22.

W międzyczasie zdążyłem kilkukrotnie zmienić pozycję. Leżałem już na plecach, brzuchu, a nawet stałem. Przechadzałem się plażą, rozkopując piasek w stronę nieba. Moczyłem nogi w ciepłym morzu, a fale rozbijały się o moje łydki. Przemierzałem całe kilometry, ale tak naprawdę tylko w mojej głowie. W rzeczywistości wciąż siedzę w miejscu, znieruchomiały. Zaczytuje się w akapitach bez znaczenia, zliczam kartki w książce i sam już nie wiem, po co tak właściwie tutaj jestem.

Naruto biega za piłką od przeszło godziny i nawet nie przypomina kogoś, komu jest blisko do zmęczenia. Skacze, wyrzuca ręce w powietrze, a gdy uda mu się celnie odbić, przybija sobie piątki z ludźmi, których jeszcze godzinę temu nie znał. Krótkoterminowe znajomości nie są dla niego problemem. Potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji, nie cierpi na zażenowanie, wstyd go nie dręczy, nie przetrzepuje cudzych słów, próbując doszukać się drugiego dna.

Naruto po prostu jest.

Żyje w teraźniejszości i nie zapuszcza się dalej niż na przedsionek własnego nosa. Dla niego wszystko wydaje się być takie proste. Jego świat musi składać się wyłącznie z potwierdzeń i zaprzeczeń, prostych ciągów logicznych, które prowadzą go dokładnie tam, gdzie chce się znaleźć. Chce grać na plaży w siatkówkę? Po prostu to robi. Ma ochotę namieszać mi w głowie dziwnym zachowaniem? To po prostu się dzieje.

Ja zastanawiam się tak długo, że wszystkie szanse uciekają mi sprzed nosa.

Powinienem podziękować mu za czapkę. Powinienem coś wtedy powiedzieć. Ale nie zrobiłem tego i już nigdy nie zrobię, bo chwile szybko tracą na świeżości, a słowa wietrzeją jak stare kwiaty w wazonie. Nie wydaje mi się nawet, że on o tym pamięta. Prawdopodobnie nic to dla niego nie znaczyło.

Prawdopodobnie dla mnie znaczyło to więcej niż wszystko co zdarzyło się do tej pory.

🌙☀️

Po upływie miliona stuleci Naruto w końcu dopada zmęczenie. Żegna się ze wszystkimi głośno, z niektórymi wymienia się klepnięciami w plecy, zaśmiewa się tak dźwięcznie, że wszystko słyszę, choć próbuję go ignorować, a potem biegnie w moją stronę, jak wycieńczony szczeniak. Rozkopuje piasek wkoło, spodenki wiszą mu luźno na biodrach i mięśnie brzucha odznaczają się bardziej niż zazwyczaj.

Dobrze, że nie zwracam na niego uwagi, bo inaczej dostałbym zwarcia w mózgu.

Chwileczkę.

Zapomniałem.

Jednak go dostaje.

Niespodziewanie obrywam lokomotywą prosto w twarz i zapowietrzam się, być może para idzie mi uszami i być może właśnie odbywa się mój pogrzeb. Nie jestem pewny. Nie mam czasu, żeby się nad tym zastanowić. Posiadam go ledwie tyle, żeby zsunąć głębiej czapkę na czoło i udawać, że nie czytam jednej i tej samy strony od przeszło godziny.

Długi na metr siedemdziesiąt dziewięć cień przesłania mi słońce.

— Cześć — rzuca jego właściciel.

Cześć. Na razie. Czy mógłbyś już sobie stąd pójść? Tak myślałem, że nie, właściwie nawet na to nie liczyłem, gdy ręce Naruto robią się kapryśne i kradną moją książkę.

Unoszę głowę do góry.

Jego oczy już mi się przypatrują.

— Oddaj to — mówię, ale tylko zgrywam chojraka. — Pewnie masz spocone dłonie. To mało higieniczne.

Nawet nie drgnie.

— Dlatego właśnie chcę pójść popływać.

— Do tego nie jest ci potrzebna moja książka.

— Byłem ciekawy, co przykuło cię do tego ręcznika na tak długo. — Uśmiecha się krzywo. — Przynajmniej czapka ci się przydała.

