VII
Cała reszta tygodnia minęła Erenowi spokojnie, a mu się nawet udało nie rozrabiać. Codziennie po szkole grzecznie wracał do domu i tam siedział. Nawet był miły i pomocny. Wprawdzie rodzice mu ciągle powtarzali, że i tak nie zmienią zdania, ale on z niewinnym uśmiechem odpowiadał, że nie szkodzi.
Nadszedł piątek. Szatyn właśnie siedział w ławce z Jeanem na nudnej lekcji i obojętnie rysował coś w zeszycie, marszcząc brwi niczym naburmuszony chłopiec, lecz szybko i dyskretnie zakrył swoje dzieło, kiedy blondyn skierował głowę w jego stronę. Zaraz jednak spojrzał przed siebie:
- Czyli nie będzie cię dzisiaj na imprezie... - przyznał Jean z zawodem.
- Co? Kto tak powiedział?
- Przecież musisz siedzieć na chacie...
- Nie muszę - uśmiechnął się.
- Coś wymyśliłeś? - odwzajemnił minę przyjaciela.
- Nic nie wymyśliłem, po prostu wiem, że będę na imprezie.
- Będziesz ryzykował starania z całego tygodnia? Nie boisz się większej kary?
- Jaka kara? Ja nie mam żadnej kary...
Jean zaśmiał się, kręcąc głową. Szatyn wciąż go zadziwiał. Jednak cieszył się, że przyjaciel ma zamiar go odwiedzić, nawet olewając zakaz wychodzenia z domu. Tym Eren udowadniał, jak prawdziwa jest ich więź i że można na niego liczyć. Bo właściwie ta dwójka znała się najdłużej z całej paczki i zawsze trzymali się razem. Wiedzieli, że ten drugi go nigdy nie zostawi i zawsze mu pomoże. Obydwaj często poświęcali się i ryzykowali w imię ich przyjaźni, przez co potem mieli problemy. Mimo to wciąż trzymali się ze sobą i nigdy nie zawiedli się na sobie. Nawet oni wiedzieli o sobie więcej niż wiedziała reszta. Eren swoje największe sekrety zdradzał właśnie Jeanowi, za to Jean Erenowi. Mieli do siebie niesamowite zaufanie, co innych dziwiło, bo obydwaj często zachowywali się niegrzecznie i szalenie. Jednak oni znali się na tyle dobrze, że wiedzieli, że byliby ostatnimi osobami, jakie mogłyby ich zdradzić. I to właśnie Jean jako jedyny wiedział, że Eren nie zamierza odpuszczać sobie Levi'a...
***
Zbliżała się godzina 22:00, kiedy Eren siedział na kanapie w salonie, gdzie nie brakowało tańczących ludzi, choć było dużo przestrzeni. To przez to, że impreza rozchodziła się po całym wielkim domu Jeana. Wszyscy przejawiali wspaniały humor podkręcony alkoholem i głośną muzyką, czyli to co zwykle się dzieje na imprezach.
Szatyn właśnie wymianiał ślinę z jakąś atrakcyjną brunetką, której drobne dłonie dotykały go wszędzie, gdzie ta tylko mogła. Chłopak pozwalał jej na to, dając się ponieść imprezowej atmosferze, gdzie podobno wszystko wolno. Sam naciskał na jej ciało mocniej niż ona na jego, czego efektowność można było poznać po tym, że dziewczyna poruszała ciałem coraz odważniej. Szatyn miał gdzieś, czy ktoś na nich patrzy, bo on po prostu szukał czegoś, czym mógł się zająć. Los chciał, że był przystojny, a ludzi, którym się podobał, nie brakowało. Zresztą cała ta czynność pobudzała jego młode ciało, które bardzo szybko nabierało ochoty na więcej. W tym przypadku jednak wystarczało mu bardzo wulgarne całowanie trwające już dość długo. Nagle chłopak oderwał się od dziewczyny, zabierając ze sobą trochę jej śliny, na co od razu wytarł usta, marszcząc brwi:
- Znudziło mi się... - rzekł oschle, patrząc na brunetkę z dziwnym wyrazem twarzy.
- Straciłeś humor? - spytała słodkim głosem.
- Można tak powiedzieć... - syknął.
- Wiem jak ci go poprawić...
Chłopak chwilę na nią popatrzył, po czym odpowiedział:
- Sio.
- Jak chcesz - dziewczyna wstała i odeszła.
