VIII
Szatyn obudził się z ogromnym bólem głowy, a przy tym w ustach miał prawdziwą pustynię. Szybko otworzył oczy, które za moment zmrużył i zaczął się rozglądać po pokoju, dotykając głowy. Poczuł wtedy, że jest nieźle potargany, a przy tym przy sobie miał miskę, na szczęście pustą. Przez chwilę próbował zrozumieć, czemu ta tam leży, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć. Zaraz zauważył, że cały jest jakiś brudny, a że po całym pokoju walają się jego ciuchy, gdzie on sam przebywał nagi w pościeli także rozwalonej w nienaturalny sposób. Najlepsze jednak było to, że same ubrania leżały w dziwnych miejscach, jakby ktoś je rozrzucał losowo. Na przykład jego koszulka wisiała na żyrandolu, gdzie bielizna zakrywała klamkę od szafy, a na niej spoczywały spodnie. Nie mówiąc już o reszcie odzieży porzuconej na podłodze lub w różnych częściach łóżka.
Chłopak na chwilę opadł na poduszkę i oglądał sufit, wzdychając ciężko, po czym uznał, że jednak musi się napić, bo zaraz umrze.
Szybko wybiegł z pokoju, ale wtedy uświadomił sobie, że wciąż jest nagi, więc w tym samym tempie wrócił i założył to co miał pod ręką, po czym ponownie wyszedł, już spokojniej. Mimo to pragnienie zmusiło go do natychmiastowej transportacji do kuchni, a kiedy tam trafił, zachłannie otworzył lodówkę i wyjął z niej butelkę wody. Zaraz się napił, czując momentalną ulgę, kiedy zimny strumień lekko drażnił gardło chłopaka, za to jak aktywnie pracowała jego krtań.
Nagle do kuchni wszedł Grisha i przez chwilę obserwował młodszego syna z politowamiem, krzyżując ręce na torsie, po czym odchrząknął. Wtedy Eren spokojnie przestał pić, otarł usta ręką i spojrzał na mężczyznę, marszcząc brwi:
- O co chodzi?
- Czy ty w ogóle pamiętasz coś z wczoraj?
- No właśnie jakoś nie bardzo... - podrapał się w kark, patrząc w bok.
- No właśnie... - cyknął, wzdychając - Wciąż czuć od ciebie...
- Że niby byłem wczoraj pijany?!
- To mało powiedziane...
- Byłem trzeźwy!
- Eren... - zaśmiał się pobłażliwie i z bezsilnością - Byłeś tak pijany, że nie byłeś w stanie stać na własnych nogach.
- Ja to pamiętam inaczej - zaczął głośno myśleć - Byłem u Jeana na imprezie... - ojciec mu przerwał.
- A więc byłeś na imprezie...
- Y... To znaczy siedziałem w domu! Zeke potwierdzi!
- Zeke'a nie było wczoraj w domu, a twój stan wczoraj mówi sam za siebie... - westchnął.
- To jak ja trafiłem do domu?
- Spytaj swojego brata, który zawsze cię wyciągnie z problemów... Masz szczęście, że go masz - chwilę milczał, po czym stwierdził sucho - Kieszonkowe.
- Co kieszonkowe? - zaśmiał się.
- Wstrzymujemy ci kieszonkowe, do odwołania.
- Co?! - wrzasnął, po czym zaśmiał się nerwowo - Nie no, tato... Bez przesady...
- Rozmawialiśmy, uprzedzaliśmy cię... A ty nie dość, że złamałeś zakaz picia, to jeszcze szlaban. Nie mamy już do ciebie siły...
- Myślisz, że to coś wam da?
- Nie będziesz mógł wszędzie chodzić.
- Przecież nie potrzebuję do tego kasy...
- Obydwaj dobrze wiemy, że nienawidzisz być bez pieniędzy. Bez nich nigdzie się nie ruszysz.
- Wcale nie... - burknął, patrząc w bok. Zaraz zabrzmiał gwałtowniej - No weź! Nie możesz mi tego zrobić!
- Jak będziesz grzeczny, dalej będziesz dostawał kieszonkowe.
- Jak będziesz grzeczny, dalej będziesz dostawał kieszonkowe... - zaczął przedrzeźwiać ojca zniekształconym głosem.
- Eren - rzekł stanowczo.
- A jak będę głodny?
