25.
(braki w przecinkach, które się pojawiają, to tak specjalnie)
Myślałem, że trzask drzwi będzie cichszy. Myślałem także, że nikogo nie ma w domu. Pomyliłem się w obu przypadkach.
Jakie to śmieszne, gdy nagle przykuwasz spojrzenie czterech osób, chociaż tak bardzo chciałeś pozostać anonimowy. W ułamku sekundy zamieniasz się w głównego bohatera zupełnie tak, jakbyś trafił na scenę i zawłaszczył sobie każdy reflektor, a także tak, jakby światła wieczoru przez cały ten czas były uśpione, czekając na twoje pojawienie się.
Świat przede mną migocze w blasku fleszy.
Cyk – cyk.
Przestańcie robić mi zdjęcia oczami;
prze
prze
prze
stańcie, proszę.
Jestem kwiatem o nieśmiałych pąkach, które uginają się w stronę ziemi, by ukryć cierpkie rumieńce. Moje ciało pod ich wzrokiem musuje jak zdumione okolicznościami bąbelki w szampanie. Palcami zaduszam powietrze. Próbuje przełknąć burzę zalegająca mi w gardle, ale nic z tego nie wychodzi. Posiadam miliard różnych rodzajów ości na języku i brak pomysłu, jak się z tym uporać.
Znaki zapytania fruwają w powietrzu. Frazy owijają się wokół mojego ciała niczym zbyt ciasne ubrania po młodszym rodzeństwie i nie potrafię wydusić z siebie słowa.
— Gdzie jest Naruto? — pyta ktoś z nich.
— Nie byliście na plaży? — dodają czyjeś usta, których nie potrafię rozpoznać.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł zostawiać Naruto samego, Sasuke. Może się przecież zgubić. — Zakłopotany śmiech, który zapomina o zakłopotaniu.
Równie dobrze mógłbym być głuchy.
Mógłbym stracić zdolność rozumienia słów i analizy. Mógłbym wsadzić głowę do dziupli drzewa i czekać, aż chichot dzięcioła rozsadzi mi czaszkę. Ponieważ nie rozumiem, czego oni ode mnie chcą. Nie rozumiem, dlaczego Minato wiecznie ma ten swój głupi uśmiech na ustach, ręka Kushiny potrafi tylko upominająco szturchać ramię swojego męża, a moja mama obserwuje mnie oczami wielkości pięciozłotówek. Nie rozumiem także, dlaczego mój ojciec nie zwraca na mnie uwagi i zachowuje się tak, jakby nie miał czasu dla swojego syna, jakby jego twarz była zbyt ważna i z pewnością zbyt drogocenna, by mogła poświęcić mi chwilę uwagi.
Nie rozumiem, dlaczego nie potrafi mi się przypatrzyć.
Chociaż może doskonale to rozumiem i właśnie w tym tkwi problem.
Może chodzi o to, że wtedy zauważyłby, że potrzebuję jego oparcia. Że nie potrafię poradzić sobie z samym sobą i potrzebuję ojca. Może właśnie dlatego na mnie nie patrzy. Może nie chce widzieć czegoś, co go brzydzi.
Być może dla niego jestem tylko odrazą zamkniętą w ciele jego syna. Jestem ludzkim cmentarzem dla niespełnionych oczekiwań.
Jestem także zakopany. Martwy. Zalękniony. Wściekły. Niespodziewanie bardziej świadomy tej niesprawiedliwości, która przypadła mi w udziale.
I rozczarowanie jak rozdygotany statek na morzu próbuje rzucić mnie na kolana, ale w tym samym momencie ktoś chwyta mnie za ramię.
Ktoś chwyta mnie za ramię, ale to wciąż nie jest mój ojciec.
Ktoś inny coś mówi, ale to także nie on.
Klimat cieplarniany zniszczy ziemię, dostaniemy kosmos w prezencie i miliard lat na przemyślenia, ale to wciąż nie będzie on.
Tym razem jest to Minato:
— Pokłóciliście się?
