24. Wybawienie.
Ten rozdział jest krótszy niż dotychczasowe, jednakże nie wyobrażam sobie, bym mogła coś jeszcze tu dodać. Ten rozdział to zdecydowanie najcięższy rozdział w całej trylogii. Osoby o słabszych psychikach niech mają to na uwadze.
Prośba dodatkowa: rozdział został poprawiony, ale jeśli ktoś z was spotka się z jakąś nieścisłością, to, proszę, napiszcie mi to!
Ruth tego dnia była bardzo spokojna i dość cicha. Gęste i ciemne chmury przysłoniły niebo, a pogoda pasowała bardziej do listopada, aniżeli połowy marca, który teraz mieliśmy. Kiedy pani Howard na mnie patrzyła, czułam wstyd i rozczarowanie samą sobą. Nasze sesje trwały już jakiś czas i nawet ja widziałam poprawę. Teraz, kiedy cała zaryczana weszłam do jej gabinetu i nie potrafiłam się uspokoić, wróciłam do punktu wyjścia. Czułam się przegrana.
Psycholog zaparzyła mi herbaty. Trzymałam gorący ceramiczny kubek w dłoniach i od czasu do czasu ocierałam chusteczką podpuchnięte oczy. Ruth uśmiechała się do mnie pokrzepiająco. Na naszych spotkaniach opowiadałam jej jedynie o mniej ważnych faktach, nie zagłębiłam się z nią jeszcze w mroczną przestrzeń mojego umysłu. Po prostu nie umiałam zaufać.
– Lepiej, Veronico? – spytała spokojnym głosem, który odbił się od ścian przestronnego gabinetu. Kiedyś zastanawiało mnie to, czemu znajdowało się w nim tak mało rzeczy. Teraz po prostu rozumiałam, że pani Howard lubowała w prostocie.
– Tak, dziękuję – wyszeptałam, zawstydzona. Ten natłok emocji trzymał się mnie i nie chciał puścić, a to było dość uciążliwe.
Całe zajście z Thomasem i Seleną zaszło w piątek i choć kuzynka doskonale wiedziała, że ją widziałam w tamtej chwili, nie odwołała się do tego w żaden sposób. Kiedy podeszłam do nich, by wręczyć dziewczynie klucz, zachowywała się, jak gdyby nic się nie stało. Jak gdyby to, że stała z Thomasem nie powinno mnie nawet dziwić. Jednak nie to zniszczyło mnie jeszcze bardziej, a mroczna pustka, znajdująca się w jego oczach. Skinął mi na powitanie głową, ale się nie odezwał. Wszystko było bardziej interesujące ode mnie, a ja poczułam się brudna i nie warta zupełnie niczego. To bolało.
Nie potrafiłam pojąć, dlaczego ta dwójka nienawidzących się ludzi zachowała się właśnie w ten sposób. To cholernie bolało. Ta niewiedza, ten szok, ten zawód, a przede wszystkim złamane serce. Selena w domu zachowywała się tak, jakby wykasowała naszą kłótnię z pamięci. Ja nie zapomniałam, dlatego starałam się ją ignorować, lecz nawet w chwilach wspólnych posiłków widziałam, jak bujała w obłokach i wtedy już zaczęłam podejrzewać, że pomału zakochiwała się w Thomasie, wbrew temu wszystkiemu, co mi powtarzała.
Dzisiaj, nim przyjechałam na spotkanie z psychologiem, Selena położyła odblokowany telefon na stole. Sms-owała z Fearem. Był ranek, w tę niedzielę obie wcześnie wstałyśmy, a ja znów poczułam ciężar w sercu i miałam problem ze złapaniem oddechu. Z ich wiadomości jasno wynikało, że dogadywali się znacznie lepiej, a fakt, że Thomas odpowiadał z uśmiechniętymi buźkami, gdzie ze mną tego nigdy nie robił, jedynie wszystko pogorszył. Zaszyłam się w swoim pokoju, walcząc ze łzami.
Żałowałam swojego uczucia do tego człowieka. Żałowałam, że oddałam mu ciało, wolność, a także duszę. Nie miałam już niczego, za to on odebrał mi wszystko. Brzydziłam się sama sobą i nienawidziłam świadomości, że moje życie stanowiło pasmo niepowodzeń. Bolało mnie, że Fear wiedział o mnie tak wiele, potrafił zobaczyć więcej niż inni, a mimo to, udawał całkowicie niewidomego na całą tę sytuację.
– Więc zacznijmy od początku, Ronnie. – Znów dobiegł mnie głos Ruth. Znacząco spojrzała mi w oczy. Czułam się zbyt zrezygnowana, by ukrywać fakty czy kłamać. – Opowiedz o tym, co cię zraniło?
– Jest tego całkiem sporo – wyszeptałam, bawiąc się palcami.
– Mamy czas, złotko.
