20. Lubię twój uśmiech.
Zróbcie burzę komentarzy, żebym miała co czytać podczas podróży <3
– Powinnam użyć wiśniowego lakieru czy szarego? – spytałam, przyglądając się pokaźnej kolekcji.
Dylan, leżący do góry nogami na moim łóżku w taki sposób, że jego głowa zwisała w dół, uniósł się z jękiem, żeby spojrzeć na dwa trzymane przeze mnie lakiery. Zmrużył po fachowemu oczy, podrapał się po głowie i głęboko odetchnął, by powiedzieć:
– Żadnego z tych.
– To który radzisz? – westchnęłam ciężko, opadając na krzesło.
– Pastelowy fiolet – odpowiedział stanowczo. Uniosłam brwi, ale nie dociekałam.
Smutny fakt to to, że Jayden znał się na modzie i stylu lepiej ode mnie.
– Nie mam pojęcia, po co się tak stroisz na tę sobotę. – Wstał z łóżka, rzucił telefon na łóżko i podszedł do mnie. Spojrzeliśmy sobie w oczy w moim lustrze na toaletce. – Przecież to tylko kolacja ze wszystkimi członkami niebezpiecznej organizacji.
Fakt, że mówił to z powagą napawał mnie lękiem...
– Nigdy nie byłam na takiej... uroczystości? Jestem introwertyczką!
Kiedy przez trzy następne dni jeździłam z Frightonem samochodem do szkoły, bo bał się mojej niedyspozycji po wypadku, udało mi się go wypytać o więcej istotnych szczegółów odnośnie tej zorganizowanej imprezy. Thomas twierdził, że to nic wielkiego, ale już doszliśmy do tych wniosków, że nasze punkty odniesienia mocno się od siebie różniły. Z tego też powodu dociekałam o więcej i tak, mocno go irytowałam, ale nie ustępowałam. Zdecydowałam się jechać w czarnej opinającej sukience do kolana, bo właśnie ten kolor pasował mi do Darkness. Dlatego też dziwiłam się nad wyborem Jaydena, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że miałam pojechać w czarnej poważnej kreacji.
– Thomas cię obroni, słońce – odpowiedział spokojnie i się uśmiechnął. – Przecież nie pozwoliłby cię skrzywdzić, a poza tym ma gnaty, tak?
– Nie jestem pewna czy na tego typu uroczystości nosi się broń – zastanawiałam się na głos. Blondyn zaczął bawić się moimi włosami.
– Ronnie, to jest Thomas – powiedział to w taki sposób, jakby wszystko było już jasne.
– To nie zmienia faktu, że się stresuję.
– Masz na to jeszcze... – zamyślił się na moment. – Cztery dni, jeśli dobrze liczę. – Prychnęłam z rozbawieniem i pokręciłam głową.
– Chyba korki z matmy naprawdę ci się przydadzą – westchnęłam. – Bo sobotę będziemy mieć za dwa dni.
– Myślałem, że dzisiaj jest... a, nieważne. – Przewrócił oczami i położył się na moim łóżku, a następnie chwycił paczkę czipsów i wepchnął sobie garść do ust.
– W sobotę jest też urodzinowa impreza Jacka – wyrzuciłam z siebie, malując paznokieć tym fioletowym lakierem.
– O kurde – odparł blondyn z przejęciem. – I co teraz?
– Powiem tacie, że będę u ciebie nocować i spotkamy się na urodzinach Jacka. Pewnie wpadnę jakoś po dziesiątej, bo impreza w Darkness zaczyna się o... czwartej, bodajże.
– Ale w tym dużo ironii, co nie? – Myślał na głos i znowu wcisnął sobie czipsy do ust.
– To znaczy?
– Bo masz zapełniony dzień przez chłopaków, którzy na ciebie lecą – odpowiedział z pełnymi ustami, plując przed siebie przeżutymi kawałkami ziemniaków.
– Po pierwsze, najpierw przełknij, potem mów – zaczęłam, krzywiąc się. – Po drugie, wcale na mnie nie lecą.
– Jesteś taka ślepa, że ja nie mogę – jęknął i z łoskotem rozłożył ręce na mojej pościeli nad głową. – W sumie wy wszyscy jesteście ślepi.
– Albo to ty jesteś marzycielem. – Rzuciłam mu znaczące spojrzenie. Uśmiechnął się w beztroski sposób.
– Masz rację – stwierdził i wylizał palce, które potem bezceremonialnie wytarł o spodnie. – Pomalowałaś już?
– Prawie. – Przyjrzałam się gotowym paznokciom. Od zawsze robiłam to szybko i precyzyjnie, za co w dzieciństwie mnie chwalono. Czasem malowałam je też mojej mamie.
– To dobrze, bo musimy jechać.
Skinęłam w odpowiedzi głową i spojrzałam sobie w oczy w tafli lustra. Szaro-zielone tęczówki rzucały mi prześwitujące spojrzenie. Nie podobała mi się moja twarz, włosy już odrosły i planowałam je ściąć. Może mogłabym porozmawiać z Chloe, bo ona była mocno obeznana w tym fachu. Jako najstarsza z córek Thomsonów wyrobiła w sobie chęć do poznawania wszystkiego, co mogło jej się na przyszłość przydać.
