16.

Czasami myślę o tym, jak łatwo jest się potknąć, gdy nosisz buty za duże o pięć rozmiarów kłamstw. Jak łatwo jest wpaść w szczelinę, którą świat dla nas przygotował w odpowiedzi na ten przedziwny fenomen jawnej bezczelności, z którego wciąż ośmielamy się korzystać, próbując uchronić zajęcze serca przed nagą i poszatkowaną okrucieństwem rzeczywistością.


Jednocześnie myślę o tym, jak niewiele mamy możliwości.


Kiedy świat się konstruował, szczodrze podarował nam wolną wolę, a potem brutalnie postanowił ją odebrać, wyposażając nas w czujące serca i stawiając na naszej drodze ludzi, którzy nie potrafili się nimi zaopiekować.

Ponieważ wolna wola, myślę sobie, przestaje nią być, gdy zaczyna chodzić o drugiego człowieka.

Ponieważ możliwość wyboru jest odpowiedzialnością, o której chętnie zapominamy.

🌙☀️

Dojście do siebie zajmuje Naruto mniej niż nadgryzioną sekundę czasu.

Zakładki twarzy wypełniają mu się opanowaniem.

Po wszystkim wraca do stolika, szczerząc się od ucha do ucha, jak gdyby czegoś się dowiedział. Jak gdyby odkrył prawdę i teraz nie potrafi schować swojej dumy i radości i szczęścia przed ciekawskimi spojrzeniami postronnych obserwatorów.

Ja natomiast odzyskuje siły przez następne sto lat i przez kolejne dwieście próbuje powstrzymać swoje ciało przed zamienieniem się w talie kart wrzuconą do kałuży. Serce mi hiperwentyluje, tętniak pęka w mózgu, kości kruszą się jak połamane zapałki, myśli przypominają babie lato przez pomyłkę zamknięte w huraganie i jeszcze oczy Naruto patrzące w moją stronę postanowiły rozerwać ocean i skraść jego głębie.

Och.

Och.

Och.

Och jak ciężko mi się nagle oddycha.

Próbuję potrząsnąć głową, ale jego obraz nie znika, wspomnienia nie znikają i jego twarz jaśnieje mi przed oczami jak ogień odbijający się w tafli wody. To straszne, myślę. To straszne nie móc się uspokoić, gdy wszyscy cię obserwują, gdy wszyscy zdają się coś wiedzieć, coś kartować w myślach i ważyć moje gesty i moje uczucia zamknięte w dudniącym sercu i porównywać je z prawdą, o której tylko oni wiedzą.

To straszne i czas z tym skończyć.

Ponieważ mam dość tych wakacji, tych irracjonalnych sytuacji, którym jestem nieustannie poddawany. Mam dość mojego serca wyobrażającego sobie przyszłość jak z bajki, wierzącego głupio, że tutaj, tuż obok mnie, siedzi jego druga połówka, o której mówił Platon. Mam dość ciągłej niewiedzy, strachu przed tym, że zostanę przyłapany z uczuciami na rozwartych dłoniach. Mam dość wstydu, tego upokorzenia, które wlecze się za mną od ostatniego roku, które dotychczas prześladowało mnie tylko w snach, a teraz nęka mnie również pośród świadomych dni, by szydzić ze mnie bez umiaru, chichrać się pokątnie z mojej głupiej naiwności.

Ponieważ nieważne, co Naruto ma mi do powiedzenia i co próbuje tutaj osiągnąć. Nie można kogoś przyrównać do niemodnego ubrania, gdy rzeczywistość staje opozycją i zaczyna konfrontować cię z powszechnymi normami, a potem zażądać zwrotu, gdy dookreślisz swój styl. Człowiek nie jest niepasującą kurtką. Cudze uczucia nie są niedobranym kolorem spodni. Podarowane serca nie podlegają reklamacji.

