18. Jesteś po prostu dobry.


Pokolorowany w mediach lineart AlfaLyraeV przez Timidy_ ❤️❤️

Nie mogłam uwierzyć w słowa stojącego przede mną bruneta. Naprawdę tak uważał i czy sądził, że by mnie zranił, gdyby spróbował związku? Czy rzeczywiście dobrze zrozumiałam jego słowa? Pokręciłam głową i odważnie parsknęłam. I na swoje bezsensowne rozmyślania, i na jego mocne słowa. Czemu w ogóle to rozważałam? 

− Thomas... − zaczęłam, ponownie kręcąc głową. − O czym ty mówisz?

− Wiesz co? Nieważne. − Zrobił dwa kroki w tył z neutralnym wyrazem twarzy. − Schowaj pieniądze i uważaj na siebie, Dark. 

Minął mnie i podszedł do drzwi, jednakże nie on je otworzył, a mój ojciec. Stanęli twarzą w twarz, a ja skorzystałam z okazji i zarzuciłam kołdrą na pieniądze. Jeszcze tego by brakowało, żeby tata to zauważył. 

− Dobry wieczór, panie Gryffin − zwrócił się do taty Frighton. 

− Dobry wieczór, Thomasie − odparł poważnie i wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi. − Co tu robisz? 

− Właśnie wychodzę. − Byłam pewna, że posłał mu jakiś wymuszony uśmiech. Stał do mnie tyłem i to tata miał wgląd na mnie. 

− Mam nadzieję, że pamiętasz moją propozycję wspólnego obiadu? − Dostawiłam dłoń do gardła, delikatnie w nie uderzyłam i posłałam ojcu spojrzenie, które miało na celu kazać mu się wycofać. 

− Owszem, pamiętam − odpowiedział prosto chłopak. − Może mógłbym zjawić się w tę niedzielę? Sprawiłoby mi to ogromną przyjemność. − Dzięki temu, że stał do mnie tyłem, widziałam jak skrzyżował palce. Skrzyżował palce!

− Oczywiście. − Tata się uśmiechnął, a ja przewróciłam oczami. Byłam pewna, że Fear specjalnie tak to rozegrał, żeby mnie zdenerwować. Co za idiota. − Co powiesz na drugą w niedzielę? 

− Mogę mieć drobny problem, ale... postaram się wyrobić. − Ach, no tak, też miał wizyty u psychologa. 

Czemu ja w ogóle milczałam? 

− Tato, przecież o drugiej mam wizytę u Ruth − przypomniałam mu. Teraz oboje na mnie zerknęli. 

− Ruth? − powtórzył Frighton, unosząc brew. Ups, on nie wiedział.

− Ach, faktycznie − wtrącił się ojciec. Chyba rzeczywiście o tym zapomniał. − To może czwarta? W ten sposób chyba wszystkim będzie pasowało...

− Perfekcyjnie − podsumował Fear. − Panie Gryffin, chętnie bym jeszcze porozmawiał, ale niestety, obowiązki wzywają. − Uśmiechnął się przepraszająco. 

− Pracujesz? − zdziwił się tata. Przewróciłam oczami na tę farsę i westchnęłam. 

− W warsztacie dziadka − potaknął brunet. − Czasem sobie dorabiam też w innych pracach, zależnie od tego, gdzie uda się załapać. − Spojrzał na mnie i chyba zobaczył irytację na mojej twarzy, bo się wesoło uśmiechnął. − A teraz przepraszam, ale naprawdę muszę iść. 

− W takim razie do zobaczenia, Thomasie.

− Do widzenia, pani Gryffin. − Skinął mu grzecznie głową. Potem zaś przeniósł spojrzenie na mnie i zmrużył lekko oczy. − Veronica.

− Thomas − odparłam tym samym tonem, a potem wyszedł, zostawiając mnie samą z tatą. − Czemu tak kurczowo trzymasz się tego, żeby przyszedł do nas na obiad? Wytłumacz, bo nie rozumiem, tato. − Puściłam ręce wzdłuż ciała. 

− Chcę poszerzyć swoje patrzenie na świat, a skoro przyjaźnisz się z młodym Frightonem to czemu nie spróbować z nim? Zresztą Caroline sama proponowała, bym wyciągnął gałązkę oliwną. 

− Kiedy zobaczyła Thomasa to odwróciła się na pięcie − wyjaśniłam. Tata podszedł obok mnie i usiadł na łóżku, dokładnie w tym miejscu, gdzie pod kołdrą leżały pieniądze. Wstrzymałam oddech, bo myślałam, że coś wyczuje, ale ku mojej uldze chyba tak się nie stało. 

− Cóż, może nie chciała przeszkadzać? Nie mogę jej tłumaczyć, widocznie miała jakiś powód. − Wzruszył ramionami. − Więc ty i Quentin... − zmienił temat.

− Przyjaźnimy się dalej, choć na odległość to dość ciężkie − przerwałam mu nim by się rozkręcił. − I cieszę się, że mogę iść na przyjęcie Chloe. Tym razem naprawdę mam zamiar wrócić o czasie. − Uśmiechnął się z rozbawieniem i mnie przytulił. 

Wtedy do pokoju przyszedł Charlie, kręcąc wesoło ogonem i wskoczył na łóżko. Zachichotałam, kiedy polizał mnie po policzku. Siedzieliśmy jakiś czas na moim łóżku i rozmawialiśmy. Nie interesowało nas to, że każdy miał swoje obowiązki do zrobienia, że siedzieliśmy na pieniądzach, które mogły się przydać, że było ciężko, ale dawaliśmy sobie radę. Rodzina także dawała oparcie, może nawet większe niż jakakolwiek wizyta u psychologa.