- Będziesz dostawać drugie śniadanie od gosposi.
- Co?! - wrzasnął - Nikt tak nie robi!
- My będziemy. Koniec dyskusji, Eren - po czym wyszedł z kuchni.
Szatyn wrzasnął na cały dom, uderzając pięścią o blat, po czym chwilę powariował, aż pobiegł do Zeke'a, który wyjątkowo już nie spał. Właśnie siedział na łóżku i robił coś na laptopie, ale kiedy zauważył swojego młodszego braciszka, od razu zdjął słuchawki, odłożył urządzenie i spojrzał na chłopaka pytająco:
- Zeke, musisz mi powiedzieć, co ja wczoraj zrobiłem! - powiedział Eren z przejęciem.
- No wiem... - uśmiechnął się z zakłopotaniem na twarzy, patrząc w bok i drapiąc się w kark.
- No co??
- Mówiłeś wszystkim, że ich kochasz...
- Tylko to? - westchnął, przewracając oczami.
- Zrobiłeś zbyt wiele rzeczy, żebym mógł wszystko wymienić.
- Powiedz mi, jak wróciłem do domu, czemu jestem brudny i czemu miałem przy łóżku miskę?
- Zadzwoniłeś do mnie ledwo przytomny, już wiedziałem, że jesteś pijany. Nawet nie powiedziałeś mi, na jakiej jesteś ulicy, jedynie, że blisko Levi'a. Na szczęście znalazłem cię, ale w takim stanie, że ledwo szedłeś. Potem mówiłeś, że wszystkich kochasz i zasnąłeś. Jak wracaliśmy, jeszcze raz zasnąłeś, ale na ziemi. Potem pomogłem ci się położyć. Tylko, że za jakiś czas, nie wiem jakim cudem, ale wybiegłeś z domu całkiem nagi i zacząłeś udawać, że pływasz w ogródku, w ziemi... Czy ty na pewno tylko piłeś?
- Co... - skrzywił się, słuchając historii o sobie - A czemu miałem miskę?
- Bo jeszcze zanim cię zabrałem do domu, to zdążyłeś zwymiotować, potem kilka razy w łazience, więc na wszelki wypadek zostawiłem ci ją w pokoju.
- Serio jestem aż tak głupi? - zaśmiał się.
- Po prostu więcej nie pij.
- Oczywiście. Więcej nie będę - rzekł poważnie, po czym wybuchł jeszcze większym śmiechem.
- Eren, naprawdę...
- Dobra, pa... - zawołał wymijająco, po czym wyszedł z pokoju Zeke'a.
***
W poniedziałek Eren normalnie poszedł do szkoły w niezbyt pozytywnym humorze, wręcz był mocno wkurzony. Oczywiście nie wziął ze sobą żadnych pieniędzy, ale miał jedzenie na zapas, co go nijak nie pocieszało. Przecież mu wcale o to nie chodziło, szukał tylko pretekstu...
Szatyn właśnie szedł przez korytarz, marszcząc gniewnie brwi, kiedy nagle zauważył swoją wychowawczyni. Nie zdążył nawet odburknąć jej na powitanie, kiedy ta wręczyła mu jakis stos papierów i poprosiła, aby zaniósł to do klasy, gdzie mają mieć teraz lekcje. Chłopak westchnął ciężko, przyjmując to zadanie za obowiązkowe, ponieważ kobieta nie pozwoliła mu nawet odmówić. Zresztą uznał, że ta się na nim mści za to, że ten często sprawia problemy. Więc sfrustrowany Eren szedł, niosąc papiery, kiedy nagle zderzył się z kimś, przez co obydwaj rozrzucili kartki. Szatyn chwilę otwierał szerzej oczy, nie mogąc uwierzyć w ten wypadek, po czym zmarszczył twarz i spojrzał na winowajcę, który z pewnością nim był, bo przecież Jaeger zawsze to ten niewinny. Wtedy dwójka wymieniła dzikie spojrzenia i wrzasnęła naraz:
- Ty!
- Pojebało cię, Forster?! - warknął Eren.
- To twoja wina! - odpowiedział równie rozemocjonowany rudowłosy.
- Moja?! - złapał go za kołnierz - Patrz, gdzie chodzisz!
- To ty wpadłeś na mnie, idioto! - zacisnął zęby ze złości.
