26.

Dojście do siebie zajmuje mi sto lat, ale nawet tego nie mogę stwierdzić z pewnością. Wzrok utkwiony mam w Naruto, który ciałem przesłania i tak zamknięte drzwi.

— Lepiej mnie stąd wypuść — mówię i czuję, że mógłbym skręcić mu kark, jeśli tego nie zrobi.

Brak emocji. Brak mimiki. Brak czegokolwiek oprócz czerwonej plamy na policzku. To jego twarz.

— Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. — Dobrym pomysłem byłoby, gdybyś spróbował wyskoczyć przez okno. — Na dole zrobiło się bardzo nieciekawie. Poza tym...

— Oszukałeś mnie. — Dwa słowa wypowiedziane na bezdechu.

Jego niebieskie oczy przypominają szkło. Przez dłuższą chwilę patrzy na mnie w ciszy, żeby w końcu powiedzieć bardzo powoli:

— Tak.

Ściany robią się niewyraźne. Próbuję podnieść dłoń do góry, bo chcę przesłonić usta, bo jest mi niedobrze, bo potrzebuję zatrzymać całą tę rozpacz w środku, ale nie potrafię się ruszyć.

Jestem sparaliżowany.

Przerażony.

Przede wszystkim rozżalony.

— Jak... — próbuje wyszeptać. — Jak mogłeś mi to zrobić?

— Jak mogłem? — pyta niemal z namacalnym oburzeniem. — Czy to nie oczywiste? — Jego ciało się wzdryga. — Ponieważ moja perspektywa różni się od twojej.

Nie mogę tego znieść.

Ciśnienie uderza mi do głowy i nie jestem w stanie udawać, że wszystko ze mną w porządku. Czuję się jak gałąź, po której przebiegły dziesiątki butów na obcasach. W palcach dłoni pulsuje mi niesprawiedliwość. W głowie posiadam szereg pytań i zero odpowiedzi.

Z tego powodu ruszam do przodu i dopadam do Naruto. Chwytam go mocno za koszulkę. Uderzam jego plecami o drzwi.

Patrzę prosto w jego krystalicznie niebieskie oczy.

— Ze wszystkich dostępnych możliwości wybrałeś akurat kłamstwo — cedzę przez zaciśnięte zęby. — Dlaczego nie możesz pojąć, że kłamanie i udawanie nigdy nie da ci tego, czego chcesz? Dlaczego wciąż niczego nie rozumiesz? — Targa mną okropna, okropna rozpacz i zaczynam dusić się własnym oddechem. — Właśnie dlatego wszystko się zepsuło. Bo nie potrafisz przyznać się przed samym sobą kim jesteś i czego tak właściwie chcesz. Kłamiesz, bo jesteś tchórzem. Nędznym, zakłamanym tchórzem. Brzydzę się tobą — wypluwam, nim się udławię i sam już nie wiem, w którym momencie zaczynam ciężko dyszeć.

I nie mogę.

Nie mogę złapać tchu.

A oczy Naruto płoną.

— To twoja wersja historii. — Jest tak, jakby słowa zgubiły się w jego ściśniętym gardle.

Dociskam go do drzwi. On jęczy krótkim bólem.

— Nie będę brał udziału w tym przedstawieniu. Nie możesz mnie do tego zmusić.

— I tak nie możesz stąd wyjść — stwierdza z gorączkowym szeptem.

— Nie zamierzam cię słuchać.

Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę w milczeniu. W spokoju bada rysy mojej twarzy, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Jakbyśmy mieli cały czas do dyspozycji tylko dla siebie. Uśmiecha się. Nie wiem, dlaczego to robi.

— Oczywiście, że zamierzasz — mówi, nagle już opanowany. — Twierdzisz, że jestem tchórzem, ale to ty boisz się usłyszeć, co mam do powiedzenia. Boisz się, bo wiesz, że nie wszystko wygląda tak, jak to sobie wymyśliłeś.

Gniew krąży mi w żyłach. Mógłbym uderzyć jego głową o framugę, gdybym tylko miał dość odwagi. Nie muszę przeszukiwać kieszeni, by wiedzieć, że jej nie mam. Mogę tylko mocniej chwycić go za koszulkę i pociągnąć w swoją stronę.

— Jak mam ci w cokolwiek uwierzyć, skoro cały ten tydzień był niczym więcej niż kłamstwem? Manipulowałeś mną, oszukiwałeś...

