26. On cierpiał.
Veronica Gryffin P.O.V.
Wychodziłam z domu na sesję u pani Howard. Tata czekał na mnie już w samochodzie. Byłam przemęczona i smutna. Tak bardzo, że nie słuchałam tego, co mówiła do mnie Selena. Tak bardzo, że nie zauważyłam samochodu z angielskimi rejestracjami, który zajechał w tym samym momencie pod nasz dom. Uniosłam głowę i mój wzrok zderzył się z Eveline Gryffin, która z mieszaniną różnych uczuć patrzyła prosto na mnie. Miałam wrażenie, że ten moment trwał całe wieki, choć tak naprawdę był to jedynie krótki moment. Tak krótki, że tata jej nie zauważył i pojechał dalej, a ja, trwając w ogromnym szoku, po prostu siedziałam, niezdolna wykrzesać z siebie żadnej reakcji. Nie wierzyłam, że wróciła.
Dopiero, kiedy wchodziłam po schodach, dotarło do mnie, co to znaczy. Mama wróciła. Mama, która mnie zniszczyła. Mama, która mnie krzywdziła. Mama, która wyjechała. Mama, która powinna być prawdziwą kochającą mamą. Zdałam sobie sprawę, że się bałam. Jej i tego, co miało być. Bałam się reakcji taty na to wszystko. Bałam się, cholernie się bałam. Dlatego zalałam się łzami i nie mogłam przestać. Nawet, kiedy weszłam do pokoju Ruth.
Potem, po moim osobistym wybawieniu, nie panowałam już nad sobą. Miałam ochotę zrównać Feara z ziemią. Ostatecznie dalej szlochałam, ale w jego ramię. Dopóki mój ojciec po mnie nie przyjechał. Udało mi się uspokoić, ale jedynie po to, by go nie martwić. Thomas odszedł, zanim tata do mnie podszedł, ale nie potrafiłam mu wybaczyć. Obiecałam sobie spakować wszystkie jego rzeczy i mu oddać poprzez Dylana czy Jacka, to szczegół. Nie chciałam go znać, miałam dosyć tego, jak mnie niszczył. Kiedyś byłam silna, kiedyś mogłam wiele, lecz w tamtej chwili miałam wrażenie, że to już nie byłam ja. Że dawna Veronica Josephine Gryffin umarła.
– Veronica?
Wciąż wpatrywałam się w swoją matkę. Stałam w progu swojego własnego domu, a widząc ją przed sobą, miałam wrażenie, że to właśnie ja byłam intruzem. Czułam za sobą mojego tatę, który oddychał miarowo i zdałam sobie sprawę, że musiała tu w jakiś sposób wejść, więc zapewne skontaktowała się wcześniej z ojcem, by dał jej klucz. Być może dlatego Simon Gryffin nie trwał w tak wielkim szoku, jak ja.
Eveline miała długie proste i równie ciemne jak moje włosy, przyprószone nieco siwizną. Okalały twarz w kształcie serca z niebieskimi oczami, pełnymi wargami i lekkimi zmarszczkami. Co dziwne, że człowiek w takich chwilach przypomina sobie naprawdę nic nie znaczące szczegóły, jak na przykład to, że kiedy Eveline się uśmiechała, w jej brodzie powstawał dołeczek. Na nosie miała ledwo widoczne piegi, a nad oczami gęste ciemne brwi, komponujące się z długimi rzęsami, rzucającymi cienie na policzki z odznaczającymi się kośćmi jarzmowymi. Nie mogłam zaprzeczyć temu, że ta kobieta była piękna, a tą urodę, jak i figurę, odziedziczyłam właśnie po niej.
– Eveline – odpowiedziałam w końcu przez zaciśnięte gardło. Nie śmiałabym nazwać ją swoją matką.
– Wróciłam, bo słyszałam o twoim wypadku. – Brzmiało mi to na usprawiedliwienie. Może faktycznie nim było.
– Trochę się spóźniłaś, nie sądzisz? – spytałam ostro. Tata położył mi dłonie na ramionach. Eveline zagryzła dolną wargę.
– Wiem, ja po prostu...
– Po prostu co? Myślisz, że możesz sobie wrócić po tylu latach i zgrywać ideal...
– Mamusiu, mamusiu! – Przerwały mi krzyki dwójki dzieci, które wpadły nagle do korytarza jak burza. Były to bliźnięta, chłopiec i dziewczynka. Przeraziło mnie, że... wyglądały jak stojąca przede mną kobieta. Otworzyłam usta w szoku.
– Kim jest ta pani? – zapytała dziewczynka z brytyjskim akcentem, chowając się za ubraną w duży sweter Eveline. Chłopiec stanął obok niej i wpatrzył się we mnie.
– To jest... – zaczęła ochryple kobieta, ale nie mogłam słuchać jej dalej. Wyrwałam się z uścisku ojca i pobiegłam na górę, do swojego pokoju. Charlie siedział na moim łóżku. Wtuliłam się w niego, nakryłam kołdrą i zalałam się nową falą łez.
Długo leżałam w swoim łóżku. Nawet Charlie miał mnie już dosyć i wyszedł, zapewne żeby się wysikać i coś zjeść. Zrobiło się już trochę ciemno, a może to przez fakt, że zasłoniłam okna grubą kotarą i jeszcze postawiłam tam książki. Wszystkie dni mijały mi tak samo. Wiele razy wpadał do mnie tata, pytając, jak się czułam. Dużo rozmawialiśmy. Mówił mi, że nie może wyrzucić Eveline z domu, bo należał także do niej, ale miała mi nie wchodzić w drogę, dopóki nie poczułabym się lepiej. Ojciec pozwolił mi nie chodzić do szkoły. Zawiózł też paczkę z rzeczami Feara do jego kamienicy, a ja wyłączyłam komórkę i dużo się uczyłam. Chciałam w ten sposób skupić się na czymś innym, a w maju zaczynały się egzaminy. Caroline nas nie odwiedzała, z wiadomych przyczyn. Za to tata przekazywał mi od niej życzenia powrotu do lepszego samopoczucia.