Dwójka wzajemnie prowokowała się spojrzeniami, a przy tym warczęli na siebie. Jeszcze chwila i mogliby się pobić, ale na szczęście w porę podbiegł Jean i rozdzielił dwójkę z naciskiem na przyjaciela. Szatyn odpuścił, wyzywając niższego chłopaka, a przy tym zaczął zbierać kartki z pomocą blondyna. Wróg Jaegera robił to samo, ale bez żadnego wsparcia. Wtedy przyszła wychowawczyni, a widząc trójkę, już nawet nie była wściekła.
- Znowu... - westchnęła bezsilnie - Co tym razem?
- To jego wina! - szatyn i rudowłosy krzyknęli, wskazując na siebie nawzajem.
Kobieta spojrzała na najbardziej racjonalną osobę w grupie, a wtedy blondyn odpowiedział:
- Floch wpadł na Erena, a Eren się wkurzył...
- To nieprawda! - wrzasnął Forster.
- Kogo obchodzi twoje zdanie? - dodał Jaeger tym samym tonem w stronę niższego.
- Nie mam do was siły już... - znów westchnęła - Spróbujcie się nie pozabijać i szybko zbierzcie te sprawdziany... - po czym poszła do klasy.
Eren, zbierając kartki, zaczął przedrzeźniać nauczucielkę, a Floch, szatyna. To budziło między nimi kolejny spór, ale Jean powiedział przyjacielowi, że nie warto. Mimo to, kiedy już zebrali wszystko, dalej rzucali sobie gniewne spojrzenia, wchodząc do klasy.
Dwójka usiadła gdzieś z dala od siebie, Eren oczywiście z Jeanem na tyłach. Tam było ich miejsce i każdy o tym wiedział. Tylko Floch ciągle podważał zdanie szatyna, jakby miał coś tym osiągnąć, ale według Jaegera jedynie ośmieszał się.
Wychowawczyni zaczęła czytać listę obecności, a kiedy skończyła, zajrzała do kalendarza i wtedy rzekła:
- Floch i Eren, jako jedyni nie oddaliście mi prezentacji do zaliczenia.
- No i? - spytał arogancko szatyn.
- Musicie to zrobić albo nie będę mogła was was przepuścić do następnej klasy. Mogę was przydzielić do jednego projektu, jeśli tak będzie wam łatwiej.
- Nie! - krzyknęli obydwaj.
- Musicie to zrobić na jutro. Mielibyście mniej pracy...
- Nie będę pracował z tym frajerem! - stwierdził Eren.
- Ja z nim też nie! - sprzeciw zgłosił również Floch.
- Wobec tego obydwaj musicie zrobić na jutro prezentacje, bo wszyscy inni już oddali.
- Zrobię, zrobię... - uśmiechnął się podstępnie szatyn.
Po lekcjach Eren i Jean jak zwykle wracali ze szkoły, kiedy nagle blondyn zawołał:
- Nie masz psychy, żeby..!
- No dawaj! - szatyn uśmiechnął się z zaciekawieniem, patrząc na wyższego przyjaciela.
- Nie masz psychy, żeby iść do Levi'a i zrobić mu malinkę!
- Coś trudniejszego? - zaśmiał się.
- Zobaczymy czy to zrobisz...
- Dobra. Więc chodźmy do niego i zobaczysz.
- Serio to zrobisz? - spojrzał na niego z uśmiechem.
- Bez problemu.
Dwójka od razu ruszyła w wiadomym kierunku, a dokładnie pod budynek, w którym mieszkał Levi Ackermann.
Kiedy byli na miejscu, Eren znów zadzwonił pod losowy numer i podał się za dostawcę ulotek. Był zaskoczony, ale to zadziałało. Przyjaciele zdecydowanie weszli do środka budynku, potem do windy, a wysiedli dopiero na ostatnim piętrze. Wtedy równie pewnie krokiem przeszli przez korytarz, trafiając na odpowiednie drzwi. Szatyn zapukał lekko, choć twardą ręką. Tymczasem spojrzał na przyjaciela, znów dając mu do zrozumienia, że ten ma uważnie obserwować.
Otworzył im oczekiwany niski brunet, który widząc dwójkę licealistów, zmarszczył brwi i spytał:
- Czego?
