dźwięk jego delikatnego głosiku.
– Oczywiście – odpowiedziałam od razu. Sięgnęłam po jedną z książek dla dzieci i usiadłam w nogach łóżka Chase'a. Louisa usiadła obok mnie, patrząc na obrazki.
Czytałam im historię Kopciuszka. Uważałam, że to była jedna z piękniejszych baśni. W pewnym momencie moje serce urosło od uczuć, kiedy Lou oparła swoją główkę o mój bok. Chase przymknął oczka i oddychał cicho, słuchając mojego głosu. Miał gorączkę, którą próbowaliśmy zbić, ale ostatecznie Eveline musiała pojechać po inne leki. Dzisiaj nie poszłam do szkoły. I tak byłam na bieżąco ze wszystkim, a jutro mieliśmy sobotę. Całe szczęście, że zostałam, bo tata pracował. Brakowało mi Charliego, ale wiedziałam, że z Caroline teraz miał lepiej. Tutaj były ręce pełne roboty. Nawet jeśli parę razy odwiedził nas dziadek, ojciec Eveline i babcia Hen. Boże, jak oni polubili te dzieci! Cieszyłam się, widząc ich budującą się więź.
– Ronnie? – rzuciła cicho Lou w pewnym momencie. Chase spał, a z zewnątrz słyszałam parkujący samochód Eveline.
– Tak, Lou?
– Nie chcę, żeby Chase umarł – wyszeptała i spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami.
– Nie umrze, słonko – zapewniłam ją mocno. Wiedziałam, że ciężko to znosiła jako dziecko, ale też przez fakt, że ona i jej brat bardzo blisko się trzymali. – Mama go uratuje.
– Obiecujesz? – W jej oczkach pojawiła się nadzieja.
– Obiecuję.
Bo co miałam odpowiedzieć?
Objęłam małą i pogłaskałam po ramieniu. Louisa uwielbiała Myszkę Mickey i kolor fioletowy. Często nosiła uszka Minnie w domu, ale dzisiaj ich nie założyła. Za to od rana siedziała z Chasem. W pewnej chwili dołączyła do nas Eveline. Uśmiechnęła się smutno na nasz widok i spojrzała na synka. Podeszła do niego i dała sygnał Lou, żeby była cicho. Dziewczynka skinęła głową i wyszła z pokoju. Usłyszałyśmy głośne kroki po schodach. Eveline westchnęła i usiadła obok mnie na łóżku, patrząc na chłopca. Nie odsunęłam się, również na niego patrzyłam. Kobieta dotknęła jego czoła.
– Zabookowałam nam lot na jutro do Londynu – wyznała cicho. – Wieczorem będziemy już w szpitalu. Nie chcę ryzykować, może lekarz przyjmie nas już w poniedziałek.
– Dobrze. – Skinęłam głową. – Tata i ja też przylecimy.
– Nie musicie, ja... – Spojrzała mi w oczy. – Ja polecę tylko z nim. Louisa zostanie tutaj z wami. Nie udało mi się kupić trzech biletów już na jutro, a wiem, że nie znajdę lepszej opieki dla mojej córki od ciebie i Simona.
– Dobrze – powtórzyłam cicho i zacisnęłam usta w wąską linię.
– Veronica, ja... – przerwała swoją wypowiedź, żeby westchnąć smutno. – Przepraszam cię. Z całego serca cię przepraszam.
– Czemu nie zostałaś, kiedy tata z tobą rozmawiał? – zapytałam smutno i również na nią spojrzałam. Uciekła wzrokiem w bok.
– Bo wstydziłam się tego, co zrobiłam, a poza tym wiedziałam, że Simon mi tego nie wybaczy, a byłam już w ciąży. Bałam się o niej powiedzieć. Otrzymałam ofertę pracy w Londynie i to był dla mnie znak, wyjechałam. Tak mi wstyd, Ronnie.
– Minęło tyle lat... – Pokręciłam głową. – W tak wielu chwilach cię potrzebowałam, a ty założyłaś sobie nową rodzinę i nawet nie powiedziałaś im, że mają siostrę. – Skinęłam lekko głową na Chase'a.
– Dzieci są bardzo ciekawskie, chciałyby cię poznać, a co miałabym wam powiedzieć? Że bliźniaki mają już po pięć lat i są dziećmi Simona? Że byłam w ciąży, gdy wyjeżdżałam?
– Mogłaś zostać. – Odgoniłam łzy, szybko mrugając. – Gdybyś przy mnie była, może moje życie nie byłoby tylko ciągiem nieszczęśliwych wydarzeń. – Wzruszyłam smętnie ramionami.
– Chcę to naprawić. Wiem, że jest za późno, że za chwilę wyjedziesz na studia, ale... chcę być dla ciebie taką matką, jaką jestem dla nich. – Wskazała głową na chłopca. – Wszystko zniszczyłam, wiem – znów na mnie spojrzała – ale proszę, daj mi szansę. Ze względu na dzieci. Chcę, żeby chociaż one miały dobre dzieciństwo i dobry dom.