Pół godziny później jechaliśmy SUV-em Jaydena do szpitala, żeby odebrać z niego Regana. Udało mu się dostać wcześniejszy wypis, choć widać po nim było to umęczenie po wypadku. Niestety sprawcy nie mógł odnaleźć nawet sam Thomas Frighton i raczej nikt przy nim tej kwestii nie poruszał. Z jakiegoś powodu była to dla niego bardzo drażliwa sprawa, a ja nie miałam ani nerwów, ani ochoty, by ją poruszać i psuć mu samopoczucia jeszcze bardziej. Przez te kilka dni naprawdę nieźle się dogadywaliśmy, choć oczywiście sypał dwuznacznymi tekstami i dość często się kłóciliśmy, ale chyba mieliśmy po prostu taki styl bycia. Przynajmniej odbierał mnie z tego miejsca, z którego chciałam i nie robił już takich akcji jak w poniedziałek, choć potem przez następne dni czułam niezręczne spojrzenia pełne plotkowania na mój temat.
Olałam to jednak, bo ludzie gadali i zawsze to robić będą.
– Wolność! – zawołał Golden, kiedy weszliśmy do jego sali. Pokój był już uprzątnięty, a jego rzeczy pochowane w sportową czerwoną torbę z adidasa.
– Wykręciłeś się – zauważyłam, mrużąc oczy. Regan zamknął mnie w szczelnym uścisku, odcinając na moment dopływ tlenu.
– Dostawałem tu już pierdolca – wyznał, odsuwając mnie od siebie. Na ręce miał gips i kilkanaście podpisów, w tym numery telefonów. Zauważył moje spojrzenie. – Ale dostałem też masę innych rzeczy.
– A ta Susan? – spytał Dylan, przybijając z Westem piątkę zdrową ręką.
– Byliśmy na kilku randkach. – Wzruszył skromnie ramieniem i chyba sobie o czymś przypomniał, bo jego oczy się zwiększyły. – Ej, idziesz na imprezę w firmie w sobotę? – spytał mnie, a ja o mało nie parsknęłam.
W FIRMIE.
– Idę, a ty? – odparłam zamiast tego.
– Obowiązkowo! – Spojrzał na mnie tak, jakby to było oczywiste. – Jestem abstynentem od... miesiąca? Może dłużej. Już nie wytrzymam.
– Napijesz się ze mną na urodzinach Jacka. – Dylan klepnął go w plecy.
– Jasna sprawa. – Uśmiechnął się z uwielbieniem, zapewne do alkoholu. – Jack wie, że wpadniemy później właśnie przez imprezę.
– To dobrze – odetchnęłam z ulgą. – Mam nadzieję, że to nie będzie żadne fiasko.
– Te imprezy dzieją się raz do roku i najbardziej znane są z tego, że nikt nie pamięta, co się na nich działo – powiedział Regan i wziął na zdrowe ramię swoją torbę.
– Mówisz o urodzinach Williamsa czy imprezie w...? – Blondyn celowo nie dokończył. West zamrugał parokrotnie.
– O obu – powiedział w końcu i wyszliśmy z sali, gdy nagle się zatrzymał, przez co wpadłam na jego plecy.
– Co jest? – wymamrotałam, masując czoło. Regan odsunął się, by pokazać mi trzy... wózki inwalidzkie i po jego głupim uśmiechu spodziewałam się najgorszego. – O nie...
– O tak! – zawołali w tym samym czasie z Dylanem.
– Robimy wyścigi – zaproponował West i zajął jeden z wózków. Korytarze akurat były puste, na moje nieszczęście.
A ja, gdy go poznałam to myślałam, że jest normalny.
Nie zdążyłam otworzyć ust, a blondyni już zaczęli jechać tymi wózkami, co było szalenie zabawne, bo jedna z rąk Regana nie miała stuprocentowej sprawności. Odpychał się stopami, choć to Dylan go przeganiał. Zaczęłam się w głos śmiać i chwyciłam się za brzuch. Regan w pewnym momencie złapał Jaydena za ramię prawą ręką i na ostatkach mety go wyprzedził. Oboje głośno się śmiali. Oczywiście mniej wesoło się zrobiło, gdy na horyzoncie zobaczyliśmy doktora Taja.
To był dobry dzień.
***
W piątek zdecydowałam się z samego rana przed szkołą porozmawiać z tatą o sobocie. Wiązał krawat, kiedy zeszłam na dół. Uwielbiałam obserwować mojego ojca w trakcie przygotowań do pracy. Zawsze robił to z precyzją i opanowaniem. Zawsze starał się dobrać eleganckie ubrania i naprawdę miał dobry gust. Cóż, na pewno lepszy ode mnie. Tata zauważył mnie w odbiciu lustra w korytarzu.
– Tato, możemy porozmawiać? – zapytałam nieśmiało i oparłam się o szafkę na buty.
– Jasne, że tak – odpowiedział i się do mnie odwrócił. – Coś nie tak?
– Nie, nie – zaprzeczyłam szybko. – Po prostu chciałam cię poinformować o moich planach na jutro. Jadę na imprezę o szesnastej i potem będę nocować u Dylana. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.