Szatyn skupił wzrok na mężczyźnie, każąc mu na siebie patrzeć, po czym wykorzystał konfuzję starszego i znów wprosił się do jego mieszkania na chama, ciągnąc za sobą przyjaciela.
Zyirytowany brunet zamknął drzwi, po czym poszedł za wyższymi, a wtedy skrzyżował ręce na klatce piersiowej i kontynuował:
- Czego chcecie?
- Hejka - uśmiechnął się niewinnie Eren.
- W dupe se wsadź te swoje hejka - warknął brunet - Mów czego chcesz, ale wykopię cię bez tłumaczenia.
- Oj, Levi... Czemu zawsze jesteś taki smutny?
- Nie jestem smutny?
- No przecież widzę.
- Ślepy jesteś.
- Chodź, poprzytulamy się... - uśmiechnął się, po czym dodał ciszej - Nago...
Gdy brunet to usłyszał, natychmiast zmarszczył brwi i już miał uderzyć młodszego, ale ten zdążył go obezwładnić w "czułym" uścisku. Levi się wyrywał i próbował wydostać na różne sposoby, ale szatyn nie odpuszczał, chociaż wcale nie był zbytnio brutalny i w ogóle nie trzymał aż tak mocno. Ackermann nie mógł się wydostać, bo był zbyt gwałtowny. W końcu jednak odpuścił, przestając tłuc młodszego po plecach. Wtedy Jaeger najpierw zaczął lekko kołysać brunetem, na co ten szedł, czując mimowolną przyjemność z bycia przytulanym. Potem szatyn sprytnie ustawił usta tuż przy szyi bruneta, a kiedy był pewny jego uśpionej czujności, uśmiechnął się perfidnie, po czym subtelnie zassał się na skórze starszego. Robił to z wyczuciem i na tyle czule, że Levi znosił to obojętnie, potem trochę go zaczęło odprężać, przez co sam przechylił głowę w bok, dając miejsce młodszemu, a także nieco opuścił powieki. Jednak po dłuższej chwili otworzył szerzej oczy, pojmując, co się właśnie odprawia, przez co natychmiast odsunął od siebie chłopaka, sprzedając mu liścia w twarz.
Jaeger od razu złapał się za policzek, za to uśmiech nie potrafił mu zejść z ust. Patrzył uważnie na starszego szerzej otwartymi oczami wskutek mimowolnego szoku na cios, który przyjął. Zauważył, że starszy jest zakłopotany i speszony i nawet trochę zrobiło mu się go szkoda.
Tymczasem brunet marszczył brwi, czując wypieki na twarzy, którym chciał zapobiec za wszelką cenę.
- Wynoś się! - warknął Levi.
- Zawstydziłeś się? Bo widzę rumieńce na twojej twarzy... - kontynuował Jaeger.
Brunet w akcie desperacji zaczął się rozglądać po wnętrzu, po czym chwycił szczotkę na kiju i zaczął nią wymachiwać w kierunku dwójki, na co ci już trochę przerażeni z mimowolnymi, lekkimi uśmieszkami pobiegli do drzwi, a zamknął za nimi Levi. Sam opadł na drzwi, wzdychając ciężko, przy czym dotknął się w tors, skąd wyczuwał szybsze bicie serca, przez co też szybciej oddychał.
Kiedy wyrównał oddech, już spokojniej podszedł do lustra w łazience i zaczął badać miejsce czerwonego śladu, krzywiąc się.
- Głupi dzieciak... - rzekł cicho sam do siebie.
Zaraz brunet zaczął stosować różne metody, żeby tylko usunąć malinkę jak najbszybciej. Przecież nie może pokazać jej narzeczonemu. Mógłby powiedzieć prawdę, ale ten nie uwierzyłby pewnie. Za to pomyślałby coś niepotrzebnego, o co nigdy nie podejrzewałby najświętszego człowieka na świecie, jakiego kiedykolwiek poznał.
W końcu Ackermann zadzwonił do matki i spytał, czy ma coś, czym można zakryć ślad "po uderzeniu". Przecież nie powiedziałby co się naprawdę stało, ona nawet by mu nie uwierzyła... Finalnie Kuchel przyniosła synowi podkład, który był bezpieczny pod względem estetycznym, bo mieli ten sam odcień skóry.
- Po co to zakrywasz? - spytała brunetka, uśmiechając się.
- Erwin może coś pomyśleć... - burknął, smarując czerwone miejsce.