D u s z ę s i ę

tymi grami, tymi podchodami i głupimi szeptami. Duszę się prawdą o sobie i niewiedzą o innych, a także tym, że nagle dopuszczam do siebie poronione możliwości i łudzę się nimi jak spragniony łudzi się mirażem wody na pustyni.

Problem jednak leży w tym, by chwycić po prawdę tak, by się nią nie pokaleczyć. Bo dla kogoś, kto cierpi na jej niedostatek może od zawsze, jest ona niczym czerstwy chleb zabarwiony trucizną. Ja jednak jestem o wiele bardziej głodny niż przestraszony konsekwencjami.

Dlatego zrywam z dramatycznością. Wypuszczam ukradkowy oddech i postanawiam zmierzyć się z rzeczywistością taką, jaka jest. Łapie rozbiegane myśli do słoika jak motyle. Zatrzaskuje wieczko.

I wsłuchuje się w rozmowę.

— Nie, nie, to za daleko.

— Raptem kawałek drogi stąd.

— Naruto nie będzie potrafił odróżnić obrazu od zwykłej sztachety nawet wtedy, gdy wskażesz mu dokładane różnice.

— Minato!

— Matki mają właśnie taką przedziwną tendencję do przecenienia swoich dzieci, prawda, Fugaku?

— W końcu te dzieci po kimś to dziedziczą, co nie, tato?

Se se se kundy uderzają o mój przełyk jak skrzydła nieuformowanych słów.

I te same

se

se

sekundy wylatują mi w końcu z ust.

— Z Naruto rozmawialiśmy o tym, że wolimy pójść pozwiedzać — mówię i to takie dziwne, gdy nagle dostaje uwagę pięciu par oczu.

Zapada chwila zawieszenia.

Powietrze kradnie cudze oddechy niedowierzania i przerabia je na duszącą atmosferę.

A potem już tylko cisza.

Cisza.

Cisza się ciągnie jak bezdroża okradzione z życia.

Szturcham stopą o krzesło Naruto i przez chwilę wygląda to tak, jakbyśmy byli parą kochanków na podobieństwo Romea i Julii. Przez chwilę znowu jesteśmy kompanami w morderstwie a nie podejrzanymi wskazującymi na siebie nawzajem palcami.

Wtedy czas postanawia mnie niespodziewanie cofnąć.

Znowu mam siedemnaście lat i przed oczami widzę, jak próbujemy z Naruto wymknąć się niespostrzeżenie wieczorem z domu, bo w naszym mieście otworzyli kino samochodowe i planujemy jeść popcorn pod taflą nieba, pić wykradzione piwo i śmiać się intensywnością melodramatycznych wyznań w jednym filmie.

Lecz zaraz mrugam.

I wspomnienia rozwiewają się jak my uciekający w nocy przez okno przed dorosłością.

Słyszę, jak Naruto mówi:

— Co...? A. Tak. Tak. Ja... Tak. Wypadło mi z głowy. Tak. Jest dokładnie tak jak mówi Sasuke, choć to dosyć zaskakujące, musicie przyznać, ale tak. Dokładnie.

Czuję, że na mnie patrzy.

I że wyszczerza się w uśmiechu. Potem przejeżdża palcami po karku. Zaraz znowu się wyszczerza. Jest jak Słońce, które spadło z orbity i teraz pali wszystko co napotkało na swojej drodze.

To jednak nie na nim skupiam swoją uwagę.

— Wolisz, Sasuke, pójść z Naruto niż z nami do galerii sztuki? — pyta moja matka i jej głos jest sumą niezrozumienia.

— Jest ładna pogoda — mówię.

— Jest ładna... pogoda? — powtarza pod nosem. — Chcesz pójść z Naruto, bo jest... ładna pogoda?

— A czy to ważne jaki jest powód? — wtrąca Naruto i koślawy uśmiech zakrada mu się znowu na wargi. — Zresztą, kto by chciał jakieś tam obrazy oglądać, kiedy możesz robić tyle ciekawych rzeczy, nie będąc zamkniętym w duszącym i śmierdzącym farbą pudle?