Jednak, co najważniejsze w tym wszystkim, po tamtej sesji, wróciłam z ojcem do gabinetu i razem z Ruth omówili całą kwestię tego, co dalej. Nie za bardzo słuchałam. Próbowałam skupić się na tym, by nie myśleć. Ostatecznie jednak przekierowała mnie do psychiatry, ciemnoskórego około czterdziestoletniego faceta, który nazywał się Joel Pirce. Spotkałam się z nim już następnego dnia, a potem też w piątek. Dzięki informacjom od Ruth, a także jego własnym obserwacjom, udało mu się wystawić diagnozę.
W sobotę jednak miałam niezapowiedzianą wizytę osoby, o której w tym wszystkim zapomniałam. Słyszałam hałasy za oknem, więc wyciągnęłam z szafy kij do golfa. Nie miałam siły szukać gazu pieprzowego, a akurat ostatnio robiłam porządek w szafie. Nie miałam także sił krzyczeć o pomoc, dlatego musiałam sobie poradzić w inny sposób. Książki i kotara runęły na ziemię i w mroku zobaczyłam wysoką sylwetkę.
– Veronica? – Usłyszałam. Zamknęłam oczy, zamachnęłam się i uderzyłam na oślep. Odpowiedziało mi syknięcie. Kiedy zapaliłam światło, okazało się, że to był Thomas.
Nasze spojrzenia się spotkały. Jego wyrażało zaskoczenie, moje obojętność. Kij runął na ziemię, przerywając ciszę między nami. Chłopak wolno się podniósł, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. Nie chciałam go skrzywdzić, ale nie miałam sił, by mu to powiedzieć.
– Pójdę po ręcznik – oznajmił i wyszedł. Minął mnie i dopiero wtedy się ruszyłam. Usiadłam na łóżku i włożyłam bluzę. Czułam się jak na autopilocie. – Dlaczego nie odbierasz od nikogo telefonu i z nikim się nie kontaktujesz? – Skupiłam na nim beznamiętne spojrzenie. Zdążył wrócić z ręcznikiem w dłoni. Potrząsnął głową, mocno go uderzyłam.
– Musi być powód, bym chciała pobyć sama? – zapytałam głosem wypranym z wszelkich emocji. Miałam prawo do samotności.
– Z nikim się nie kontaktujesz. Martwimy się... ja się martwię. – Ręcznik opadł na ziemię, Thomas zrobił krok w przód. Parsknęłam chłodno na jego wyznanie. Chłopak szybko zasłonił okno, jak gdyby obawiał się, że ktoś na nas patrzył, obserwował. Miałam to gdzieś.
– Martwisz się tylko o czubek własnego nosa. – Moje usta wykrzywiły się w pogardliwym wyrazie. Nie martwił się o mnie, przynajmniej nie wtedy, kiedy sprawił, że go znienawidziłam.
– To nie jest prawda – zaprzeczył cicho. Spojrzał mi prosto w oczy. – Przepraszam cię. – Zrobił krok do przodu. – Przepraszam, że cię tak zniszczyłem.
– Czy ktoś cię zmusił do takiego układu z Seleną? – spytałam cicho. Musiałam to wiedzieć. Ruth podsunęła mi taką możliwość, a skoro już tu był, mógł mi odpowiedzieć.
– Mój ojciec – odparł grobowym tonem głosu. Nie odrywałam od niego wzroku, skinęłam wolno głową.
– Rano wyjechała – oznajmiłam mu. Faktycznie tak było, tata mi to powiedział. – Ale powiedziała, że wszystko mi wyjaśnisz. – Kazała mi to przekazać. – Nie mam siły, by się kłócić i wykrzykiwać, że cię nienawidzę. Doskonale to wiesz.
– Co się z tobą stało? – Zbliżył się tak, że stanął w nogach mojego łóżka. Denerwowało mnie jego zaskoczenie słyszalne w głosie. Co mogło mi się stać? Czy naprawdę musiałam mu odpowiadać? Odwróciłam się do niego plecami, miałam go dość. Męczył mnie.
Ale on nie odpuszczał.
– Pamiętasz ten czas, kiedy Hector chciał zrobić cię pełnoprawnym członkiem Darkness? – zaczął spokojnie. Pamiętałam to wydarzenie, bardzo dobrze pamiętałam. – Brad powiedział mi, że mam u niego dług. Kilka tygodni temu powiedział mi, co nim było. Miałem wywabić z ukrycia Cartera Dixona, który wrócił do miasta. Pokazałaś mi kartkę, którą do ciebie napisał, nie miałem wątpliwości, że wrócił. Brad zaszantażował także Selenę – przerwał na moment. – Zagroził nam śmiercią, jeśli nie weźmiemy udziału w jego planie. Miałaś nas znienawidzić, a Carter, który cały czas cię śledził, zobaczyć to na własne oczy.
– Dlaczego miałam cię znienawidzić? – Nie rozumiałam tego. Mógł mi to powiedzieć, mogłabym udawać do niego nienawiść.
– Bo taki był jego kaprys. Bo chciał mnie zniszczyć. Bo chciał, bym cię zranił. – Chciałam czy nie, musiałam przyznać, że Brad Frighton był fatalnym ojcem.
– Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej? – Zmarszczyłam brwi. On tego nie widział, ale mnie to zdziwiło.
– Bo Brad, gdybym ci to powiedział, miał zabić Selenę. – Zamarłam i przymknęłam powieki. O Boże, a jeśli ktoś nas śledził? Odwróciłam się w jego stronę.