Gwiazdy w spojrzeniu Naruto wybuchają jedna po drugiej. Niebo załamuje się pod swoim ciężarem. Przypomina to koniec świata. A może jego początek.

Może zarówno jedno i drugie.

— Nie chcesz mnie słuchać, ale za to nie masz ż a d n e g o problemu ze słuchaniem postronnych osób? — mówi i jego głos przypomina deszcz bębniący o suchą ziemię.

Ledwo udaje mi się przełknąć ślinę.

Naruto nie czeka na moją odpowiedź.

— Powinieneś podchodzić do otrzymanych informacji z większym sceptycyzmem.

— Chcesz mi powiedzieć, że w całej tej sytuacji to ty jesteś ofiarą? — Chcę mi się przeraźliwie śmiać. — Oczywiście. Jak mogłoby być inaczej. Biedny, skrzywdzony Naruto. Twój ojciec jest takim okropnym człowiekiem, bo udzielił mi odpowiedzi na pytanie, na które ty nie byłeś w stanie odpowiedzieć od t y g o d n i a...

Tym razem to jego ręce dopadają do mnie. Tym razem to jego spojrzenie przyszpila mnie do podłogi i nie pozwala odwrócić mi wzroku. Mówi, nic z tego i jeszcze nie uciekniesz, nie pozwolę ci na to.

— Mój ojciec? — Ciągnie mnie nerwowo do przodu. — A wiec dowiedziałeś się p r a w d y od mojego ojca?

— Nie rozumiem, jakie to ma znaczenie.

— Och. — Uśmiecha się martwym uśmiechem. — Bardzo duże. — Pauza. — Ponieważ mój ojciec wie tyle, ile powie mu moja matka, a w większości musisz to jeszcze skrócić o połowę. W tym wypadku wie zupełne nic.

— Nie wyglądało mi to na nic — mówię, ale z ledwością, bo nagle gula wielkości wszechświata utyka mi w gardle.

Naruto nachyla się w moją stronę. Jego nos prawie dotyka mojego. Jego ręce leżą zwinięte w pięści na mojej klatce piersiowej. Jego oczy dostrzegają tylko mnie. Zaczynam się rozmiękczać. Topić. Przemieniam się w ciekłe srebro i kapie na podłogę.

Krop – krop – krople

mojego gniewu (który nie jest już gniewem)

upadają.

Opuszczam ramiona wzdłuż ciała.

— Przekonajmy się — zachęca jak trująca roślina. — Zdradź mi łaskawie, co tak właściwie usłyszałeś na dole.

Jakaś część mnie nie chce mu nic mówić. Jakaś część mnie chce obrócić się na pięcie i stąd odejść. Chce cieszyć się widokiem jego zaskoczonej twarzy, chce pokrzyżować mu plany, chce zetrzeć mu ten pyszałkowaty uśmiech z twarzy. Przede wszystkim jednak obawia się konsekwencji tego, co może tutaj usłyszeć.

Ale jest też ta druga część mnie. Część, która domaga się odpowiedzi, która nie potrafi tak po prostu zawrócić, wycofać się, udawać, że przeszłość jest bezpiecznie zamknięta pod kluczem i nigdy więcej nie będzie mnie kłopotać. Część, która wciąż roi sobie w głowie, że wszystko da się wytłumaczyć.

Która chce się postarać.

Która potrzebuje zrozumieć.

Dlatego udaje mi się wykrztusić:

— Nie szukałeś naszych rodziców na plaży, bo nigdy nie miało ich tam być. — Moje serce bije za szybko za szybko za szybko. — Posłużyłeś się wymówką mojego ojca i okłamałeś mnie, chociaż wiedziałeś... wiedziałeś, jakie to jest dla mnie ciężkie, wiedziałeś, że gdy wspomnisz o moim ojcu nie będę miał wyjścia i z tobą pójdę. Cała ta sytuacja była tylko po to, żebyś dostał to, czego chcesz. Oszukałeś mnie, bo taką miałeś ochotę. Wysłużyłeś się moimi uczuciami. Ośmieszyłeś mnie. — Żal porusza moimi ustami zbyt gwałtownie. — Zaufałem ci, Naruto. Myślałem, że.... — O Boże. — Przez chwilę naprawdę myślałem, że mogę dać ci drugą szansę.

— Nigdy nie twierdziłem, że jestem w porządku.

