13.

Siedzimy w samym środku serca Włoch; Naruto z mojej prawej, moi rodzice naprzeciw nas, po lewej od nich rodzice Naruto. Prawie wszyscy zajęci są rozmową, prawie wszyscy przerzucają się nadgryzionymi zdaniami, kradną kęsy opinii i okruchy cudzego światopoglądu. Do twarzy przytwierdzone mają uśmiechy, śmieją się ustami w głos, dotykają ciekawskimi palcami cudzych ramion z utęsknieniem, z emocjami, których definicji nagle nie pamiętam.

Kelnerzy krążą wokół nas jak baletnice. Wyprostowani, schludni, z promiennymi oczami o różnych barwach, z wesołymi grymasami i miękkimi słowami na języku. Gotowi, by przyjąć od nas zamówienie.

Ktoś rzuca w przestrzeń:

— Mamy fantastyczną pogodę, prawda?

— Sugeruje, żeby przejść się później do galerii sztuki. To niedaleko, raptem kilkanaście minut drogi stąd — dodaje następny głos.

— Galeria sztuki? Napiłbym się raczej kawy. Dobrej. Czarnej. — I kolejny.

Wpatruje się w swoją kartę dań, utykam wzrokiem w wydrukowanych nazwach egzotycznych potraw, przystawek i deserów i czuje się tak, jakbym zamiast mózgu miał plusz, kłęby waty cukrowej nieprzydatne do niczego.

Próbuję wrócić na ziemię.

Próbuję wyostrzyć wzrok.

Próbuję zamrugać.

Próbuję tyle rzeczy że sam już nie wiem co jest następne, ale wtedy nagle czuję na sobie czyjeś spojrzenie, czyjaś łydka szturcha moją i ktoś się do mnie nachyla i szalone mrugnięcia opadają mi z powiek w popłochu.

Jest tylko jedna osoba, która zawsze mnie obserwuje.

— Co wybrałeś? — I pyta on.

Odpowiedź ześlizguje mi się z języka gotowa by uciec, ale w porę ją połykam.

Milczę. Przerzucam strony karty.

Naruto zagląda mi przez ramię, jego broda haczy o mój obojczyk, włosy łaskoczą nagą skórę ramion.

— Tylko nie bierz sałatki, proszę cię, Sasuke. Na wakacjach nie je się sałatek — mówi i jego głos jest poważny i chciałbym zrozumieć sens podarowanych mi słów, ale nagle nie potrafię się skupić, nagle słyszę tylko swoje imię i to, jak jego usta miękko je obejmują.

Jakby było słodkimi truskawkami, a nie zbiorem przypadkowo zestawionych ze sobą liter.

Jakby sprawiało mu przyjemność.

Mrugam ociężale.

A potem bardzo, bardzo powoli obracam głowę w jego stronę i nasze oczy przystają naprzeciw siebie niczym witający się ze sobą kochankowie, mówiący hej, gdzie byłeś cały ten czas? Kropelki jego błękitu skrzą się w słońcu jak diamenty i czuję się jak złodziej, bo chciałbym skraść je wszystkie.

— Słucham? — Jedno ułamane słowo dezorientacji.

Uśmiech delikatny jak płatki róż wślizguje się na wargi Naruto.

— Nie bierz sałatki.

— Aha.

— Czyli nie weźmiesz sałatki?

Cisza.

— Sasuke?

Chyba marszczę brwi.

— Co? A. Tak. Oczywiście.

Patrzy na mnie z niespodziewaną troską, emocjami tak gęstymi, że wypływają z jego oczu i opadają na usta, które przestają się uśmiechać.

— Wszystko w porządku?

— Tak — mówię. Nie, chyba zwariowałem, tego mu nie mówię. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje, tego też mu nie mówię.

Słońce przemienia się w żywice i kroplami ścieka na oczy Naruto, które są łagodne jak niebo i chmury i ciepłe jak letni deszcz i myślę sobie, że świat jest dla niego bardzo łaskawy, podczas gdy ja czuję się tak, jakby wraz w wiatrem na moją głowę spadły cegłówki.