*** 

− I co? − rzuciłam tego wieczora w słuchawkę. 

− Mówi, że nie ma nic przeciwko. Zaskoczyłem ją, że jestem w Atlantic City − odpowiedział Quentin.  

− No to świetnie, o której możemy się spotkać? 

− Przyjadę po ciebie o piątej. Dasz radę się wyrobić?  

− Mam pięć godzin, postaram się − zażartowałam sobie, kręcąc głową. − A, i nie mówiłam nikomu, że tutaj jesteś. Zrobimy niespodziankę, co ty na to?

− To zaraz przedzwonię do Chloe i powiem jej, żeby niczego nie mówiła innym. 

− Świetny plan. Dobra, muszę kończyć, do zobaczenia, Quentin − powiedziałam wesoło.

− Do zobaczenia, Ronnie. 

Odsunęłam urządzenie od ucha i wcisnęłam czerwoną słuchawkę. Westchnęłam i przydepnęłam papierosa, którego znalazłam u siebie w pokoju, gdy w nim dzisiaj ogarniałam. Musiałam mentalnie przygotować na spotkanie z Reganem i wręczenie mu kluczy do jego lamborghini. Rozmawiałam o tym z tatą i też uważał, że lepiej będzie, jeśli oddam mu ten wóz, zwłaszcza, że West sam zgodził się go odstąpić. To było jego auto, a po tym, jak uratował mi życie w tym wypadku, byłam mu to winna. 

− Witam, siostro Rosie. − Podeszłam do rejestracji i uśmiechnęłam się lekko, kładąc przedramiona na blacie przede mną. 

− Hej, Vi. Zakładam, że jesteś tutaj do Regana? − odpowiedziała ciemnoskóra pielęgniarka. − Możesz iść, Susan chyba już skończyła. − Przewróciła z pobłażliwością oczami na swoją córkę. 

− Dzięki. − Z ciepłym wyrazem twarzy powędrowałam do właściwego pokoju i po zapukaniu, weszłam do środka, gdzie zastałam Susan, siedzącą obok Westa, która śmiała się z czegoś, co powiedział. 

− Ronnie! Co za niespodzianka! − zawołał uradowany Golden. 

− Wrócę później − zakomunikowała Susan i uśmiechnęła się do mnie promiennie, po czym wyszła. Regan wciąż się lekko uśmiechał, podkładając pod głowę ręce. 

− Cześć, co cię sprowadza w moje skromne progi? 

− Chciałam zobaczyć jak się czujesz − zaczęłam, siadając na krześle, które wcześniej zajmowała Susan i wyjęłam z kieszeni płaszcza klucze − oraz ci to oddać. 

− Co to jest? − Złotowłosy zmarszczył brwi, wpatrując się w klucze. Wtedy jego twarz rozjaśniła się w zrozumieniu. − Nie, nie chcę ich. To auto należy do ciebie, Vi. − Pokręcił głową.

− Ocaliłeś moje życie w tym wypadku, Regan. Chociaż tyle mogę zrobić, skoro skasowano twoje auto.

− Nie i koniec, Vi. − Chwycił moją dłoń z kluczami i pociągnął nią w moją stronę. − Poza tym, wczoraj Thomas zadzwonił do mnie i powiedział, że do domu mi przywiózł czterdzieści patyków odszkodowania. 

− Wow. − Uniosłam brwi. 

− No, hojne to Darkness, nie? − zaśmiał się cicho, ale zaraz spoważniał. − Nudzę się w tym szpitalu. W poniedziałek mnie wypisują, ale jakim kosztem? Leżę tu już tak długo, że na pewno wypuściłem korzenie, a uwierz, że moją jedyną atrakcją teraz jest spacerek do kibla i na balkon, żeby zapalić. 

− Wiem, koszmar. − Skrzywiłam się. − Ale hej, zaraz będziesz mógł opuścić to miejsce i wrócisz do pracy. 

− Ze złamaną ręką to ja dużo mogę − sarknął kwaśno i westchnął. − Nie wiem, jak ja sobie z nią poradzę. Przecież nawet po nosie nie mogę się podrapać. 

− To ty jesteś leworęczny? − zdziwiłam się. 

− Nie, ale mogę kiedyś być − zauważył trafnie. Parsknęłam ze śmiechem. − No dobra, opowiadaj, jakie masz plany na ten piątkowy wieczór. Na pewno fajniejsze niż ja. 

− Jadę na imprezę do Chloe, nie będziesz chyba znał. 

− Chloe Thomson − wciął mi się. − Znam wszystkich w tym mieście, młoda − wyjaśnił, a ja pokiwałam głową. − Taka moja praca... Dobra, i co z tą imprezą? 

− Ona miała w poniedziałek urodziny, więc to będzie kulturalna posiadówka. Wiesz, rozmowa, muzyka, może trochę alkoholu. 

− I co? Ta cała Andy będzie? 

− Chyba, w sumie to nie wiem. Czemu jej nie lubisz? − To akurat zauważyłam już jakiś czas temu.

− Nie leży mi jakoś jej osoba... − Zmarszczył brwi. − Wydaje mi się, że ona wykorzystuje Dylana. − Moje brwi z kolei wyskoczyły w górę.

− Skąd takie przypuszczenie? 