- Nie ufa ci? Przecież jesteś jego narzeczonym. Może masz coś do ukrycia? Levi, jestem twoją matką, mi możesz wszystko powiedzieć...
- Co? - spojrzał na nią groźnie - Jak możesz tak w ogóle myśleć? Nie wierzysz we mnie?
- Wiem, że Erwina często nie ma, a ty czujesz się samotny.
- Nie czuję się samotny! Przestańcie tak mówić! - warknął, słysząc dźwięk swojego telefonu - O, widzisz, właśnie dzwoni...
Kobieta pokręciła głową, wychodząc z łazienki syna, a wtedy ten spokojnie odebrał, przybierając przyjemny ton głosu:
- Halo...
- Levi, udało się! - zawołał z radością Erwin.
- Co takiego?
- Dostałem awans!
- Ojej... To... - stłumił smutek - to wspaniale! Tak długo pracowałeś na niego...
- No właśnie! Tak się cieszę!
- Ja też! - nawet zmusił się do życzliwego śmiechu. Następnie jakoś uspokoił ton i spytał zwyczajnie - To kiedy będziesz w domu?
- Muszę jeszcze załatwić kilka spraw i wracam...
- Będę czekać!
- Wiem, wiem! Dobra, kończę... Kocham cię.
- Ja ciebie te... - zanim skończył mówić, usłyszał zakończenie połączenia.
Levi spokojnie odłożył telefon, patrząc w pustą przestrzeń. Właśnie próbował nie wybuchnąć płaczem na dźwięk tłukącego się serca, co miało miejsce w jego przypadku chwilę temu. Awans oznaczał jeszcze więcej pracy, a Erwin i tak rzadko bywał w domu... Blondyn był zbyt ambitny, żeby pomyśleć o swoim narzeczonym, który czeka na niego w domu. Levi zawsze czekał wiernie niczym pies i nigdy nie pomyślał nawet o odejściu. W końcu tyle czasu kochał Erwina, nawet zdecydował się spędzić z nim resztę życia. Jego uczucia nie były górnolotne, on podjął świadomą decyzję związania się na stałe akurat z tym mężczyzną. Przyjmując oświadczyny, godził się na takie życie. W jego oczach zaistniały łzy, ale szybko je otarł, zaciskając zęby. Musiał zaakceptować taki stan rzeczy, bo to miało go czekać już na zawsze. Nieważne, czy by cierpiał, jeszcze przed ślubem przysięgał przed samym sobą być z Erwinem na dobre i złe. Zresztą jak niedojrzały by się okazał, gdyby postanowił zakończyć to wszystko z tak błahego powodu... Tyle już przeżył u boku Erwina, nie chciał tego zmieniać. No i najważniejsze, mimo wszystko dażył Erwina wyjątkowym uczuciem. Chociaż niekiedy miał wątpliwości czy te są aktualne, czy może on pozostał w przeszłości i nią próbuje wypełniać sobie samotność. W końcu westchnął, roniąc kilka łez, ale one nawet dały mu ulgę. Następnie wyszedł z łazienki, gdzie matka nie dała mu żyć:
- Co się stało, Levi?
- Erwin dostał awans - rzekł obojętnie.
- Czyli będzie się pojawiał jeszcze rzadziej...
- Na to wygląda.
- Nie powinieneś za niego wychodzić - stwierdziła kobieta zdecydowanie.
- Co ty mówisz? - spojrzał na nią z lekkim zawodem, ale chyba nie z jej powodu.
- Popatrz na siebie. Masz dopiero 28 lat, a od kilku lat żyjesz tylko nauką i czekaniem na swojego narzeczonego, którego nie ma w domu coraz częściej... Marnujesz się przy nim. Erwin zmarnował ci tyle lat... Przez ten czas mogłeś ułożyć sobie życie inaczej, zmieniać je kilka razy...
- Ale ja tego nie chcę! - wrzasnął, czując wewnętrzny żal do samego siebie - Nie chcę szukać kogoś innego! Kocham Erwina, rozumiesz? To on mnie wspierał przez te wszystkie lata od kiedy studiuję!
- Pamiętasz tego chłopaka, z którym byłeś przed Erwinem... - zaczęła się zastanawiać, patrząc gdzieś w górę - Jak on miał... Jaeger... Zeke!
- Nie wspominaj nawet o nim - warknął.