Teraz moje dłonie robią się spocone.

— Słucham?

Naruto patrzy na mnie jakoś dziwnie. Zbyt długo. Zdecydowanie zbyt intensywnie. Unosi książkę wysoko do góry. Kartki zaczynają fruwać niesione wiatrem. Moje tętno odlatuje razem z nimi.

— Słońce jest ostre — odpowiada. — Bez czapki ciężko by ci się czytało.

— No tak.

Cieszę się, że siedzę, bo inaczej mógłbym się przewrócić. Dopada mnie ulga tak wielka, że kręci mi się w głowie. Oraz zawód tak głęboki, że nie potrafię ukryć rozczarowania. Oczywiście, że tamten gest nie miał dla niego żadnego znaczenia.

Oczywiście, że jestem głupi.

W dodatku naiwny.

Naruto nie przejmuje się moją lakoniczną odpowiedzią. Oddaje mi książkę i już zaraz siada na swoim ręczniku, który jest bardzo blisko mojego, a ja jestem bardzo bliski, by dostać udaru słonecznego. Ramię Naruto dotyka mojego. Łokieć dotyka mojego. Głowę ma wyprostowaną, spojrzenie utkwione w błękitnym morzu przed nami.

Przez chwilę bawi się piaskiem, przepuszczając go między palcami.

— Chyba spaliłem sobie ramiona — odzywa się w końcu, ale jego głos nie wyraża niczego. — Tatuaż mnie piecze. Myślisz, że będę miał raka skóry?

Jestem tak zdezorientowany jego słowami, że zapominam się odezwać. Naruto drapie się po karku. Próbuje zwrócić twarz w kierunku, gdzie ma tatuaż, ale szybko się poddaje. Chce do niego sięgnąć ręką, ale go powstrzymuje.

Naruto zerka na mnie pytająco.

— Zostaw — mówię i chwytam go za nadgarstek. — Powinieneś posmarować go kremem z filtrem, zanim w ogóle poszedłeś grać.

— Nie zabrałem ze sobą czegoś takiego.

Moje brwi schowałby się za włosami, gdybym im tylko na to pozwolił.

— W ogóle?

Uśmiech Naruto jest krzywo przyszytym kawałkiem cytryny.

— Przyznaje, że nie było to moim głównym zmartwieniem. Nie wróżyłem sobie oparzeń.

Puszczam jego rękę i obracam się do niego plecami. Oczy Naruto wypalają mi dziurę w plecach, podczas gdy ja przeszukuje plecak. Zaraz znowu obracam się w jego stronę i rzucam mu małą tubkę na kolana.

Naruto chwyta ją w locie.

— Przestań chodzić z głową w chmurach. — Mój głos jest poważny, spojrzenie twarde, a nawet nie rozumiem, dlaczego mnie to tak właściwie obchodzi. Jego oparzenia nie są moim zmartwieniem. — Zanim gdziekolwiek się stąd ruszysz, posmaruj się. I nie ciesz się tak. Dopiero zacznie cię boleć.

Ale uśmiech Naruto robi się tylko większy. Przypomina zepsuty spadochron, który zamiast się rozłożyć, owija się wokół ciała. Ciężko powiedzieć, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy.

Zerka na krem. Potem na mnie.

I przestaje się uśmiechać.

— Tylko że jest jeden problem — oznajmia.

Robi mi się słabo.

— Mianowicie? — Dłuższa cisza.

— Nie sięgnę. — Przerażenie wlecze mnie za kostkę do jaskini. — Musisz mnie posmarować.

— Nie ma opcji.

— Ale kiedy mnie piecze — wyrzuca błagalnie i znowu próbuje sięgnąć ręką do tyłu, ale znowu bezskutecznie. — Chce pójść się pokąpać, ale nie chce się spalić jeszcze bardziej. — Jego oczy robią się wielkie. Wyczekujące. Przypomina obrażone dziecko, któremu ktoś zabrał zabawkę. — Wszystko mnie boli. Ramiona mnie bolą. Łopatki mnie bolą. Nawet nos mnie boli. — Przerwa na zastanowienie się. — Może byłoby łatwiej wymienić, co mnie nie boli, bo właściwie boli mnie wszystko.