Ponieważ nie potrafię rozgryźć tego, co mam przed sobą.

Ponieważ coś się zmieniło. Ponieważ Naruto się zmienił.

Wygląda tak samo, pachnie tym samym bzem i radością, jego usta w ten sam sposób wyciągają się w uśmiechu, gdy na mnie patrzy, jego spojrzenie jest głębokie, pełne emocji, włosy opadają złotymi kosmykami na skronie i brwi zadziwiają się w ten sam sposób. Wargi łowią te same spokojne oddechy, policzki są promienne, obsypane okruchami życia i ciało pamięta te same reakcje, spina i rozluźnia się w ten sam sposób, barki są wyprostowane, dumne i odważne, a palce długie i pewne, gdy dotykają mojego nadgarstka i próbują mnie zbudzić, ponieważ

to ze mną coś się stało

ponieważ

czuje się tak, jakbym moje kości się roztopiły, jakbym nie potrafił zapanować nad swoim sercem, w którym nagle znajduje się stado kolibrów i one uderzają o moje płuca i nie mogę zaczerpnąć tchu i nie rozumiem

niczego nie rozumiem

nie rozumiem dlaczego tak ciężko odwrócić mi wzrok, dlaczego nie mogę uciec, choć już wcześniej przemierzałem maratony, zdobywałem szczyty zobojętnienia i nurkowałem w oceanach kłamstwa, wygrywałem medale, które ciążyły mi się na szyi jak zbyt ciasne krawaty, a teraz nagle gubię trasę, zapominam o tych wszystkich kilometrach, które pokonałem w bólu, które zmierzyłem wzdłuż i wszerz i nagle wszystko się niweczy, nagle przegrywam i jestem nikim więcej niż oszustem na ostatnim miejscu.

Siła tego odkrycia mnie poraża. Jest jak seria pocisków wystrzelona w moja głowę, moje oczy, klatkę piersiową i gardło.

Usta mam odrętwiałe, spierzchnięte brakiem słów.

Palce Naruto materializują się na moim łokciu, dotykają mnie czule i są jak zatroskany rodzic próbujący uchronić swoje dziecko przed piętnem okrutnego świata.

— Sasuke — mówi Naruto przez najkrótszą z sekund. — Sasuke — powtarza, choć chyba tylko w mojej głowie. — Sasuke — mówi znów i tym razem się budzę.

Odchylam się.

Stopą uderzam w jego krzesło, które odsuwa się w tył na odległość żałosnego komfortu.

Naruto patrzy na mnie zdumiony.

— Wydawało mi się, że masz coś na twarzy, ale jednak się pomyliłem — rzucam do punktu nad jego głową. — Wszystko w porządku z twoją twarzą.

— Dlaczego kopiesz moje krzesło?

Oczy utykają mi we mgle, kiedy próbuje na niego nie patrzeć.

— Powinieneś siedzieć na swoim miejscu.

— To było moje miejsce. — Głos pełen powątpiewania.

— Twoje miejsce jest dalej.

— Chcesz podzielić stolik na połowy jak w przedszkolu?

— Być może.

— Okej — stwierdza z naiwnie udawaną obojętnością.

— Tak.

Kiwam głową dla powagi, ale jestem jedyną osobą, która jej potrzebuje i która ośmiela się w nią wierzyć.

W tym samym momencie intensywność spojrzenia Naruto chce mnie zabić.

Odrywam wzrok od nieistniejącej kropki w powietrzu i przeskakuje nim do przodu, na kartę dań i przypominam sobie, że powinienem coś wybrać i tak tak tak tak, odsuń się ode mnie, przestań dotykać mnie wzrokiem, przestań przyklejać ten rzewny smutek do warg. Przestań być zdumiony, zatroskany, uszyty z tak oczywistych emocji.

Przestań...

— O czym wy dwaj tak szepczecie? — pyta Minato, a ja mrugam, a potem znów mrugam.