− Jayden z tą jego blondyną często mnie odwiedzali. Tak, jest miła, tak, jest troskliwa, ale... cholera, ona cały czas mówiła, żeby coś jej kupił. − Tu odchrząknął. − Dylan, kupisz mi coś do picia? Dylan, zabierzesz mnie do KFC? − sparafrazował wyższym głosem. 

− To by wyjaśniało, czemu kupił jej kolczyki ze złota bez okazji. − Oczy chłopaka zmieniły się w dziesięciocentówki. 

− No, nie ma co, znalazła sobie dobrego chłopca z kasiastej rodziny i to wykorzystuje. Od początku widziałem, że coś z nią nie tak. 

− Kiedyś widziałam ją w naszej części miasta, choć jest z południa. Jak gdyby nic sobie biegała i może to kwestia przypadku, ale...

− Och, proszę cię. Przypadkiem to mucha może na tobie usiąść zamiast na kanapce, a nie, że taki kawał od domu sobie truchtała. 

− To co teraz? Nie chcę rozwalać... − Ugryzłam się w język, nim bym wspomniała o Amy. − Nie chcę rozwalać mu związku. Może zwrócę na nią po prostu większą uwagę. 

− Doskonały plan. − Skinął głową. 

− No, a teraz opowiadaj, kim ta Susan dla ciebie jest. − Przymrużyłam konspiracyjnie oczy, chcąc zmienić temat, choć nie mogłam stłumić myśli, że być może rzeczywiście Andy wykorzystywała Jaydena. 

***

Jadąc samochodem z Quentinem poczułam się, jak podróżnik w czasie. Autentycznie, w radiu grała stara rockowa muzyka i wszędzie walały się płyty. Blondyn ubrany na czarno prezentował się naprawdę dobrze. Opierał swoją rękę o podłokietnik, a wiatr czochrał jego włosy. Jak na prawie drugi tydzień marca pogoda była dość przystępna i nie zanosiło się, by śnieg miał nas jeszcze nawiedzić. W zasadzie to mogłam dodać tę zimną breję do naprawdę znienawidzonych rzeczy, choć już dawno za nim nie przepadałam. W jeepie Ashforda pachniało męskimi perfumami i gumami miętowymi. Nie tak, jak w aucie Thomasa, gdzie czułam mocny zapach ostrych perfum i papierosów.

– Co to za kawałek?! – próbowałam przekrzyczeć muzykę. Quentin spojrzał na mnie pytająco i ściszył dźwięk.

– Co mówiłaś?

– Pytałam o tytuł piosenki. – Ruchem głowy wskazałam na radio.

Cloudbusting – odpowiedział, kiwając lekko głową. – Jedna z ulubionych piosenek moich rodziców.

– Naprawdę fajna piosenka. – Uśmiechnęłam się lekko i podkręciłam dźwięk. Jechaliśmy dalej, wsłuchując się w płynącą z głośników budującą melodię.

Pod dom Chloe dojechaliśmy chwilę potem i dość szybko zorientowałam się, że z małej posiadówki zrobiła się potężna impreza. Nikomu nie przeszkadzało to, że mieliśmy marzec w tym, aby wskoczyć do basenu czy ściągnąć koszulki i nimi wymachiwać jak flagami. Zerknęłam na Quentina, a on na mnie. Nie było mowy, aby się wycofać. Zacisnęłam dłonie na ręcznie wykonanej bransoletce w prezencie dla Thomson. Wzruszyłam ramionami i chwyciłam przyjaciela pod ramię. Szybko poprowadził nas w głąb domu, gdzie ludzie również szaleli na całego, a jeszcze nie zdążyło się porządnie ściemnić.

– Widzisz kogoś znajomego? – zawołał do mnie blondyn. Rozejrzałam się i odetchnęłam z ulgą, widząc Petera.

– Tam jest Peter! – odkrzyknęłam, wskazując mu postać chłopaka palcem. Skinął głową i pociągnął mnie w tamtą stronę.

– Quentin? – Oczy Greena zmieniły się w dziesięciocentówki. – Stary, siema! Jak leci? – Objęli się po kumpelsku. – O, i nasza mała Ronnie – kontynuował i zamknął mnie w żelaznym uścisku.

– Jest dobrze, wpadłem w odwiedziny – odpowiedział mu Quentin.

– Do Vi? – Spojrzał mi w oczy, kiedy się odsunęłam. – Słyszałem o tym fatalnym wypadku. Wszystko dobrze?

– Tak, już dobrze, dziękuję. – Uśmiechnęłam się ciepło. – Słuchaj, wiesz może, gdzie jest Chloe? Chcemy wręczyć jej prezent.

– Pierwsze drzwi na górze, siedzi tam z Amy – oznajmił, znacząco na mnie patrząc. Wiedziałam, że Connor na pewno gadała o tym z Lizz, a ona mogła przekazać to bratu, ale ceniłam w moich przyjaciołach to, że nigdy nie stawali po jednej stronie i nie mieszali się w kłótnie.

– Dzięki, że mówisz. – Poklepałam go po ramieniu. – Złapiemy się potem.

– Jasne. – Odszedł, upijając łyk picia z plastikowego kubka.

– Powinienem o czymś wiedzieć? – spytał Quentin, kiedy szliśmy we wskazanym przez Greena kierunku.

– Tak jakby ja i Amy się nie przyjaźnimy od kilku tygodni – odparłam jakby od niechcenia, ale poczułam ucisk w sercu.

– Co? Dlaczego? – Zatrzymał się w miejscu, a jedna osoba idąca za nami zaklęła, bo rozlała na siebie piwo.