Nie potrafię się roześmiać i bardzo tego żałuję.
Coś we mnie pęka.
— Nie byliśmy nawet pogodzeni — mówię, ale z początku tylko szeptem. — Nie odzywaliśmy się do siebie od roku, a wy tak po prostu postanowiliście zabrać nas na wakacje, bo taka naszła was ochota. — Spoglądam na swoje trzęsące się dłonie. Potem na nich. Zapominam o szepcie. — Nie obchodziło was, jak będziemy się z tym czuć. Nie obchodził was Naruto. Nie obchodziłem ja. Może wy świetnie się bawicie, ale dla mnie to nie są wakacje. Nigdy nie chciałem tutaj przyjeżdżać. Żałuję, że się na to zgodziłem, ale jeszcze bardziej żałuję, że wszyscy jesteście tak bardzo ułomni, że tego nie rozumiecie. Mam dość was i tego ciągłego udawania, i kłamania, i — głos potyka mi się o chodnik — robi mi się niedobrze na samą myśl, że muszę spędzić tutaj kolejny tydzień. Z wami i z n i m. — Jestem oszalały. Dyszę. — Naprawdę mam tego wszystkiego po dziurki w nosie. Niech to się w końcu skończy. Niech się skończy skończy skończy — szepczę, dygocząc na całym ciele.
Nie jestem w stanie złapać tchu.
Nie jestem w stanie się poruszyć.
Czuję, że włosy lepią mi się do skroni. Oczy krążą po pokoju, rozbiegane. Wściekłość podcina mi nogi. Jest jak ułomna pszczoła, która uderza o zamkniętą szybę, mimo że nikt nie chce jej wpuścić do środka.
Próbuje krzyczeć, ale żaden dźwięk nie wydostaje się z moich płuc. Dlatego zaciskam dłonie w pięści.
Głowa mojego ojca podnosi się jak na sznurkach. Jego spojrzenie jest rozgniewane. Usta ściągnięte. Odraza maluje się mu na tej spokojnej twarzy.
— Sasuke. — Nadchodzi chłodne ostrzeżenie. — Uważaj, co mówisz.
Tylko że już jest za późno.
Pokój, w którym przebywamy, wpada w czarną dziurę i nie istnieje możliwość ucieczki. Konsekwencje wypowiedzianych słów czają się na każdym rogu. Czas zapętla się do środka i przypomina bicz, który zawsze uderza w to samo miejsce. Szatkuje stare blizny i rozłupuje skórę na nowo zupełnie tak, jakby patroszył ryby na targu.
Przymykam powieki.
Zbieram myśli w ciasną stertę niepotrzebnych ubrań i staram się wrzucić je w głąb szafy, którą w dodatku zaraz zamknę trzema rodzajami kluczy, ale nagle dociera do mnie, że nie ze wszystkiego możemy uczynić rzeczy na potem. Rozmowa nie jest źle dobraną bluzką. Nie możemy się jej pozbyć, gdy zacznie nas uwierać.
Dlatego moje powieki się otwierają.
A usta pytają:
— Gdzie byliście cały ranek?
Antonim słowa chaos. Atmosfera trochę się denerwuje.
Minato próbuje coś powiedzieć, ale ubiega go mój ojciec.
— Skąd to bezcelowe pytanie?
— Nie widziałem was na plaży — mówię i mam wrażenie, że barwa mojego głosu wyjechała na wakacje.
Oczy mojego ojca przypominają meteoryt na chwilę przed uderzeniem w ziemię.
Nie robi to na mnie wrażenia. Nie w tej chwili. Nie teraz.
Może już nigdy.
— Naruto mówił, że wszyscy mieliśmy spotkać się na plaży. Tylko że nigdzie was nie widziałem.
— Plaża jest szeroka — odpowiada Minato i śmieje się fałszywie, zbyt wysoko. — Wiesz, jak jest. Dużo piachu i jeszcze więcej wody. Łatwo gdzieś się zakręcić.