Walczę z własnym ciałem o prawo do nie rozsypania się.

— Więc to wszystko prawda?

Patrzy na mnie z powagą. Nie dostrzegam niczego więcej prócz uporu w jego spojrzeniu.

— Nie jestem w porządku — powtarza. — Nie, kiedy na czymś mi zależy. Już raz cię straciłem, Sasuke, bo byłem na tyle głupi, by pozwolić ci odejść. Drugi raz nie popełnię tego błędu. Nawet jeśli będę musiał kłamać, by cię przy sobie zatrzymać.

Mdli mnie. Tak okropnie, przeraźliwie robi mi się niedobrze.

— Słyszysz, co mówisz? — Strącam jego dłonie ze swojego ciała. Odsuwam się. Czuję się tak, jakby Naruto zyskał dodatkową głowę. Nagle jest wybrykiem natury. Dziwakiem, który gada o pokręconych rzeczach. — Właśnie w tym jest problem. Ty... — Z bezsilności zaciskam na moment powieki. Palcami przeczesuje włosy. — Ty naprawdę uważasz, że na kłamstwie można zbudować relacje, że zaufanie to coś, co tak po prostu się dostaje...

— Jeśli wszystkie sposoby zawodzą? — pyta arogancko, głupio. — Tak. Właśnie tak uważam.

To nie może dziać się na poważnie.

Nie powinno, jeśli świat jest racjonalnym miejscem.

Tylko że on nie żartuje.

Jest bardzo, bardzo poważny. Właściwie jest przekonany o swojej pewności tak bardzo, ze ośmiela się ruszyć w moją stronę i złapać mnie dwoma palcami za brodę, by zmusić mnie do spojrzenia mu prosto w oczy.

Czuje się tak bardzo bezsilny.

A mimo to:

— To twoje k ł a m s t w a doprowadziły nas tutaj — wyrzucam w jego wargi tak blisko moich.

Kręci głową w zaprzeczeniu.

— Moje kłamstwa zrobiły o wiele więcej. — Przerwa. Palcami napiera na moją skórę. — Czego najwyraźniej nie chcesz dostrzec. Nawet nie twierdzę, że nie potrafisz. Ty po prostu n i e c h c e s z. Ale nie martw się — mówi i wydaje mu się, że wyświadcza mi przysługę swoją wspaniałomyślnością — pomogę ci zrozumieć.

— Ty się tym... szczycisz?

Niebezpieczny uśmiech rozpala mu twarz.

Próbuję zdławić wymiociny w żołądku. Wyrywam podbródek z jego uścisku. Odpycham go mocniej niż zamierzałem. Kręgosłup Naruto uderza w klamkę. Nie czuję wyrzutów sumienia. On wciąga gwałtownie powietrze.

— Przynajmniej stworzyłem nam warunki i przestrzeń do rozmowy — mówi targany spazmem bólu.

— Kolejnym oszustwem — cedzę ze wstrętem. Choć może tak naprawdę nie jest to wstręt. Może tylko oszukuję się kolejny raz.

Następuje chwila zwątpienia. Analizy. Widzę, jak brwi Naruto się marszczą. Wydaje się zbity z tropu, z jakiegoś powodu zdezorientowany.

— Nie nazwałbym tego oszustwem — mówi powoli, niepewnie. — Po prostu przyśpieszyłem to, co i tak by się wydarzyło.

W okolicach karku czuję uścisk grozy. Zaczynam się gubić.

— O czym ty bredzisz?

Obdarza mnie intensywnym spojrzeniem.

— Więc to ta druga rzecz, którą musiałeś usłyszeć. — Przez sekundę się zastanawia. W końcu wzdycha. Cicho. Niemal bezdźwięcznie. — Powiedzieli ci, że jesteśmy tutaj, bo tego chciałem?

Cała moja dotychczasowa wiedza zapada się pod sobą. Jestem latawcem, który przypadkiem wpadł na drzewo i teraz posiada tuzin dziur. Teraz jest wybrakowany z tego, co najpotrzebniejsze, by mógł odlecieć.

— A nie jest tak?

— Tak. I nie — odpowiada, ale robi to zbyt poważnie, bym mógł wziąć jego słowa za jeszcze jeden przejaw arogancji. — To wersja skrócona tego, co chciałem osiągnąć. To, jak do tego doszedłem, to całkiem inna sprawa. Nie potrafię zmusić ludzi, by robili to, co mi się podoba. — Jeszcze raz wzdycha. Uśmiecha się, ale tylko przez chwilę. — A mój ojciec najwyraźniej tak to przedstawił.