Cofnęłam się myślami do mojej przeszłości. Cierpko uśmiechnęłam się na wspomnienie mamy, czeszącej mi włosy po kąpieli. Kiedy babcia Rose częstowała mnie ciastkami i pokazywała zdjęcia kwiatów z podróży. Gdy z tatą ubieraliśmy choinkę. Kiedy nauczyłam się jeździć na rowerze. Do chwili, w której wszystko się zmieniło. W której wszystko się zaczęło.
– Mama źle zniosła śmierć babci – podjęłam, stawiając kubek na stoliku. Wzięłam głęboki oddech, pełen zrezygnowania. – Znęcała się nade mną. – Spojrzałam jej w oczy. Patrzyła na mnie z powagą, kiwając powoli głową. – Głównie psychicznie, choć czasem... – Odwróciłam wzrok.
– Czasem ponosiło ją także fizycznie, tak?
– Tak. – Pokiwałam prędko głową. Przełknęłam ciężko i podjęłam temat. – Tata nie wiedział. Bałam się mówić. Bałam się, że zniszczę rodzinę... chociaż to ona to zrobiła, teraz to wiem. Miałam trzynaście,, kiedy to się zaczęło, a potem po prostu wyniosła się z domu. Wyjechała z New Jersey, chyba do Anglii, już nie pamiętam. Nie kontaktowała się ze mną od lat.
– To bardzo...
– Ale to jeszcze nie koniec. – Nasze spojrzenia się skrzyżowały. W oczach zebrały się łzy, ale je przegoniłam. Ruth dała mi znak, bym kontynuowała swoją historię. – Jakieś pół roku, może trochę więcej od tego wydarzenia, zaczęłam obracać się w mrocznym i złym towarzystwie.
Wspomnienia nawiedziły mój umysł jak slajdy. Klatki jedna po drugiej przewijały się w mojej głowie, a ja nie potrafiłam odgonić ich w żaden sposób. Zacisnęłam powieki, na moment zamarłam. Przypomniałam sobie chwilę, w której poznałam Cole'a Colda.
– Jesteś pewna, że wyglądam dobrze? – Daisy po raz kolejny przejrzała się w lustrze. Czarna sukienka opinała jej ciało i odkrywała dekolt, który dziewczyna musiała wypychać, by wyglądał lepiej.
– Jest dobrze – odparłam, malując paznokcie na czarno. Przyjrzałam się im, patrząc na efekt końcowy. Materac obok ugiął się, kiedy Dawnson rzuciła się na łóżko.
– Musisz iść ze mną na tę imprezę, Verchia! – pisnęła i zrobiła minę szczeniaka, proszącego o jedzenie. Przewróciłam oczami i westchnęłam.
– Dobrze wiesz, że nie lubię Comney'ów.
– Ale pójdziesz ze mną. Napijesz się i zapomnisz o tym, że nie zdajesz z matematyki, choć uważam, że gdybyś słuchała nauczycielki, to byś wiele zapamiętała.
– Nie chcę jej słuchać – mruknęłam, skubiąc skórki przy palcach. – Ale dobrze, pójdę z tobą na tą imprezę, choć wisisz mi przysługę. – Wskazałam na nią głową. Uśmiechnęła się uradowana.
Jakieś pół godziny później stałyśmy przed wielkim domem Comney'ów. Należeli do szkolnej elitki i mnie nie lubili. Rachel kiedyś oberwała ode mnie drzwiami, za co oczywiście przeprosiłam, a Connera odrzuciłam, kiedy chciał zaprosić mnie na dyskotekę. Chłopak miał uraz, a ja gorszy czas, więc po prostu wyszło jak wyszło.
Przechodząc przez trawnik, nie sposób nie było słyszeć tych wszystkich głosów i ludzi, którzy szeptali ze zdziwieniem moje imię. Nic dziwnego, nigdy nie chodziłam na imprezy, ale mimo wszystko nie żałowałam, że się tu zjawiłam. Wtedy jednak zaczęło robić się ciekawie. Przed szereg ludzi wyszedł Conner.
– Co tu robisz? – spytał ostro, zjeżdżając mnie z góry na dół spojrzeniem. Skrzywiłam się lekko.
– Przyszłam na imprezę.
– To mój dom, Veronica – podkreślił, zakładając ręce. Ludzie zaczęli nam się przyglądać.
– Gratulacje, Conner – westchnęłam cicho. Spojrzałam na Daisy. Dziewczyna przewróciła oczami i skinęła w kierunku Rachel, która właśnie zaczęła gniewnym krokiem zmierzać w naszym kierunku.
– Verchy. – Wydawała się być zdziwiona, ale nie tak wrogo nastawiona jak jej brat. Męska duma.
– Rachel – odpowiedziałam monotonnie.
– Co tu robisz? – Zadała to samo pytanie, co jej młodszy brat.
– Przyszła na imprezę – powiedziała za mnie Daisy i stanęła obok mnie. – To chyba nic złego.
– Nic złego? – Oburzył się Conner. – Ona...
– Myślę, że wystarczy, Conner. – Nagle koło nas zjawił się chłopak o jasnobrązowych włosach w rozpiętej kraciastej koszuli i białej polówce. Miał w dłoni kubeczek i przyglądał się całej sytuacji z zainteresowaniem.