– Muszę jeszcze wiedzieć... Czy poza tatą był ktoś inny? – Miałam nadzieję, że powie tak, bo wtedy łatwiej byłoby mi ją nienawidzić.
– Nie, nigdy nie było nikogo poza Simonem – zaprzeczyła, wbrew moim nadziejom. – Nie potrafiłam nikogo innego pokochać, ale widzę, że... że on owszem. – Uśmiechnęła się smutno. – To zrozumiałe, nie było mnie, nie mam pretensji o to.
– Caroline to dobra osoba. – Nie miałam pojęcia, czemu to powiedziałam. Chyba chciałam ją obronić. – Tata jest szczęśliwy.
– Wiem – westchnęła cichutko i znów spojrzała na Chase'a. – Dlatego nie zamierzam stawać im na przeszkodzie. To już nie jest moje życie. Przynajmniej nie jest tym samym, które zostawiłam za sobą.
– Dam ci szansę – powiedziałam po krótkiej chwili milczenia. – Chcę, żeby Lou i Chase mieli szczęśliwe dzieciństwo i pełną rodzinę. – Podniosłam się z łóżka i zatrzymałam się dopiero w drzwiach. – Ale nie licz, że będę nazywać cię mamą.
– Dziękuję – wyszeptała z tak ogromną wdzięcznością, że naprawdę uwierzyłam, że żałowała.
Kiedy schodziłam na dół po schodach, zdałam sobie sprawę, że podjęłam właściwą decyzję. Kiedyś cisza mi nie przeszkadzała, teraz wciąż towarzyszyła, przeszywając przeświadczeniem, że w tej ciszy kryją się krzyki płaczących z bólu ludzi, trzaski łamiących się serc i smutne buzie dzieci, które powinny wciąż się uśmiechać i śmiać do łez. Mała Louisa, siedząca w kuchni na krześle, wcale nie wyglądała jak szczęśliwe dziecko.
– Jak weszłaś na taki wysoki stołek, huh? – zapytałam ją i usiadłam obok. Wzruszyła lekko ramionami.
– Mamusia jest smutna.
– Martwi się, to normalne. – Próbowałam z nią rozmawiać jak z dorosłym człowiekiem. I ona, i Chase byli bardzo mądrzy, jak na pięciolatków.
– A tata się martwi? – Uniosła na mnie oczy. – Tata nas kocha?
W swoim życiu przeszłam wiele zła i krzywdy, ale moje serce chyba tak naprawdę nigdy tak nie krwawiło jak w tamtym momencie, gdy patrzyłam temu dziecku prosto w oczy, nie wiedząc, co powiedzieć, by jej nie zranić. Sama czułam się zraniona, patrząc na jej smutną twarz.
– Tata bardzo was kocha – odpowiedziałam i nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. – I bardzo się martwi.
– To czemu prawie z nami nie rozmawia? Mamusia powiedziała, że tatuś dużo pracuje, dlatego nas nie odwiedzał.
– Bo to prawda, tata dużo pracuje. – Kiwnęłam lekko głową. – I jeszcze opiekuje się mną, Charliem, domem. Dużo pracy, wiesz?
– Przecież ty nie potrzebujesz opieki. – Zmarszczyła swoje brwi i wydęła małe usteczka.
Uniosłam blado kącik ust. Miałam nadzieję, że Louisa nigdy nie będzie potrzebowała takiej opieki, jak ja, kiedy będzie w moim wieku. Że okaże się jednym z tych dzieci z masą szczęścia i udanym dzieciństwem. Chciałam, żeby była szczęśliwa, za wszelką cenę. I miałam zamiar dopilnować tego, by faktycznie tak było.
– Zawsze o wszystkim zapominam. Tata przypomina mi o ważnych rzeczach – wytłumaczyłam jej, nie wdając się w szczegóły. Pokiwała lekko głową, analizując moje słowa.
– Ciocia Sheena mówi, że na pamięć są dobre orzechy i dużo warzyw. – Zaśmiałam się cicho i przytuliłam ją do siebie. Lou również nieśmiało mnie objęła.
***
Siedziałam w pokoju Dylana. Blondyn leżał na moich kolanach i czytał w sieci wszystko, co powinniśmy wiedzieć o chorobie mojego brata. Eveline wybrała najskuteczniejszą metodę leczenia. Chyba po raz pierwszy od roku Jayden był tak poważny. Patrzyłam za okno, zastanawiając się, kiedy wszystko się tak pokomplikowało. Czekaliśmy aż dołączą do nas Christina, Peter i Jack. Zach, Will, Rosaline i Regan byli z Thomasem, przygotowywali go do jutrzejszej walki i spotkania z Bradem. Nie potrafiłam nawet pojąć, dlaczego jego własny ojciec go tak niszczył. Może Thomas miał rację? Może to przez Brada Frightona nasza relacja była tak bardzo toksyczna? Nie wiedziałam, akurat to moje najmniejsze zmartwienie na tamten moment.
– Tu napisali, że jest niewielki procent tego, żeby Eveline z tego nie wyszła – powiedział Dylan, podstawiając mi artykuł pod nos.
– A jeśli przeszczep się nie przyjmie? – Spojrzałam w jego oczy do góry nogami. Zacisnął wargi.