Niemądrze zapomniałem o ich istnieniu.

— O niczym szczególnym — rzucam sztywno do wydrukowanych nazw na karcie.

— Tak. O niczym szczególnym — mówi Naruto, ale zaraz dodaje: — Sasuke myślał, że mam coś na twarzy, ale nie mam, prawda, Sasuke?

Moje usta uchylają się jak u muchołówki, która próbuje złapać dźwięki zamiast pożywienia.

Minato nie ma tego problemu.

— Myślę, że tutaj chodziło po prostu o twoją twarz jako twarz — stwierdza i wzrusza ramionami. — To zasadniczy problem.

Jestem słupem soli.

— Dlaczego zawsze odzywasz się w najbardziej nieodpowiednich momentach? Wszystko mi rujnujesz — Naruto wzdycha, a Minato się śmieje i zaraz już wszyscy się śmieją.

Wszyscy oprócz mnie.

I mojego ojca.

Unoszę głowę, napotykam zdziwionym spojrzeniem ich twarze i wygląda to tak, jakby dzielili ze sobą jakiś dziwny sekret; szalony sekret, chory sekret, który nie powinien być nazywany sekretem, skoro prawie wszyscy o nim wiedzą. Sekrety nie powinny być dostępne każdemu jak jabłka za płotem, jednocześnie będąc nieosiągalnymi dla tych, którzy urodzili się ze zbyt krótkimi rękoma.

Próbuje je chwycić, ale ogonki uciekają mi spomiędzy palców, obły kształt zaczyna falować i

ud

ud

uderzają o ziemię, rozkwaszone.

Oczy moje i ojca spotykają się w połowie powietrza. Bogate w coś, co w kształcie przypomina gorzki zawód, chociaż tkwimy po tej samej stronie płotu, chociaż pod naszymi stopami leżą te same rozkwaszone jabłka.

Natomiast oczy mojej matki są kruche, ciepłe i przyobleczone w matczyną troskę. Jej palce dotykają ramienia mojego ojca, który pozbawia nas kontaktu wzrokowego tak nagle, jakby przez cały ten czas trzymał pomiędzy nami naładowany ładunkiem widelec, który w każdej chwili groził porażaniem i wtedy podchodzi do nas kelner, kłania się w pas, czarny fartuch omiata mu kolana i pyta, czy może przyjąć zamówienie i wszyscy zamawiają, ale moja głowa jest bezbrzeżną pustką, nie potrafię przypomnieć sobie żadnej z wcześniej wyczytanych nazw, dlatego proszę o jakąkolwiek sałatkę i czuję na sobie zaskoczony wzrok Naruto, podczas gdy jego usta mówią cicho:

— No wiesz co...

Przestrzeliwuje ciszę wypadającą mi z ust tysiącami pocisków.

Nikt inny zdaje się nie zauważać obiekcji Naruto. Rozmowy toczą się dalej, dryfują jak łódki na morzu i wiatr słów pcha je naprzód.

Ale nagle morze zaczyna porastać mchem i las głów zwraca się w moją stronę, kiedy jedna z nich robi się zbyt ciekawska i pyta:

— Jaki uniwersytet wybrałeś, Sasuke?

Otwieram usta.

— Tokijski, prawda, synu? — odzywa się za mnie mój ojciec i pierwszy raz słyszę jak wymuszona nonszalancja zaczyna się chełpić.

Zamykam je.

— O! — rzuca Minato.

— Daleko od domu — mówi moja matka zatroskana.

— O! — rzuca znowu Minato.

— To ten sam uniwersytet co Naruto — dodaje dziwnie poważnie Kushina a moje uszy w jednej chwili eksplodują miliardami kawałków i głuchnę.

Raptownie obracam głowę w stronę Naruto i nie mam pojęcia dlaczego grawitacja łamie się na pół.

— Miałeś aplikować do Kyoto. — Próbuję przełknąć zalegającą pięść w moim gardle.