– Więc ją zabije? – Mój głos nie był głośniejszy od szeptu.
– Wyjechała z miasta, choć ogłoszono nas jako parę w Darkness. Selena wie, jak o siebie zadbać, a teraz mam pewność, że będzie ciężej mu ją zabić – odpowiedział. Wzmianka o ich rzekomym związku już mnie nie ruszyła.
– Znaleźliście Cartera? – zapytałam poważnie. Musiałam to wiedzieć. Był mi winien prawdę.
– Mamy jego trop – odpowiedział w końcu. – Powiesz mi, czemu nie odbierałaś od nikogo telefonu? Czemu siedzisz sama w zamknięciu? – Dotknął mojego ramienia, lecz spięłam się na jego dotyk. Cofnął rękę.
– Moja matka wróciła – wyszeptałam ledwo słyszalnie. – A wraz z nią jej dwójka dzieci z nowego małżeństwa. – Usiadłem obok niej na łóżku. – To okropne. Widzę, jak tata ciężko to znosi i jednocześnie nie rozumiem, czemu nie wyrzuci ich z domu.
– Gdzie oni teraz są? – dopytywał spokojnie. Boże, wciąż go nienawidziłam, ale nie chciałam, by odchodził. Czemu właśnie on potrafił mnie zrozumieć? Naprawdę byłam chora. Wariowałam przez niego.
– Tata pracuje w gabinecie, a oni pojechali na kolację do jakiejś restauracji. – Nie omieszkałam pokazać, co o tym sądziłam. – Ja wolałam zostać. Charlie jest przemęczony hałasem tych dzieci, śpi w gabinecie taty... Mam dosyć. – Jedna łza spłynęła po moim policzku. Spojrzałam na niego. – Nie chcę tak żyć. – Oparłam się o niego. Nie miałam siły. Powoli się rozluźniałam.
Objął mnie, a ja cicho płakałam w jego ramionach. To wszystko tak mnie przytłoczyło. Miałam dosyć, naprawdę dosyć. Thomas mnie tulił, mruczał coś cicho, próbując uspokoić. W głowie miałam chaos, nie miałam pojęcia, co myśleć, jednak wiedziałam, że chciałam zacząć od nowa. Dać sobie nowy start.
– Wybaczam ci – powiedziałam cicho. Wybaczyłam, ale nie miałam nigdy zamiaru zapomnieć. Mocniej mnie objął i po prostu tak siedzieliśmy. W ciszy, słuchając szumu wiatru za oknem i nierównomiernego bicia naszych serc.
***
W poniedziałek wreszcie poszłam do szkoły. Zaczęłam terapię poznawczo-behawioralną i dostałam leki wraz z ich pełnym dawkowaniem. Okazało się, że chorowałam na dystymię. Tata pilnował, bym zażywała leki, podobnie jak psychiatra, więc nie brałam tego na swoje ramiona. Obiecałam sobie, że się podniosę i znowu będę dawną sobą. Dlatego też po szkole miałam zamiar porozmawiać z Eveline Gryffin.
– Kurwa, czy to czas, gdzie ludzkość chce cię dobić? – Dylan przeczesał swoje włosy nerwowym ruchem dłoni. Siedziałam wraz z nim i Jackiem na podłodze pod szafkami. Mieliśmy wolną godzinę, bo nasz nauczyciel wosu, pan Blairs, miał jakąś radę nauczycielską.
– Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co czujesz, Vi – mruknął Williams, wpatrując się w punkt przed sobą. – Rozmawiałaś z Eveline?
– Jeszcze nie. – Zagryzłam na moment wargę i odetchnęłam. – Ale chyba dziś to zrobię. Chcę wiedzieć, na czym stoję. Zresztą, powinna wiedzieć, że mam dystymię, biorę leki i inne takie.
– Nie mogę uwierzyć, że masz rodzeństwo – burknął wciąż zaskoczony Jayden.
– Ja też – przyznałam cicho. – Zawsze pragnęłam rodzeństwa, a teraz mam siostrę i brata, bliźniaki.
– Ile oni mogą mieć lat? Z pięć? – dociekał Dylan.
– Nie wiem. – Zakryłam oczy dłońmi. – Ze cztery? – Coś w moim mózgu przeskoczyło. A co, jeśli tata wyrzucił Eveline, kiedy ta była w ciąży?
O Boże...
– Nie smuć się, słońce. Ułoży się, teraz pójdzie z górki – przekonywał mnie blondyn. Jack prychnął gorzko.
– Jak ma pójść z górki? – zapytaliśmy z Williamsem jednocześnie. Dylan ściągnął z mojej twarzy dłonie i spojrzał mi w oczy.
– Bo teraz już wiesz, co ci jest, Selena wyjechała i nic gorszego nie może się wydarzyć – wyjaśnił. Cóż, miało to trochę sensu, ale należąc w jakimś stopniu do Darkness... no, nie miałam tej pewności.
– A my zrobimy wszystko, by tak było. By zaczęło być coraz lepiej – dodał Jack i poklepał mnie po ramieniu. Miałam na sobie gruby musztardowy sweter, a i tak marzłam. To na pewno z powodu tych wszystkich negatywnych emocji.
Wtedy zadzwonił szkolny dzwonek, więc podnieśliśmy się z ziemi. Moją następną lekcją miało być wychowanie fizyczne z Amy Connor.
***
Kiedy wychodziłam ze szkoły, czekała mnie niezła niespodzianka, kiedy zobaczyłam Williama, Rosaline i Regana przy czarnym pojeździe Shay'a. Byłam mocno zamyślona, więc w pierwszej chwili totalnie ich nie poznałam, ale usłyszałam, jak Golden mnie zawołał. Myślałam o wizji powrotu do domu i fakcie, że Amy nie pojawiła się na wuefie, ponieważ dziewczyna dbała o swoją frekwencję. Wierzyła, że sto procent obecności wpiszą jej na świadectwie i przyda jej się to na przyszłość. Tak powtarzała od pierwszej klasy, tak robiła w drugiej. I może nie powinno mnie to zastanawiać, ale Connor nigdy nie opuściła żadnego dnia w szkole. Nawet żadnej godziny. Nawet, jeśli była chora. Chloe powiedziała, że na poprzednich lekcjach dziewczyna pokazała się w szkole, więc prawdopodobnie nie przyszła na zajęcia z mojego powodu.
