23.
Rozdział. Tylko że to wspomnienie.
Grecja znalazła lek na nieśmiertelność i zatrzymała się w czasie.
Wczoraj uległo zamrożeniu.
Z tego powodu dzisiejsze niebo jest usiane tymi samymi chmurami przypominającymi watę cukrową. Wiatr znowu zaszył się w kryjówce i postanowił nie wyściubiać z niej nosa. Piasek jest tak samo nagrzany i w spokoju wyleguje się na plaży, a morze z nudów kolejny raz postanowiło z fal wydziergać błękitny szalik i zawiesić go na swojej nieruchomej szyi.
Nic się nie zmieniło. Jest tak, jakby ziemia uciekła na inną planetę, gdzie minuty noszą imiona godzin.
Ale zwykłość tego dnia jest kłamstwem.
Ponieważ między mną a Naruto coś się dzieje. Nasze spojrzenia stały się nerwowe. Nasze ręce są pełne pretekstów, gdy przypadkiem na siebie natrafią. Usta podszyte są miękkim uśmiechem. Płuca zachowują się tak, jakby ktoś zamknął w nich wszystkie słowniki świata i teraz nie mogą oddychać przez ilość zalegających w nich słów. Nocami dzielimy jedno łóżko, choć nie ma ku temu żadnych powodów. Nocami snujemy wspólną przyszłość. Nocami dotykamy się barkami i patrzymy w sufit, udając, że nad sobą mamy gwiazdy. Opowiadamy historie, których chcemy być częścią, ale żadne z nas nie mówi tego głośno.
Nocami oczy mamy utkwione w sobie i tylko brak odwagi nie pozwala nam nic z tym zrobić.
Moje ramiona nigdy do nikogo tak nie pasowały, jak pasują do pasa Naruto. Nigdy o nikim nie myślałem w ten sposób. Nie dbałem o nastrój drugiej osoby ani nie zwracałem uwagi na zachowania niepasujące do złożonych deklaracji. Nie rozróżniałem podarowanych emocji od tych, które miało się ochotę ukryć przed światem. Każde tak oznaczało dla mnie wyłącznie tak. Każde nie było po prostu odmową.
Kolor niebieski nigdy wcześniej nie miał tylu odcieni, co mają oczy Naruto.
Blond włosy przestały być tylko włosami, a stały się świeżo ściętą pszenicą. Przybrały barwę najczystszej próby złota. Skradły ciepło słońcu i zasadziły cały ogród słoneczników.
Cudze dłonie nie były idealne we wszystkim, co robiły. Świat nigdy wcześniej nie przybrał imienia człowieka.
A ja nigdy wcześniej nie zakochałem się w nikim. Nigdy wcześniej nie bałem się tak własnych uczuć. Nigdy wcześniej nie chciałem komuś oddać swojego serca i uciec w obawie przed tym, że zechce mi je zwrócić.
Nigdy wcześniej.
Dopóki nie poznałem Naruto. Dopóki w piaskownicy nie dostałem w głowę wiaderkiem, gdy mieliśmy po pięć lat. Był wtedy środek lata i dzień wcześniej do domu obok wprowadziła się rodzina z okropnym, rozwrzeszczanym dzieckiem. Moja mama bez pytania zaciągnęła mnie przed ich drzwi, by nas sobie przedstawić. Pamiętam, że byłem wtedy schowany za jej nogą, tylko jednym okiem zerkając zza jej spódnicy na Naruto. Twarz miał wciąż czerwoną od płaczu i pociągał gniewnie nosem. Wyglądał, jakby wypłakał cały wodospad łez i jeszcze nie skończył, a ja nie potrafiłem przestać się krzywić na jego widok. Wyglądał okropnie. Kolana miał zdarte i nie miał jednego zęba z przodu, a mimo to spoglądał na mnie wyniośle spod zmrużonych powiek.
— To jest Sasuke — powiedziała moja mama.
— A to jest Naruto — odpowiedziała jego.
Nie wiedziałem, jak mam się zachować, wiec po prostu stałem i obserwowałem, co Naruto zrobi, ale on mi się tylko bardzo długo przyglądał. Marszczył na zmianę brwi i zaciskał pięści.
