❌panna w oknie [150]❌

Stała w oknie, z dłońmi opartymi o parapet i rozwianymi przez przeciąg włosami. I patrzyła w chmury.

Ich pastelowe barwy, jak spod ręki mistrza impresjonisty, i kształty, jakby stworzył je wybitny realista. Delikatny róż i lila, idealnie pasujący do nich, łagodny błękit, trochę żółci (coś, co bardzo lubił Vincent – mocny niebieski i równie mocny żółty), odrobinę pomarańczu i czerwieni. Wszystko tak idealnie połączone, tak bardzo kontrastujące...

Podkasała spódnicę prostej, czarnej sukni z gorsetem, postawiła trzewik na parapecie i stanęła na jego skraju.

Spojrzała w dół. Liście drzew były tak wyraźne. Jakby malował je mistrz akademizmu, a nie na wpół ślepy puentylista.

Postąpiła krok na przód i wyszła poza zieloną ramę okienną. Wiatr wściekle szarpnął jej ubraniem, ale ona już się nie bała. Było już za późno, by się wycofać.

Uśmiechnęła się do pięknego nieba (piękniejszego niż ona kiedykolwiek) i puściła chropowate drewno.

Jeszcze jeden krok.

Chciała już tylko jednego. Skończyć.

❌jestem złym dzieckiem, wiem. Nie wiem, skąd ten dekadentyzm, ale najpewniej przez zadania z fizy...❌

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top