Macham głową na boki, jakbym utknął na maszcie i wiatr grał ze mną w ganianego. Robię się nerwowo czujny.
— Naruto was nie szukał.
— Nigdy nie było mowy o żadnej plaży — wtrąca się mój ojciec i za sprawą tych siedmiu słów wypycha mnie z pędzącego pociągu.
O.
O.
O.
Boże.
Oczywiście. Oczywiście, że Naruto to wszystko zmyślił, wyssał z palca, uroił sobie coś w tej okrutnej głowie i postanowił nabić mnie w butelkę. Oczywiście, że tak. Bo Naruto właśnie taki jest. Nigdy nie bierze pod uwagę drugiego człowieka. Nie obchodzą go cudze krzywdy, nie traci czasu na myślenie, po prostu robi to, co mu się podoba i wzrusza ramionami, gdy konsekwencje pojawiają się na horyzoncie i mówi mówi mówi nic mnie to nie obchodzi, traktując cię jak eksperyment, szczura w klatce albo oszalałe zwierzę, które trzeba zakatować, a on jest bohaterem tej historii, bo przecież miał dobre intencje, z pewnością je miał
tylko że
że
chyba że
jeśli
czy
czy powinienem
chcę
kiedy
NIE.
Dostaje kowadłem w głowę. Czaszka przełamuje mi się na pół i wylatują z niej martwe kwiaty, pamiątki przeszłości, wysypuje się pszenica i słońce wycieka jak magma. Hiperwentyluje w ciszy, dławię się obrazem tego pokoju, czuję wstręt za językiem, ale też w policzkach i na ustach, za gałkami ocznymi i cały się w nim tarzam w agonii.
Proszę.
Niech mnie ktoś po prostu zabije.
— Mam tego dość — mówię z odrazą. — Mam tego wszystkiego dość.
Wszystko to było zaplanowane.
A ja myślałem, że się do siebie zbliżamy.
Myślałem, że może mogę schować dumę głęboko do kieszeni i zgubić zamek, że możemy jeszcze raz spróbować, ale on przez cały ten czas tylko ze mną pogrywał. Wykorzystał moją relacje z ojcem, żeby zaciągnąć mnie na plaże i kłamał mi w żywe oczy, chociaż doskonale wiedział. Wiedział, że nie będę mógł mu odmówić. Wiedział jakie to dla mnie ciężkie. Musiał wiedzieć, jakie to dla mnie potworne siedzieć z nim ramię w ramię, podczas gdy w tle szumi morze i pod stopami mamy nagrzany piasek i niebo ugina się pod ciężarem wspomnień z Grecji. Miałem tyle sprzecznych myśli w głowie, tyle chciałem mu powiedzieć, ale bałem się, że nasze życie tkwi w efekcie motyla, jest na zapętlaniu i przypada nam jedno zakończenie, a on miał czelność dawać mi nadzieję na koniec jego związku z Sakurą, traktował moją niepewność jak zabawne robaki, które można wpuszczać i wypuszczać ze słoika, kiedy się ma na to ochotę, karał mnie ciszą i popychał na łopatki, żebym zaległ obok zmartwień i wykopał sobie kolejny grób, chociaż poprzedni udało mi się prawie zasypać.
Do tego ani razu nie wyprowadził mnie z błędu, chociaż wiedział.
Wiedział o tylu rzeczach.
I wszystkie wykorzystał przeciwko mnie.
Teraz już nic mi nie pozostało. Nie mam niczego.
Wściekłość mnie oślepia. Cały się trzęsę. Nie jestem w stanie utrzymać się prosto. Czuję się tak, jakby moje ciało zostało przebite milionem pocisków. Jestem i mnie nie ma jednocześnie. Pokój wchodzi na kolejkę górską i zaczyna wirować. Próbuję stąd odejść, ale wpadam na ścianę. Mam mroczki przed oczami.
Dziurę w sercu.