Niespodziewane zdumienie rozszerza moje oczy, a potem je zwęża, bo coś tutaj nie gra. Coś jest nie tak. Nic z tego nie rozumiem. I jestem skołowany do tego stopnia, że zapominam, by mieć się na baczności. Zapominam, że słowa Naruto mogą być kolejnym kłamstwem.

Że może znowu chcą mi założyć różowe okulary na nos.

— Twierdzisz, że twój ojciec kłamał?

— Nie. Ja tylko twierdzę, że uprościł całą sytuację.

— I po co miałby to robić?

Krótkie chrząknięcie.

— Cóż. — Wzrusza ramionami. Mierzwi włosy na karku. Jeszcze raz odchrząkuje. — Najwyraźniej uznał, że słabo mi idzie odbudowywanie naszej przyjaźni. Pewnie też uznał, że wyświadcza mi przysługę.

Trzęsę głową, ale nic się nie dzieje.

— Nie rozumiem.

Naruto zbliża się do mnie. Tylko trochę. Raptem o jeden krok, ale to wystarczy, bym poczuł się sparaliżowany, zwabiony w pułapkę. Ściany zaczynają się ze sobą zbiegać. Ręce mi się jąkają i nie potrafię zacisnąć ich w pięści.

Całe moje ciało to galareta strachu.

— Od tak dawna jeździmy na te rodzinne wakacje, że nawet już nie pamiętam, kiedy się to faktycznie zaczęło — mówi. — W tym roku nie byłoby inaczej. Wakacje i tak by się odbyły — mówi. — Z tą różnicą, że bez ciebie.

A potem.

Jest już przede mną.

Jego oczy.

Utkwione w moich.

— Nie wiedziałem, co mam robić — ciągnie, teraz ciszej. — Nie chciałeś ze mną rozmawiać, a ja nie potrafiłem do ciebie dotrzeć. Najpierw mijały dni, później miesiące, a ja byłem coraz bardziej spanikowany. Żałowałem tego, co zrobiłem, potwornie, okropnie, ale jak miałem ci powiedzieć, że ja i Sakura to przez przypadek, nie na poważnie, ale z tchórzostwa, kiedy po powrocie z Grecji powiedziałem ci, że doceniam twoje wyznanie, ale jestem zakochany w kimś innym? — Przestaje oddychać. — Tylko że ty powiedziałeś, że tobie też coś się pomyliło, że powinniśmy o tym zapomnieć, że lepiej będzie, jeśli wrócimy do tego, co było. — Jego gardło drży. Przełyka ciężko ślinę. — A potem powiedziałeś, że właściwie najlepiej będzie, jeśli od siebie odpoczniemy. Powiedziałeś, że potrzebujesz czasu, trochę wytchnienia, bo musisz skupić się na nauce, a ja mam dziewczynę i powinienem się nią zająć. — Przystaje. Przytyka zaciśniętą pięść do ust. Chwyta się za włosy i wydaje się nagle przeraźliwie sfrustrowany, zaniepokojony, przerażony. — Pomyślałem, że jeśli będę udawał, że nie rozumiem o co ci chodzi, o wszystkim zapomnimy. Że to wcale nie tak na poważnie. Zignorowałem twoje uczucia z czystego egoizmu. Pozwoliłem, byś oglądał mnie z Sakurą, licząc, że może w końcu zrozumiesz, dlaczego tak się zachowałem, dlaczego cię odrzuciłem i zrozumiesz...

Przerywa. Kręci głową. Obraca się do mnie plecami i widzę, jak jego barki się napinają, jak gwałtownie nabiera powietrza. Widzę, jaki wysiłek wkłada w to, by stać nieruchomo, jak paraliżuje go ta chwila. Szepcze ustami coś, czego nie słyszę.

W końcu obraca się bardzo powoli.

A we mnie coś ulega destrukcji. Moja kolana się roztrzaskują, dłonie gubią palce, wypada mi biodro, przeskakuje staw skokowy. Zawieruszam szczękę na podłodze, wykrwawiam się z możliwości patrzenia. Przemieniam się w stertę rozkruszonych cegłówek.