– Tak wyszło. Nie chcę o tym mówić. – Spojrzałam błagalnie w jego oczy. Smutno się uśmiechnął i skinął głową.

– Tak wiele mnie ominęło – westchnął i mnie przytulił. Odwzajemniłam gest, wtulając twarz w jego czarną bluzę.

– Dobrze, że teraz jesteś – wymamrotałam, choć nie miałam pewności, że usłyszał przez głośną muzykę.

– Quentin i Ronnie! – Usłyszałam za sobą znajomy głos Chloe. Odsunęliśmy się od siebie i spojrzałam na blondynkę. – Co słychać? Wszystko dobrze? – Objęła najpierw mnie, a potem blondyna, Amy jednak z nią nie było. Bała się konfrontacji? Możliwe.

– Jest dobrze, dzięki. A u ciebie? – zagadnął Quentin.

– Nie mogę ogarnąć tego chaosu, ale poza tym jest świetnie. – Przetarła twarz ze zmęczeniem.

– Wszystkiego najlepszego w świecie dorosłości, kochana. – Podałam jej bransoletkę, a Ashford wręczył jej kopertę.

– Nie musieliście. – Uśmiechnęła się ciepło i jeszcze raz nas uściskała. – Ale dziękuję wam bardzo. Jak po wypadku? – zwróciła się do mnie.

– Jak widzisz, jestem w jednym kawałku. – Wskazałam na siebie.

– To świetnie. Złapiemy się potem, muszę iść powstrzymać grupę siatkarzy przed rozwaleniem kolekcji wazonów mamy. – Przewróciła oczami i ruszyła w stronę za nami.

– To co teraz? – spytał Quentin. Ewidentnie nie czuł się zbyt dobrze w tak dużej grupie. Ja sama nie czułam się dobrze. Co chwilę ktoś nas szturchał.

– A bo ja wiem? Możemy poszukać Petera. Zawsze to coś. – Potaknął mi i skierowaliśmy się w stronę, gdzie zniknął Green.

Na pozór znałam wiele osób. Gdybym się miała z każdym z nich witać to zajęłoby mi to cały wieczór. Tyle, że cały myk polegał na tym, że może i ja ich znałam, może wiedziałam, kim byli, co kiedyś stanowiło rzadkość, bo nie znałam prawie nikogo z mojej szkoły, ale oni mnie nie kojarzyli. Kiedyś nie chciałam poznawać ludzi, potem przychodziło to z łatwością, kiedy Chloe, Lizz czy Jack o nich wspominali. Lubiłam wtapiać się w tłum. Lubiłam być niewidzialna, bezstronna, bezkonfliktowa. Miałam przewagę, bo kiedy te osoby poznawałam, one nie wiedziały o mnie nic, a ja przeciwnie. Osobą, którą wszyscy znali był Dylan, był Peter, ale na pewno nie ja. Dlatego nie dziwiło mnie to, że Greena otaczał wianuszek znajomych, w tym Dylan, a u jego boku Andy, na której nadgarstku zobaczyłam nowy zegarek.

– O kurwa, Quentin? – upewniał się Jayden, podchodząc do nas. Chyba to Ashford był dzisiaj atrakcją. – Jak dobrze cię widzieć. – Uściskali się i wtedy wzrok Dylana padł na mnie. – I to z naszą Ronnie.

– Też się cieszę, stary – odpowiedział Quentin i poklepał go po plecach.

Po wymienieniu kilku uprzejmości z kilkoma innymi znajomymi Dylana i Petera, weszliśmy do jednego z pokoi na dole. Jak się okazało, był to pokój bilardowy. Wielki stół czekał aż ktoś na nim zagra, a kanapy wyglądały bardzo zachęcająco, podobnie jak półka z alkoholami. Tym razem jednak odpadałam, nie mogłam pić, bo przyjmowałam jakieś tam leki powypadkowe.

– Panie i panowie, kto gra? – spytał Dylan, wymachując jednym z kijów.

Po chwili Jayden znalazł już chętnego i obserwowaliśmy jak rozpoczynała się zażarta rywalizacja między moim przyjacielem a chłopakiem o imieniu Justin. Przysiedliśmy wraz z Ashfordem na jednej z kanap i od razu otoczyli nas Peter, Andy, para bliźniaków — Kyle i Mark oraz kilku innych ludzi.

– Gramy w butelkę? – zaproponowała dziewczyna z afro na głowie.

– Świetny pomysł – odpowiedział Mark i dopił swoje piwo, a następnie postawił szklaną butelkę na stoliczku kawowym przed nami. – Kto zaczyna?

– Ja mogę – zgłosiła się Andy. Spojrzałam na blondynkę w tym samym momencie, gdy jej wzrok zderzył się z moim.

Miałam wrażenie, że szkło kręciło się całe wieki, nim wreszcie się zatrzymało. Pierwszą osobą postawioną przed wyborem został Kyle. Szatyn zatarł dłonie i uśmiechnął się szelmowsko do całej grupy.

– Wyzwanie – odpowiedział dumnie. Andrea się uśmiechnęła, na pozór słodko, ale w tej słodyczy było coś, co mi nie pasowało.

– Zadzwoń pod numer, który ci podam i nabrać rozmówcę na telemarketingowy chwyt.

– Uuu, dobre. – Peter szturchnął blondynkę w ramię. Usłyszeliśmy kilka pomruków zadowolenia oraz krzyk Jaydena, że jego kij ewidentnie był zepsuty.