- Był bardzo podobny do Erwina, też zawsze mogłeś na niego liczyć... Ciekawe czy teraz kogoś ma...
- Chyba nie sądzisz, że rzucę dla niego Erwina? - wyśmiał ją.
- Ja bym mu dała szansę - uśmiechnęła się głupio, patrząc na zirytowaną twarz syna.
- Dobra, idź już, bo masz głupoty w głowie. Sobie znajdź faceta, a moim życiem się nie przejmuj.
- Levi - nagle rzekła cięższym tonem, łapiąc syna za rękę z matczyną troską - Ja poważnie mówię. Nie chcę, żebyś sobie niszczył życie przy Erwinie. Teraz go nie ma, w końcu zrezygnuje z powrotów. Możesz z nim zamieszkasz za granicą, ale czy ty naprawdę tego chcesz? Widzę jak to wygląda... Będziesz tylko siedzieć w domu i czekać na niego z obiadem. Nigdy tego nie chciałeś. Na pewno w głębi duszy tęsknisz za szalonym życiem... - teraz znów ułożyła usta we wredny uśmieszek i powiedziała ciszej - Na przykład z Zeke'iem...
- Wyjdź stąd!
- Jaegerowie tacy są, co? Lubisz ich towarzystwo... - nawiązywała do przyjaźni z Grishą Jaegerem.
- To przypadek - burknął - Zresztą idź już serio. Źle się czuję...
- Dobrze, ale przemyśl to wszystko, kochanie...
Teraz Kuchel uśmiechnęła się już z pełną życzliwością, przytuliła bruneta na pożegnanie, po czym wyszła.
Zaraz po jej wyjściu Levi postanowił iść na zakupy, żeby kupić rzeczy na zrobienie kolacji, którą mógłby uczcić wspaniałe wieści od Erwina. Tak wypadało. Gdzieś jeszcze z tyłu głowy czasem przelatywało mu, że może jego matka ma rację, ale ciągle kręcił głową, nie chcąc przyjąć tego do wiadomości. On kochał Erwina i koniec. Nie marnował się, spełniał się w roli przyszłego męża. To go cieszyło, chyba...
Gdzieś wieczorem do domu wrócił Erwin, który już w przedpokoju wyczuł niesamowite zapasy dochodzące z kuchni. Od razu tam pobiegł, a wtedy zauważył Levi'a stojącego przy kuchence, który już kończył gotować. Blondyn uśmiechnął się, po czym podszedł do niższego i objął go czule od tyłu, a przy tym pocałował go w policzek:
- Co tam robisz, kochanie?
- Musimy uczcić twój awans - odpowiedział brunet aksamitnym głosem, jakiego mężczyzna nie użył nigdy do nikogo innego.
- Jesteś wspaniały, Levi!
Mężczyzna uśmiechnął się, kiedy brunet odwrócił się do niego i mocno wtulił w jego szeroką pierś. Nie wiedział jednak, że Levi zrobił to ze stresu i strachu, że zaraz znowu straci miłość swojego życia. Znaczy tak myślał o Erwinie... Dla tej chwili mógł zrobić wszystko, nawet wybrał kolację zamiast nauki. Tak dawno nie czuł już ciepła od tego konkretnego mężczyzny i bardzo za tym tęsknił, dlatego też przedłużał uścisk, byleby nie puścić wyższego.
- Levi... - zaśmiał się blondyn - Muszę iść umyć ręce...
- Ach, tak... - niechętnie odsunął się - Wracaj szybko, bo wystygnie.
- Oczywiście.
Kiedy Erwin wyszedł do łazienki, brunet zacisnął wargi, czując ogromny ból w sercu. Smith nie zdawał sobie sprawy z ich związkowej sytuacji, zachowywał się tak, jakby wszystko było w porządku. A może to Levi tak dobrze ukrywał swoje uczucia, żeby nie martwić starszego.
Brunet westchnął głęboko, po czym zaczął rozkładać wszystko na stole w jadalni. Kiedy zaczął nalewać wino do kieliszków, w progu pojawił się Erwin i zaczął obserwować bruneta.
- Czy to jest to, co myślę? - spytał blondyn, podchodząc do młodszego. Chwycił butelkę i rzekł z radością - Nasze ulubione... Ale, Levi...