– Cole, nie rozumiesz – upierał się Comney. Kręcił szybko głową. Rachel się wycofała, patrząc jak urzeczona na chłopaka, którego nazwano Colem.
– Impreza oznacza dobrą zabawę, prawda? – Uniósł brew i zamieszał kubeczkiem. – Więc po prostu odpuść i się baw, stary.
– W porządku – burknął, posłał mi ostatnie spojrzenie i odszedł. Rachel poszła za nim. Zostałyśmy z Daisy i nowym gościem. Wskazał na mnie kubeczkiem.
– Jak się nazywasz? – Zwlekałam z odpowiedzią. Nie lubiłam poznawać nowych ludzi. Daisy mnie szturchnęła.
– To Veronica, a ja Daisy – powiedziała Dawnson. Szatyn się uśmiechnął. Skupił uwagę na mnie.
– Lubię cię, Veronica – stwierdził i pokazał rząd białych zębów. Po chwili zaczął iść w stronę domu. Wpatrywałam się w jego plecy i po kilku chwilach...
– A ty kim jesteś?! – zawołałam za nim. Odwrócił się przez ramię.
– Cole Cold – odpowiedział z lekkim uśmiechem, a potem wypił napój ze swojego kubeczka. Jego postawa zdradzała, że będą z nim kłopoty.
Ruth kiwnęła głową i zapisała coś w swoim zeszycie.
– Ten chłopiec cię skrzywdził? – zapytała spokojnie. Wykręcałam swoje lodowate palce i powoli skinęłam głową.
– Musi mi pani obiecać, że nic, co powiem, nie zostanie wykorzystane przeciwko mnie – powiedziałam cicho. – Że nikomu pani nie powie.
– Obowiązuje mnie tajemnica lekarska, złotko. – Uśmiechnęła się delikatnie. – Wszystko, co mi powiesz, zostanie między nami. Chyba, że zdecydujesz się porozmawiać o tym z twoim tatą.
– Dziękuję. – Blado się uśmiechnęłam. – Kiedy mieliśmy po piętnaście lat, paliłam i piłam w jego towarzystwie. Nie wiem, czemu wsiadł do samochodu, ale to zrobił. Zdążył zdać prawo jazdy i mieliśmy wypadek. On jest teraz... sparaliżowany od pasa w dół. – Na koniec zaczęłam szeptać.
– Spokojnie, Veronico. – Położyła swoją ciepłą dłoń na mojej lodowatej. – Co było dalej?
– Dalej zmieniłam swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni – wyznałam cicho. – Poszłam do nowej szkoły, zaczęłam słuchać nauczycieli, wtopiłam się w tło i poznałam Amy, moją... przyjaciółkę. – Odkaszlnęłam. – A potem także Dylana, przyjaciela. Pierwszy rok był jak we śnie, nic nie kojarzyłam, za to poznawałam wielu ludzi. Kilku pozostało ze mną do teraz, a specjalną więź miałam z Maxem, moim pierwszym chłopakiem, który potem mnie zdradził. – Znów poczułam łzy pod powiekami.
– Potrzebujesz przerwy? – spytała cicho pani Howard. Pokręciłam głową. Wiedziałam, że gdybym teraz przerwała, nie miałabym odwagi iść z tym dalej. – W porządku, Vi.
– Druga klasa stanowiła mój detoks i dopiero pod koniec roku szkolnego udało mi się ogarnąć... – Tu zaczynało się najgorsze. Zagryzłam wnętrze policzka. Musiałam zebrać myśli. – Pewnego dnia wyszłam ze szkoły. To był czerwiec, trzynasty dzień miesiąca, piątek. – Przymknęłam powieki, cofając się do tamtych wydarzeń.
– Zostaw go! – krzyknęłam, na co nieznajomy przerwał na moment swoje tortury. Spojrzał na mnie, a jego czekoladowe oczy rozszerzyły się. Miał na sobie czarną kurtkę i dodatkowo tatuaż w kształcie małego liścia na szyi. Z ust Jacka momentalnie zszedł uśmiech.
Czułam się tak, jakbym powróciła do tamtego dnia. Kiedy moje i tak chaotyczne życie zaczęło się sypać. Oczami wyobraźni widziałam siebie w tamtej uliczce. Widziałam Tony'ego, Jacka, Thomasa. Szczegóły wryły się w mój umysł jak krew w szczeliny między deskami podłogowymi w horrorach.
– Nie słyszałaś co powiedział twój kolega? – spytał ten oprawca przygaszonym głosem, a potem puścił Sparksa na ziemię. Chłopak zaczął kaszleć i pluć krwią, a ja mocno przygryzłam wargę, bo ten widok mnie ranił. Przed oczami stawał mi obraz zakrwawionej Connor.
Zamrugałam parokrotnie, próbując odgonić wspomnienia.
– Powinnaś żałować, że w tej chwili pojawiłaś się na mojej drodze, Vi – powiedział z naciskiem na ostatnie słowo. Coś w jego głosie sprawiło, że moje włosy na szyi stanęły dęba.