– No dobra, do kogo chcesz zadzwonić? – I może tylko mi się wydawało, ale blondynka na moment zerknęła na mnie, a potem wreszcie się odezwała:

– Do Thomasa Frightona – odparła. Moje brwi wystrzeliły w górę, a Quentin chwycił mnie uspokajająco za dłoń.

– To ten, co kiedyś w wieku czternastu lat został złapany przez policję, bo brał udział w nielegalnych walkach? – dopytywał jakiś chłopak, którego imię wypadło mi z głowy.

– Chodzą plotki, że ma powiązania z tutejszym gangiem – dodał Peter, czyli plotkarz numer jeden w Atlantic City.

– Plotki zawsze pozostają tylko plotkami – powiedział w końcu Quentin, ucinając temat. Wszyscy na niego spojrzeli. – Nie wiem czy to dobry pomysł, żeby Kyle do niego dzwonił.

– Też tak uważam – włączyłam się w temat.

– Dajcie spokój, to mocne wyzwanie – stwierdziła dziewczyna w afro. – Co może się stać? To tylko głupi żart przez telefon.

Może wam nie być do śmiechu jak przyjdzie co do czego.

Wolałam się już jednak nie udzielać, bo moje prośby nic nie dawały. Podobnie jak te Ashforda. Wymieniliśmy jedynie spojrzenia, a ja zastanawiałam się, co strzeliło do głowy Andy i czemu zerknęła na mnie. No tak, na pewno Dylan jej powiedział, że znał się z Frightonem, a skoro ja przyjaźniłam się z Jaydenem to automatycznie znałam też Feara. Ale czemu tak dziwnie na mnie zerknęła przed ogłoszeniem jego nazwiska? To napawało mnie lekkim niepokojem. Wolałam jednak nie drążyć.

Ktoś podał Kyle'owi telefon. Szatyn nie wydawał się już tak pewny siebie, ale duma nie pozwalała mu na to, by zrezygnować. Modliłam się w duchu, by Thomas nie odebrał, bo takie żarty z całą pewnością go nie bawiły. Słyszałam mijające sygnały, gdyż szatyn wziąć telefon na głośnik.

Błagam, nie odbieraj. Błagam, nie odbieraj. Błagam...

– Słucham. – Usłyszeliśmy lodowaty głos Frightona. W pierwszej chwili nikt się nie odezwał. – Czyj to numer? – kontynuował brunet. Andy pokazała mu, żeby kontynuował.

– Dobry wieczór, dzwonię z firmy Marx & Sharp i chciałem zapytać czy jest pan zainteresowany kupnem farby... do dachu.

– Farby do dachu – powtórzył Thomas i miałam wrażenie, że chłodno się uśmiechnął. Nie wróżyło to niczego dobrego.

– Tak, do dachu – zaciął się chłopak. Chyba też doszedł do podobnych wniosków.

– Słuchaj, kolego. Nie wiem czy wiesz, ale ze mnie się nie żartuje – zaczął cierpko. – Firma, o której wspomniałeś splajtowała rok temu, a stało się to za sprawą mojego ojca. Poza tym, nie zajmowała się ona farbami do dachów – prychnął lodowato. – I muszę cię uświadomić, że twój numer nie jest prywatny i doskonale wiem, do kogo on należy, dlatego nie dzwoń więcej na mój numer i oddaj Andrei jej telefon z powrotem, bo nie zamierzam tolerować choćby odrobiny śmiechu w moim kierunku czy też próby żałosnych żartów. – I z tymi słowami się rozłączył. Zapanowała cisza, nawet Dylan i Justin na nas patrzyli.

– Skąd on wiedział, że to twój numer? – wyjąkała dziewczyna w afro. Andy zbladła.

– Nie mam pojęcia – odpowiedziała cicho, wpatrując się w swój telefon w dłoni szatyna.

Huh, szkoda, że nie słyszeliście jego analiz.

– Mówiłem, że to nie dobry pomysł – wtrącił się Quentin, unosząc brew. Kyle oddał Andy telefon, a dziwnie zamilkła. Może się wystraszyła.

– Ale jesteście nudziarzami – prychnęła brunetka z afro, wskazując na mnie i Quentina. – Oboje.

– Dobra, kto dalej? – spytałam, puszczając jej uwagę mimo uszu. Miałam w dupie jej zdanie. – No?

– Teraz Kyle kręci – odpowiedział mi Peter, starając się przywrócić przyjemną atmosferę.

Rozmowy w pomieszczeniu powróciły, gra toczyła się dalej, a ja nie mogłam powstrzymać rozbawionego uśmiechu, patrząc na Quentina, który zerkał na mnie w identyczny sposób. Wtedy butelka wypadła na mnie i westchnęłam. Nie znaliśmy się z Kylem, więc nie zamierzałam ryzykować wyzwaniem. Dlatego też wybrałam prawdę.

– Czy kiedykolwiek uprawiałaś seks pod namiotem? – Odchrząknęłam na to pytanie i uniosłam brew. Rozejrzałam się po siedzących wokół mnie gościach i widziałam ich ciekawe twarze, które zmieniły się w zaskoczone, gdy potaknęłam.

– Zdarzyło się – odpowiedziałam luźno, jakbym mówiła o pogodzie. Przejęłam butelkę i nią zakręciłam. Wypadło na dziewczynę w afro, która niemiłosiernie mnie irytowała.

– Co wybierasz, Rachel? – Peter szturchnął ją w ramię. Wesoło się do mnie uśmiechał. Ach, to on jeszcze nie tak dawno uważał mnie za nudziarę.

– Wyzwanie. – Miałam nadzieję, że to powie.