— Jako drugi wybór. — Patrzy na mnie z mięknącymi oczami. — Pierwszy zawsze był... — chyba śnię, gdy samymi wargami szepcze „przy tobie" i dotyka mnie oczami tak, jak nikt nigdy nie dotknął mnie rękami. — Zamierzam pójść na Tokijski.

Świat na przemian traci i odzyskuje ostrość.

— Chciałem ci powiedzieć...

— A więc możecie wynająć razem mieszkanie — rzuca beztrosko Minato i się nie śmieje dlaczego się nie śmieje dlaczego nagle mówi coś tak poważnego.

Naruto kręci głową, odrywa ode mnie spojrzenie, przenosi je na ojca i mówi zażenowany:

— Tato...

— Tylko rozpatruje różne możliwości.

— Za wcześnie na takie rozmowy.

— Ale to dobra sugestia, zważywszy na to, że do niedawna myśleliśmy, że chcesz iść do Kyoto z Sakurą, no ale teraz to już nie...

— Tato — cedzi Naruto i jego oczy przypominają zimne ognie.

Minato uśmiecha się przekornie.

— Już nic nie mówię — rzuca z powagą, ale tylko pozorną, bo jego spojrzenie wciąż jest dręczone napadami złośliwej radości.

Zaczynam nienawidzić swoich słyszących uszu, działającego mózgu i zdrowych oczu, które widzą, jak moja matka z Kushiną wymieniają się spojrzeniami, jak Minato spogląda na mnie ukradkiem, zaciekawiony. Zaczynam nienawidzić swoich zaciskających się dłoni, gonitwy myśli, drżącego serca i zepsutych płuc. Zaczynam nienawidzić ostrożności na twarzy Naruto, tej niepewności przyklejonej do zaciśniętych warg. Jakby bał się moich reakcji. Jakbym był chory, niestabilny, szalony tak bardzo, że trzeba wokół mnie chodzić na palcach, połykając ciszę tak jak połyka się nierówne oddechy.

Zaczynam nienawidzić prawdy; tego, że zaczynam się zastanawiać, co się stało z Sakurą, co się stało z Naruto, co się stało między nimi. Zaczynam nienawidzić tego, że nie rozumiem dlaczego Naruto zmienił zdanie, dlaczego nagle wszyscy są tacy nerwowi, jakby dostali meteorytem w głowę.

Zaczynam nienawidzić siebie i swoich decyzji, roztrzaskanej dumy, która sprawiła, że nie mogę się interesować jego życiem, nie powinienem interesować się jego życiem, nie chcę interesować się jego życiem

a jednak

a jednak

a jednak

a jednak najbardziej nienawidzę tego, że zaczynam żywić nadzieję, zaczynam czerpać przyjemność ze złośliwych myśli, brzydkich myśli, samolubnych myśli i znowu czuję smak możliwości na języku, chociaż nie znam prawdy, chociaż to tylko moja głowa płata mi figle, uszy wypełniają się szeptem dudniącego w piersi serca i jestem niczym wahadło, które tyk tyk tyk tyk tyka w rytm śmiałych pragnień.


Ale wtedy moja głowa szepcząca do moich uszu zapomniałeś?

Zapomniałeś?

Dlaczego zapomniałeś?

Nie

zapominaj.




Troszkę mnie nie było, ale mam nadzieję, ze rozdział wam się spodoba, bo trochę atmosferka się już zagęszcza. Wróciłam na studia, więc rozdziały będą się rzadziej pojawiać, ale nie jakoś szczególnie, po prostu mam troszkę mniej czasu i energii, żeby pisać, ale coś będziemy próbować zdziałać. 

Przy okazji (jeśli ktoś nie widział) na moim profilu pojawiło się nowe skończone opko Na Kartach Księgarni i jest bardzo miłe i fajne, wiec serdecznie was zapraszam, a teraz 

miłego dnia kochani!

I ps. zapraszam was na moje spotify i playliste, bo jest bardzo fajna (varasimis)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top