Byłam pewna, że teraz to on żałował, że mnie poznał. Wiedziałam, że też stałam się uderzającym punktem w jego życiu. Tyle namieszałam, tyle przeze mnie było kłopotów, ale nie żałowałam niczego. Już nie. Stara Veronica skarciłaby mnie wzrokiem. Jeszcze starsza wersja mnie uznałaby moje zachowanie za podobne z czasów Cole'a, ale ta obecna wyzbyła się negatywnych uczuć, stając się pustą. Wydmuszką, wysuszonym kwiatem.
Może tylko odrobinę żałowałam, że w tamtej chwili pojawiłam się na jego drodze.
I już nie chodziło jedynie o tą sytuację, a całokształt. Ledwo zdążyłam otrząsnąć się po Maxie, a poznałam Thomasa. Nie złapałam oddechu, a znów wepchnięto mnie pod wodę i tak w kółko. Całe życie tonęłam, a byłam już zmęczona próbą ratowania się. Nastąpił moment, w którym utonęłam. Mogłam to przyznać przed każdym, nawet sobą samą.
– Vi? – Psycholog przypomniała mi o swojej obecności. Otrząsnęłam się z letargu. – Co się stało trzynastego czerwca?
– Poznałam swoją największą zgubę – wyszeptałam, odwracając wzrok. – A jednocześnie oddałam mu wszystko, co miałam.
– Rozumiem...
– Poznałam go, gdy dokuczał mojemu koledze. – Choć dokuczanie to dość lekkie ujęcie sprawy. – I od tamtej pory trwała nasza relacja, ale... – urwałam, wzdychając ciężko. To popieprzone.
– Tak? – Ruth patrzyła na mnie ze spokojem. Nie ponaglała, jedynie od czasu do czasu kiwała wolno głową i zapisywała coś w notesie.
– Ale upozorował swoją śmierć, by mnie ochronić.
– Hmm, ale jaki miał w tym cel?
– Myślał, że kiedy zniknie, osoby, które go nie lubią stracą zainteresowanie i nim, i mną.
– Więc byłaś mu bliska – zauważyła kobieta. Wzruszyłam jedynie ramionami. Musiałam być dla niego istotna jako jego Brightness, choć zdążyłam się zorientować, że kilka zasad wcale się nie kleiło.
Bo gdyby tak było, czy nie zginęłabym, ponieważ on zginął?
I fakt, może to upozorował, ale powinnam w takim razie również się ukryć, bo coś mi w tym wszystkim nie grało. Zasady Darkness nigdy nie miały logicznego sensu i, jeśli miałam być szczera, wciąż niektórych nie ogarniałam. To za Thomasem zawsze szłam. To on mówił, co i jak. Był leaderem tej organizacji, ale także moim osobistym. To też mnie denerwowało. Uzależnił mnie od siebie i nie miałam pojęcia czy zrobił to specjalnie, czy też nie.
– Cóż, źle zniosłam jego odejście – podjęłam dalej. Czułam wstyd, bo miałam powód. – Wyjechałam na jeden z etapów olimpiady matematycznej. To było w Nowym Jorku i... wtedy stało się coś złego. Bardzo, bardzo złego. – Objęłam się ramionami. Miałam wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu nagle spadła poniżej zera.
– Masz na myśli...
– Przestępstwo – przerwałam jej i pokiwałam głową. – Byłam świadkiem zabójstwa.
Na moment zapanowała absolutna cisza. Pani Howard odwróciła swój wzrok i stukała długopisem o notatki. Zaskoczyłam ją, chociaż starała się to ukryć. Chciała zachować się profesjonalnie. Jednak jeszcze nie usłyszała najgorszego, czyli tego, w jaki sposób się to stało. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić dalej:
– Jakiś mężczyzna zastrzelił drugiego i uciekł z miejsca wypadku.
– Jesteś tego pewna? – Psycholog znów miała opanowany ton. Zagryzłam wargę i ostatecznie pokręciłam głową.
– Stałam daleko, a to się stało za murem. Widziałam tylko, jak ten ktoś uciekał z bronią w dłoni.
– Co tam robiłaś?
– To był mój czas wolny, poszłam do sklepu obok hotelu.
– Nie masz pewności, że ta druga osoba umarła... nie masz nawet pewności, że ofiarą był mężczyzna, tak? – Potaknęłam jej.
Wtedy przypomniałam sobie słowa Thomasa. On wiedział, co stało się w Nowym Jorku. Może pomógł on lub ktoś, kogo za mną wysłał. Może ten ranny przeżył. Może nie musiałam czuć aż tak wielkiego ciężaru? Zawsze starałam się to wszystko od siebie odepchnąć. Bo po co miałam o tym myśleć? Teraz zaczęłam żałować, bo może prawda nie była tak okrutna, a ja nie chciałam się jej dowiedzieć. Choć może bałam się ją poznać?
– A teraz najcięższe pytanie. – Skupiłam na niej swój wzrok. – Czemu nie pomogłaś tej osobie?