Wykrwawię się na śmierć i umrę. Nie wiem, dlaczego jeszcze tego nie zrobiłem, skoro moją pierś przeszywa nadludzki ból.
— Mam dość. — Te słowa to wymiociny, których nie zdołałem połknąć.
— Powinieneś usiąść — mówi moja matka. — Nie wyglądasz dobrze.
Pusty śmiech jak ptak wylatuje mi przez usta. Robię się szalony.
— Nie możesz mówić poważnie.
Oczy mojej mamy robią się zranione.
— Sasuke. — Miękkie upomnienie, ale tym razem to na mnie nie działa. Tym razem mam gdzieś ich słowa.
— Po prostu mu powiedz, Mikoto — odzywa się niespodziewanie Kushina, a moja głowa prawie spada z karku, gdy obracam się w jej stronę.
— Co ma mi powiedzieć?
Współczucie grubym pędzlem maluje ich twarze. Nie nie nie nie nie. Oddycham tak łapczywie, że zaraz powietrze rozsadzi mnie od środka. Drżę jak liść na wietrze. Rozpadam się jak szklane kulki, które wpadły pod rozpędzony samochód.
— Co ma mi powiedzieć? — Chyba krzyczę. Szepczę. A może po prostu stoję.
— To nie nasza sprawa — mówi Minato i nagle jego poważna mina podstawia mi nogę. — To sprawa pomiędzy nim a Naruto.
Nagle świat traci ostrość. Nagle rozsadza mnie gniew tak potężny, że mógłbym ich wszystkich zabić, a potem sam popełniłbym samobójstwo.
Może tak właśnie zrobię.
Może nawet sprawi mi to przyjemność.
Ruszam do przodu. Nie wiem po co ani w jakim celu. Nie wiem nic. Wiem tylko tyle, że muszę iść do przodu, że muszę coś zrobić, muszę się poruszyć, bo jeśli nie, to zdetonuje miliardem małych elementów w powietrze.
Pokój wpada do oceanu i zatapia się na dnie.
— Co. Ma. Mi. Powiedzieć?
Wtedy spada bomba.
— To Naruto zaplanował te wakacje. — Dociera do mnie martwa odpowiedź. — Powiedział, że potrzebuje tych dwóch tygodni, żeby się z tobą pogodzić.
Zatrzymuję się jak wryty. Otwieram szeroko oczy. Dyszę przez nos. Krzyk wypełnia moje płuca, ale z ust nie pada mi żaden dźwięk.
— Nie. — Jedno niedowierzające słowo.
Próbuję mrugać. Próbuję przełknąć zawód, który staje mi w gardle. Próbuję wyrwać sobie z ciała panikę, strach, rozczarowanie, tylko że nie mogę. Znowu jestem pięcioletnim chłopcem i siedzę w piaskownicy. Ofiaruje Naruto swoją przyjaźń, bo chcę przy nim być i chcę zetrzeć mu łzy z policzków, ale zaraz wracam do rzeczywistości i już nie jestem dzieckiem. Jestem tylko chłopakiem, który padł ofiarą okrutnego żartu. Jestem mężczyzną, który kocha swojego przyjaciela. Jestem dorosłym Sasuke, który po prostu znowu ma złamane serce.
To takie niesprawiedliwe.
To nie jest sprawiedliwe.
Przejadam się liliami i jestem gotowy na swój własny pogrzeb, czekam na śnieg płatków i chwilę wytchnienia, ponieważ to tak bardzo niesprawiedliwe. Jak mógł mi to zrobić?
Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mi to zrobić?
Jak mógł mi to zrobić?
Dlaczego mi to zrobił?