- Nie było najtańsze - przyznał brunet, siadając naprzeciwko Erwina, gdy ten już zasiadł do stołu - Ale teraz mamy powód do wypicia go... Będzie dobrze smakować z tym, co przygotowałem. A teraz już jedz, bo na pewno jesteś bardzo głodny.
- Za mojego cudownego, przyszłego męża!
Blondyn podniósł kieliszek, aby stuknąć nim lekko w kieliszek bruneta, po czym napił się, a Levi poszedł w jego ślady. Wino smakowało jak wspomnienia, jakie przebiegały Ackermannowi przed oczami. Najważniejsze było to, kiedy wyznali sobie miłość. Było to po ich pierwszym razie, a nad nimi wisiały gwiazdy. I wcale nie musieli wychodzić na zewnątrz, wystarczył dach zrobiony ze szkła. Ten moment został ich pierwszą i ostatnią tak ekscytującą przygodą, ale Levi nie narzekał. Był zakochany i dla niego każde spotkanie z Erwinem wiązało się z głębokim uczuciem spełnienia. Przewidywalność i racjonalizm blondyna powodowały, że czuł się bezpiecznie i stabilnilnie, i wydawało mu się, że trafił na prawdziwy skarb. Brunetowi nie brakowało wrażeń jako ledwie wkraczającemu w dorosłość chłopakowi, bo miał w świadomości, że najważniejsza w życiu jest szeroko rozumiana stabilizacja. W ogóle nie myślał o szaleństwie przy Erwinie, a gdy już mu się zdarzyło, szybko to odrzucał, uznając to za głupotę. Zresztą on nie miał na to wszystko czasu, bo sam zaczął studia medyczne. Dlatego starszy od niego narzeczony wydawał się partnerem idealnym. Ich związek na swój sposób był zgodny i poukładany, chociaż bardzo spokojny. Czar zaczął pryskać dopiero, gdy blondyn wpadł w pewien pracoholizm i wyjeżdżał coraz więcej. Levi poczuł tęsknotę jak jeszcze nigdy, a w dodatku odezwała się dawno wyparta nuda... Ale to nic. Levi godził się na wszystko, uznając to za swój obowiązek. I tak już zostało. Trwał przy narzeczonym na odległość, a wszelkie wątpliwości odrzucał nadzieją i staraniami, a także koloryzując sobie życie z Erwinem.
Nagle brunet ocknął się, pojmując, że zniknął gdzieś w swoich myślach. Spojrzał na narzeczonego, po czym spytał:
- Kiedy weźmiemy ślub?
Wtedy Erwin prawie zadławił się jedzeniem, ale zaraz popił je czerwonym napojem, a następnie posłał brunetowi czuły uśmiech:
- Kochanie... Czy to ważne?
- Tak - nagle rzekł poważnie, krzyżujac ręce na torsie i robiąc grymas na twarzy.
- Jesteś słodki - zaśmiał się - Najważniejsze, że jesteśmy razem. Ale jeśli tak ci zależy, niedługo możemy zacząć planować.
- Niedługo?
- To nie jest takie proste. Ty byś chciał od razu pewnie, co?
- Chciałbym. I żebyśmy gdzieś wyjechali, z daleka od twojej pracy...
Blondyn już nie odpowiedział tylko zaczął uważnie obserwować swojego narzeczonego, popijając wino. Levi przypominał teraz naburmuszone dziecko, co rozczulało blondyna. Mimo to on już nie uśmiechał się, a zamiast to miał dość skupiony wzrok.
W końcu oderwał się od kieliszka, a wtedy oparł brodę na ręce. Levi zaczął odczuwać na sobie wnikliwe spojrzenie mężczyzny, przez co zmarszczył brwi i spytał, patrząc na niego:
- No co?!