– Może nie jestem jakimś zagorzałym katolikiem, ale wierzę, że modlitwa może pomóc.
– Tak, pozostaje się nam tylko modlić – potaknęłam i kiwnęłam głową.
– Do dupy to wszystko. Jeśli faktycznie ktoś tam na górze czuwa, to mógłby się zlitować – westchnął ciężko.
– Nie mówmy o tym. – Spojrzałam mu błagalnie w oczy. Zasznurował usta w wąską linię i skinął głową.
Wtedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Dylan poszedł otworzyć, a ja w tym czasie westchnęłam parę razy, chcąc przywołać na swoją twarz uśmiech. Do czego doszło, bym nie potrafiła się nawet uśmiechnąć? Grymas wyszedł totalnie nieszczery, ale grunt to starania, więc posłałam uśmiech swoim przyjaciołom. Oczywiście poznali już na starcie, że coś jest nie tak. Nie byłam dobrą aktorką. Nie puściłam jednak pary z ust. Bo co by to dało?
– Tak mi cię szkoda, Ronnie – westchnęła Christina, tuląc mnie do siebie. – Nie mam pojęcia, co się stało, ale bardzo ci współczuję.
– Nic się nie stało – skłamałam, nie patrząc jej w oczy.
– Gówno prawda, Vi – wtrącił się Peter. Chris walnęła go w brzuch. – Martwimy się, chcemy pomóc – dodał zduszonym głosem.
– Daj spokój – mruknął Jayden, patrząc na niego poważnie. – Chcecie piwa? Ojciec robił zakupy.
– Chętnie – powiedział Jack, patrząc na mnie z niepokojem. – Pójdę z tobą, bo chcę o czymś z tobą pomówić – dodał i razem wyszli. Uniosłam pytająco brwi i spojrzałam na Petera, bo ten zazwyczaj wiedział o wszystkim.
– Pewnie chodzi o to, że Dylan umawia się z jego siostrą.
– Co? – Christina zachłysnęła się powietrzem. Dosłownie to samo chciałam powiedzieć. Kasztanowłosy uniósł dłonie.
– Mnie nie pytaj, tak podejrzewam.
– Jak długo się umawiają, huh? – Wreszcie się odezwałam. Przez swoje użalanie się nad sobą nie wiedziałam nawet, co się działo z moim przyjacielem. Znowu musiałam przyznać Amy rację...
– A cholera wie, z dwa tygodnie? To nic pewnego, jeszcze leczy swoje serduszko po Andy. – Chwycił się za serce i zamrugał parę razy.
– Nie dziwię się. Ona go okradła i naciągała – zauważyła sucho Chris. – Jestem szczęśliwa, że zniknęła z naszego życia.
– Dobrze, że Dyl to dobrze znosi. – Peter spoważniał. – On zasłużył na wszystko, co najlepsze. Wiem, co mówię.
– To fakt – przyznałam, kiwając głową. Wtedy do pokoju weszli chłopcy, niosąc po butelce piwa dla każdego. Jack dodatkowo rozmawiał przez telefon.
– Tak, jest tu – powiedział do telefonu i na mnie spojrzał. – Mhm. – Słuchał odpowiedzi. – Już ci ją daję – dodał i podał mi komórkę. – Do ciebie. – Uniosłam brwi, a w tym samym czasie pozostała część paczki rozmawiała na jakiś zabawny temat.
– Halo? – Odeszłam z telefonem Williamsa na bok. Zatkałam drugie ucho dłonią, żeby zagłuszyć hałas.
– Możesz mi powiedzieć, co się stało, że wyglądasz, jakbyś miała się rozpłakać? – Usłyszałam znajomy głos w słuchawce. Przymknęłam na moment powieki i wyszłam z pokoju.
– Skąd wiesz? – zapytałam głucho.
– Jack mi powiedział – odparł krótko. Jego głos był spokojny. Słyszałam, jak zaciągał się papierosem. – Powiesz mi?
– Nie – odpowiedziałam cicho. – Nie chcę.
– Przyjechać po ciebie?
– Masz jutro walkę, powinieneś trenować, Thomas – skarciłam go, choć zrobiło mi się miło, że się martwił.
– Mówiłem ci, że nie odwracam się od tych, którzy potrzebują pomocy – przypomniał mi. – Chodzi o twojego brata? Pogorszyło mu się?
– To nie rozmowa na telefon – ucięłam, nim bym się rozpłakała. Chwilę milczeliśmy.
– Wyjdź na balkon – rozkazał mi.
– Co?
– Wyjdź na balkon, Dark – powtórzył spokojnie. Wyszłam więc na kwietniowe powietrze i zaciągnęłam się powietrzem. Dochodziła dziesiąta, na zewnątrz było ciemno. Za to całe niebo pokryte migoczącymi gwiazdami i ogromny księżyc rozjaśniały ten mrok. – Wyszłaś?
– Tak – odpowiedziałam i oparłam się o barierki. Okolica domu Jaydenów była piękna. Lubiłam tu przebywać. Cisza, spokój i natura pozostawiona samej sobie.