A to tylko dlatego że

— Poprosiłem moją mamę, żeby porozmawiała z twoją. Żeby zmusiła cię do pojechania. O wszystkim jej powiedziałem. Powiedziałem jej, że schrzaniłem na całej linii, że bałem się zaryzykować, że wolałem udawać, że nigdy nic się nie wydarzyło, byleby zatrzymać cię przy sobie. Wolałem zignorować swoje uczucia i mieć pewność, że możemy przynajmniej być przyjaciółmi, niż postawić wszystko na jedną kartę i przyznać się przed samym sobą, że

Że

— Kocham cię, Sasuke — mówi. — Kocham cię od dawna, tak dawna — szepcze trzęsącym się głosem — od momentu, gdy oddałeś mi swoje zabawki w piaskownicy i powiedziałeś, że będziesz moim przyjacielem. Kocham cię tak strasznie, tragicznie, tak okropnie, że nie mogłem znieść świata bez ciebie, nie mogłem zaakceptować, że nigdy więcej się do mnie nie odezwiesz, że wszystko zepsułem, że zraniłem cię tak bardzo, że znienawidziłeś mnie i miałeś rację, oczywiście, że mogłeś mnie znienawidzić, bo nie byłem dobrym przyjacielem, byłem egoistyczny i samolubny, ale też po prostu przerażony uczuciem, które się we mnie rozwijało...

Nie.

— Nie — sapię. — Nie. Przestań. O czym ty mówisz. — Cofam się. Próbuje się ratować. Wyparować. Przemienić w ducha.

Naruto idzie w moją stronę. Łydkami uderzam o łóżko. W przerażeniu spoglądam za ramię.

Nie mam gdzie uciec.

Nie istnieje na świecie miejsce, w które mógłbym się w tym momencie przetransportować i które sprawiłoby, że zapomniałbym o wyrazie twarzy Naruto. O tej łagodności. Pasji. Zmysłowości. O tej rozpaczy zaszytej w każdym milimetrze jego skóry.

Jestem w pułapce.

— Nie mogłem oddychać, gdy nie było cię w pobliżu. Nie mogłem spać, nie mogłem jeść, nie mogłem robić niczego. Ciągle o tobie myślałem, zajmowałeś każdą sekundę mojego życia. Chciałem o tobie zapomnieć, ale im bardziej się starałem, tym bardziej odchodziłem od zmysłów. — Dłońmi chwyta mnie desperacko za policzki. Jego usta są idealnie na wysokości moich. Jego. Oczy. — Przez ciebie stałem się desperatem. Nie dbałem o to, co możesz o mnie pomyśleć. Nie obchodziło mnie, czy zranię twoje uczucia, jeśli zmuszę cię do spędzenia ze mną dwóch tygodni. Potrzebowałem znów znaleźć się obok ciebie. Potrzebowałem ciebie, Sasuke. Zawsze chodziło o ciebie — mówi, a kciuk jego prawej ręki głaszcze mnie po policzku. — Kocham cię, Sasuke. Kochałem cię wtedy i kocham teraz. — Zamyka oczy. Przystawia czoło do mojego. — Pozwól mi się pocałować, proszę.

Jestem wstrząśnięty do granic możliwości. Brakuje mi tchu. Moje płuca to ususzona czereśnia, mała drobnica nienadająca się do niczego. Kręci mi się w głowie. Odbijam się od ścian w szaleństwie. Mdli mnie. Żołądek podjeżdża mi do gardła, serca jest przeciążone i upada na podłogę.

Kolana.

Moje kolana.

Ktoś musiał je przestrzelić, bo nie potrafię utrzymać się na prostych nogach. Cały się trzęsę. Czuje się tak, jakbym zamienił się miejscem z młotem pneumatycznym albo tak, jakbym próbował latać bez skrzydeł, albo po prostu jakbym już nie żył. Był martwy. Zmieciony z powierzchni ziemi.

Już na pewno nie oddycham.

Usta Naruto wypuszczają z siebie niepewny oddech i czuję ich drżenie na sobie.

— Dlaczego — pozwalam sobie na chociaż tyle — dlaczego dopiero teraz? Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wszystkiego na samym początku? Miałeś tyle okazji. W tylu momentach byliśmy sami. — Ostatnie kilka słów zlewa się w jedno i może wcale ich nie wypowiadam, może w ogóle nic nie mówię, może to tylko mi się śni, kiedy zaciskam wargi tak mocno, kiedy przemieniam się w kałużę rozpaczliwej tęsknoty.