Blondyn subtelnie uniósł kąciki ust, wstając od stołu tylko po to, aby za moment wyciągnąć dłoń w stronę młodszego. Brunet spojrzał pytająco, posłusznie podciągając się na starszym. Zaraz poczuł czułe objęcie oraz usta Erwina przy swoim uchu, przez co jego serce zaczęło bić szybciej, a on był zdezorientowany. Mężczyzna pierwszy raz od jego przyjazdu przejął taką inicjatywę. Jeszcze większy szok go spotkał, gdy Smith zaczął go pieścić między policzkiem a za uchem. Kiedy mężczyzna zszedł z pocałukami niżej, Levi warknął, prosząc, aby ten dotykał go tylko po jednej stronie szyi. Blondyn to uszanował i już robił tak jak życzył sobie jego narzeczony. Wtedy Levi ponownie oddał się odczuciom, jakie wywoływały w nim czułości ze strony mężczyzny. Już ignorował każde kolejne słowo, jakie ten kierował do niego, jedynie przymknął powieki, układając dłonie na ramionach człowieka, który właśnie go dotyka. Ulegał z każdym kolejnym mocniejszym drgnięciem, kiedy chłopak dotykał go coraz to odważniej, w coraz bardziej unerwione miejsca. Z każdą chwilą jego ciało nabierało temperatury, a twarz czerwieniała od mokrych śladów na ciele, co sukcesywnie czynił język szatyna. Śniadoskóry zdawał się także coraz bardziej pobudzony, a tym samym gorętszy nie tylko w kwestii atrakcyjności. Brunet słabł z przyjemności i przez to też ledwo otwierał oczy, czując długie palce zielonookiego w sobie. W końcu odprężył się, charakterystycznie wykrzywiając ciepłą twarz, kiedy rozpoznał w sobie ciało obce. Posłusznie je przyjmował, chcąc się z nim oswoić i to coraz śmialej. Za to biodra szatyna nie ustawały w staraniach, aby zadowolić mężczyznę pod sobą. Levi tonął w ciepłej uległości nad rozkoszą wypełniającą jego ciało, aż zaczął coraz bardziej gubić się dłońmi na śniadych plecach szatyna. Wreszcie jego ciało przestało panować nad sobą, nagłębszy błogostan nad nim dominował, skacząc po jego kroczu. Aż nie dał rady i poczuł, że wybucha...
Natychmiast zaczął szybciej oddychać, rozluźniając ciało, w którym jeszcze coś tańczyło. Brunet ledwo dotknął twarzy mężczyzny, a wtedy gwałtownie zmarszczył twarz, uświadamiając sobie coś... Kiedy poznał budowę twarzy Erwina, od razu wrócił na ziemię, czując potworny wstyd... Przez cały swój stosunek z narzeczonym myślał, że jest z... Erenem. Wtedy uderzyła w niego irytacja połączona z zakłopotaniem i wiele innych emocji, chociaż i tak zażenowanie było najbardziej wyczuwalne. Pojął, że podniecał go widok młodszego Jaegera, a nie jego własny narzeczony. Kiedy to wszystko do niego doszło, poczuł ogromny strach, przez który od razu wtulił się do Erwina, kiedy ten już zdążył nawet z niego wyjść. Brunet zaczął gorączkowo dotykać starszego po twarzy, ramionach, po całym ciele, uważnie spoglądając w jego niebieskie oczy, chcąc nimi wyrzucić z głowy te charakterystyczne zielone tęczówki, które posiadał tylko jeden chłopak.
Potem przez większość nocy Levi nie spał, tylko próbował być jak najbliżej z blondynem, nawet jeśli ten już od dawna spał i nic nie mogło go obudzić.
Rano Levi obudził się wtulony w narzeczonego, a jeszcze przed podniesieniem powiek, wtulił się w niego mocniej. Wtedy zauważył, że w jego ramionach jest coś zbyt miękko, przez co wyzbył się złudzeń. Niechętnie otworzył oczy, zauważając obok siebie wielką poduszkę. Warknął z naburmuszeniem, po czym chwycił kartkę przyczepioną do niej i przeczytał:
,,Wczoraj byłem tak podekscytowany, że zapomniałem ci powiedzieć, że muszę już dzisiaj lecieć z samego rana. Pamiętaj, Levi, bardzo cię kocham. I nie bądź ciągle smutny, proszę. Twój uśmiech jest zbyt ładny, abyś go chował."
Brunet chwilę spoglądał na tekst, aż ścisnął kartkę w dłoni. Nie chciał, żeby Erwin znowu wyjeżdżał. Nie chciał zostawać sam. Nienawidził być sam. Ciągłe oczekiwanie męczyło go i frustrowało do szaleństwa. Tak bardzo pragnął, żeby Erwin spędził tylko z nim chociaż jeden dzień, ale on wciąż myślał przede wszystkim o pracy... Brunet westchnął cicho, mówiąc sobie, że tak musi być.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top