– Spójrz w niebo i powiedz mi, co widzisz.
– To dziecinne – prychnęłam, kręcąc głową.
– Co widzisz, Veronica?
– Gwiazdy – odpowiedziałam w końcu. – Widzę gwiazdy i księżyc.
– No właśnie. Wyobraź sobie, że ludzie są odzwierciedleniem gwiazd. Jest ich tak wiele, że nie da się ich zliczyć. Codziennie gasną, ale my tego nie widzimy, bo skupiamy się na całości. Cały myk jednak w tym, że, wbrew pozorom, zauważamy moc gwiazd dopiero, kiedy jest ciemno, kiedy nie ma chmur...
– W czym rzecz? – wyszeptałam.
– Rzecz w tym, że wszyscy jesteśmy tymi gwiazdami. My lśnimy, ale inni zauważają to dopiero, kiedy się nam przyjrzą. Na pierwszy rzut oka wydajemy się tacy sami, nieistotni. Dopiero, gdy ktoś zwróci na nas większą uwagę, widzi, jak wyjątkowi jesteśmy. W tym przypadku to ty jesteś gwiazdą, Veronica. Dlatego nie odganiaj mojej uwagi od twoich problemów, bo, niestety, ale zdążyłem zwrócić na ciebie swoją uwagę.
– Przestań – poprosiłam cicho. Moje serce zaczęło mocniej bić. Jak mogłam z nim tak swobodnie rozmawiać po tym, co mi zrobił? Jak mogłam w ogóle czuć do niego coś mocniejszego niż jakąś sympatię?
– Dlaczego mam przestać? – zapytał równie cichym głosem. – Boisz się tego, że moje słowa mogą być kłamstwem? Czy może tego, że są prawdą?
– Mówiłam ci, nie chcę być dłużej raniona.
– Wiem, pamiętam te słowa. Skup się na gwiazdach, Dark. Zanim zdążysz je policzyć, będę po ciebie. Odwiozę cię do domu lub zwiozę tam, gdzie będziesz tego chciała. – I z tymi słowami zerwał połączenie. Wpatrywałam się jeszcze w jasne punkciki i ogromny księżyc myśląc, do czego mnie to wszystko doprowadziło.
Po krótkiej chwili wyszedł do mnie Peter. Tak naprawdę bardzo rzadko rozmawialiśmy jedynie we dwoje. Być może to był pierwszy raz w historii naszej znajomości. Po prostu oparł się obok mnie i patrzyliśmy w niebo, szukając sensu życia, być może samych siebie i licząc, że te punkciki dadzą odpowiedzi na jeszcze niewypowiedziane pytania.
– Trzymasz się jakoś? – zapytał cicho, trącając mnie ramieniem.
– Próbuję – odpowiedziałam szczerze i na niego spojrzałam. – A ty?
– Trudno mnie złamać. – Wzruszył ramionami. – Ale rozmawiałem z Lizzie. Ona źle znosi zerwanie Amy znajomości z tobą. Amy dużo jej mówi i wiem, że też ciężko przez to przechodzi, ale nie wyciągnie do ciebie ręki.
– Co chcesz powiedzieć?
– Że liczy się dla mnie zdrowie mojej siostry. Lizz jest zmęczona waszą kłótnią, choć nie mówi tego na głos. Wysłuchuje Amy, ale kto słucha ciebie? Komu ty zwierzasz się ze swoich problemów?
– Psychiatrze – mruknęłam, znów spoglądając w niebo. Znów chwilę milczeliśmy.
– I dokąd cię to wszystko zaprowadziło? – zapytał łagodniej. – Powinnyście móc na sobie polegać. Amy dała się zmanipulować, jest zapatrzona w tego Colda. – Usłyszałam pogardę w jego głosie. – Musimy jej pomóc.
– Peter, nie mogę – westchnęłam smutno. – Nie mam już siły. Ta dziewczyna, która się z nią przyjaźniła, już nie istnieje. Nie jestem sobą. Nie wiem nawet, kim jestem. Gdzie jest moje miejsce.
– Chodź tu, mała. – W jego głosie pobrzmiewał smutek i współczucie. W następnej chwili przytulił mnie, a ja wtuliłam głowę w jego ramię. – Wszyscy cię kochamy i wszystko się ułoży. Wierzysz w przeznaczenie?
– Wierzę – wyszeptałam i nie miałam pewności czy usłyszał.
– Więc, jeśli jest wam pisane się przyjaźnić, to się spotkacie. Ja w międzyczasie pogadam z Lizzie, żeby nie brała do siebie tych wszystkich spraw, które nawet jej nie dotyczą. Pamiętaj, że na mnie też możesz liczyć, Ronnie. Może nie mamy jakiegoś zajebistego kontaktu, ale jestem. Zawsze będę i zawsze postaram się zrozumieć.
– Dziękuję. – Mocniej go przytuliłam, uśmiechając się lekko.
– Nie masz za co. Naprawdę nie masz za co.