Ironia przylega do kącików ust Minato.

— No. Tobie to na pewno bez różnicy czy oglądasz kostkę brukową czy obraz — rzuca i dostaje w prezencie wściekłe spojrzenie od Kushiny.

— Gdyby Naruto chciał, na pewno mogłoby mu się spodobać...

— Mamo, ja nie jestem przygłupi, po prostu mam to w dup...

— Przecież powiedziałam gdybyś chciał, słuchasz ty mnie?

Oczy Naruto obiegają czaszkę.

— Daj spokój. Nie o tym jest rozmowa. No, to wiesz. — Macha ręką pomiędzy nami a nimi. — Nie o mnie.

I właśnie wtedy znowu natrafiam na scenę. Reflektory wyczekujących spojrzeń swoją natarczywością miażdżą mi z powodzeniem twarz.

Nagle robię się nerwowy.

— Czy to takie dziwne, że chciałbym po prostu się przejść? — Uciekam wzrokiem, bojąc się, że moje żałosne przedstawienie wyjdzie na jaw. — Dlaczego muszę się z tego w ogóle tłumaczyć?

— To dosyć zaskakujące — zauważa moja matka.

— Właściwie to bardzo zaskakujące. Wy ze sobą nie rozmawiacie — dodaje Minato i pierwszy raz od dawna ironia wyprowadza się z jego twarzy. Ale tylko na chwilę. — Jesteś może chory? Te same bóle brzucha co kiedyś?

Dostaje w twarz frustracją o wielkości kamienia.

— Nie jestem....

Naruto wzdycha.

— Jezu. Ludzie. Dajcie spokój. Zawzięci jesteście jak nie wiem. Poprosiłem Sasuke, żeby poszedł ze mną, bo wiedziałem, że chcecie iść oglądać jakieś smętne obrazy, a mi się nie bardzo to widziało. No. Ale że orientacje w terenie mam słabą, to poprosiłem go, żeby poszedł ze mną.

— I Sasuke się zgodził? Tak po prostu? Tak s z y b k o?

— Jezu. Tragiczny jesteś, tato. Zero w tobie delikatności.

— Niestety akurat tę cechę odziedziczyłeś w spadku po mnie.

— No chyba śnisz...

— Możemy już iść? — pytam, ale teraz już nie mam wątpliwości.

Nie mam wątpliwości co do tego, że coś jest tutaj nie tak.

Coś się dzieje.

A ja jestem zdeterminowany bardziej niż dotychczas, by odkryć prawdę. Ponieważ nie dałem się zapakować w ten samolot, by uczestniczyć w cudzych roszadach. Nie jestem pionkiem, który można przestawiać poprzez pola, by wykonał odpowiedni ruch.

Być może prawdą jest też to, że byłem głupi. Byłem głupi, ponieważ udawałem niezainteresowanego. Ponieważ chętnie zamykałem oczy na własne wątpliwości.


I nic mi z tego nie przyszło.


Płacimy za nasze dania. Wstajemy od stołu. Odchodzimy. Zatrzymujemy się na rozdrożu dróg, pomiędzy zagwozdką a odpowiedzią. Puk, puk. Puka decyzja, gdy nasi rodzice idą w lewo, a my w prawo.

Uśmiech Naruto jest wielkości Oceanu Spokojnego.

A ja usta mam pełne zdań.

Które odważam się wypuścić:

— To nie przypadek, że pojechaliśmy na te wakacje. — Patrzę w jego zaskoczone oczy. — To był twój pomysł. Twój plan. Nie moich rodziców. Nie twoich. Twój. Czego ty ode mnie chcesz?


Mija sekunda, podczas której nieskrywana radość odkleja mu się od ust.

I opada na podłogę, pozostawiając po sobie zaciśnięte wspomnienie. 


Mam nadzieję, że podobał wam się rozdział. I jeśli macie tylko ochotę, zostawcie po sobie jakiś komentarz, dłuższy bądź krótszy - byłoby mi bardzo miło!! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top