– Ktoś tu chodzi z głową w chmurach – stwierdził Regan, kiedy do nich podeszłam. Rosaline uderzyła go łokciem w brzuch. – Auu!
– Ostatnio nie było z tobą kontaktu, więc chcieliśmy zobaczyć czy wszystko w porządku – wyjaśniła kojąco Trainor, tuląc mnie do siebie jedną ręką.
– Byliśmy także pod twoim domem parę razy, ale nikt nie chciał nam otworzyć – dodał Will, również mnie tuląc. Zrobiło mi się głupio.
– Woah, przepraszam. Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy – wyznałam, wzruszając przepraszająco ramieniem.
– Nie ma sprawy, Ronnie. – West uśmiechnął się do mnie pogodnie. – Zgarniamy cię na naleśniki z bitą śmietaną, sosem owocowym i świeżymi kawałkami bananów.
– I my stawiamy – dołączyła się Rosaline. Uśmiechnęłam się blado, dziękując losowi, że miałam jeszcze czas i mogłam odwlec spotkanie z Eveline Gryffin tak bardzo, jak się dało.
– Dwa miesiące? – pytał Regan, unosząc z niedowierzaniem brwi.
– No coś koło tego – potaknęłam mu. Mówiliśmy o moich egzaminach. Ja sama nie zdawałam sobie sprawy, że to miało nastąpić tak szybko. Bardzo dużo się wydarzyło w ostatnim czasie.
– A potem co? Studia? Rok wolny – zapytała Rosaline, pijąc shake'a.
– Ja... ja chyba zostanę na naszym uniwerku – powiedziałam szczerze, wpatrując się w mój kubek. Moja doradczyni zawodowa, która odwiedzała nas na różnych lekcjach i wzywała do siebie mówiła, że uniwersytet w Atlantic City też był dobry. Zresztą ze słabym zdrowiem psychicznych nie chciałam nigdzie wyjeżdżać.
– W zasadzie to zrozumiałe, jeśli patrząc na twoją sytuację związaną z firmą – odezwał się milczący Will. Zawsze był trzy kroki przed nami, dużo widział. Dziwne, ale pod tym względem przypominał mi Thomasa.
Tak, niech myślą, że chodzi o Darkness.
– Dokładnie tak – potaknęłam może nieco za szybko, bo William patrzył na mnie przez dłuższą chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, kiedy Ross i Regan rozmawiali o jakichś głupotach. Chłopak wciąż miał rękę w gipsie.
– Brakuje mi liceum – westchnęła Trainor, opierając głowę na ramieniu swojego chłopaka. Will jej na to pozwolił i objął ją ramieniem. – Studia, wykłady w szpitalu, praktyki... oszaleć można.
– Mogłaś zrobić sobie przerwę od studiów, jak ja – skwitował Regan, wskazując na siebie dumnie ręką.
– Tak, jakbyś specjalnie zapomniał o wysłaniu swoich podań na uczelnie – prychnął rozbawiony Shay. Rosaline zachichotała, Regan pokazał im środkowego palca, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Do domu wróciłam dosyć późno. Dochodziła dziewiętnasta, ale nie czułam się źle z upływem tego czasu. Kiedy weszłam do kuchni, zastałam tam tatę, który czytał książkę. Była to dla mnie pewnego rodzaju nowość, bo zazwyczaj czytał w swoim gabinecie albo wcale. Zdziwiłam się także, bo nigdzie nie mogłam znaleźć Charliego. Zmarszczyłam brwi i usiadłam obok ojca.
– Hej, tato – powiedziałam czujnie. – Wszystko w porządku?
– Tak, kochanie – odpowiedział schrypniętym głosem. Widocznie niczego od dawna nie mówił, z nikim nie rozmawiał. – Weź swoje leki.
Kolejna część dnia, której bardzo nie lubiłam. Wstałam z cichym westchnieniem i podeszłam do szafki nad wyjściem z kuchni. Właśnie tam ukryte były wszystkie różne leki w komicznych pudełeczkach oraz mały harmonogram, którego i tak nie musiałam przestrzegać, bo mój ojciec sumiennie spełniał jego zadanie. Oczywiście starałam się sama o tym wszystkim pamiętać, ale, jak określał to tata, miałam zdolność do bujania w obłokach i zapominałam.
– Gdzie Charlie i reszta? – Nie mogłam na głos powiedzieć tych słów. Wtedy zyskałabym pewność, że to nie jest problem, który sama sobie wymyśliłam. Stałby się realny, wypowiedzialny.
– Caroline postanowiła zabrać go do siebie na kilka dni. Lou i Chase go bardzo polubili.
Odwróciłam się do niego i spojrzałam prosto w oczy. Pudełko z lekami upadło na podłogę, ale na szczęście pastylki się nie wysypały. Chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Czy on wymówił imiona dzieci Eveline? W jego oczach zgromadziły się łzy. Wstał, a ja podeszłam do niego i przytuliłam. Nie miałam pojęcia, że i z moich oczu popłynęły. Rozumiałam, jak ciężko mu było. On cierpiał.
– To moje dzieci, Vi... – mówił w moje włosy, powstrzymując płacz. Cały się trząsł. – Ona była w trzecim miesiącu ciąży, kiedy wyrzuciłem ją z domu. Wyrzuciłem ich z domu. To twoje rodzeństwo, Louisa i Chase.