Jego powieki się uchylają. Niebieskie oczy przypominają mieszankę bólu i niepewności.

— Na początku — mówi — próbowałem cię po prostu rozzłościć. Udawałem głupiego tylko po to, żeby uzyskać jakąkolwiek reakcje z twojej strony. Wiedziałem, że cię nie przekonam, że nie mogę zjawić się po roku z żądaniami. Dlaczego miałbyś mi w ogóle wierzyć? Prawdopodobnie nienawidziłeś mnie bardziej niż ja nienawidziłem siebie. — Ależ okropnie się mylisz, chciałbym mu powiedzieć, ale musiałem otworzyć słownik na złej stronie, bo litery w mojej głowie nie mają żadnego sensu. — A więc czekałem na odpowiednią chwilę. — Kolejny raz przymyka powieki. W pewnym sensie wydaje się zagubiony. Przełyka ciężko ślinę. Znów na mnie spogląda i siła tego spojrzenia niemal ścina mnie z nóg. — Ale ona nie nadchodziła. Dlatego próbowałem rozbudzić w tobie wspomnienia. Grałem na twoich uczuciach, tłumacząc się przed samym sobą tym, że może w końcu trafię na odpowiednią strunę, że może zmuszę cię do zakwestionowania rzeczywistości, że w końcu będziesz miał tak dużo pytań i żadnych odpowiedzi, że sam postanowisz po nie przyjść. Myślałem — wypuszcza z siebie krótki, drżący oddech — że będzie lepiej, jeśli sam dojdziesz do pewnych spraw. Chęć poznania prawdy musiała wyjść od ciebie. Musiałeś chcieć poznać w końcu prawdę, by móc mnie wysłuchać. By zrozumieć, dlaczego zachowałem się w taki sposób i dlaczego odrzuciłem cię, chociaż obiecywałem, że potrzebuję tylko czasu do namysłu. Musiałeś znów coś do mnie poczuć. Bez tego nie zyskałabym pewności, że kiedykolwiek mi wybaczysz. Bez tego nie miałabym żadnych szans i znowu bym cię stracił. Tym razem na zawsze. Nie mogłem — szepcze nagle — nie mogłem sobie na to pozwolić, Sasuke. Nie mogę cię stracić. Bez ciebie ja po prostu nie istnieje.

— Naruto... — Trawi mnie ogień. Zdyszana panika wydobywająca się z mojego ciała musi mnie zdradzać.

— Ale teraz już to wiem — mówi, na jego ustach pojawia się cień uśmiechu i jego oczy także się w nim rozciągają. — Widzę to w twoim spojrzeniu. Widzę to w sposobie, w jakim na mnie patrzysz. Pomimo tego, co się stało, wciąż mnie chcesz. — Jego ręce znów mnie dotykają. Nasze usta dzieli krótkie westchnienie — Chcesz mnie i to cię przeraża.

Próbuję.

Naprawdę próbuję.

Tak bardzo próbuję przypomnieć sobie, dlaczego powinienem go nienawidzić, dlaczego wybaczenie mu nie jest dobrym pomysłem, nawet jeśli wydaje się tak bardzo zbolały i udręczony, dlaczego to wszystko może być nieprawdą, kolejnym okrutnym żartem, moją własną imaginacją, pomieszaniem z poplątaniem.

Rozumiem to wszystko, naprawdę rozumiem.

Tylko że.

Tylko że jego serce bije tak głośno, palce jego dłoni wpasowują się idealnie w krzywiznę mojej twarzy i usta, te usta, o których śniłem tyle razy, są tak blisko moich, że mogę poczuć ich niepewność, mogę zobaczyć wysiłek, jaki wkłada, by pozwolić mi dokonać wyboru, chociaż pozbawia go to zmysłów i wydaje się tak bardzo zdruzgotany w oczekiwaniu na odpowiedź. Może coś się we mnie po prostu zepsuło; może będę tego żałował, ale nie potrafię dostrzec w nim tego chłopaka, który złamał mi serce, który uknuł cały ten pokręcony plan, który kłamał i dopuścił się przeraźliwych oszustw, byleby dostać to, czego chce.

Widzę za to chłopaka, który stoi przede mną i wyznaje mi swoje uczucia.

Widzę po prostu Naruto.

Widzę mojego przyjaciela, który popełnił wiele błędów i stara się je wszystkie naprawić.