W końcu moja mama popchnęła mnie w jego stronę i kazała się przywitać.
A więc wyciągnąłem rękę w jego kierunku.
A on wystawił mi język, krzyknął, że nigdy się ze mną nie zakoleguje i uciekł do domu, trzaskając za sobą drzwiami. Spojrzałem zdumiony na mamę, a ona tylko uśmiechnęła się łagodnie w moją stronę. Kushina powiedziała, że Naruto od samego rana zachowuje się w ten sposób, ale w końcu mu przejdzie.
Następnego dnia siedziałem w piaskownicy i lepiłem zamek z piasku. Moja mama odprowadziła mnie na plac zabaw i gdzieś zniknęła, mówiąc, że za chwilę wróci. Nie byłem nieposłusznym dzieckiem, nigdy też nie przyszłoby mi do głowy, by robić jej na złość i uciekać, więc w spokoju siedziałem i wsypywałem piasek do wiaderka. Wzniosłem już kilka wież i miałem zacząć robić podkop, gdy nagle usłyszałem głośny okrzyk, a gdy uniosłem głowę, zobaczyłem, jak w moją stronę biegnie Naruto.
Przewrócił się kilka razy, ale za każdym razem wstawał, otrzepywał tylko kolana i biegł dalej.
Usiadł naprzeciwko mnie i zachowywał się tak, jakby zobaczył wyjątkowo brzydkiego robaka. Krzywił się i mamrotał coś pod nosem. Ja robiłem podkop potrzebny dla fosy. Naruto nie zabrał swoich zabawek, wiec już chwilę później próbował zabrać moje. Gdy spuszczałem wzrok, podbierał mi łopatki. Gdy na chwilę odwracałem głowę, by zobaczyć gdzie jest mama, sięgał po grabki.
Gdy chciał ukraść mi moje ulubione czerwone wiaderko, złapałem go za rękę.
— Nie możesz zabierać moich rzeczy bez pytania — powiedziałem i szarpnąłem za plastikową rączkę.
Naruto spojrzał na mnie gniewnie i też za nią pociągnął.
— Potrzebuje tego, żeby zbudować zamek! — krzyknął i próbował odtrącić moją dłoń. — Oddaj mi to albo zniszczę ci wszystkie wieże.
Złapałem go mocniej. Uniosłem brodę hardo do góry.
— Nie.
W odpowiedzi uśmiechnął się złośliwie małym uśmiechem i kopnął stopą w najwyższą z wież.
Policzki zrobiły mi się czerwone ze złości.
Miałem ochotę uderzyć go w twarz i wsypać mu piasek do spodni, ale wiedziałem, że nasze mamy nas obserwują, więc po prostu puściłem jego dłoń. Tylko że zrobiłem to zbyt nagle i zbyt specjalnie, więc Naruto przez nieuwagę zachwiał się i poleciał na łopatki.
Wiaderko uderzyło go w twarz.
Rozległ się krzyk.
Spojrzałem na niego, zdumiony. Wyglądał, jak mały szczeniak, który zgubił drogę do domu. Oczy znowu miał czerwone od wstrzymywanego płaczu. Usta nadęte od grymasu. Jego włosy były potargane, w nieładzie. Było w nich pełno piasku.
Krzyczał, ale nie miałem pojęcia co takiego.
Ponieważ zaniosłem się śmiechem. Złapałem się za brzuch i po prostu się śmiałem. Z niego. Z jego nachmurzonego wyrazu twarzy, a także tego, że prawą stronę czoła miał całą czerwoną od uderzenia.
Przypominał moje ulubione wiaderko i nie mogłem przestać się uśmiechać.
Naruto nie podzielał mojego entuzjazmu. W furii poderwał się do siadu. Wbił we mnie spojrzenie niebieskich oczu, które wtedy wyglądały jak fale roztrzaskujące się o brzeg, a potem chyba się w nim zakochałem.
Bo potem rzucił mi wiaderkiem prosto w głowę i po raz pierwszy usłyszałem jego śmiech. Cichy, przesiąknięty niedawnym płaczem. Był trochę szczekliwy i nienaturalnie wysoki.