– Wyjdź z pokoju na piętnaście minut i zdobądź dziesięć kartek od chłopaków z napisem: Z dedykacją dla Ronnie, najbardziej wyluzowanej osoby na tej imprezie.

Rachel wydęła wargi, ale posłusznie wstała. Peter puścił do mnie oczko, a Mark uśmiechnął z podziwem, że chociaż w ten sposób utarłam jej nosa. Nie miałam pojęcia jak jej szło w relacjach damsko-męskich i też mało mnie to interesowało. Uzbrojona w notes i długopis, który znaleźliśmy w szufladzie wyszła z pokoju.

– Czas start – mruknęłam ze złośliwym uśmiechem.

– To co teraz? – spytał Kyle. – Musimy na nią poczekać.

– Skończę do łazienki – odparła Andy i wstała. Podążyłam jej śladem.

– Pójdę z tobą – oznajmiłam. Zerknęła na mnie przez ramię z lekkim uśmiechem i skinęła głową.

Rozmowy wciąż trwały. Blondynka delikatnie dotknęła ramienia Dylana, kiedy przechodziła obok i się promiennie uśmiechnęła. Wyszłyśmy, idąc ramię w ramię, by jedna drugiej nie zgubiła. Nie rozmawiałyśmy, ale w tym tłoku nie było też na to szansy. Dostałyśmy się do łazienki na parterze, którą opuszczały właśnie dwie mocno pijane dziewczyny. Zamknęłam za nimi drzwi.

– Co to miało być, Andy? – zapytałam jej, nawiązując do tamtego wyzwania. Wzruszyła ramionami i podeszła do lustra, by poprawić makijaż.

– Chciałam mu dać trudne wyzwanie. Znaliśmy się kiedyś i średnio pałam do niego sympatią. Miałam nadzieję, że się nie zgodzi, a jednak mnie zaskoczył. Frighton był pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl, bo spojrzałam na ciebie, a wiem, że się przyjaźnicie.

– Skąd to wiesz? – Zmarszczyłam brwi. Nasze spojrzenia w lustrze się skrzyżowały.

– Ludzie na salonach lubią rozmawiać. Mój ojciec jest jednym z radnych i słyszał od kogoś, że znasz się z Thomasem i jego kumplami z, jak to ujęli, marginesu społecznego.

– Nie sądziłam, że o mnie mówią. – Pokręciłam głową, choć mogłam się domyśleć po tamtej sytuacji, kiedy w wakacje Thomas przyjechał po mnie do domu burmistrza.

– Mówią i podsyca te plotki fakt, że twój ojciec nie chce już przyjeżdżać na wspólne obiadki. – Moje brwi wystrzeliły w górę w zaskoczeniu. Faktycznie, dawno na żadnym obiedzie nie byliśmy, ale nie sądziłam, że tata celowo z nich rezygnował.

– Dziękuję, że mi to powiedziałaś – odpowiedziałam, udając, że mnie to jakoś mocno nie ruszyło. Dziewczyna chciała już wyjść z łazienki, kiedy ją zatrzymałam. – Jeszcze jedno, Andreo.

Odwróciła się i pytająco na mnie spojrzała. Musiałam wiedzieć czy wykorzystywała mojego przyjaciela. Może nie powiedziałaby prawdy, ale oczy nie kłamią. Zobaczyłabym w nich czy jej słowa były szczere. Jeśli manipulowała Dylanem to musiałam z nim o tym porozmawiać. Musiał wiedzieć i zadecydować, co z tym dalej zrobić.

– Czy ty wykorzystujesz Dylana? – spytałam w końcu.

– Co przez to rozumiesz? – Uniosła brew.

– Kolczyki, zegarek bez okazji. Czy manipulujesz nim, żeby kupował ci te rzeczy?

– Co? Jakżebym mogła? – Przyłożyła sobie dłoń do serca. – Kocham Dylana i nie rozumiem, jak możesz tak mówić – fuknęła. – Jesteśmy ze sobą szczęśliwi, a to, że Dylan kupuje mi te wszystkie rzeczy i dał dostęp do swojej karty to nie mój problem. Nie wykorzystuję go – podsumowała i odwróciła się, a potem wyszła.

Teraz znałam już prawdę, wyczytałam ją z jej twarzy. Okłamała mnie, naprawdę wykorzystywała Dylana.

Kiedy wróciłam do pokoju, Andrea i Jayden stali na boku, cicho dyskutując. Mój żołądek podszedł mi do gardła, a kiedy przyjaciel przywołał mnie ruchem dłoni do siebie, myślałam, że nogi odmówią mi posłuszeństwa. Andy wyglądała na oburzoną.

– Ronnie, czy zasugerowałaś Andy, że mnie wykorzystuje? – spytał na wstępie mój przyjaciel.

– Tak – odpowiedziałam po prostu. Nie było sensu kłamać.

– I widzisz? – wybuchła blondynka. – Mówiłam ci, że ona tak uważa, bo jest zazdrosna. Naprawdę starałam się to znosić, ale się nie da.

– Ktoś jeszcze poza tobą tak uważa? – dopytywał mnie dalej Jayden z powagą.

– Regan. – Skinął ciężko głową i spojrzał na dziewczynę.

– To niedorzeczne – parsknęła i parę osób na nas spojrzało, ale nie ingerowało. – Słuchaj, Dylan. Musisz wybrać. Albo ja, albo ona.