– Pewnie, że nie. Cieszę się, że sobie radzisz po... tym wszystkim – wymamrotał, unikając mojego wzroku. – Ruth mówi, że wyglądasz o wiele lepiej niż na waszym pierwszym spotkaniu.
– Tak, też mi to powiedziała – przyznałam. – Ale to nie jest temat, który lubię poruszać – dodałam ciszej. Tata pokiwał głową.
– Jasne, rozumiem. Charlie jest w kuchni, miej na niego oko, bo przywiozłem ziemniaki.
– Oczywiście – zaśmiałam się cicho. Ojciec dał mi buziaka w czoło, ja poprawiłam poły jego marynarki, a potem wyszedł z ciepłym uśmiechem z domu.
Poszłam do kuchni, żeby zobaczyć, co robi Charlie, a wtedy on wypruł kitę przed siebie i podbiegł do mnie, merdając wesoło ogonkiem i skacząc do moich nóg. Wzięłam pomeraniana na ręce i przytuliłam, gaworząc do niego jak do malutkiego dziecka, a potem wplotłam swoje palce w miękkie futerko psiaka.
– Jesteś takim słodziakiem – mówiłam do niego.
– No, wiem o tym. – Usłyszałam za sobą i aż podskoczyłam. Thomas stał w wejściu do kuchni i patrzył na nas z nieskrywaną ciekawością. Poczułam pierwsze oznaki rumieńców na policzkach.
– Musisz się tak skradać? – warknęłam zawstydzona i odetchnęłam. – Jak długo tu stoisz?
– Wystarczająco długo – odpowiedział krótko i do mnie podszedł. Jak na zawołanie Charlie się uspokoił. Pieprzony zaklinacz psów.
– Minąłeś się w wejściu z moim tatą? – dociekałam. Chwilę się w siebie wpatrywaliśmy.
– Tak – odparł krótko i wyjął z kieszeni papierosa. Oczywiście od razu mu go wyciągnęłam z ust i wepchnęłam do jego kieszeni, a on przewrócił oczami.
– U mnie w domu się nie pali. Taka zasada.
– Mnie się nie denerwuje o poranku. Taka zasada. – Zmrużył oczy i bezceremonialnie wziął sobie na ręce mojego psa. – Ten mały szatan chyba mnie lubi.
– Wow, ktoś cię lubi? – zażartowałam sobie, ale on nie wydawał się wcale rozbawiony.
– Żarty powinny bawić obie strony, skarbie – cmoknął z dezaprobatą i pokręcił głową. – Zbieraj się i jedziemy, muszę coś załatwić na mieście.
– Będziesz kogoś zastraszał? – Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Ja rozumiem, że nie na darmo mówią mi Fear, ale nie żyję tylko dla prześladowania innych, Dark. – Na jego ustach pojawił się dziwny uśmiech, przez który zmarszczyłam brwi.
– Co? – Musiałam wiedzieć, co chodziło po tej jego postrzelonej głowie.
– Przypomniały mi się początki naszej znajomości – westchnął i leniwie zakołysał się na piętach. – To były czasy.
– Przepraszam, że to powiem, ale chwilami jesteś naprawdę szalony. – Zasznurowałam usta w wąską linię. Fear uniósł brew i postawił Charliego na ziemi, a potem powoli do mnie podszedł.
– Oboje wiemy, że to we mnie lubisz – wymruczał, zakładając jeden z moich kosmyków za ucho. Dostałam dreszczy, autentycznie. On to oczywiście zauważył i wykorzystał. – Skarbie, chyba ci zimno – sarknął cicho i przyciągnął mnie bliżej.
– Nie, po prostu okno jest otwarte – skłamałam z cichą pewnością, a brunet pociągnął mnie za włosy, które wciąż trzymał w dłoni.
– Tatko sędzia nie powiedział, że nie wypada kłamać? – zniżył głos i pochylił się jeszcze bardziej, a drugą dłonią władczo mnie objął.
– Nie mieszaj mojego ojca w swoje gierki – szepnęłam zdenerwowana i pokręciłam głową.
– Gierki? – Ponownie uniósł brew i musnął swoim nosem mój. O Boże... co się działo? – Sądzisz, że to jest gra?
– Tak – odpowiedziałam szybko, stanowczo i zdecydowanie zbyt rozemocjonowana.
Ale zgoniłam to na swoje ciało. Byłam kobietą i potrzebowałam bliskości.
– Ach tak. – Zmrużył oczy i zerknął na moje włosy. – Taka długość ci pasuje, Gryffin. Nie ścinaj ich.
– Akurat chciałam iść do fryzjera – mruknęłam, przytłoczona jego bliskością.
– Cóż, nie pójdziesz – stwierdził prosto i zwiększył między nami dystans. – Pośpiesz się, mam coś do załatwienia – dodał i wyszedł z domu, nie oglądając się za siebie. Westchnęłam i spojrzałam na Charliego.
– I widzisz, co ja z nim mam? – pożaliłam się do niego i pokręciłam głową. Pies liznął nosek i odszedł na swoje legowisko. – Tak, i ty przeciwko mnie, Brutusie – narzekałam dalej.