I nie wiem, czy potrafię mu wybaczyć. Nie wiem, czy rok rozgoryczenia można wymazać kilkoma słowami. Nie wiem, czy dobrze postępuję.

Ale jak nikt inny wiem, jak to być odrzuconym. Wiem, jakie to uczucie stać przed kimś i błagać o miłość, o jej odwzajemnienie. Rozumiem, jakie to uczucie kochać i nie mieć z kim podzielić się swoimi obawami. Rozumiem, jak to jest być samemu, rozumiem idee samotności tak potwornej, że aż druzgocącej.

Rozumiem to wszystko. Ponieważ sam to przeżyłem.

I może mam już po prostu dość tego cierpienia.

— Jesteś okropną osobą — mówię ledwo, cały rozdygotany. — Zachowałeś się paskudnie. Kłamałeś i oszukiwałeś, zwodziłeś mnie, wykorzystałeś Sakure i wmieszałeś w to naszych rodziców. Żadne usprawiedliwienie nie jest wystarczające — mój oddech to ptak, moje ręce stworzone są z piór, gdy chwytam go dłońmi za policzki i przyciągam w swoją stronę — ale cię kocham. Jestem w tobie desperacko zakochany i nie obchodzi mnie, co zrobiłeś. Potrzebuję cię po prostu pocałować i stracę rozum do reszty, jeśli zaraz tego nie zrobię, więc proszę — szepczę — pozwól mi się pocałować, bo czekam na to od roku i nie wiem, czy wytrzymam choć chwilę dłużej.

To jest właśnie to.

To.

Jest wszystkim, gdy jego powieki opadają i gdy moje opadają i wszystkie niedomówienia także opadają i nic więcej się nie liczy i już zaraz

tak rozpaczliwie

całuje go i jego usta są cudowniejsze niż wszystko, co udało mi się do tej pory poznać, są doskonalsze niż cały wszechświat we właściwych rękach i miększe niż letnie chmury opływające niebo. Są jak pierwszy oddech zaczerpnięty po wypłynięciu na powierzchnie, jak ciepłe krople deszczu zbierające się w łuku kupidyna nad górną wargą, jak szepczący wiatr w nocnej ciszy i może nawet jak stworzenie świata, szósty dzień od powstania człowieka, od wdrążenia życia w kończyny, stworzenia pięciu podstawowych emocji, bo czuję to wszystko. Uczucia mnie przepełniają i zaraz eksploduje, umrę od jego dłoni trzymających mnie tak delikatnie, tak łagodnie, jakbym miał się rozsypać i zniknąć, wyparować w nicość, jakby to wszystko było snem, a ja byłbym kruchym motylem, który może się przerazić i uciec.

— Tak długo — mówi zdyszany pomiędzy kolejnymi pocałunkami — tak długo na to czekałem. Marzyłem o tej chwili, o tobie — całuje mnie krótko, niemalże krucho — śniłem o nas, o twoich dłoniach na moim ciele, o twoich oczach, którymi robisz mi tyle rzeczy. —Jego palce muskają moją brodę. Dotykają kącików ust. — Widzę w nich wszystko, wszystkie twoje wątpliwości, każde nie i każde tak, dostrzegam każdą emocję, którą próbujesz przede mną ukryć i kocham — mówi, a ja rozpadam się na kawałki — kocham to w tobie, że nie jesteś oczywisty, nie jesteś prosty, jesteś pełen sprzeczności i zaprzeczeń, a jednak teraz stoisz tutaj i widzę wszystko, widzę cię całego i wydaję mi się, że w końcu rozumiem, jak to jest oszaleć z miłości.

I nagle jest inaczej.

Nagle jego usta nie potrafią dłużej czekać i są wszędzie. Lądują na mojej szyi, na obojczykach. Palce są we włosach, przy karku, a później wyżej i ciągną za nie, odchylając moją głowę. Obcałowuje mnie milionem pocałunków tuż pod brodą, a ja czuję się tak, jakbym stał na krawędzi na palcach i lecę w tył.

Upadam na łóżko.

Żadnych słów. Tylko on na mnie i jego usta na moich.

Sięgam do jego koszulki i unoszę ją do góry za skrawek, a potem ściągam jednym ruchem. Odrzucam ją gdzieś na bok i chwytam go za kark. Przyciągam do siebie i całuje, całuje znacznie dotkliwiej, z pewnością bardziej desperacko. Moje ręce zsuwają się po jego nagim ciele i

płyną poprzez plecy

aż do spodenek.