Kilka chwil później wróciliśmy do pokoju Dylana. Jego właściciel opróżniał właśnie butelkę piwa, a Jack rozmawiał z Christiną. Po kwaśnym wyrazie blondyna poznałam, że rozmowa z Williamsem chyba nie przeszła zbyt pokojowo. Zastanawiałam się czy Jack zachował się jak starszy brat i zagroził, że jeśli Jayden zrani Lottie, to on złamie mu rękę, czy może ich rozmowa dotyczyła czegoś innego. Niemniej jednak, kiedy Dylan mnie zobaczył, uśmiechnął się promiennie i z troską w oczach. Teraz stałam się dla wszystkich kimś, kto potrzebował stałej opieki i mi się to nie podobało. Mimo wszystko odwzajemniłam gest, oddałam Jackowi telefon i usiadłam obok przyjaciela, opierając swoją głowę na jego ramieniu.
– Kto dzwonił? – zapytał Dylan.
– Thomas, przyjedzie zaraz po mnie – odpowiedziałam i spojrzałam na butelkę w dłoni przyjaciela. Mogłabym, gdybym tylko nie brała leków. Mogłabym, gdybym chciała targnąć się na życie, jednak nie chciałam. Miałam po co i dla kogo żyć.
– Jack zagroził mi, że jeśli skrzywdzę jego siostrę, to wyrwie mi fiuta i przeciągnie przez gardło – fuknął cicho. Tak, by siedzący nieopodal Williams nie usłyszał. – A ja tylko się z nią spotykam, kumplujemy się.
– Wiesz, syndrom starszego brata. – Szturchnęłam go lekko. Jego twarz się rozluźniła.
– Rozmowa z Thomasem dobrze ci zrobiła. – Uśmiechnął się cwanie. Zmrużyłam na niego oczy. – Jestem ciekawy czy mieliście już jakieś seks telefony – powiedział głośniej. Moje brwi wystrzeliły w powietrze.
– Seks telefony? – powtórzyłam, a siedząca obok Chris zaczęła się śmiać.
– No – potwierdził blondyn. – Nie wiesz, co to? Boże! Z kim ja się zadaje?
– Ja wam pięknie wytłumaczę, co to – zgłosił się Peter. Monet zaśmiała się jeszcze głośniej i pokręciła głową, dotykając ramienia Petera.
– Nie, proszę! Bo jeszcze podasz im przykład naszej rozmowy.
– Fuj! Jesteście obrzydliwi. – Jayden zmarszczył nos. – Nie chcemy wiedzieć, o czym wy rozmawiacie przez telefon, zboczeńcy.
– Wujek Google ci wytłumaczy – wtrącił się Jack i zamyślił się na moment. – Tylko może wejdź w tryb incognito przed wpisywaniem. – Tym razem nawet ja się cicho zaśmiałam. Brakowało mi takich luźnych rozmów z przyjaciółmi.
Po kilku minutach na górze pojawił się Thomas, a za nim także reszta ekipy. Najdłużej w objęciach trzymał mnie jednak Will, jak gdyby chciał upewnić się, że wszystko było ze mną w porządku. Rosaline też wyczuwała, że coś nie tak. Ona i William do siebie pasowali. Być może Thomas im coś opowiadał, ale jeśli tak, nie poruszyli tego tematu. Regan przytulił mnie jedną ręką, klnąc siarczyście na swój gips, który mieli mu ściągnąć za tydzień. Uśmiechnęłam się na to, bo Regan zawsze mnie rozśmieszał.
– Idziemy? – spytał mnie Frighton. Miał na sobie czarną bluzę z białym kołnierzykiem i logiem jakiejś firmy, a dodatkowo łańcuszek i, Bóg mi świadkiem, na takie wydanie miękły mi kolana.
– Jasne – odpowiedziałam cicho, zakładając włosy za ucho. Zerknęłam na pozostałych, którzy usiedli już z pozostałymi przyjaciółmi i rozmawiali wesoło.
– Oni zostają tutaj – powiedział brunet, jak gdyby czytając mi w myślach. – Pożegnaj się ze wszystkimi.
Przytuliłam każdego na pożegnanie. Wymieniliśmy z Jackiem też spojrzenia. Zrozumiałam, że chciał mi okazać swoje wsparcie. Potem Peter powtórzył mi jeszcze raz, że gotowy jest mi pomóc zawsze, wszędzie, o każdej porze dnia i nocy. Rosaline próbowała mnie przekonać do wspólnego nocowania, więc zdawkowo odpowiedziałam, że dam jej co do tego znak. Regan obiecał mi piwo za wspólną abstynencję, a Zach zmierzwił mi włosy i mocno do siebie przytulił. Na koniec zostawiłam Dylana, który odgarnął mi włosy z twarzy, spojrzał mi w oczy i ucałował w oba policzki. Potem podeszłam do Thomasa. Wystawił w kierunku wszystkich rękę.
– Do jutra – mruknął tylko i wyszedł. Tak, on na pewno nie lubił takich ckliwych pożegnań.
Thomas objął mnie w pasie i poprowadził na dół, jak gdyby obawiał się, że mogłam zemdleć, a do moich nozdrzy wdarła się tak dobrze mi znana mieszanka zapachowa bruneta. W sumie mu się nie dziwiłam, byłam blada, zmęczona i miałam lekkie zawroty głowy po moich mocnych lekach, które brałam w obecności Dylana. Kiedy znaleźliśmy się już przed domem, za nami usłyszeliśmy głos, więc odwróciliśmy się jednocześnie.