Był idealny.
Naruto był idealny. Z wiatrem rozwiewającym mu włosy i uśmiechem wielkości Słońca. Z twarzą czerwoną od uderzenia. Starł łzy z policzków, do których przykleił się piasek, i wyszczerzył się w moim kierunku. Zaraz jednak spoważniał.
Łzy znowu nabiegły mu do oczu.
— Nie mam przyjaciół — wyszeptał tak cicho, jakby robił to sam do siebie. — Musiałem zostawić mojego przyjaciela w innym mieście i teraz nie mam nikogo. Moi rodzice są głupi i chcą teraz tutaj mieszkać. — Zamilkł na sekundę. Podciągnął nosem. — Ale ja nie chcę tutaj mieszkać. Chcę mojego przyjaciela.
Poczułem pieczenie pod powiekami. Zacisnąłem usta. Zacząłem kopać w piasku, rozrzucając go na boki. Zniszczyłem wszystkie wieże. Bolały mnie płuca i trzęsły mi się ręce. Usłyszałem jeszcze jedno podciągnięcie nosem i zatrzymałem się. Uniosłem głowę do góry. Cały świat mi się rozmazał i widziałem tylko Naruto. Patrzył na mnie z ustami drążącymi od smutku.
Chwyciłem za moje ulubione czerwone wiaderko i za grabki, i za wszystko co posiadałem, i podsunąłem to w jego stronę.
— Ja będę twoim przyjacielem — powiedziałem.
Teraz wiem, że to wszystko było kłamstwem. Nie chcę być jego przyjacielem.
Chcę być kimś o wiele ważniejszym.
I nie wiem, ile jeszcze wytrzymam, udając, że wcale tak nie jest.
🌙☀️
Nie wiem, co ja sobie myślałem.
Musiałem zgubić mózg po drugiej stronie lustra, ponieważ nie ma opcji, że to się uda. Tyle może się wydarzyć po drodze, istnieje tyle powodów, by wyrzucić ten pomysł z głowy i zakopać go pod drzewem, którego nikt nigdy nie znajdzie, przykryć go kasztanami i starymi liśćmi, które dotrzymają mu towarzystwa przez cztery pory roku. Jesień będzie płakać deszczem i pomysł zgnije. Zima zamrozi go na kość i każe położyć się spać. Wiosna przebudzi się z nim do życia. Lato zasypie go dojrzałymi owocami i on sam dojrzeje. Zatoczy pełen cykl, a ja po niego nie sięgnę.
Pozwolę mu się rozsypać, jak rozsypują się kamyki ze wzgórz, gdy nieostrożna noga przystanie na krawędzi. Pożegnam się z nim, ale zachowam go w głowie na wieczność. Będę wspominać go z czułością, myśleć, że może w innym życiu będę miał dość odwagi, by powiedzieć Naruto, co czuje.
Tak. Może kiedy indziej. Może nigdy.
Tak byłoby dobrze.
Tak byłoby najlepiej.
Ale on wyglądał tak idealnie, gdy słońce chowało się za horyzont i jego oczy były utkwione we mnie, usta miał rozciągnięte w uśmiechu i przysiągłbym, że muzyka w moim sercu nagle przyśpieszyła, krew uderzała mi falami o żebra i wszystko wirowało od emocji, wargi pękały mi w szwach od słów i chciałem pluć frazami. Chciałem podarować mu bukiet kwiatów w kolorze jego włosów i posadzić drzewo na tyle duże, by dorobić do niego huśtawkę, żeby mógł na niej usiąść i poczekać, aż zniosę mu cały świat do nóg i obiecałbym mu, że będzie moim jedynym, ale już nie tylko przyjacielem, bo chcę go dzisiaj i jutro, i każdego kolejnego dnia.
— Naruto?
🌙☀️
Moje serce musiało pęknąć. Moja głowa odłączyła się od karku i teraz tkwi pod moimi nogami, bezużyteczna.
Głupia.
Naiwna.
Ja jestem naiwny.
Po co to zrobiłem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top