Zmroziło mnie. Dylan spojrzał na mnie, potem na Andreę, ale pierwszy raz z jego twarzy nie potrafiłam odczytać żadnej reakcji. Miałam wrażenie, że mój świat się sypał. Traciłam kolejnego przyjaciela, a przecież tylko zapytałam, a nie osądzałam. Ponadto nie byłam zazdrosna o Andy! Nie miałam ku temu żadnych powodów. Pokręciłam głową i westchnęłam.

– Wybór jest oczywisty – zaczął wreszcie blondyn, przymykając na moment powieki. Poczułam pod powiekami łzy. – Andy... – To mój koniec. – Jak mogłaś w ogóle postawić mnie przed takim wyborem? Dobrze wiesz, ile Ronnie dla mnie znaczy i jeśli w ogóle mnie kochałaś to nie powinnaś mnie stawiać w takiej sytuacji – zakończył. Opadła mi szczęka. Dylan wybrał mnie, nie swoją dziewczynę, a mnie.

– Ale... co? – broniła się dalej, kręcąc głową.

– Myślisz, że nie wiem, że okradałaś moje konto? To jest karalne, ale na twoje szczęście nigdzie tego nie zgłoszę. Teraz, skoro więcej osób uważa, że mnie oszukiwałaś mam pewność, że moje decyzje są słuszne. Z nami koniec, Andy. Możesz zostawić sobie bransoletkę, zegarek, kolczyki i torebkę, które kupiłaś za moje pieniądze, ale nie chcę więcej cię widzieć. I jeśli dowiem się, że mówisz coś o mnie czy Veronice to sprawa trafi na policję.

Andy parsknęła, biorąc jego słowa za żart, ale mój Dylan nie żartował. Uniosła brwi, przeniosła swoje spojrzenie na mnie, a potem na pięcie się odwróciła i odeszła. Na jej twarzy nie widziałam ani grama żalu, a jedynie gniew i wstyd.

– Przejdziemy się? – spytał mnie spokojnie blondyn. Pokiwałam głową.

Chwilę później siedzieliśmy za domem Chloe. Nikt nie zwracał na nas uwagi, ot dwoje nastolatków wyszło sobie na przestrzeń porozmawiać. Opatuliłam się płaszczem, a Jayden swoją kurtką. Długo siedzieliśmy na tylnych schodkach prowadzących do ogrodu, wpatrując się w kolorowe lampki, oświetlające okolicę aż wreszcie postanowiłam zabrać głos.

– Wiedziałeś?

– Jakiś tydzień temu Andy zapytała czy możemy założyć wspólne konto. Nie chciałem się babrać w papierkowej robocie, więc podałem jej hasło do swojego konta w banku. Potem zauważyłem, że co jakiś czas zaczęły znikać pewne sumy pieniędzy, a ona o tym mi nie powiedziała. Dzisiaj przed przyjazdem zmieniłem hasło i odłączyłem ją z uprawnionych osób.

– Jeju, to straszne. – Ale on jeszcze nie skończył.

– Oczy otworzył mi wczoraj Regan, kiedy zostaliśmy sami i chwilę porozmawialiśmy. Faktycznie, wydawałem na nią wiele pieniędzy, a ona nawet raz nie kupiła mi jedzenia w KFC. Może się zakochałem, a może naprawdę mam problem z asertywnością, ale nie wiem – westchnął ciężko. Przesiadłam się bliżej niego i go przytuliłam. – Jestem beznadziejny.

– Wcale nie – zaprzeczyłam, głaszcząc go lekko po plecach. – Jesteś po prostu dobry.

– I jeszcze postawiła mnie przed takim wyborem. To oczywite, że wybiorę ciebie, skoro zachowała się tak egoistycznie, by w ogóle mnie przed takim czymś zostawić.

– Przykro mi, Dylan – szepnęłam z żalem. – Ale to dobrze, że tak szybko otworzyłeś oczy.

– Nie chcę się z nikim wiązać, jeśli tak to ma wyglądać. Co, jeśli ludzie zawsze będą żerować na moich pieniądzach?

– Nie wszystkie takie są, słońce. To będzie lekcja na przyszłość. Popracuj nad asertywnością, reszta w tobie jest wspaniała i każdy to potwierdzi.

– Jesteś taka kochana, Vi. – Spojrzał mi w oczy z ciepłem, wymieszanym ze smutkiem. – Nie wiem, czemu Amy uważa cię za toksyczną.

– Ona tu jest? – Nie chciałam pokazać tego, że we mnie uderzyły jego słowa. Miło mi było, że chociaż on tak nie uważał.

– Wróciła już do domu. Reggie po nią przyjechał – westchnął, kręcąc głową.

– Też będę już wracać – zawiesiłam na moment swoją wypowiedź. Nie chciałam go zostawiać – Może chciałbyś dzisiaj u mnie nocować?

– Bardzo chętnie. – Posłał mi ten swój dylanowy uśmiech.

– W takim razie idziemy do Quentina. On też nie chciał być tutaj tak długo. Szkoda tylko, że Chloe z nami nie było, to jej impreza.

– Uwierz, ona z nim się nie bawi dzisiaj. Może poza Lizzie, bo pilnuje tłumu, a poza tym podobno wpadł tu Jack.

– I co? – Uniosłam brew.

– Ona leci na niego. – Spojrzał na mnie tak, jakby to było oczywiste. Całe szczęście humor zaczynał mu wracać i zamierzałam zrobić wszystko, by pozostał szczęśliwy.

– Naprawdę?

– No, ale jak coś to nie wiesz tego ode mnie. I nie mów mu, błagam. – Złożył ręce jak do modlitwy.

