9.

— Nie możesz spać na kanapie, Sasuke.

— Tutaj jest za mało miejsca, kochanie.

— To tylko dwa tygodnie. Dwa to więcej niż jeden, ale mniej niż trzy. Szybko zleci.

— Synu.

Nie mam pojęcia kto do mnie mówi, czyje ręce próbują zagłaskać moją czujność, które mnie cucą niecierpliwie, dopóki nie usłyszę rozbawionego głosu Naruto.

— Ano właśnie — stwierdza on. — Mówiłem. Od spania jest pokój.

Odwracam się w jego stronę jak porażony.

— Tamten składzik nazywasz pokojem? — Moje tętno skacze po ścianach.

— Faktycznie na zdjęciach był jakby trochę większy. — Zastanawia się. Puka palcem w brodę. W końcu wzrusza ramionami. — Ale przecież zawsze spaliśmy w podobnych.

— I nie uważasz — cedzę bezsilny — że jednak nie wszystko jest tak, jak zawsze?

Materia wszechświata zamienia się w czarną dziurę i pożera zdarzenia, wypadki i fenomeny i zaraz jest tak przejedzona, że wypluwa chmury naelektryzowanej plazmy, gdy nasze oczy się spotykają i jestem nowym elementem stworzenia.

— Możemy to naprawić — mówi bez krzty ogłady, bez odrobiny zastanowienia. — Wszystko znowu może być tak, jak zawsze.

Gubię duszę w labiryncie rocznej złości, a powietrze zastyga, gdy osiem par oczu popełnia zbrodnię przeciw naturze i nie zamierza odwrócić wzroku.

Zaciskam zęby.

— Prędzej dam się pożreć rybie.

— Uważaj, bo marzenia czasami się spełniają. — Uśmiecha się tak łagodnie, jakby złapał obłok bawełny i przyszył go sobie do ust.

— Daj mi święty spokój.

Kręci głową niemal ze smutkiem. Jego oczy to nieprzelany deszcz.

— To jedyne, czego ci nie mogę dać.

Czuję się tak, jakby okrutne dzieci ze szkoły złapały mnie w drodze do domu i dla zabawy skopały każdy mięsień w moim ciele.

— Ale to jedyne, czego od ciebie chcę. J e d y n e, Naruto.

I wtedy on się uśmiecha.

— Uwielbiam, gdy wymawiasz moje imię. — Potrzebuję ogłuchnąć.

Za moimi plecami rozlega się chrząknięcie. Nagle każdy mięsień w moim ciele sztywnieje i przemieniam się w ducha, który zgubił swoje prześcieradło.

Ojciec.

Wiem to, ponieważ atmosfera ucieka w popłochu.

— Nie powinieneś pójść się rozpakować, synu? Oboje powinniście. Teraz. Już — dodaje z naciskiem, gdy moje nogi stapiają się z podłogą.

— Tak — Przegapiam moment, w którym moje usta się poruszają. — Tak. Powinniśmy.

A jednak nadal stoję w miejscu.

— No to już. — Odprawia mnie dłonią. — Na co czekasz?

Palce Naruto chwytają mnie za nadgarstek i ciągną za sobą, przez salon i korytarz, aż po schody i wchodzimy na nie, a ja mam wrażenie, że moja głowa utknęła pomiędzy płytami tektonicznymi i mój mózg przeobraża się w górę oszołomienia.

Naruto się odsuwa. Zamyka ostrożnie drzwi. Wygląda na zamyślonego.

Chwila dramatycznej zwłoki.

Zaraz rzuca:

— No. Twój ojciec jak zawsze przeuroczy. A ten nieziemski magnetyzm? Musisz przyznać, że to chyba u was rodzinne.

Obracam się i jestem niczym Wielki Wybuch. Moja złość tworzy nowe galaktyki sposobów na popełnienie morderstwa.

— To twoja wina! — nagle krzyczę i usta mi drżą z frustracji. Oddycham i ostre emocje utykają mi w gardle. — To wszystko twoja wina. To zawsze twoja wina. — Kręcę głową i chciałbym

(przecież nie)

chciałbym wymazać gumką ostatnie dwie doby z życia.

— Przecież cię stamtąd zabrałem!