Jeśli miałam być szczera ze sobą, zadawałam sobie to pytanie niezliczoną ilość razy. Ciężko było tego nie robić, czując na swoich barkach ogromne poczucie winy. Zostawiłam tą osobę na pastwę losu, odeszłam, nie udzielając jej pomocy. Za każdym razem odpowiedzią na to pytanie było: nie wiem. Bo nie miałam pojęcia, czemu tego nie zrobiłam. Czy dlatego, że się bałam o swoje życie, czy dlatego, że udając, że tego nie widziałam, oszukiwałam siebie, że nic się nie stało. Wiedziałam, że to błąd, że mogłam coś zrobić.
– Chyba po prostu stchórzyłam – odpowiedziałam w końcu, uciekając wzrokiem. – Żałuję każdego dnia, że niczego nie zrobiłam. Żałuję, że nie potrafię cofnąć czasu.
– Nie obwiniaj się, Ronnie... – Uśmiechnęła się do mnie. – Nie wiesz, czy faktycznie tak się stało, prawda? – Krótko skinęłam.
– Dowiem się – obiecałam z mocą.
– Dobrze – na moment się zawiesiła – czy jest jeszcze coś, o czym nie rozmawiałyśmy?
– W zasadzie... – zawahałam się. – Chciałabym jeszcze coś dodać.
– Więc słucham.
– Ten chłopak, o którym ostatnio wspomniałam złamał mi serce, proszę pani. – Spojrzałam jej w oczy. – Przyjechała moja kuzynka. Okłamywała mnie, że wyjechała, a przez cały czas przebywała tutaj, w Atlantic City. On był jej byłym. Ostrzegała mnie przed nim, a potem widziałam, jak całowali się na szkolnym parkingu. – Przełknęłam ślinę. – Co więcej, ona dopilnowała, bym to zobaczyła.
– W jaki sposób? – Ruth coś zapisała w notesie.
– Zadzwoniła i poprosiła mnie, bym przyniosła jej klucz od domu. Potem widziałam, jak się całowali.
Pani Howard niczego nie powiedziała. Patrzyła mi w oczy i wydawało mi się, że nad czymś się zastanawiała. Znała moją historię, wiedziała, jak przykre miałam życie. Uświadomiłam sobie to jeszcze bardziej, w chwili, kiedy powiedziałam o tym na głos. To naprawdę okropne uczucie, czułam się wypluta, zgaszona i nic niewarta. To spojrzenie Thomasa, jakie mi posłał na tym parkingu... takie puste. To okropne, jak ja dawałam sobie radę?
– A jak zachowują się wobec ciebie teraz?
– Kuzynka udaje, że nic się nie dzieje – parsknęłam chłodno. Pominęłam ten fragment, że zostawiła odpalony telefon z rozmową z Fearem. – A on mnie ignoruje.
– Hmm, rozumiem – mruknęła psycholog. Pokiwałam wolno głową. – Jaki mogą mieć w tym cel?
– Cel? Jaki na przykład?
– Musisz się zastanowić i odnaleźć odpowiedź na to pytanie – odparła cicho. Zapanowała cisza. Musiałam się zastanowić. Wtedy mnie olśniło.
– Może to gra? – wyszeptałam, marszcząc brwi. Ruth znów zapisała coś w swoim zeszycie. – Może faktycznie jest cel w tym, by mnie tak ranić...
Darkness.
– Wspólną przeszłość – odpowiedziałam zamiast tego, co pierwsze przyszło mi na myśl.Mimo wszystko istniały na to jakieś inne sposoby niż łamanie mi serca.
– Więc może ta przeszłość ich znalazła. – Ruth się zamyśliła na moment. Patrzyła niewidzącym wzrokiem na jakiś punkt nade mną.
– Sądzi pani, że powinnam z nimi porozmawiać? – spytałam niepewnie. Znów zaczęłam wyłamywać sobie palce.
– Sądzę, że powinnaś coś z tym zrobić. – Wstała i sięgnęła po coś z biurka. Podała mi kartkę w kratkę i długopis. – Napisz tu to, co chciałabyś powiedzieć osobom, które cię skrzywdziły. To będzie kolejne ćwiczenie, żebyś mogła sobie poradzić z emocjami. Często ludzie wyrzucają je z siebie poprzez przelanie ich na papier.
Sięgnęłam po te rzeczy i położyłam je na stoliczku przede mną. Zaczęłam pisać i pisać i pisać. Wiele tych osób było. Cole, Amy, mama, Thomas, Selena, Max, Reggie. Każda z osób, która coś dla mnie znaczyła, wbiła mi nóż w serce. Reggie jako brat Cole'a, Max, który mnie zdradził, Selena i Thomas, który wyrwali mi serce, Amy, która mnie porzuciła, mama, która zniszczyła mój spokój i dzieciństwo oraz ja sama. Ja sama także się skrzywdziłam. Ja sama miałam myśli samobójcze, zrobiłam nacięcie na lewej ręce, byłam naiwna, głupia i za dobra dla zbyt ogromnej ilości osób. Zbyt wiele razy wybaczyłam niewłaściwym osobom, zbyt wiele razy podjęłam złe decyzje. Sama doprowadzałam do swojego zniszczenia i teraz to zobaczyłam. To było okropne.