– Powiedziała ci? – zapytałam drżącym cichym głosem.
– To był jedyny powód, dla którego pozwoliłem jej tu zostać – wyszeptał, jak gdyby się wstydził tego, co się stało.
– Ale to cholernie nie fair. Czemu wróciła akurat teraz? Czemu, do cholery?! – denerwowałam się coraz bardziej.
– Bo dowiedziałam się o twoim wypadku. – Odsunęłam się od ojca, by spojrzeć na kobietę, która mnie urodziła. Bardzo zmieniła się od czasu, kiedy widziałam ją pięć lat temu. – Dowiedziałam się też, że zmarła moja stara znajoma. – Weszła w głąb kuchni, kurczowo trzymając dłoń zaciśniętą w pięść. – Że za chwilę wkroczysz w dorosłość, ale też... – Spojrzała mi w oczy. – Potrzebuję twojej pomocy, Ronnie. – Zacisnęła wargi w cienką linię. Miałam ochotę zaśmiać się jej prosto w twarz.
– Ty chyba sobie żartujesz! – Walnęłam pięścią w stół. Eveline się skrzywiła. – Po tych wszystkich latach? Jak śmiesz? Jak śmiesz prosić mnie o pomoc?!
– Nie dla mnie! Dla Chase'a! – krzyknęła, a ja autentycznie zamarłam. Kobieta wzięła to za zachętę to dalszego mówienia. – Zachorował na ostrą niewydolność nerek. – Zniżyła głos do szeptu. – Dowiedzieliśmy się jakieś dwa tygodnie temu. Potrzebujemy... dawcy. – Spojrzała mi w oczy.
– Mam oddać mu swoją nerkę? – Mój głos brzmiał jak jakiegoś robota. Tata obok mnie milczał.
– Cóż, jeśli będziesz w stanie, to...
– Nie mogę – wyszeptałam, przerywając jej. Wyglądała, jakbym złamała jej serce. – Nie mogę mu pomóc, ponieważ jestem chora. Mam dystymię. – W jej oczach stanęły łzy. Przełknęłam gulę w gardle. – Więc o to chodziło? O to, że twój syn zachorował? Po to tu jesteś? Liczyłaś, że wszystko super się układało pod twoją nieobecność, prawda?
– Veronica... – zaczęła słabo, ale urwała. To słowo po prostu zawisło między nami.
– Eveline – odpowiedziałam spokojnie. Kurczyła się na moich oczach. – A ty? Nie możesz go ocalić?
– Mogę i to jest druga opcja – zawahała się na moment – zerwałam wieki temu z alkoholem. Kiedy dowiedziałam się o ciąży. Mogę być dawcą, ale... jeśli nie udałoby mi się z tego wyjść... – Spojrzała na ojca, potem na mnie. – Ktoś musi się nimi zająć.
I wtedy zdałam sobie sprawę, że gdyby taka sytuacja zaistniała... zajęłabym się nimi. Próbowała ich pokochać. Byli moim rodzeństwem, na litość boską. Nie mieli pojęcia o tym, że istniałam. Te dzieci nie zawiniły, dlatego tak bolało mnie to, że nie mogłam pomóc. Jeszcze bardziej tego żałowałam. Żałowałam swojej choroby. Czułam się okrutnie.
– Zaopiekujemy się nimi – odpowiedział tata. Spojrzałam na niego. Zapomniałam, że tu był. Odszukał moje spojrzenie, w którym odbijało się potwierdzenie jego słów. Eveline uśmiechnęła się blado. Wyglądała, jakby zrzuciła z siebie cały ciężar.
– Kiedy? – Zadałam kluczowe pytanie. – Kiedy odbędzie się przeszczep?
– Za półtorej tygodnia. Dopiero wtedy udało się nas wcisnąć u najlepszego lekarza w Londynie – powiedziała, obejmując się ramionami. – Ale jesteśmy dobrej myśli. Chase... jest bardzo silny i istnieje szansa na to, że uda się go uleczyć.
– Mamusiu! – Nagle do kuchni wbiegła Louisa. Nie wyglądała już na tak nieśmiałą, jak przy naszym pierwszym spotkaniu. – Chase'a boli... – Eveline wzięła małą na ręce i wbiegła na górę.
Jak mogłam nie zauważyć tego wcześniej?
– Jak długo to wiesz? – zapytałam ojca drżącym głosem.
– Od trzech minut – odpowiedział pusto. Wyglądał, jakby coś w nim pękło. Wyszedł z kuchni, lecz nim wyszedł, usłyszałam jeszcze jego głos: – Weź swoje leki.
***
Godzinę później weszłam na siłownię, która znajdowała się jakieś piętnaście minut drogi od mojego domu na pieszo. Dostałam wiadomość od Jacka, że był tam z Thomasem i pytał czy nie chciałabym posiedzieć z nim, żeby się nie nudził, bo patrzenie, jak brunet uderzał w worek treningowy, stawało się dla niego monotonne. Zgodziłam się jedynie ze względu na Williamsa, bo nie chciałam widzieć Frightona na oczy po tym, co zrobił. Poza tym, chyba o to w tym chodziło. Bym go nienawidziła. Problem polega na tym, że nie potrafiłam go nienawidzić, czułam tylko chłodną obojętność. Rozmowa z Eveline wciąż powodowała, że nie myślałam trzeźwo. Teoretycznie, mogłam tu w ogóle nie przyjeżdżać, ale miałam dość siedzenia w domu.
– Jesteś wreszcie! – zawołał wesoło szatyn, kiedy tylko mnie zobaczył. Przytulił mnie jedną ręką. – Dzięki, że przyjechałaś.
– I tak nie miałam co robić. – Wzruszyłam ramionami. Przeszliśmy do jednej z wielkich sal i usiedliśmy na trybunach. Kilku mężczyzn podnosiło ciężary, a jeden, szczególny brunet, uderzał w worek treningowy.