— Zabrałeś?! — Śmiech umiera mi w płucach. — Och tak, dziękuje, mój bohaterze, nie wiem co bym bez ciebie zrobił! Ach.— Stukam palcem w skroń. — No tak. Może w ogóle nie potrzebowałbym ratunku, gdybyś tylko się nie odezwał? Gdybyś nagle nie wziął sobie za punkt honoru wygłaszanie tych wszystkich bzdur? Czy nie? Czy może to wcale tak nie działa?

Zgrzyta zębami. Jeden krok do przodu. Dzieli nas przestrzeń zgiętej ręki.

— To nie są bzdury. To nigdy nie były bzdury.

— To — mówię, pokazując na nas dłonią — nie istnieje, a więc wszystko, co starasz się tutaj osiągnąć, te słabe zagrywki i żałosne docinki, także nie mają znaczenia. Jesteś śmieszny, kompletnie niepoważny, jeśli myślisz, że cokolwiek między nami się zmieni.

Niech ktoś podeprze świat, gdy zaczyna się trząść.

— To ty jesteś śmieszny, jeśli myślisz, że nic się nie zmieni — cedzi przez ściśnięte wargi i przybliża się. — Jesteś śmieszny, bo jesteś ślepy, a to jeszcze gorsze.

Coś się we mnie zapada.

— O rok za późno na takie wynurzenia.

— Minął rok, bo nie chcesz mnie słuchać! Gdybyś tylko przez chwilę dał mi dojść do głosu, gdybyś nie był tak u p a r t y...

Dość.

— A gdybyś tylko ty nie był tak g ł u p i, tak d u r n y, może dotarłoby do ciebie, że to właśnie są konsekwencje podjętych decyzji, za które musisz wziąć odpowiedzialność. Oboje musimy. I nie możesz nagle po roku się obudzić i stwierdzić, że chcesz coś zmienić. — W końcu zaczynam się śmiać. — To tak nie działa, Naruto. Nie jestem twoją zabawką. Nie jestem na twoje zawołanie. Nie wrócimy do tego, co było...

Przerywam i czas zastyga, ponieważ jego oczy to miękkie niebo dobroci.

— Ale ja nie chcę wracać do tego, co było.

Nie potrafię zatrzymać własnych ust przed wypowiedzeniem tych czterech ciekawskich słów.

— A więc czego chcesz?

Jeden krok w przód.

Jeden w tył.

Uderzam łydkami o łóżko.

— Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie, Sasuke.

Jestem głupią myszą, która dała się złapać w pułapkę i teraz stoję, słucham szeptu jego głosu i wrzasków własnego serca, teraz okalająca mnie determinacja zaczyna się rozpadać, powstają szczeliny i uskoki, przez które sączą się promienie dawno zagrzebanych wspomnień.

Wszystko przed czym uciekałem, teraz materializuje się przede mną w postaci marnego kawałka sera, który zabije mnie w chwili, gdy po niego chwycę.

I prawie to robię. Moje palce prawie muskają jego nadgarstek, dotykają ciepłej skóry i wydaje mi się, że jest równie miękka, co w moich wyobrażeniach, równie słodka

oraz

jak mogłem zapomnieć

równie niebezpieczna co niosąca śmierć rosiczka.

Cofam dłoń i wszystko się rozpada jednocześnie wskakując na swoje miejsce. Obracam się do niego plecami. Próbuję wymazać tak mi się wydaje tak myślę zgłupiałem że w to wierzę obraz zawodu na jego twarzy.

— Powinieneś napisać do Sakury, że jesteś na miejscu.

Rozlega się trzask.

Nie jestem tylko pewny czy to moje serce, czy może drzwi. 

Wstawiam jeszcze jeden i oto robię sobie tygodniową/półtora przerwę od wrzucania rozdziałów (trochę będę mieć teraz urwanie głowy), więc jeśli ktoś chciałby podzielić się swoją opinią, to bardzo chętnie przeczytam ją w trakcie tej chwilowej rozłąki od naszych pokłóconych gołąbków (i bardzo upartych, swoją drogą xD). 

W każdym razie mam nadzieję, że dobrze się bawicie podczas czytania i spędzacie te kilka chwil tutaj w przyjemnej atmosferze. <3

Do zobaczenia i buziaki!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top