– Skończyłam – oznajmiłam w końcu. Kartka była po obu stronach zapisana moim drobnym pismem. Oddałam psycholog papier. Chwilę czytała to wszystko w ciszy i co jakiś czas kiwała głową. Mimo wszystko jej spokój w jakiś sposób mnie uspokajał.
W końcu na mnie spojrzała. Nie zobaczyłam na jej twarzy gniewu, obwiniania czy kpiny. Widziałam opanowanie. Jakiś błysk optymistycznej nadziei na lepsze jutro. Ruth była ładną i dobrą kobietą. Szczególnie, kiedy się uśmiechała. Teraz tego uśmiechu nie było, ale wydawała się spokojna. To mnie pocieszało.
– W porządku – powiedziała wolno. Oblizała usta i pokiwała głową. – Jestem dumna, że sobie z tym radzisz. Wiem, że miewasz ataki paniki, sporo już mówiłyśmy o twoich emocjach, a teraz także znam twoją przeszłość. Nie jesteś w tym sama. Wiem, jak ci pomóc.
– Wiadomo już, co mi jest? – zapytałam, czując stres. Drżały mi palce. Ruth zacisnęła usta w wąską linię i zastukała parę razy w podkładkę.
– Nie postawię ci diagnozy, mimo że mam swoje podejrzenia – powiedziała, zaglądając w notatki. – Będę musiała to wszystko skonsultować z twoim tatą, ale... polecę ci mojego dobrego znajomego psychiatrę. On postawi diagnozę i wdroży odpowiednie środki.
– Co... co to znaczy? – Wiedziałam, że coś mi było. Czułam strach w klatce piersiowej. Nie byłam zdrowa, byłam chora. Zaczęłam szybciej oddychać. Pani Howard wstała, otworzyła okna. Zadrżały mi nogi.
– Spokojnie, Veronico – mówiła spokojnie i pogładziła mnie po plecach. Czułam się jak w małej klatce. Cholera, co się działo? Byłam chora. Chora, wiedziałam to. Czemu nie chciała mi powiedzieć? – Oddychaj, już dobrze. Skup się na oddechu. Pomyśl o tym, co cię uszczęśliwia.
Wsłuchałam się w jej głos. Zacisnęłam powieki i pomyślałam o Dylanie. O tacie, moim psie, Caroline, świętach. Przypomniałam sobie jedną wesołą chwilę z przyjaciółmi. Jak wygłupiałam się z Tonym, jak udało mi się napisać test z geografii na dobry stopień. Ucisk w klatce piersiowej zelżał. Zrobiło mi się lepiej.
– Bardzo dobrze, bardzo dobrze – pochwaliła mnie psycholog. – Możemy porozmawiać?
– Przepraszam – wyszeptałam, czując pod powiekami łzy.
– Nie przepraszaj, złotko. – Uśmiechnęła się do mnie.
– Być może jestem chora? – spytałam cicho. – Opowie mi pani o tym?
– Po prostu potrzebujesz pomocy. Ale to nic złego.
– Będę brała leki? – Westchnęła cicho. Zerknęła na kartkę, którą wcześniej zapisałam.
– Teraz chciałabym, byś wzięła kartkę i telefon.
Zrobiłam to, o co prosiła. Moje dłonie wciąż drżały. Pokiwałam wolno głową i na nią spojrzałam.
– Jesteś w stanie zadzwonić do tych osób, które tu zapisałaś? – Moje oczy lekko się rozszerzyły. – Nie musisz dzwonić do każdej z nich, jeśli nie masz odwagi. Tylko do tych, które uważasz, że powinnaś.
– Do Seleny i Thomasa – wyszeptałam, zaciskając mocniej dłoń na telefonie.
– W porządku. Czy na pewno chcesz to zrobić? Nie chcę, byś czuła się do tego zmuszona. – Chwilę milczałam, zastanawiając się.
– Wiem, że muszę. Żeby udowodnić sobie, że nie jestem słaba. – Ruth kiwnęła głową, analizując moje słowa.
– Więc zrób to. To będzie twoje wybawienie.
– Wybawienie?
– W ten sposób odkupisz swoje poczucie słabości. Pokażesz siłę.
Wybrałam więc numer kuzynki. Uważałam, że z nią będzie łatwiej załatwić tę sprawę niż z kimś, z kim tak się zżyłam. Paradoksalnie, nie było to z rodziną, a kimś zupełnie innym. Kimś, komu oddałam wszystko, co miałam. Czułam stres w klatce piersiowej, trzęsły mi się dłonie i bolało serce, ale wiedziałam, że dam radę to zrobić. Dlatego też wybrałam jej numer i czekałam. Selena odebrała po czwartym sygnale, a każdy dźwięk czekania na połączenie przyprawiał mnie o zawał.
