❌złoty poranek [110]❌
Poranki już zazwyczaj nie pachniały wiśniami w czekoladzie. Pachniały raczej głębokim snem, ciepłym oddechem i rozgrzaną pod kołdrą skórą. Lubił ten zapach, był taki spokojny i ulotny, jak wspomnienie tego, co się śniło dosłownie przed chwilą.
Otworzył oczy i przez gęstwinę czarnych loczków, w których chował twarz, zobaczył delikatne, złote promienie wschodzącego słońca, które wpadały do sypialni przez odsłonięte okno.
Pogładził lekko ramię, które obejmował. Było miękkie i ciepłe, delikatne. Czuł to ciepło nawet przez zgrubiałą od wielu lat ciężkiej pracy skórę na dłoniach. Pod palcami wyczuł kilka zgrubień co większych pieprzyków.
Uniósł się na łokciu i spojrzał wprost w te cudowne, czarne oczy. Uwielbiał budzić się w ten sposób.
❌czyli coś w rodzaju kontynuacji "wiśni w czekoladzie"❌
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top