– Dobra, nie powiem. – Uniosłam dłonie w górę. Wstaliśmy i ruszyliśmy z powrotem do tamtego pokoju. Wewnątrz zostali tylko Rachel i Quentin.

– Masz, twoje karteczki – mruknęła do mnie i wcisnęła mi papier w dłonie, a potem wyszła.

– Wracamy już? – dopytywał Ashford, również wstając.

– Tak. Czy Dylan może jechać z nami? – spytałam, a blondyn przeniósł spojrzenie na Jaydena.

– No pewnie. W ogóle wszystko dobrze?

– Pewka. Poza tym, że zerwałem właśnie z dziewczyną. – Dylan wzruszył ramionami, dając pozory spokoju.

– To ty miałeś dziewczynę? – Quentin uniósł brwi, a my wybuchliśmy cichym śmiechem.

– Sporo cię ominęło, stary. – Dylan poklepał go po plecach, a Quentin mu przytaknął. Mówiłam mu o tym, ale musiał zapomnieć przez natłok informacji.

Dziesięć minut później jechaliśmy już wszyscy w stronę mojego domu. Dochodziła dziewiąta, kiedy zajechaliśmy na osiedle. W tym czasie zdążyłam powiadomić tatę, że Dylan będzie u nas spał, bo mieliśmy sytuację awaryjną, a on się zgodził, nie wnikając w szczegóły. Quentin nad wysadził i obiecał, że spotkamy się następnego dnia. Jayden chwycił mnie za dłoń i znaczyło to dla mnie więcej niż jakiekolwiek słowa. Westchnął cicho, a potem weszliśmy do mojego domu.

Nie miałam siły na żadne rozmowy, więc chwilę czekałam aż mój przyjaciel sobie pomówi z Simonem, potem przywita z Charliem i na koniec weszliśmy do mojego pokoju, zabierając psiaka z nami. Lubiłam z nim spać, a i on chyba też czerpał z tego wiele radości, bo wtulał we mnie swoje ciałko.

– Cieszę się, że cię mam – powiedział Dylan, kiedy leżeliśmy już przebrani w moim łóżku. Całe szczęście to działało we dwie strony i skoro ja miałam swoją garderobę u siebie to i Jayden miał ją u mnie.

– A ja się cieszę, że mam ciebie – odparłam, gasząc lampkę.

– Ta impreza to czysty niewypał – stwierdził, ziewając.

– Ojciec zaprosił Thomasa na obiad w niedzielę i Frighton przyniósł mi dzisiaj kilkadziesiąt tysięcy pieniędzy za odszkodowanie. – Chwilę panowała cisza.

– Czy ty zawsze musisz wypierdolić z takimi mocnymi faktami o tej porze i bez uprzedzenia? – jęknął przeciągle.

– Wybacz – zachichotałam cicho w ciemność. Przypomniałam sobie o tych karteczkach, które dała mi Rachel. – Ciekawe ile mam po dzisiejszym dniu wielbicieli.

– Mówisz o tych karteczkach?

– No – potwierdziłam, zamykając oczy.

– To idź po nie i zobacz. – Szturchnął mnie, a ja mruknęłam coś. – No idź, bo nie zasnę z tej ciekawości. – Znów mnie szturchnął i o mało nie zleciałam z łóżka.

– Uch, Dylan!

– Sama zaczęłaś. – Usiadł i uniósł ręce w górę w geście pokazania niewinności. Zapaliłam lampkę.

– Dobrze, że nie wyniosłam płaszcza z pokoju.

– Tak, świetnie, świetnie. Dawaj te kartki. – Wyciągnął po nie ręce, a ja mu dałam dziesięć karteczek i wróciłam do łóżka.

– Czytaj – burknęłam i nakryłam się kołdrą, zamykając oczy.

– Pozdrowienia od Franca, poniżej zostawiam swój numer. Cześć, dobrej zabawy, życzy Marcus – czytał i wiele wiadomości miało bardzo podobną treść. Zatrzymał się na ostatniej. – Hmm, ta jest mocno dziwna.

– Jak to? – mruknęłam sennie.

– Myślę, że tę akurat powinnaś przeczytać. – Zmusiłam się do wstania i zerknęłam na papier. Zmrużyłam lekko oczy.

– Mam nadzieję, że cieszysz się z tego, co wybrałaś, Veronico. Wiedz, że o tobie nie zapomniałem. Pozdrawiam... Carter Dixon. – Podniosłam wzrok do góry, spoglądając na przyjaciela.

– Wiesz, co to znaczy... – zaczął poważnie. Pokiwałam wolno głową.

– To znaczy, że Carter Dixon, leader Demons, jakimś cudem wrócił do Atlantic City – odpowiedziałam i na moment przymknęłam powieki.

– Ale skąd on wiedział, że chodziło właśnie o ciebie? – dopytywał Jayden. Parsknęłam gorzko.

– To oczywiste. Szpiegują mnie. Skoro ludzie Thomasa mnie pilnują to ci z Demons też mogą to robić. Obserwuje nas, wie wszystko.

***

Hej!

I tym dramatycznym akcentem kończymy rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodobał. Starałam się, żeby nie wszystkie były bardzo emocjonalne, choć nie chciałam też, by wiało tu nudą!

Za chwilę rozpoczniemy bardzo ciekawą część drugiej części i szykuje się pewna niespodzianka, na którą, mam nadzieję, będziecie gotowi.

Przypominam o hasztagach. Naprawdę miło mi czytać to, co pod nimi piszecie! I oczywiście czekam na Wasze opinie, je też lubię czytać, haha.

Do następnego xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top