– Niedługo ma walkę – wymamrotał cicho Jack. Oderwałam wzrok od Thomasa i przeniosłam go na niego.
– Wyglądasz tak, jakbyś się o niego bał, a przecież on nigdy nie przegrywa.
– Bo nie przegra, jestem co do tego pewien. – Jack przeniósł wzrok na przyjaciela. Wyglądał na o wiele starszego niż w rzeczywistości był.
– Więc w czym problem? – Również spojrzałam na Feara.
– Jego ojciec ma na niej być. – Nie odwróciłam wzroku, przełknęłam ślinę i kiwnęłam wolno głową.
– Często przychodzi patrzeć, jak on...
– Nie – przerwał mi Jack. Spojrzałam na niego. – Właśnie w tym problem. – W zielonych oczach odbijał się strach.
– Czy to ma związek z... z Seleną i ze mną? – Ściszyłam nieco głos.
– Myślę, że tak. Will też tak uważa, a wiadomo, że on jest najlepszy w psychologicznych gierkach.
– Cholera – zaklęłam cicho. Jakiś czas potem rozmawialiśmy o zbliżających się egzaminach, a następnie Jack poszedł do łazienki.
W momencie, kiedy drzwi trzasnęły, Thomas jakby otrząsnął się z transu i spojrzał na trybuny. Nasze spojrzenia się spotkały. Akurat teraz sala musiała opustoszeć? Czułam się tak, jakbym została zaczarowana, albo jakby Thomas trzymał mnie na niewidzialnym sznurze. Kosmyk czarnych włosów opadł mu na czoło. Niedbałym ruchem zaczesał go na bok. Miał na sobie bluzę w czarnym kolorze oraz krótkie czarne spodenki i białe bandaże wokół dłoni. Przeszedł pod sznurami i się do mnie zbliżył. Przez cały ten czas patrzył mi w oczy, a ja nie potrafiłam uciec wzrokiem. Nawet nie chciałam tego robić.
– Co tu robisz, Veronica? – zapytał spokojnym głosem. Jakby chwilę temu przyszedł ze spaceru, a nie walczył na ringu.
– Przyjechałam dla Jacka – odpowiedziałam równie beznamiętnym głosem. – Nudziło mu się, więc zadzwonił, żebym przyjechała. – Skinął wolno głową.
– Dobrze się czujesz? – zapytał ostrożnie. Aż tak było widać po mnie słabe samopoczucie?
– A jak sądzisz? – odparłam zgryźliwie. Zmrużył oczy.
– Chodzi tylko o mnie? – Zrobił krok w przód. Nie poruszyłam się, nawet nie mrugnęłam.
– Nie miałeś czasem ćwiczyć? – odpowiedziałam w końcu pytaniem na pytanie.
Chwilę milczeliśmy, przeciągając spojrzenia i ciszę.
– Chodź ze mną, Dark. – W końcu wystawił w moim kierunku dłoń. Patrzyłam to na nią, to w jego oczy. – Chodź na ring.
– Nie będę z tobą walczyć. – Uniosłam brew w górę.
– To ja nie będę walczył z tobą. Chcę, żebyś wyżyła na mnie swoją frustrację, bo chcę, żebyś mi wybaczyła.
– Wybaczyłam prze...
– Z litości, bo sama czułaś się źle – przerwał mi i chwycił moją leżącą na nodze dłoń. Podniósł mnie i stanęliśmy niebezpiecznie blisko siebie. – Ale wiem, że sam sobie nie wybaczę, póki ty nie zrobisz tego szczerze.
– Miałam cię nienawidzić – przypomniałam mu. Boże, stał tak blisko.
– Zapomnij o tym – wymamrotał twardo. – Kaprys Brada Frightona się zmienił i ma gdzieś to, czy będziesz mnie lubić, czy nie. Chodzi mu teraz o coś innego.
– Będzie na walce – bardziej stwierdziłam niż zapytałam, ale i tak kiwnął głową.
– Więc, proszę cię, chodź ze mną na ten ring i skrzywdź mnie tak mocno, jak ja skrzywdziłem ciebie.
– Dobrze wiesz, że nie dam rady – broniłam się, kiedy ciągnął mnie w dół, do centrum pomieszczenia. Gdzie ten Jack, do cholery?!
– Dasz radę – ustawał przy swoim. Przewróciłam oczami, kiedy stanęłam naprzeciw niego na ringu. Stanął prosto i założył ręce za plecami. Lekko pochylił się w moją stronę, by móc bez problemu patrzeć w moje oczy. – Uderz mnie.
– Zwariowałeś – prychnęłam, kręcąc głową.
– Już wieki temu. – Uśmiechnął się krzywo. – A teraz uderz.
Zagryzłam dolną wargę i zagięłam dłoń w pięść. Uniosłam ją i bardzo lekko uderzyłam w jego pierś. Zmarszczył brwi i spojrzał w tamto miejsce. Nie potrafiłam go uderzyć, nawet jeśli mnie skrzywdził. W dzień pogrzebu, to był wyjątek.
– Mocniej – skwitował cicho. – Poczułaś coś? Bo ja nie.
– Sam się uderz. – Zacisnęłam szczęki.
– Nie poczujesz się lepiej?
– Nie uważam, że przemoc to rozwiązanie.
– Daj rękę. – Chwycił moją pięść, a następnie wyplątał z niej kciuka. – Jak ty chcesz kogoś bić, jeśli możesz złamać sobie palca? Nie zaginaj kciuka.
– To ty powinieneś trenować, a nie ja. – Wyrwałam mu swoją dłoń z ręki..
– Prawda. Niemniej jednak nie od dziś wiesz, że twoja obecność mnie rozprasza...