Dwadzieścia minut później wyszłam z domu i zrobiłam te trywialne czynności przed zabezpieczeniem fortecy, takie jak sprawdzenie okien i krótki spacer z psem. Lekcje zaczynałam dzisiaj później, więc nie musiałam się tak śpieszyć. Napisałam nawet sms-a do Thomasa, że jeśli chce to może sobie jechać załatwić sprawy, ale on uparcie czekał na mnie przed domem i wbijał wkurzone spojrzenie w twarz.
– Mówiłam, że możesz sobie jechać – fuknęłam, kiedy otworzyłam drzwi.
– Czy ja coś mówię? – warknął w odpowiedzi. Wsiadłam do auta i zatrzasnęłam drzwi. – Nosz kurwa mać, nie trzap tak, bo szyby mi pękną!
Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami i uniosłam w górę dłonie w geście rezygnacji. Ewidentnie nie miał humoru.
– Wybacz mi... thomasowy samochodzie – wymamrotałam pod nosem, gdy z piskiem opon odjechał spod mojego domu.
Widziałam po jego mowie ciała, że coś było nie tak... i nie miałam pewności czy chodziło o mnie. Frighton zazwyczaj nie okazywał po sobie emocji, a dzisiaj aż nimi promieniował i nie chciałam się odzywać. Wpatrywałam się w jego profil. Tatuaż w kształcie małego liścia na szyi i jakaś litera, chyba H, wyglądały całkiem imponująco. Nie, żebym jakoś się nad tym uwywnętrzniała. Zatrzymaliśmy się tam, gdzie zawsze, kiedy wysadzał mnie pod szkołą. Dopiero wtedy zdecydowałam się na niego spojrzeć. On zrobił dokładnie to samo i zmarszczył brwi.
– Następnym razem zapnij pasy, dobra? – upomniał mnie już o wiele spokojniej. Zdziwiłam się na tę zmianę nastroju.
– Dobrze – zrobiłam wymowną pauzę. – Czy powiesz mi czemu byłeś taki... zdenerwowany?
– Nie – uciął. Po chwili westchnął. – Nie chcę o tym mówić, dobra? Nie chodzi o ciebie, tyle powinno cię interesować.
– W porządku – wymamrotałam w odpowiedzi i pchnęłam drzwi.
– Odbiorę cię o drugiej trzydzieści – oznajmił, wychylając się lekko w moją stronę.
– Nie musisz – odpowiedziałam szybko. Zmrużył oczy i wiedziałam już, co powie, zanim to nastąpiło.
– Muszę. – A potem zamknął drzwi i odjechał, a ja chwilę wpatrywałam się w oddalający się pojazd, zastanawiając się, dokąd ta nasza pokręcona relacja właściwie zmierzała.
Do szkoły weszłam w bojowym nastroju i ignorowałam spojrzenia innych. Po tej akcji na parkingu, gdy ten idiota mnie po prostu wyniósł, stałam się numerem jeden w rankingu plotkowym. Stella, z którą chodziłam na angielski wcale nie dawała mi spokoju i wyglądało na to, że dzisiaj też tego nie miała w swoich planach.
– Hej, Verchy – zaćwierkała, pojawiając się znikąd, kiedy stałam koło swojej szafki. Przewróciłam oczami, czego zza drzwiczek nie widziała.
– Cześć, Stell – westchnęłam i trzasnęłam drzwiami. Chyba rzeczywiście wkładałam w to za dużo siły. Albo byłam wkurzona, to też jakaś opcja. – Co tam?
– Chciałam cię zapytać czy Thomas jest wolny czy zajęty – powiedziała nieśmiało, a ja o mało się nie zakrztusiłam powietrzem. W sumie mogłam się zadławić, bo nie musiałabym brać udziału w tej paradzie cringe'u.
– Jest wolny, z tego, co mi wiadomo – wymamrotałam, udając, że szukam czegoś w plecaku. – A co? – rzuciłam obojętnie.
– Bo myślałam, że ze sobą chodzicie i wolałam się upewnić. – Usłyszałam gdzieś z boku. – I chciałabym się z nim umówić. – Zerknęłam na nią. – Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko – dodała pośpiesznie.
– Nie, czemu? – spytałam bardziej piskliwie. Cholera!
– Wyglądacie razem na szczęśliwych i... och – gubiła się. Stanęłyśmy pod moją salą do hiszpańskiego. Posłałam jej pytające spojrzenie.
– Och? – Przekrzywiłam głowę w bok i zagryzłam wnętrze policzka. – Jak chcesz to... wspomnę mu o tobie.
Wyglądała tak, jakby była zszokowana. Ja sama byłam, bo, cholera, co ja chciałam sobie udowodnić? Wariowałam, gdy widziałam go z Vic, a nie powinnam i teraz jeszcze chciałam go zeswatać z Stellą? Co ze mną nie tak?
– Naprawdę? – Naprawdę, Verchy?
– Jasne. – Uśmiechnęłam się lekko i musiałam wyglądać przerażająco, bo poza ustami żadna komórka mnie się nie zgadzała z tym, co mówiłam.