– Zaczekajcie! – zawołał Jayden i do nas podbiegł. Zatrzymał się, przełknął ślinę i spojrzał poważnie na Feara. – Nie wiem, co między wami jest – zaczął mocno. – Nie wiem też, co między wami będzie, ale wiem jedno. Thomas, nie spierdol tego. Trzymasz przy sobie cały świat. Cały mój świat. Wiem, ile krzywdy jej zrobiłeś, ale, wbrew wszelkim pozorom, głupi i ślepy nie jestem. – Uśmiechnął się do mnie lekko. – Kocham ją jak siostrę, więc jeśli jeszcze raz zranisz moją Ronnie, lepiej, byś był tak dobry w walkach z przyjaciółmi, jak w tych z wrogami. – Po tych słowach wrócił do domu.
W moich oczach wezbrały łzy wzruszenia. Byłam zmęczona i rozemocjonowana. Miałam wrażenie, że pęknę od tych wszystkich wydarzeń i uczuć. Otarłam oczy wierzchem dłoni i uniosłam spojrzenie w górę. Thomas patrzył na mnie, nadal obejmując mnie w talii. Jego twarz była poważna, jak gdyby wykuta w kamieniu. Westchnął cicho i pokręcił głową, a potem założył kosmyk moich włosów za ucho.
– Jayden ma rację – odpowiedział w końcu przygaszonym głosem. Nie rozumiałam, do której części się odnosił, ale nie wnikałam. – Mogę cię gdzieś zabrać? – Skinęłam lekko głową. Chwycił moją dłoń i poprowadził do samochodu.
Jechaliśmy w ciszy, więc postanowiłam włączyć radio. Lepsze to niż milczenie. Patrzyłam przez szybę na ogromny księżyc i miliony gwiazd. W końcu po pewnym czasie dojechaliśmy na miejsce, w które zabrał mnie ostatnio Fear. Jednak on, zamiast się zatrzymać, poszedł dalej. Do małego domku, który dostał w spadku. Otworzył drzwi i wszedł do środka tylko na moment, by po chwili wynieść stamtąd koc. Stałam i go obserwowałam, kiedy z bagażnika samochodu wyciągnął owoce, sok i świeczki. Wszystko to położył na kocu, a następnie na mnie spojrzał.
– Na co ci to wygląda? – zapytał, kiwając głową na koc.
– Na piknik. – Uniosłam niepewnie brwi. – Pod gwiazdami. – Jak randka, cholera.
– Więc wygląda, jak powinno – stwierdził nonszalancko i usiadł. – Dołączysz do mnie?
On mógłby przestać być tak... miły.
– Pewnie – odpowiedziałam przez zaciśnięte gardło. Dawno mnie nie spotkało nic tak miłego. Byłam pewna, że Thomas to zauważył.
Spojrzałam w stronę oceanu i westchnęłam cicho. To była tak osobista chwila, nie potrafiłam sobie przypomnieć, by ktokolwiek zorganizował dla mnie coś tak miłego. Thomas podał mi papierowy kubek i wlał do niego trochę soku. Uniósł go, wznosząc toast.
– Za poprawę naszego życia – powiedział poważnie, a blask świeczek odbijał się w jego oczach.
– Za lepsze czasy – odpowiedziałam na to, również unosząc swój kubek.
Jakiś czas później leżeliśmy na kocu i patrzyliśmy w gwiazdy. Świeczki zgasły, a my zrobiliśmy więcej miejsca, żeby móc swobodnie leżeć na czerwono-białym kocu. Zaplotłam swoje palce na brzuchu i obróciłam głowę w stronę Thomasa, który na mnie patrzył z powagą.
– Coś nie tak? – zapytałam cicho.
– Chcę, żebyśmy uciekli z tego świata. Z Darkness – wyznał spokojnie. Usiadłam szybko, a on zaraz po mnie. Poczułam się, jakbym oglądała powtórkę filmu.
– O nie. – Pokręciłam głową. – Nie, już raz próbowałeś. Nie...
– Dark, spokojnie. – Dotknął mojej ręki. – Wiem, jak to wyglądało ostatnim razem. Tym razem pójdę od razu do Brada i to z nim pomówię. Przekonam go.
– Nie rób tego przed jutrzejszą walką. Nie wiadomo, czy go nie rozgniewasz i się nie zemści. – Bolało mnie to, że miałam takie zdanie o ojcu Thomasa. Bolało mnie, że Brad faktycznie taki był.
– W porządku – ustąpił w końcu. Nie uspokoiło mnie to, bo ostatnim razem też miał odpuścić. Zmrużyłam nieufnie brwi, a on lekko się uśmiechnął. – Chcesz to na piśmie?
– Tak – odpowiedziałam, siląc się na poważny ton. Uniósł kpiąco brew. – No co?
– Ach, co za brak zaufania – westchnął i podniósł się. Poklepał się po kieszeniach i wyciągnął długopis.