– Więc pójdę sobie. – Miałam się już odwrócić, kiedy chwycił mnie za nadgarstek. Spojrzałam mu w oczy.
– Ale ja nie chcę, żebyś sobie szła – powiedział cicho, niepewnie i przybliżył mnie do siebie. – Nie chcę, żebyś odeszła, bo jesteś dla mnie zbyt ważna.
– Jesteśmy dla siebie toksyczni, Thomas – wymamrotałam, nie patrząc mu w oczy.
– I będziemy, póki mój ojciec ma nade mną jakąś władzę. Dzięki tobie moja choroba nie zajęła całego mojego mózgu, Veronica. Kontroluję to wszystko i biorę leki. Nie skreślaj nas tylko przez to, jaki jest mój ojciec. Ja nie skreśliłem ciebie za to, że twój ojciec mnie nienawidził i jest sędzią.
– To nie to samo – wyszeptałam smutna.
– Poradzimy sobie. Ze wszystkim, co nas spotka. Siedzimy w tym razem, Dark.
– Chyba muszę iść – stwierdziłam, bo nie mogłam udźwignąć jego emocjonalności.
– Wcale nie jest tak późno – skwitował delikatnie.
– Już po ósmej, jutro mam szkołę – ustawałam przy swoim.
– Odwiozę cię do domu. – W jednej chwili już go nie było obok mnie i mogłam odetchnąć. Wyszedł przez jedne z drzwi, mijając po drodze Jacka. Szatyn zmarszczył brwi.
– Wszystko w porządku? – zapytał zmartwiony.
– Tak – odpowiedziałam nieco za szybko. Jack zmarszczył brwi. – Thomas chce zawieźć mnie do domu.
– Chcesz, żeby to zrobił? – Uniósł brew. Usiadłam obok niego na trybunach.
– Myślę, że powinniśmy sobie to i owo wyjaśnić. – Pokiwałam wolno głową. Niedługo miałam skończyć osiemnaście lat, chyba tak decyzje podejmowali dojrzali ludzie? Rozmawiając i dochodząc do porozumienia?
– Może masz rację – zgodził się ze mną. – Ja wracam z mamą, też chciała o czymś ze mną pomówić.
– Chyba nigdy nie widziałam twojej mamy na oczy – przyznałam, rzucając mu krótkie spojrzenie.
– Bo to ojciec jest twarzą Atlantic City – prychnął gorzko i wstał. – Ona jedynie żyje sobie swoim życiem. Cholera, naprawdę myślałem, że zejdzie mu dłużej. Wygląda na to, że nie musiałaś się tu fatygować. – Zmienił temat, kiedy zauważył swojego przyjaciela w innym stroju z torbą sportową przewieszoną przez ramię.
– I tak nie miałam co robić – powtórzyłam swoje słowa sprzed paru minut, uśmiechając się pokrzepiająco. – Nie ma sprawy. Pozdrów swoją mamę.
– Tak zrobię – zadeklarował, przytulił mnie na pożegnanie, zbił męską piątkę z Thomasem i wyszedł. Znowu zapanowała cisza.
– Idziemy? – Brunet wskazał kciukiem drzwi za sobą.
– Możemy – odpowiedziałam cicho.
W drodze do auta wciąż się zastanawiałam czy Eveline uda się ocalić życie swojego syna, a mojego brata, Chase'a. Wciąż nie mogłam się pogodzić z nową sytuacją. Wydawało mi się to wszystko tak bardzo nierealne, a codziennie wychodziły nowe fakty na temat mojej rodziny. Nie potrafiłam pojąć, jak takie małe dziecko mogło tak ciężko chorować i cierpieć. Z całą pewnością jego siostra też źle to znosiła. Czytałam kiedyś, że kiedy jedno z bliźniąt cierpiało, drugie też odczuwało podobne uczucia. Może w tym przypadku było podobnie? Biedna dziewczynka, zamierzałam ją nauczyć świata. Ale czy nadawałam się na siostrę? I czy Eveline miała zamiar zostać tutaj z dziećmi? Oczywiście niebawem miał odbyć się przeszczep, ale co potem? Gdzie mieli się podziać?
– Słuchasz mnie? – Thomas wytrącił mnie z moich rozmyślań. Nie zarejestrowałam momentu, w którym wsiadłam do jego samochodu. Zamrugałam parę razy.
– Co mówiłeś? – odpowiedziałam głupio.
– Pytałem czy wszystko w porządku.
– Czemu każdy o to pyta – westchnęłam z frustracją. – A jak myślisz, Thomas, hm? – Zrobiłam nacisk na koniec pytania. – Czy wszystko u mnie w porządku? Dobre pytanie, idealne na tę okazję! – I znowu zrobiło się na moment cicho. Thomas zamrugał parę razy.
– Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet – stwierdził i wyjechał z parkingu. Oparłam policzek o szybę, przymykając powieki. – Mogę cię gdzieś zabrać? – wypalił nagle. Nawet nie otworzyłam oczu, gdy wymamrotałam:
– Nie.
– Więc za godzinę będziesz w domu. – Puścił mój sprzeciw mimo uszu. Nie miałam chęci, by się kłócić. I tak mieliśmy sobie wyjaśnić parę spraw.
– Jesteś okropny i upierdliwy – stwierdziłam cierpko, nie unosząc głowy.
– Wiem – przyznał miękko. Auto spokojnie sunęło w mroku miasta. – Ale kiedy widzę, że coś jest nie tak, nigdy nie odwracam głowy w drugą stronę. Żyjemy w świecie, kiedy pomoc jest bezpłatna, ale prośba o nią kosztuje cały świat.
Gdzieś już kiedyś słyszałam podobne słowa.
– Więc porywasz mnie, bo chcesz mi pomóc, tak? – upewniałam się.