– Halo, Vi? Gdzie jesteś? – zapytała na starcie. Kuzynka nie wiedziała, że chodziłam do psychologa. Przynajmniej tak myślałam.
– Cześć, to nie jest ważne. – Nie spodziewałam się, że mój głos będzie tak spokojny. – Chciałabym ci coś powiedzieć.
– Tak? – Usłyszałam napięcie w jej głosie. Wolałam uderzyć prosto z mostu. Mój głos był bardzo ciężki i cichy, gdy wreszcie się odezwałam.
– Zraniłaś mnie, Sel. Cholernie mocno mnie zraniłaś. Mówiłaś, że mam się trzymać z dala od Thomasa, a sama się z nim umawiasz i całujesz. Widziałam was na parkingu – przełknęłam ślinę – i wiem, że chciałaś, bym to widziała. Masz pojęcie, jak bardzo to boli? Jak ja to znoszę? A jeszcze gorsze jest to, że ty udajesz, że wszystko jest w porządku...
– Ronnie...
– Nie przerywaj mi, proszę – wcięłam się głośniej. – Seleno, nie jest w porządku. Złamaliście mi serce i dziwię się, że jeszcze jesteś w naszym domu po tym, co zrobiłaś. Na twoim miejscu nie potrafiłabym sobie spojrzeć w oczy.
– Chciałam cię chronić! – zawołała płaczliwie.
– Łamiąc mnie?! Świetna ochrona – sarknęłam chłodno.
– Porozmawiamy, gdy wrócisz do domu, dobrze?
– Nie, nie porozmawiamy. Nie chcę z tobą więcej rozmawiać. Może Thomas ci wybaczył, że wyrwałaś mu serce, ale ja nie. Nie wybaczę ci i nie chcę cię nawet widzieć. – Zapanowała chwila ciszy.
– Proszę, pozwól mi to wyjaśnić – spróbowała raz jeszcze. Pociągnęła nosem.
– Nie wiem czy jestem w stanie, Sel. Nie chcę do tego wracać. Nie będę do tego wracać – poprawiłam się.
– Proszę...
Z bólem serca się rozłączyłam. To było ciężkie, choć nie płakałam. Powiedziałam jej to, czego ona nie była w stanie. O czym nie chciała mówić i co wolała zamieść pod dywan. Cóż, ja tego nie potrafiłam zrobić. Wybuchłam. Tak po prostu.
– Wszystko dobrze? – zapytała mnie Ruth. Uniosłam na nią spojrzenie. Zapomniałam, że tu była. Pokiwałam z roztargnieniem głową.
– Tak, jest dobrze.
– Jesteś pewna, że dasz radę zadzwonić do tego chłopaka? – Wiedziałam, że tym razem będzie jeszcze ciężej. Z Thomasem zawsze tak było. Czarne i białe, niczego pomiędzy.
– Tak – odpowiedziałam dosadnie. Miałam pewność, że dam radę.
Długo patrzyłam na ciąg cyfr jego numeru. Psycholog mnie nie poganiała. Dawała mi ten cenny czas na zebranie myśli, odwagi i słów, które zamierzałam powiedzieć. Miałam to zapisane na kartce, ale wiedziałam, że musiałam to powiedzieć z serca, bo gdybym to tylko przeczytała, nie czułabym szczerości tych słów. Tak już po prostu było. W końcu jednak wybrałam ten numer i miałam wrażenie, że minęły długie minuty, nim odebrał, choć były to jedynie dwa sygnały. Thomas odebrał o wiele szybciej niż Selena.
– Halo. – Usłyszałam. Czułam chłód jego głosu. Wiedziałam, że na pewno właśnie w taki sposób będzie przebiegała ta rozmowa.
– Muszę ci coś powiedzieć. – Mój głos również był zimny.
– Słucham.
– Nie rozumiem cię, Thomas. – Wypuściłam oddech. – Mówiłeś, że Selena cię zraniła, że jej nie wybaczyłeś, a mimo to się całowaliście, spędzacie razem czas, piszecie. Jesteś osobą, która zawsze tak wiele widzi. Jesteś kimś, kto potrafi zrozumieć tak wiele problemów i nie mów mi, że nie widziałeś tego, co do ciebie czułam.
– To nie jest rozmowa na telefon, Gryffin.
– Ale będzie, bo nie chcę cię widzieć – syknęłam, nie mogąc zapanować nad swoim wybuchem. – Więc mnie wysłuchaj. – Znowu zapanowała chwila ciszy. Spojrzałam na Ruth, uśmiechnęła się do mnie lekko.
– Dobrze. – Usłyszałam napięcie w jego głosie.
– Zraniłeś mnie – powiedziałam z wyrzutem. – Oboje mnie zraniliście. Złamaliście mi serce i nie wiem czy to był wasz zamysł, ale brawo, udało się. – Zaśmiałam się histerycznie. – I nie chcę więcej z tobą rozmawiać. Nienawidzę cię za to wszystko, co mi zrobiłeś i nienawidzę siebie, bo ci na to pozwoliłam. Byłam naiwna. Teraz na to nie pozwolę. Nigdy ci nie zaufam, choćby piekło miało zamarznąć.