– Dzięki, kochana jesteś, Vi. – Również się uśmiechnęła, a potem zadzwonił dzwonek. – Muszę lecieć, mam francuski. Pa! – I już jej nie było. Pokręciłam głową i uderzyłam się w czoło z otwartej dłoni. Nie musiałam o niej mówić Frightonowi, ale naprawdę chciałam coś sobie udowodnić.
Lekcje niemiłosiernie mi się dłużyły. Głównie przez to, że nie było Dylana i Jacka, więc nie miałam z kim siedzieć na hiszpańskim i angielskim. Na historii się nudziłam, a na wuefie siedziałam na ławce po kontuzji. Najciężej jednak było mi widzieć się z Amy. Ignorowałyśmy się i nie patrzyłyśmy na siebie. Na ogół. Kiedy jednak raz nasze spojrzenia się spotkały, odwróciła prędko wzrok. Po ostatniej lekcji tego dnia, czyli matematyce, na której usiadłam z Liamem, wyszłam w jego towarzystwie ze szkoły.
– Czyli zdajesz matematykę na egzaminach, tak? – dociekał, wieszając plecak na jednym ramieniu.
– Taki jest plan. A ty?
– O nie – zaśmiał się cicho. – Nie mamy sobie po drodze z tym szatańskim przedmiotem. Chcę zdawać historię sztuki. – Zerknęłam na niego zaskoczona. – Wiem, że u nas się o tym nie uczy, ale dużo czytam i uczęszczam na zajęcia artystyczne.
– To wspaniale, serio. – Uśmiechnęłam się szczerze. – Grunt to wiedzieć, że jest jakiś cel.
– W rzeczy samej. – Również się uśmiechnął i zatrzymał nagle. Stanęłam przed nim. – Wiesz, tak sobie myślę, że może chciałabyś się umówić na kawę? – spytał z nieśmiałym urokiem.
Zaskoczył mnie, cholernie mnie zaskoczył. W życiu bym się nie spodziewała, że gość, z którym rozmawiałam ze trzy razy mnie zaprosi na spotkanie. Tak naprawdę się nie znaliśmy, nie zdążyliśmy i nie było okazji jakoś się bliżej poznać. Mimo wszystko szanowałam go za odwagę i uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
– Wiem, że niedawno zerwaliście z Quentinem, ale...
– Chętnie wyjdę na kawę – przerwałam mu, wzruszając lekko ramionami. Odetchnął z ulgą.
– To super, cieszę się. Zgadamy się na messengerze?
– Jasne – odparłam i patrzyłam jak Liam Statam oddalał się w stronę swojego samochodu. Kiedy ja doszłam na koniec parkingu, Fear już tam czekał i palił papierosa. – Cześć – przywitałam się wesoła. Uniósł brwi w górę.
– Hej – odparł niemrawo. – Czemu masz taki dobry humor?
– Uodporniłam się na twój widok – powiedziałam zgryźliwie i oparłam się tyłkiem o maskę samochodu.
– Milutka jak zawsze. – Zgasił papierosa i stanął obok, również się opierając. – A tak serio?
– Cóż... – Wzruszyłam prosto ramionami.
– Dużo mi to dało, to twoje wzruszenie ramionami. Teraz wiem już wszystko, dzięki.
– Oj, nie bądź taki smutny, Thommy. – Dźgnęłam go w ramię. Spojrzał na mnie z mordem w oczach.
– Nie mów tak na mnie. – Chwycił moją dłoń, którą go dźgnęłam. – Nie mam humoru i cierpliwości dzisiaj do ciebie.
– Nikt nie kazał ci po mnie przyjechać – odparłam spokojnie. Puścił moją rękę.
– Nie musisz mi o tym przypominać. Wsiadaj, drugi raz nie powtórzę i zawlekę cię do tego auta. – Odbił się od maski i wsiadł do czarnego Dodge Challengera.
Westchnęłam, ale nie pozwoliłam, by pan maruda zniszczył mi dobry humor. Poczułam się naprawdę doceniona, kiedy Liam się ze mną umówił. Było coś miłego w tym blondynie. Oczywiście stanowił przeciwieństwo siedzącego obok mnie bruneta, ale... może potrzebowałam takiej odskoczni?
– No co? – burknął nagle Fear. Zamrugałam dwa razy, nim na niego zerknęłam.
– Co?
– Co się stało, że tak siedzisz ze skupieniem i w ciszy?
Myśl, Vi...
– Ach, właśnie. – Zagryzłam na moment wargę. Teraz lub nigdy. – Jedna moja koleżanka jest tobą zainteresowana. Chce się z tobą umówić.
Cisza. Jechaliśmy dalej i myślałam, że już się nie odezwie, jednak kiedy zajechaliśmy pod mój dom i miałam już wysiąść, wreszcie zabrał głos.
– Która? – spytał poważnie.
– Stella...
– Ach, ona – mruknął niechętnie i spojrzał mi w oczy. Nawet nie zdradziłam mu nazwiska! – I to z tego powodu byłaś tak zachwycona? – Uniósł brew, zaczęłam wyłamywać sobie palce.
– Nie – odparłam powoli.
– Więc czemu? – dociekał i, cholera, nienawidziłam w nim tego.
