24.

Jestem guzikiem zagubionym w kieszeni spodni. Nie mam ciała ani świadomości. Tańczę z nitkami i przyjaźnie się z porzuconymi monetami. Niepewnie zwiedzam zakamarki podszewki, uwikłany w dziwną znajomość z przemijającym kurzem, który gna przed siebie, a ja próbuje go dogonić, bo obiecał mi nieśmiertelność gwiazd na niebie i tornado przeżyć, ale mi się wymyka.

Macha mi dłonią na pożegnanie i znika, ponieważ jest obywatelem świata. Nie mogę go zatrzymać. Nie mogę go zmusić, by mnie wybrał. Jego zadaniem było wyrwanie mnie z letargu: zademonstrował mi, co się ze mną stanie, gdy za długo będę krążył po własnej kieszeni w poszukiwaniu komfortu.

Zostanę sam.

Ale to tylko pozory.

Bo już zawsze będę gonić za tym, czego nie mogę mieć. Życie przeminie mi na pożądaniu niepożądania.

🌙☀️

Morze wydaje się wściekłe. Bije falami o brzeg i zatapia szorstkie skały pod kipielą gniewu. Słońce dotrzymuje mu towarzystwa i uczepia się ostrymi promieniami cudzych ramion, jakby próbowało zafundować im oparzenia trzeciego stopnia. Piasek wysechł na wiór i zamienił się w węża, który kąsa po łydkach.

A może nie.

Może to tylko ja. Może przemieniam się w koniec świata. Może serce dudni mi w uszach tak głośno, że robię się głuchy. Może ręce mi tak trzęsą, że nie potrafię zapiąć plecaka. Może książka wypada mi właśnie z rąk i uderza o ręcznik, którego zapomniałem spakować, choć zbieram się do tego już trzeci raz.

A może jestem łabędziem o nienaturalnej długiej szyi i próbuje zobaczyć, gdzie jest Naruto. Może interesuje mnie to tak bardzo, że moje nogi wzrastają w ziemię, ręce są krzywo przyszytymi ściegami w materiale i nie nadają się do niczego. Może zamiast powietrzem oddycham ładunkiem wybuchowym i eksploduje od środka.

Może tak właśnie jest.

Nie ruszam się z miejsca. Patrzę tępo przed siebie i nie potrafię przypomnieć sobie do czego służą powieki i dlaczego powinienem mrugać. Książka leży pod moimi nogami. Zakładka zniknęła pod piaskiem. To i tak nieistotne, ponieważ nie przeczytałem ani jednej strony, odkąd tutaj przyszedłem. Właściwie nie zrobiłem jeszcze wielu innych rzeczy.

Nie powstrzymałem Naruto, gdy miałem okazje.

Nie powstrzymałem siebie, chociaż powinienem.

Nie odkochałem się, chociaż rocznica mojego zawodu zbliża się wielkimi krokami.

Teraz powinienem wstać i odejść, ale nawet tego nie potrafię zrobić. Ponieważ ubrania Naruto leżą obok. Niebieski ręcznik jest podwinięty i w połowie przysypany piaskiem. Plecak zagubił się w rogu. Samotna skarpetka flirtuje z zieloną koszulką pod nieobecność drugiej połówki. Butelka z wodą cała się spociła od tego upału. Buty zwrócone są w stronę wyjścia z plaży.

A ja szukam kolejnych powodów, dla których nie powinienem stąd uciec. Okazuje się, że mam ich całą masę:

Naruto nie wrócił.

Nie widzę Naruto.

Morze jest zbyt morskie.

Słońce zbyt słoneczne.

Mój kręgosłup jest stuletniemu drzewem, gdy wychylam się do przodu. Moje oczy są zmrużone. Usta zacięte w wyrazie skupienia. Zawarłem nieuczciwy pakt z diabłem i postanowiłem przestać mrugać do końca życia w zamian za wypatrzenie Naruto, ale zostałem oszukany. Zabawiono się moim kosztem. Właściwie moje oczy zostały wrzucone do garnka trolla, który gotuje z nich teraz zupę. Podebrał mi także wielki palec u stopy i nie mogę odejść, bo każdy krok kończy się upadkiem. Czeka mnie powolna śmierć z własnej głupoty. Troll przywiąże mnie do skały i godzinami będzie na mnie patrzył, obmyślając nowe sposoby obrabowania mnie z części ciała.

Stanę się bezcelowym Prometeuszem przeznaczonym wyłącznie do konsumpcji.

Już zaraz.

Za chwilę.

Ale mam także drugi palec u stopy. Mogę zacząć kuśtykać i wynieść się z tej plaży. Zawędruje gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie i będę wiódł żywot pustelnika. Umrę z godnością i zapomnę o tym, co mi się przydarzyło.

Zapomnę, że byłem jedynie przekąską przed daniem głównym.

Zapomnę też o kilku innych rzeczach.

Zapomnę o Naruto.

Mógłbym tak zrobić. Mógłbym także przemienić się w latawiec i odlecieć albo wsiąść na smoka, który znalazłby magiczny portal i porwałby mnie do innego świata. Mógłbym zrobić wiele rzeczy, ale wszystkie zakończyłyby się niepowodzeniem, ponieważ wciąż tu jestem. Siedzę na ręczniku, na głowie mam czapkę Naruto, a w klatce piersiowej utknął mi tajfun. Odczuwam wstyd na myśl o swoim zachowaniu. Cierpkie zażenowanie przykleiło mi się do podniebienia, czerwień piwonii opadła na kark, a myśli są rozerwaną poduszką z fruwającym pierzem.

Po prostu stąd idź, myślę.

To przecież takie proste.

Nie ma tutaj nic do rozumienia.

Czasami trzeba stawiać kroki nawet jeśli straciło się nogi. Czasami trzeba odejść nawet wtedy, kiedy ma się ochotę zobaczyć alternatywną wersję opowieści. Czasami nie warto uwzględniać innych ludzi jako możliwości, kiedy oni nigdy nie brali cię nawet pod uwagę. Czasami po prostu potrzeba czasu.

Sekundy.

Minuty.

Może godziny.

To, co musisz zrobić, to odczepić się od skały i runąć w przepaść. Czekanie na nic jest gorsze niż śmierć. 



Jutro/w piątek/w sobotę/do końca tygodnia wrzucę dłuższy, już taki, no, cóż, z pompą i prawdziwym dramatem w tle, bo teraz to byliśmy jeszcze w powijakach, także.... (trochę żartuje, ale trochę nie..........)

W każdym razie - dziękuję wam bardzo za każdy głos i komentarz, który po sobie zostawiacie, bo pewnie rzadko to mówię, zbyt rzadko, ale jestem bardzo, bardzo wdzięczna. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top