— Obróć się. — Tylko tyle.

Naruto nie traci czasu. Zwraca się do mnie plecami i przez ramię podaje mi krem z filtrem. Chwytam go drżącymi palcami i staram się nie przemienić w płytę tektoniczną. Właśnie znalazłem się w obszarze aktywności sejsmicznej i wystarczy mi zaledwie chwila, by sprowokować trzęsienie ziemi. Wyciskam krem na dłonie i utykam wzrokiem w plecach Naruto. Jego skóra jest czerwona i napięta, tatuaż dziwnie błyszczy, jakby był wężem i zrzucał z siebie właśnie naskórek.

Moje ręce zawisają w powietrzu.

Serce dudni mi w uszach.

Wpatruje się w księżyc powyżej jego łopatki i dopada mnie smutek wielkości wszechświata. Tęsknota rozrywa mi serce i to przestaje robić się zabawne. Nie mam pojęcia, co sobie myślałem. Nie przygotowałem żadnej wymówki. Zapomniałem zaszyć kieszenie i zgubiłem wszystkie kłamstwa. Zapomniałem być wściekły. Zapomniałem go odepchnąć.

Zapomniałem, że ja go kiedyś kochałem i może nigdy nie przestałem.

Może po prostu chcę go dotknąć i jestem zmęczony ciągłymi wymówkami.

Skóra Naruto jest taka, jak ją zapamiętałem. Jest miękka i pachnie bzem. Pieprzyk pośrodku jego karku ma się dobrze, ten na czubku prawego ucha także daje sobie rade. Wszystko ma się znakomicie. Wszystko jest na swoim miejscu i moje ręce też wydają się na nim być.

Jest tak, jakbym cofnął się w czasie. Jakby ktoś wymazał gumką ostatni rok z mojego życia.

Tylko że to nie jest prawdziwe.

Bo w rzeczywistości nic się nie zmieniło. W rzeczywistości on ma dziewczynę, dla której mnie zostawił, chociaż wyznałem mu swoje uczucia, a ja nie potrafię obudzić się z tego koszmaru.

W którymś momencie moje ręce musiały przestać się poruszać, bo Naruto bardzo powoli obraca głowę w moją stronę. Bardzo powoli zerka w moje oczy. Wydaje się zamyślony. Czujny.

Przeraźliwie, przeraźliwie piękny.

— Co jest? — pyta.

Czuję się nie na miejscu. Robię się nerwowy. Intensywność jego spojrzenia sprawia, że mam ochotę przemienić się w strusia i schować głowę w piasek.

O.

O.

Boże.

Jest tak okropnie.

— Nic. — Usta mam upuszczone z krwi. — Już skończyłem. Możesz już sobie iść.

Jego brwi się marszczą.

— Mam sobie iść?

— Nie chcę cię tu — mówię.

Zwraca się do mnie całym ciałem. Łydki. Kolana. Łokcie. Wszystko się między nami teraz dotyka. Motyle w moim brzuchu oszalały.

— Ale ja chce ciebie. — Nie.

— Naruto. — Jedno ostre słowo.

Jego oczy są takie głębokie.

— Tutaj. Chce ciebie tutaj. Nie chce mi się już pływać.

Patrzę na niego przerażony i nie potrafię oddychać. Głowa pęka mi na pół. Serce leży pod jego nogami, zdruzgotane. Nie rozumiem tego, co się ze mną dzieje. Niczego już nie rozumiem. Myślałem, że go nienawidzę, ale się myliłem. Myślałem, że nigdy mu nie wybaczę, ale okazuje się, że tylko siebie okłamywałem.

A teraz nawet nie potrafię siebie żałować.

— Proszę, idź stąd — błagam. — Po prostu zostaw mnie samego.

Być może w końcu dociera do niego powaga sytuacji, bo zrywa się na równe nogi. Ucieka wzrokiem gdzieś w bok. Jego spojrzenie nie chce mnie spotkać.

— Okej — mówi. — Okej. Już sobie idę. Pójdę popływać.

Obraca się.

I odchodzi. 

Taaa. Sasuke w końcu zdał sobie sprawę z tego i owego xd gratulujemy 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top