– Mniej więcej tak – odpowiedział i dalej już się nie odezwał. Ja również czekałam. Mieliśmy jeszcze dużo czasu, a ja nie zamierzałam się spieszyć. Byłam senna i myślenie zajmowało mi więcej niż zazwyczaj.
W pewnym momencie musiałam przysnąć, bo w jednej chwili słuchałam szumu drogi i warkotu silnika, a w następnej Thomas potrząsał moim ramieniem.
– Hej, Dark, pobudka.
– Daj mi spokój – wymamrotałam sennie. Było mi tak wygodnie!
– Chciałbym, ale leżysz na moim ramieniu, a wysiadamy. – Wydawało mi się czy słyszałam rozbawienie w jego głosie?
Otworzyłam oczy. Przed nami było dosyć ciemno, ale dzięki księżycowi doskonale widziałam jego sylwetkę oraz rozpościerający się przed nami widok. Zmarszczyłam brwi. Byliśmy nad oceanem, po lewej znajdowało się skupisko drzew, przed nami otwarte wody, a auto stało na piasku, gdzie jeszcze była opcja, że nie zatopi się na dobre. Podniosłam się z ramienia Feara i wysiadłam z auta. Objęłam się ramionami, zastanawiając się, po co tu przyjechaliśmy.
– Kiedy byłem dzieckiem, nauczyłem się gry w kaczki. – Frighton stanął obok mnie z dłońmi w kieszeniach czarnej kurtki. Patrzył na ocean. – Chwilami miałem dużo więcej problemów niż zazwyczaj, wtedy też zbierałem wiele kamieni i rzucałem, a przy tym rozładowywałem swój gniew. Myślę, że powinnaś spróbować.
– Zagrać w kaczki? – Zerknęłam na niego. Wciąż wpatrywał się w wodę przed nami.
– Tak, zagrać w kaczki – odpowiedział i zaczął iść przed siebie. Nasza relacja naprawdę była szalona.
Podeszłam bliżej i zobaczyłam, że zbierał kamienie. Kiedy miał już cztery, podszedł do mnie i mi je podał. Zdziwiłam się, kiedy i on wziął cztery. Myślałam, że wyładował emocje na ringu, uderzając w worek treningowy.
– Szkoła, rodzina, Darkness, ja – wyliczył cicho, patrząc na moje dłonie.
– A twoje? – zapytałam z ciekawości, kiwając głową na jego kamienie.
– Rodzina, Darkness, Brad, ty – przyznał miękko i odszedł. Zamachnął się i pierwszy kamień poszedł w ruch, odbijając się trzy razy od wody, by finalnie utonąć. – Dalej, Veronica.
Zrobiłam krok w przód i również rzuciłam kamieniem, wkładając w to mnóstwo siły. Nie wyszło mi to tak dobrze jak brunetowi, ale pierwszemu kamieniowi udało odbić się raz od tafli wody, nim utonął w oceanie. Rzucaliśmy tak na zmianę, a na koniec usiedliśmy w piachu, słuchając szumu oceanu. Siedzieliśmy oparci o siebie plecami, ale to dobrze, bo mogłam uciec wzrokiem od tego przeszywającego spojrzenia Thomasa.
– Kelly jest na odwyku – wyznał w końcu. Wiedziałam, co robił. Próbował się otworzyć.
– Mój brat jest chory – wyszeptałam. Wtedy poczułam, jak jego chłodna dłoń odnalazła moją i zacisnął na niej swoje palce. – Za półtorej tygodnia będzie miał przeszczep.
– Za tydzień jest moja walka – zauważył brunet. – Nie musisz na niej być, zostań ze swoim bratem, jeśli tego chcesz.
– Przecież na tej walce będzie twój ojciec... i Indilo.
– Więc tym bardziej nie chcę, byś tam była. Nie chcę, żeby ci się coś stało. Tylko dzięki tobie jeszcze jakoś funkcjonuję... może to ja powinienem iść na jakiś odwyk?
– Będę na walce, Thomas. Zdania nie zmienię. W szpitalu również będę, a międzyczasie spróbuję poznać Lou i Chase'a.
– To dzieci twojego ojca? – dociekał spokojnie.
– Tak, Eveline odeszła, kiedy była w ciąży i urodziła ich już w Anglii. Mówią z brytyjskim akcentem, co jest urocze. – Uśmiechnęłam się sama do siebie. – Muszę spędzić z nimi więcej czasu.
– Gdybyś chciała, mogłabyś być dobrą siostrą. Matką na pewno byłabyś dobrą.
– Ty też byłbyś dobrym ojcem. Jestem pewna, że świetnie dogadujesz się z Lią. Jesteście do siebie podobni.
– To prawda – odpowiedział po krótkiej chwili i widziałam, po prostu widziałam, że się uśmiechał. Nagle się odsunął i chwilę później pojawił się przede mną. Spojrzał mi w oczy. – Możesz dać mi ostatnią szansę? – zapytał poważnie i chyba naprawdę mu na tym zależało. – Dobrze wiesz, że rzadko o coś proszę.
– Nie jestem zła, Thomas – zapewniłam go. – W jakiś pokręcony sposób to rozumiem, ale... – Opuściłam głowę. – Nie chcę być krzywdzona. – Poczułam jego usta na moim czole.
– Więc nie będziesz. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, byś więcej nie cierpiała. Choćbym miał podpalić niebo i spalić Darkness.
***
Hej, hej!
Wróciłam :) nie wiem, na jak długo, ale wróciłam.
Standardowo, jeśli gdzieś napisałam coś niezgodnego z prawdą, napiszcie mi to w komentarzu, a ja od razu poprawię, bo zrobiłam spory research, ale, jak wiadomo, czasem ciężko się we wszystkim połapać.
Co sądzicie o rozdziale? Możecie wypowiedzieć się pod hasztagiem #darknesstrilogy na Twitterze!
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top