– Bo ktoś się ze mną umówił. – Mój głos był niewiele głośniejszy od szeptu, a atmosfera zgęstniała. Pytanie tylko: Czemu tak się tym martwiłam?
– Nazwisko – rzucił chłodniej. Zajrzałam mu głęboko w oczy, ale nie dałam rady z nich niczego odczytać. Nie odpowiedziałam, a on zacisnął usta w wąską linię, a zaraz jednak uśmiechnął się cynicznie. – Dobrze – zaczął – podaj mi namiary na tę Stellę.
Oj... wiedziałam, w co on grał, ale nie zamierzałam tego komentować. Uniosłam brwi i podbródek, a następnie się wyprostowałam.
– Jesteś dobry w obserwowaniu i szukaniu informacji na innych, poradzisz sobie. – Klepnęłam go po kolanie. – A teraz przepraszam, idę się uszykować na randkę.
– Miłej zabawy – cisnął przez zęby i kiwnął mi głową, a potem wysiadłam z auta i trzasnęłam drzwiami. – Kurwa!
Uśmiechnęłam się pod nosem. Jeden zero dla mnie.
***
Liam miał czekać na mnie przed kawiarnią. Tata był zaskoczony, że się miałam z nim zobaczyć, bo nawet go nie znał, ale nie komentował, poza tym, że kazał mi wrócić o dziewiątej do domu. I tak nie zamierzałam długo siedzieć, zważywszy, że miałam jutrzejszy dzień mocno zapełniony. Miałam także lekkie obawy, oczywiście, że tak, bo w końcu chłopaka praktycznie nie znałam, ale wiedziałam też, że w miejscu publicznym by się nic nie stało, a ja nosiłam swój gaz pieprzowy. Założyłam na siebie czarne bojówki i kremową bluzkę z długim rękawem, a na to zarzuciłam mój czarny płaszcz, a włosy zostawiłam rozpuszczone. Oceniwszy pozytywnie mój strój wyszłam z domu, gdzie oczywiście czekał Thomas. Zmarszczyłam brwi i powoli podeszłam do samochodu. Szyba się rozsunęła.
– Co tu robisz? – spytałam na starcie.
– Dzień dobry, Gryffin, ładną mamy dziś pogodę, prawda? Jest tak ciemno i chłodno... dobra, wsiadaj do auta – podsumował.
– Co tu robisz? – ponowiłam, przekrzywiając lekko głowę w bok.
– Miałem cię wozić, zapomniałaś? Byłem w okolicy.
– Chcesz zobaczyć z kim się spotkam, tak? – Uniosłam brew. Uśmiechnął się krzywo. – Thomas!
– No co? – przeciągnął wyrazy. – Jadę na spotkanie z tą Stellą, a ona mieszka jakieś dwie ulice stąd to pomyślałem, że będę miły i podskoczę po ciebie – wyjaśnił, lecz ja mogłam skupić się jedynie na dwóch rzeczach.
Mianowicie, Thomas uważał się za miłego, choć na kilometr czuć tu było jakimś przekrętem, a dodatkowo jechał na randkę ze Stellą. Nie, wcale mnie to nie ruszało, szczególnie, że sama mu to spotkanie załatwiłam. Litości.
– No dobra – powiedziałam tylko, obeszłam samochód i wsiadłam. – Powiem ci, gdzie masz się zatrzymać.
– Zapnij pas – rzucił nonszalancko, z triumfem na twarzy.
Jeden jeden, Thommy.
Jechaliśmy w ciszy, bo żadne z nas nie kwapiło się, by ją przerwać. Kilka razy sobie westchnęłam, on głośniej zaczerpnął powietrza i to tyle. Spoglądałam na mijające nas osoby, które miały zapewne dużo fajniejsze plany na piątkowy wieczór niż ja. Szyldy mieniły się kolorowymi światłami i chociaż była osiemnasta, ciemność już tak nie spowijała świata. Wiosna zbliżała się wielkimi krokami.
– Tu się zatrzymaj – powiedziałam, gdy byliśmy już blisko kawiarni. Skrzywił się zapewne przez okolicę i stanął na poboczu.
– Dobra, to jeszcze jedno – rzucił szybko i energicznie wysiadł z auta. W kompletnym zszokowaniu również wysiadłam, a wtedy Thomas obszedł wóz, stanął naprzeciw mnie i w jednej chwili przypierał mnie do boku Dodge Challengera, a w następnej złączył usta z moimi.
I wiedziałam, że to nie powinno tak być, zważywszy, że miałam iść na randkę, on na swoją i chciałam sobie coś udowodnić. Moje serce wykonało fikołka, kiedy ujął moją twarz w swoje dłonie i wdarł się swoim językiem do moich ust. Chciałam czy nie, podążyłam za nim, nie mogąc się powstrzymać. Moje dłonie znalazły się w jego włosach, jego ciało docisnęło się do mojego i nikogo nie interesowało, że dwoje nastolatków całowało się przed małym sklepem osiedlowym. Zanim Fear się odsunął, szarpnął moją dolną wargę zębami i zjechał pocałunkami na szyję. Dopiero po chwili zorientowałam się, co on robił.