– Nie rozumiesz...
– I nie chcę rozumieć – przerwałam mu ostro. – Nie chcę o tym słuchać.
– Ochroniłem cię, Gryffin. Podałem mojemu wrogowi rękę na zgodę, żeby cię ochronić, rozumiesz? – zapytał ostrzej niż chwilę wcześniej. No proszę, a jednak nie był obojętny.
– Cudownie, że dowiaduję się o wszystkim ostatnia – parsknęłam lodowatym śmiechem. – Mam dość, po prostu dość.
– Porozmawiaj ze mną w cztery oczy.
– Miałeś czas na rozmowy, ale wolałeś przeznaczyć go na ignorowanie mnie. Kończę tą rozmowę.
– Nie rozłą... – Zerwałam połączenie. Opadłam na oparcie fotela i się rozpłakałam. To zdecydowanie było jedno z jej najcięższych spotkań. Ruth podała mi chusteczkę.
– Już dobrze, już dobrze – mruczała do mnie, ale nie potrafiłam się uspokoić. Dopiero po dziesięciu minutach się wyciszyłam i nadeszło przerażające odrętwienie. Boże, wracałam do tego, co było w październiku.
Pani Howard zadzwoniła po mojego tatę, który miał po mnie przyjechać. Wyszłam, zanim zdążyła mnie zatrzymać, bo musiałam odetchnąć świeżym powietrzem. Auto taty stało na końcu parkingu. Czułam się żałośnie, że pokazałam ten cały ból, miałam atak paniki i słyszała moje rozmowy. Nie żałowałam niczego, ale wolałam jej już zejść z oczu. Kiedy stałam na parkingu, zamrugałam parę razy. W moim kierunku szła wysoka postać w czarnym płaszczu o czarnych włosach i nie spuszczała mnie z oczu. Nie wiedziałam, skąd Thomas wiedział, że tu byłam. W końcu stanął dwa metry przede mną i chwilę się w siebie wpatrywaliśmy.
– Porozmawiajmy – powiedział poważnie. Na jego twarzy nie odmalowała się żadna emocja.
– Nie chcę z tobą rozmawiać – odparłam obojętnie. Zrobił krok w przód.
– Proszę. – W jego oczach pojawiła się jakaś iskra.
– Zniszczyłeś mnie, Thomas – wyszeptałam i się cofnęłam. – Jestem chora! Zniszczyłeś mnie!
– Spokojnie, Veronica. – Słyszałam jego głos jak z oddali. – Nie jesteś chora, jesteś zdrowa, wszystko jest w porządku.
– Wcale nie jest. – Oczy zaczęły mnie piec. Uniosłam głowę, by nie wypłynęły z nich łzy. – Nie jest i nie będzie.
– Czemu nie chcesz mnie posłuchać?
– Bo miałeś szansę to wyjaśnić, nie zrobiłeś niczego – odpowiedziałam i znów się cofnęłam. Thomas się do mnie zbliżył. – Nie podchodź do mnie – wymamrotałam.
– Daj sobie to wszystko wyjaśnić, skarbie. Pozwól mi to wyjaśnić. – Znowu się do mnie zbliżył.
– Skarbie?! – wybuchłam. Dłonie mi drżały, kiedy do niego podchodziłam. Zamachnęłam się i chciałam go uderzyć, ale chwycił mój przegub. – Nigdy więcej tak do mnie nie mów! – Szarpnęłam się. – Puszczaj mnie!
Ale zamiast mnie puścić, on mnie przytulił. Szlochałam w jego kurtkę i marzyłam o tym, by było lepiej. Nie miałam pojęcia, co robić. Chciałam zniknąć. Moje życie się waliło, a ja czułam, że przestawałam mieć nad tym kontrolę. Pokręciłam szybko głową. Słowa ugrzęzły mi w gardle.
– Przepraszam, po prostu przepraszam – powtarzał w kółko. A może to mój umysł cały czas odtwarzał te słowa?
I może poradziłabym sobie z tym wszystkim o wiele lepiej, gdyby nie fakt, że Eveline Gryffin, moja matka, kiedy wychodziłam z domu, wróciła.
***
Powtórzę się: To najcięższy rozdział całej trylogii. Jeśli ktoś się rozpłakał – przepraszam. Jeśli źle opisałam coś związanego z psychologią – napiszcie mi to tutaj. Starałam się zrobić jak najgłębszy research, jednak wiadomo, jak to czasem bywa.
Następne rozdziały będą lepsze, obiecuję. Lepsze pod względem załamań, bo będzie ich mniej. Powiem, że 24. rozdział pisało mi się ciężko, ale włożyłam w niego serce. Próbowałam przekazać wam uczucia, jakie ja bym poczuła w takiej chwili. Wyjaśniłam także zagadkę tajemniczych wydarzeń w NY.
#darknesstrilogy
Kocham, do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top