Kto, do cholery, nosi przy sobie długopis?!
– Pożyczyłem od Willa, nie pytaj – odpowiedział, ubiegając mnie. – Masz jakiś papier?
– Chusteczki mam – burknęłam z coraz to szerszym uśmiechem. Kiwnął głową i wystawił dłoń w moim kierunku. Podałam mu paczkę, którą wyciągnęłam z kieszeni mojej kurtki.
Wyjął jedną chusteczkę, oddał mi resztę i zaczął coś pisać. Z ciekawości wstałam i stanęłam za nim, żeby dobrze przyjrzeć się temu, co bazgrał. Nie dało się tego inaczej nazwać. Zaśmiałam się cicho, kiedy w końcu podał mi popisaną chustkę i uniosłam na niego wzrok. Wciąż stał blisko, a w jego oczach widziałam wesołe iskierki.
– Patrz, nawet masz mój autograf. – Wskazał dolny róg chusteczki. Odczytałam z niej napis:
Dam spokój Veronice Gryffin z moim pomysłem, szczególnie przed jutrzejszą walką.
Thom.
– Cudnie. – Uśmiechnęłam się i włożyłam chusteczkę do kieszeni. Zadarłam głowę, by spojrzeć mu w oczy.
W jednej chwili brunet spoważniał i westchnął ciężko. Uniósł głowę, patrząc wprost na ogromny księżyc. Odruchowo po nim powtórzyłam ten ruch. Kiedy powróciłam spojrzeniem na twarz bruneta, zobaczyłam, jak poruszało się jego jabłko Adama. W końcu ponownie skupił na mnie swoją uwagę.
– Veronica? – rzucił ledwo słyszalnie.
– Tak?
– Księżyc jest piękny, czyż nie? – Otworzyłam szerzej oczy i zrobiłam krok w tył, niedowierzając. Chłopak umieścił dłonie w kieszeniach kurtki.
– Wiesz, co właśnie powiedziałeś? – wyszeptałam. Na pewno o tym słyszał!
– Że księżyc jest piękny. – Spojrzał na mnie jak na kretynkę. – Chyba, że... – Zrobił krok w moją stronę i znów stanęliśmy bardzo blisko siebie. – Jest jakieś inne znaczenie – mruknął, przekrzywiając głowę w bok.
I miałam pewność, że wiedział, o co mi chodziło! Widziałam to w jego twarzy. Według pewnych wierzeń, zwrot ten uważany był jako poetyckie wyznanie miłości... Z drugiej jednak strony... Czy Thomas mógłby mnie kochać? Czy na pewno znał inne znaczenie swoich słów? Cholera, chodząca zagadka!
– Nie, masz rację, ja... – Miałam się już odwrócić, kiedy Thomas chwycił mnie za rękę i przyciągnął mnie do siebie.
Wszystko stało się tak szybko, że nie miałam pewności czy działo się to naprawdę. Thomas ujął moją twarz w swoje dłonie, a następnie przycisnął swoje wargi do moich. Delikatnie rozchylił moje usta, na co pozwoliłam. Frighton całował mnie powoli, czule, jak gdyby się bał, że nie będzie miał nigdy więcej na to szansy. W pierwszej chwili byłam tak zaskoczona, że ręce zwiesiłam wzdłuż ciała. W końcu jednak wplotłam dłonie w jego włosy, kiedy Fear podniósł mnie, a następnie położył na kocu, przerywając pocałunek tylko na chwilę, żebyśmy mogli złapać oddech. Potem rozłożył się nade mną, jak płaszcz przed złem tego świata, i spojrzał mi w oczy.
– Daj mi tę jedną noc, Dark – wychrypiał, odgarniając kosmyk włosów z mojej twarzy. – Proszę.
– Dam ci tę noc – odpowiedziałam, jednocześnie lekko go od siebie odtrącając. – Ale ja...
– W porządku, rozumiem. – Uśmiechnął się uspokajająco. – Nigdy nie będę na ciebie naciskał.
Łzy wezbrały w moich oczach. Cholera, dlaczego Thomas nie mógł być taki na co dzień? Nie chciałam płakać, ale te wszystkie emocje... No tak się nie robi! Thomas westchnął tylko, kręcąc głową i przytulił mnie do siebie. Chyba on sam nie wierzył, że mógł się tak zmienić i powstrzymywać.
– Zjadłbym hamburgera – powiedział nagle po chwili ciszy. Zaśmiałam się i pokręciłam głową. – A ty?
Nim jednak zdążyłam odpowiedzieć, w oddali zobaczyliśmy snop światła latarki. W mgnieniu oka Frighton wstał i dźwignął mnie z ziemi. Standardowo osłonił mnie swoim ciałem i im bliżej tamta osoba była, tym bardziej słyszeliśmy jej głos.
– Hej! Wy tam! Jest zakaz przebywania na tej plaży po dziesiątej!
– Dobra, Dark, wybierasz wersję nudną czy ekstremalną? – zwrócił się do mnie Thomas. Nim jednak się zdążyłam odezwać, znów zabrał głos: – Dobry wybór.