Nie wiem może moje oczy teraz płaczą może moje gardło wydaje z siebie rozpaczliwe krzyki i może moje ciało zaczyna się poddawać może jestem tylko zranionym zwierzęciem które ze strachu kuli się na podłodze a może połknąłem żyletki i nie mogę oddychać albo moje nogi nie potrafią udźwignąć tej sytuacji i może po prostu ja umieram bo z pewnością zamiast serca mam tylko uschniętą żyłę i nie słyszę pompowania krwi
nie
nie
nie
nie słyszę już nic nie chcę nic słyszeć już nigdy ale wtedy
wtedy;
Drzwi wejściowe się otwierają, nagle panika wybucha ze wszystkich stron, a ja chyba leżę na ziemi albo próbuję nie upaść, a powód całej tej agonii przesłania mi świat i zaczyna coś do mnie mówić, a ja mogę tylko:
— Jak mogłeś? — pytam go i uderzam go i popycham go i dlaczego mi to zrobiłeś dlaczego nie zostawiłeś mnie po prostu w spokoju och boże boże boże. — Jak mogłeś, Naruto? — powtarzam i chcę tak bardzo obrócić się na plecy, rozłożyć ramiona i runąć w przepaść.
Oczy Naruto są szeroko otwarte. Patrzy na mnie zdumiony, zaniepokojony. Przerażony. Kładzie swoje dłonie na moich barkach, ale go odpycham, bo nie mogę znieść jego dotyku, nie mogę nawet na niego patrzeć. Usta wypełnione mam prawdziwym obrzydzeniem.
— Jak bardzo egoistyczny potrafisz być? Jak mogłeś mi to zrobić? — Załamuje ręce. Patrzę na niego i mam wrażenie, że wyrosły mu trzy głowy. — Po tym wszystkim — udaje mi się wyszeptać — jak mogłeś?
Czuję się tak bardzo zdradzony. Tak dotknięty. Upokorzony. Kipię oburzeniem i niesprawiedliwością. Przepełnia mnie rozpacz tak wielka, że mógłbym się w nią rzucić i utonąć. Chciałbym, żeby Naruto poczuł to samo. Chciałbym rozerwać go na strzępy, wrzucić do ognia i podlać benzyną, żeby cierpiał tak samo, jak ja cierpię, ale moje ramiona opadają sztywno wzdłuż ciała.
Ponieważ najbardziej ze wszystkiego czuję się po prostu bezsilny.
Pierś Naruto faluje. Powieki mrugają szybko. Dociera do niego prawda i jak porażony obraca się w stronę swoich rodziców.
— Powiedzieliście mu? — Przepełnia go ostry wyrzut.
Potrzebuję się czegoś chwycić.
Osobą, która się odzywa, nie jest ani Minato, ani Kushina, ani nawet moja matka. Jest nią mój ojciec.
— O czym wy, do diabła, mówicie?
— Idźcie do swojego pokoju, chłopcy — mówi pośpiesznie moja matka.
— Nie. — Ucina mój ojciec. — Chcę wiedzieć, o czym mówicie.
Powoli obracam się w jego stronę.
— O niczym nie wiedziałeś?
Naruto chwyta mnie za rękę. Ciągnie mnie do przodu.
— Chodź, Sasuke. — Nie.
— Nie. — Wyrywam się. — Masz mi powiedzieć, o co tutaj chodzi.
Niebo załamuje się pod swoim ciężarem i od teraz mieszka w spojrzeniu Naruto. Jego oczy są ciężkie od burzowych chmur, przesiąknięte ostrym wiatrem i ptakami, które odlatują, ale zgubiły drogę i w połowie zawracają. Jego usta bardzo powoli się uchylają. Brwi się łamią.
— Proszę, Sasuke — mówi ze zbolałym szeptem i znowu chwyta mnie za rękę. — Chodźmy na górę.
Kręcę głową. Kręcę kręcę kręcę.
Furia spala mnie od środka.
Już wystarczy.
Dość. Mam dość.
— Co ty sobie wyobrażasz? Nie masz prawa czegokolwiek ode mnie wymagać. Nie masz prawa — mówię i moja ręka leci w jego stronę.
Moja ręka.
Zatrzymuje się na jego twarzy.
Moja pięść. Uderza go w policzek.