– Thomas! – pisnęłam, odsuwając się.
– Tak? – rzucił nonszalancko i oparł dłoń o dach auta.
– Czy ty zrobiłeś mi malinkę?!
– Poniosło mnie. – Wzruszył niewinnie ramionami, choć coś nie chciało mi się wierzyć w prawdziwość jego słów. Przewróciłam oczami.
– Zawsze cię ponosi.
– Ty tak na mnie działasz – odpowiedział, broniąc się. Pacnęłam go w ramię. – Teraz możesz iść na tę swoją randkę.
– Tak naznaczona? – fuknęłam, a on wyszczerzył się w swoim thomasowym uśmiechu.
– A więc przyznajesz, że jesteś oznaczona jako moja?
– Spierdalaj!
– O ósmej trzydzieści po ciebie przyjadę – odpowiedział na moje przekleństwo i odszedł do auta, a następnie odjechał.
– Uch, dwa jeden dla ciebie – mruknęłam pod nosem i poszłam do kawiarni, gdzie czekał już Liam z uroczym uśmiechem i dwoma shake'ami przed sobą.
***
– Naprawdę miło spędziłam dzisiaj z tobą czas – powiedziałam, uśmiechając się do blondyna, kiedy staliśmy przed kawiarnią.
Mój towarzysz palił elektrycznego papierosa i opierał się ramieniem o szybę budynku. Ja z dłońmi wbitymi w kieszenie z całą pewnością lepiej się nie prezentowałam, bo mocno marzłam, ale Thomas miał po mnie przyjechać lada moment, a poza tym Liam palił i czekał aż bezpiecznie wsiądę do samochodu. Chłopak w życiu nie słyszał o kimś takim jak Frighton, więc albo nie słuchał plotek, albo nie miał znajomych, chociaż z tym drugim raczej bym się nie zgadzała.
– Ja tak samo – odpowiedział blondyn. – Jesteś świetna. – Uśmiechnęłam się na ten komplement, bo chyba nigdy od nikogo jeszcze takiego nie otrzymałam.
– Strasznie zimno – wymamrotałam bardziej do siebie i potarłam ręce.
– O, czekaj. – Ściągnął z szyi grubszy szal w czerwonym kolorze. – Proszę, nie możesz przeze mnie zachorować. – Rozłożył go i założył na moją szyję. Potem ponownie z kurtki wyjął papierosa, którego w niej ukrył.
– Dziękuję, nie trzeba było – powiedziałam, uśmiechając się z wdzięcznością do Liama.
– Nie byłbym gentelmanem, gdybym tego nie zrobił. To rycerski obowiązek. – Zaśmiałam się cicho na jego słowa. – Lubię twój uśmiech – wyznał i musiałam na niego spojrzeć. Liam był fajnym chłopakiem, ale na znajomości z nim zamierzałam poprzestać. Kawa to jedno, ale randki z serduszkami i kwiatkami?
Zdałam sobie sprawę, że przywykłam już do szaleństwa w moim życiu. Potrzebowałam kogoś, z kim gdybym się kłóciła to by umiał się obronić, a nie spuścić głowę, nawet jeśli wina nie leżałaby po jego stronie. Potrzebowałam kogoś podobnego do mnie. Z bagażem emocji i wrażeń, kto by mnie zrozumiał. Mnie, mój charakter i otoczkę tępoty, którą wszędzie ze sobą nosiłam. Chciałam bezpieczeństwa, to fakt, ale także jakichś emocji, a nie zbyt łatwego zdobywania wszystkiego, czego tylko pragnęłam dostać. I może moje myślenie było naprawdę spaczone, zważywszy na fakt, że tyle przeszłam, a końca emocjonalnych wydarzeń nie było, ale potrzebowałam dreszczyku emocji.
– Słyszysz mnie, Vi? – Dobrze, że Liam wyrwał mnie z moich głupich myśli.
– Hm? – Uniosłam głowę, żeby na niego spojrzeć. Wskazał głową na coś za mną.
– To chyba twój kolega, co nie? Tak go opisywałaś. – Odwróciłam się i rzeczywiście, w samochodzie oświetlanym przez latanie widziałam Thomasa, który wbijał we mnie spojrzenie.
– Ta, dokładnie ten – potaknęłam i znów spojrzałam na chłopaka przede mną. – Dziękuję za ten wieczór – powiedziałam i objęłam go jedną dłonią. Odwzajemnił gest i lekko potarł moje plecy.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Uśmiechnął się lekko, rozbrajająco. Nie poczułam do niego niczego, poza kumpelską sympatią.
Odeszłam i powolnym krokiem zmierzałam w stronę Dodge Challengera. Przypomniałam sobie o szaliku, ale gdy się odwróciłam, Liama już nie było. Obiecałam sobie, że oddam mu go w poniedziałek, a póki co, musiałam go zatrzymać. Wślizgnęłam się na siedzenie kierowcy i zamknęłam za sobą drzwi. Z marszu poczułam dziwną atmosferę i miałam pewność, że chodziło właśnie o ten czerwony kawałek wełny od kolegi. Wolałam jednak iść w to, co szło mi najlepiej.
Czyli zgrywanie idiotki.