I w jednej chwili złapał za nasz koszyk, który wcisnął mi w ręce, a sam chwycił koc i zaczął biec przed siebie. Co, do cholery?! Dozorca zaczął krzyczeć, co pozwoliło wrócić mi do normalności i zaczęłam biec za Thomasem z koszykiem w ręce.
– Jesteś szalony! – zawołałam do niego. Odpowiedział mi głośny śmiech bruneta.
Skręciliśmy do lasu i na szczęście udało nam się zgubić tego faceta. Oparłam się o drzewo, pochylając się lekko w przód. Moja kondycja nie należała do najlepszych, z kolei Thomas nawet głośniej nie odetchnął! Usiadł na ziemi i patrzył na mnie z pełnym dumy uśmiechem. Wariat.
– Dlaczego zacząłeś uciekać? – wydyszałam i również usiadłam.
– Bo mam ochotę na hamburgera, a nie na płacenie grzywny – stwierdził prosto, a ja przewróciłam oczami. – Możemy wracać, znam pewne miejsce, gdzie serwują dobre burgery.
– Drugs? – Uniosłam brew w górę.
– Brawo, zepsułaś niespodziankę. – Wstał, podniósł ten koc i koszyk, a potem ruszył przed siebie, więc poszłam za nim.
– Czy ty nie powinieneś być na jakiejś diecie przed walką? – spytałam, kiedy siedzieliśmy w samochodzie bruneta. Uniósł brwi z kpiącym wyrazem twarzy.
– A kto mi zabroni jeść?
Kiedy podjeżdżaliśmy pod bar, mój telefon zaczął dzwonić. Dochodziła północ, więc nie dziwiłam się, że tata się martwił. Thomas w międzyczasie spokojnie sobie parkował, a ja odebrałam.
– Halo?
– Ronnie, gdzie ty tyle jesteś? – zapytał zaniepokojony.
– Mówiłam, że pojechałam do Dylana, a potem... Hej! – zawołałam, kiedy Thomas zabrał mój telefon.
– Dobry wieczór, panie Gryffin – przywitał się grzecznie. – Mam nadzieję, że nie przeszkadza panu to, że zabrałem Veronicę na randkę. – Uniosłam brwi, zaskoczona. – Odwiozę ją za jakąś godzinę, właśnie wchodzimy do całodobowej restauracji – mhm, dobra mi restauracja – i coś zjemy. – Chwilę słuchał. – Dziękuję bardzo, dobrej nocy – pożegnał się i oddał mi telefon. – Nie ma za co.
– Przez ciebie będę miała przesłuchanie w domu – jęknęłam, opierając głowę o zagłówek.
– Albo dobrze spędzony czas ze mną – dodał i wysiadł. Przewróciłam oczami i otworzyłam drzwi. Po chwili szliśmy obok siebie w stronę baru.
Spodziewałam się zobaczyć Regana, ale zapomniałam, że został w domu Dylana. Thomas usiadł na obitej czerwoną skórą kanapą, a ja usiadłam naprzeciwko. Nie wiedziałam, co robić, więc sięgnęłam po menu, jednak na nic, co w nim się znajdowało, nie miałam ochoty. Frighton zaczął stukać palcem w blat, więc pewnie zaczynał się niecierpliwić. Westchnęłam i na niego spojrzałam.
– Może wybrać za ciebie? – zaproponował spokojnie. Nie potrafiłam mu odmówić, kiedy wyglądał, jak bóstwo. Skinęłam głową.
Jakiś czas później kelnerka przyniosła nam frytki i burgera. Brunet podał mi tego pierwszego fast fooda, a następnie zabrał się za jedzenie. Uśmiechnął się i przymknął z rozmarzeniem powieki.
– To jest to – stwierdził, przez co parsknęłam. Otworzył oczy i zmrużył powieki. – Coś cię bawi?
– Absolutnie nic – zarzekłam się i włożyłam do ust jedną z frytek.
– Dobrze. – Wziął kolejny gryz. – Jak tylko zjem, omówimy plan na walkę.
– Świetnie – burknęłam. Frighton jak zapowiedział, tak zrobił. Kiedy skończył jeść, usiadł jak szef korporacji i na mnie spojrzał. – Zaczynaj – westchnęłam.
– Kiedy będziesz na walce, przejdziesz wraz z Willem, Reganem i Rosaline na specjalne trybuny. Staraj się nie rzucać w oczy, bo nie chcę, żeby mój ojciec czy ludzie z Demons, cię zobaczyli. To będzie pierwsze wydarzenie od czasu mojego wyścigu z Dixonem.
– W porządku, wtopię się w tło – zapewniłam go. – Ta walka będzie tam, gdzie inne?
– Nie, nic z tych rzeczy – odpowiedział i odłożył burgera na talerz. – Będzie w zamkniętej operze o północy.
***
Hej!
Myślę, że to dobry moment, żeby zakończyć rozdział w tym momencie, żebyście mogli sobie poukładać tą słodycz! W następnym rozdziale będzie się dużo działo, ale bez obaw, będzie też dużo miłych momentów!
Chcę tylko powiedzieć, że zostały już tylko 4 rozdziały i epilog drugiej części...
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top