Przenoszę wzrok na swoje dłonie, jakbym widział je pierwszy raz w życiu. Skóra mi pulsuje. Krew odpływa mi z twarzy. Zaciskam i rozluźniam palce. Doznaje derealizacji. Stoję tutaj, ale równie dobrze mógłbym być w kosmosie.
Patrzę na Naruto. Ma szeroko otwarte oczy. Wygląda jak wtedy, gdy wiaderko uderzyło go w twarz. Próbuje ukryć szok, ale mu się to nie udaje.
Wybucha panika. Chaos wprasza się drzwiami i odbija się od okien, miotając odłamkami we wszystkie ściany.
— Boże, Naruto — woła Kushina i dopada do swojego syna.
— No to teraz narobiłeś bałaganu, Sasuke — Minato wzdycha, ale ja wciąż nie wróciłem z podróży na Marsa.
Mrugam zdumiony. Oszołomiony.
Nie rozumiem, co się dzieje. Nie rozumiem, co właśnie zrobiłem. Słowa jak naboje wystrzeliwują w moje sumienie, jak zaspa śnieżna spadają mi na głowę i jak wrzątek wślizgują mi się do gardła, ale ja jestem jak sparaliżowany.
Nic nie mówię.
Nie przepraszam.
Na niepewnych nogach idę w stronę schodów i próbuję się po nich wspiąć, zniknąć z tego świata, przenieść się do innego stanu, zamienić się w jaszczurkę i przedostać się na pustynię, gdzie uschną mi kości i zgnije mi ręka albo może rzucę się w sztorm i rozbije się o górę lodową; nie wiem. Straszliwie nie wiem, co mam zrobić. Może wypadnę poza nawias ciała i zmienię imię, zbuduję sobie całkiem nową osobowość i zdobędę szansę na przyszłość; tego też nie wiem.
Po prostu musisz iść dalej, mówię sobie. Musisz wejść do pokoju i przekręcić zamek. Musisz zniknąć za drzwiami. Musisz przestać istnieć na dzisiejszy wieczór.
— Sasuke — słyszę za sobą.
Wsadzam długopis w uszy i głuchnę.
— Sasuke.
Schody są niczym drabina. Stawiam je w pionie, ale one się przechylają, jakby nie chciały zostać złapane. Wchodzę po nich, ale ciągle się tylko potykam i czuję się tak, jakby ta wędrówka miała się nigdy nie skończyć. Drewno porasta skałami. Na czubku widzę mech. Może znajduję się w górach, a nie w domu.
Może powinienem rzucić się w przepaść.
Tak. Może tak.
— Sasuke. — Już nie słyszę.
Chciałbym przysiąść na czubku drzewa i spojrzeć na siebie oczami ptaka. Chciałbym zamienić się w agrafkę i spiąć frazy fruwające w powietrzu w jedną całość. Chciałbym pożyczyć muszlę od skorupiaka i wsłuchać się w szept ciszy. Chciałbym być duchem i tańczyć z kurzem, podczas gdy świat popadałby w ruinę.
Ale jest zupełnie na odwrót.
— Sasuke. — Woła ktoś z nadzieją.
To tylko ja popadam w ruinę. Nie jestem skorupiakiem i nie potrafię zrozumieć szeptu. Jestem rybą wyrzuconą na brzeg i zaczynam się dusić.
Chwytam za klamkę i otwieram drzwi. Wpadam do pokoju jak śnięty, odurzony, bez grama wody w ciele i słyszę trzask i czuję ręce na sobie, które próbują pchnąć mnie w głąb.
I widzę Naruto.
— Znudziło mi się już wołanie.
Klucz w zamku się przekręca.
To chyba jeden z dłuższych rozdziałów, jakie przyszło mi napisać w errorze, dlatego byłabym bardzo wdzięczna za jakieś własne przemyślenia, może dłuższy komentarz z odczuciami po przeczytaniu - bo pewneeee rzeczy się już troszkę wyjaśniły. Jeszcze jeden rozdział i skończą się tajemnice, dlatego znowu, fajnie byłoby poznać wasze zdanie!!
Całuski i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top