– Hej – powiedziałam, patrząc na niego ze słodkim uśmiechem.
– Cześć – odpowiedział jakby chciał, a nie mógł i odjechał. Chwilę milczeliśmy, ale to właśnie pan maruda przerwał ciszę. – Jak się bawiłaś z Louisem?
– Liamem – poprawiłam odruchowo i zerknęłam na niego. – Całkiem dobrze, było miło.
– Miło – powtórzył prześmiewczo i skręcił w jedną z uliczek.
– Co w tym śmiesznego?
– Absolutnie nic – wymruczał wciąż się uśmiechając, a to dość dziwne.
– A jak ty ze Stellą? – Wiedziałam, że czekał na to pytanie. – Mieliście problem z tym, żeby się poznać czy nie przeszkadza jej twoja otoczka bad boya z osiedla dla dresów?
– Nie, nie – rzucił lekko. – Nie mieliśmy problemu z tym, by się dogłębnie poznać.
Specjalnie to robił, jak słowo daję.
– Tak? To super, że spotkanie się udało – powiedziałam dokładnie w taki sam sposób i szczelniej okryłam się szalikiem. – Ach, uważasz, że czerwień do mnie pasuje?
Zatrzymał się gwałtownie na poboczu, w połowie drogi do mojego domu i na mnie spojrzał. Patrzył i patrzył, marszcząc nos i brwi, a potem gwałtownie odwrócił głowę i wrócił wzrokiem na ulicę, a następnie odjechał z piskiem opon.
– Nie – warknął w odpowiedzi, a ja się pod nosem uśmiechnęłam. Zauważył to i na jego ustach również wyciągnął się podobny grymas. – Też mam coś czerwonego, mamy matching.
Zmarszczyłam brwi w zdezorientowaniu i przekrzywiłam głowę, a wtedy on z kieszeni kurtki wyciągnął czerwone stringi należące do Stelli. Moje oczy zmieniły się w dziesięciocentówki. najlepsze, że gdybym to ja poszła na pierwszej randce do łóżka to nazwano by mnie latawicą, jego zaś ogierem. Mentalny świat mężczyzn.
– Nie sądziłam, że Stella nosi stringi – powiedziałam tylko, nie dając niczego po sobie poznać. Choć, szczerze mówiąc, sporo poczułam.
– Też mnie to zaskoczyło – odparł z emocjami, które naprawdę były sztuczne i przesadzone. Przewróciłam oczami.
– W co powinnam się ubrać na jutrzejszą imprezę w Darkness? – zmieniłam temat. Thomas zgrabnie skręcił w jedną z ulic.
– To będzie bardziej obiad przy długim stole. Coś jak spotkanie rodzinne – wyjaśnił. – Załóż coś czarnego i nie mów sobie po imieniu. Tam jesteś Dark, pamiętasz?
– Pamiętam – potwierdziłam cicho. – Wieczorem są jeszcze urodziny Jacka. Chcę tam jechać.
– Ale ty wiesz, że ja też jestem zaproszony, tak? – Zerknął na mnie przelotnie. Mignęły mi te brązowe oczy w ciemności za oknem.
– Nie wiem, skąd mogę wiedzieć? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
– No to już wiesz, nie ma za co. – Przewróciłam na niego oczami. – Będę po ciebie o piętnastej z hakiem, nie lubię się spóźniać. Po imprezie mogę cię odwieźć do domu.
– Będę nocowała u Dylana – wtrąciłam szybko. Chłopak zatrzymał się na krawężniku pod moim domem.
– Aha – odpowiedział tylko. Serio?
– Aha – powtórzyłam po nim i wysiadłam z auta. – Ach, i chciałabym, żebyś wiedział, że będę kupowała sobie więcej rzeczy w czerwonym kolorze. Może bieliznę, skoro tobie się podoba czerwona. Wszyscy mężczyźni są tacy sami, nieprawdaż? – I na koniec trzasnęłam drzwiami. Jego usta ułożyły się w bezgłośnej kurwie i odjechał z piskiem opon, trąbiąc głośno.
Wiedziałam, że zachowałam się jak dziecko, ale przynajmniej wygrałam. Mina za to mi zrzedła, kiedy w oknie zobaczyłam sąsiadkę, starą Higgins. Miałam jedynie nadzieję, że Mabel nie widziała Thomasa, bo stałabym się tematem do plotek numer jeden, a tylko tego mi brakowało. Staruszka jednak szybko skryła się we wnętrzu domu, a ja weszłam do swojego. Obszczekał mnie Charlie, którego wzięłam na ręce i przywitał tata, z którym postanowiłam obejrzeć jakiś film produkcji Marvela. Musiałam się w jakiś sposób odstresować przed jutrem.
Dom, słodki dom.
***
Hej!
Mam nadzieję, że nie rozczarowałam was tym rozdziałem. Starałam się o zabawne momenty, bo następny rozdział będzie mocno emocjonalny... Cóż, liczę, że wam się spodoba!
Przy okazji chcę zaprosić wszystkich moich czytelników do L'amore i L'odio. Zostawcie tam coś po sobie, a będzie mi niezmiernie miło <3
Miłego dnia/nocy/wieczorku!
Do następnego xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top