Moje palce biegną po rozgrzanej skórze Naruto. Dotykają wcięcia w brzuchu, zatrzymują się w okolicach pępka, a potem pną się wyżej, do żeber, a on wciąga głośno powietrze, jego policzki toną w rumieńcach, usta są opuchnięte od napierających zębów, krótkich westchnień i zdławionych szeptów, którymi obdarza mnie raz po raz w ciszy pomiędzy kolejnymi stuknięciami mojego serca.

— Chyba zaraz oszaleje — mówi, a ja potakuje tylko głową, bo nie jestem w stanie oderwać wzroku od jego twarzy.

Jego oczy są szeroko otwarte, wpatrzone wprost we mnie. Wydają się na zmianę zaskoczone i zdezorientowane, a gdyby były prawdziwym oceanem myślę, że mógłbym w nich utonąć właśnie teraz, tutaj.

— Jesteś idealny — całuję go i całuję, a potem: całuję — wszystko jest w tobie idealne. Chodź tutaj. — Chwytam go za nadgarstek i pozwalam, by na mnie upadł.

Rozciąga usta w uśmiechu.

Kolejny raz go całuje.

Całuje go tak długo, że z powodu braku tlenu zaczyna mnie mdlić. Kręci mi się w głowie, ale się nie odsuwam. Moja noga rozciąga jego kolana na boki i jego brzuch opada na mój. Jego blond włosy przesłaniają mi oczy. Po moim kręgosłupie wspina się iskra. Chyba jestem pijany. Chyba wpadłem do butelki od szampana, ponieważ czuję się absolutnie upojony obecną chwilą, zachłyśnięty szczęściem, które nigdy nie wydawało się bliższe, nigdy bardziej materialne niż teraz.

Naruto zaczyna wędrować w dół.

Unosi moją koszulkę do góry i zaraz ściąga ją przez głowę.

Zostawia pocałunki na mojej klatce piersiowej, na jednym i drugim żebrze; dociera do kości biodrowych i je także obcałowuje, ale tym razem patrząc mi prosto w oczy. Zahacza o gumkę moich bokserek, odciąga ją lekko.

Również na niego patrzę i po prostu

  unoszę biodra do góry.

— To oznacza tak? — pyta z tym niemądrym, niemądrym uśmiechem.

Jestem w połowie drogi, by przewrócić oczami, ale nagle coś dziwnego wypada z wnętrza moich ust:

— Nie, poczekaj — rzucam w panice. — Słyszałeś to? Czyjeś kroki. Ktoś tutaj idzie.

— Nic nie...

Nie czekam, aż dokończy mówić. Zrzucam go z siebie w tym samym momencie, w którym rozlega się głośne pukanie do drzwi. Ktoś chwyta za klamkę, szarpie za nią kilkukrotnie i doskonale wiem, kto za tym stoi.

Rzucam Naruto koszulkę. On łapie ją w locie.

Naprędce zakładam swoją i w napięciu rozglądam się po pokoju. Patrzę na siebie. Potem na Naruto.

— On nie może zobaczyć cię w takim stanie. — Mój szept jest zdyszany, gorączkowy i zupełnie nie przypomina szeptu.

Ale Naruto mnie nie słucha.

I już przecina pokój, by otworzyć drzwi mojemu ojcu.

— Miejmy to już za sobą — mówi. 


No. A więc to jest to. Mamy przełom i miejsce, do którego ciągle dążyliśmy. Droga była długa, wyboista, nie do końca poprawna i być może w odczuciach chwilami kwaśna, ale ocenę postępowania Naruto, jak i Sasuke, zostawiam wam. Nie chcę za dużo tutaj mówić, żeby nie wpłynąć na czyjś osąd. Czy Naruto zachował się w porządku? W moim odczuciu i tak, i nie. Ale ludzie często nie zachowują się w porządku; robimy głupie rzeczy i płacimy tego konsekwencje. Nie chciałam stworzyć prostych bohaterów, wyłącznie czystych i bez skazy, bo myślę - szczerze - że ci wątpliwie moralni bohaterowie są po prostu ciekawsi, przede wszystkim bardziej ludzcy.  

Ps. Przepraszam, że tak długo, no ale studia. Niedawno dopiero mi się sesja skończyła i od razu siadłam do pisania, ale ten rozdział był dosyć wyboistym doświadczeniem. Serio. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top