Teraz Eren został sam ze swoimi myślami, które go dręczyły coraz bardziej. Desperacko próbował je rozproszyć alkoholem, ale smak trunku tylko coraz bardziej go denerwował. W ogóle wszystko go denerwowało... Patrzył na bawiących się ludzi, a to przypominało mu o powodzie jego niemożności w świętowaniu. Frustrowało go to... Jak on sam mógł się tak beztrosko bawić na imprezie, kiedy gdzieś tam Levi bawił się w dobrego przyszłego męża. Na myśl o tej parze aż przygryzł wargę i zacisnął pięść, gnębiąc się poczuciem porażki. Nie potrafił przyjąć do siebie faktu, że nie był w stanie czegoś zrobić... Nie mógł tego przeżyć. Zresztą, dlaczego na tym miejscu był jakiś nic nieznaczący narzeczony, a nie on. Przecież brunet chciał go, a nie swojego przyszłego męża, szatyn był o tym przekonany.
Nagle wstał, mocno stawiając pustą już szklankę na stole. Następnie złapał kurtkę i już miał wychodzić, kiedy Jean go złapał:
- Co jest? - spytał poważnie.
- Wychodzę - zmienił ton na bardziej neutralny, pewnie ze względu na przyjaciela.
- Widzę - westchnął - Ale pytam, co się stało?
- Straciłem humor...
- Wszystko dobrze?
- Tak. Po prostu muszę coś zrobić. Nie martw się o mnie, Jean - poklepał go po ramieniu, wymuszając nawet lekki uśmiech - Napiszę do ciebie potem. Baw się dobrze.
- Trzymaj się, Eren - przytulił go po przyjacielsku.
Chłopak wydobył z siebie resztki siły, żeby złożyć wyjaśnienia u przyjaciela. Znaczy, nie powiedział mu wiele, bo sam jeszcze wciąż nie akceptował swojego aktualnego humoru. Ten wiązał się z poczuciem przegranej, czego chłopak nie mógł przełknąć. Mógł znieść wiele, ale nie to...
Wyszedł z domu Jeana mocnym krokiem, którym szedł dalej, jakby dokładnie wiedział, gdzie chce iść. Nic sobie nie robił z tego, że właśnie zaczął padać śnieg. Po prostu założył kaptur od bluzy, włożył ręce do kieszeni kurtki i szedł przed siebie, marszcząc brwi.
Za jakiś czas dotarł prosto pod budynek, w którym mieszkał Levi wraz z jego jakże cudownym narzeczonym, którego istnienie działało szatynowi na nerwy.
Miał szczęście, bo właśnie ktoś wychodził z klatki, co ten sprytnie wykorzystał. Szybko podbiegł do drzwi, przytrzymując je, żeby zaraz przez nie wejść. Wszystko to zrobił na tyle agresywnie, że trzask drzwi przeszedł chyba przez całą klatkę, ale Eren miał to gdzieś. Drżącym krokiem podszedł do windy, mocno wciskając guzik na dół. Im bliżej był, tym bardziej w nim wrzało, a on czuł jeszcze większą frustrację.
Winda z perspektywy Erena jechała za wolno, a czas w niej trwał wieczność. Jednak w końcu zatrzymała się na ostatnim piętrze, po czym chłopak prawie, że wybiegł z niej. Zaraz doszedł do właściwych drzwi, w które zapukał zdecydowanie.
Ledwo zdążył złapać ciężki oddech, kiedy otworzył mu Levi. Na twarzy starszego od razu pojawił się grymas, a do tego westchnął ciężko, widząc Jaegera. Szczególnie, że znów czuł od niego alkohol, a sam chłopak wydawał się być mocno przejęty. Mówiła to jego mimika oraz sam ruch ciała. Nim Ackermann zdążył coś powiedzieć, młodszy już go popchnął w głąb domu, następnie trzasnął drzwiami i przyparł starszego do ściany.
Levi patrzył na chłopaka szerzej otwartymi oczami, czując, jak szybko bije mu serce. To wszystko było takie niespodziewane. Eren nawet zaczął go ciut przerażać... Zwłaszcza, że śniadoskóry mrużył oczy, w których miał płonący gniew, do tego oddychał bardzo gwałtownie, jakby sam nie mógł nad sobą zapanować.
- Gdzie jest ten frajer? - zasapał szatyn, zjadając starszego wzrokiem.
Ackermann na chwilę zamarł, próbując pojąć aktualną sytuację. Zaraz zmarszczył twarz w irytacji, a następnie walnął młodszego w brzuch, przez co ten oderwał się z jękiem.
- Czego chcesz? - warknął brunet.
- Zerwij z nim - odpowiedział pewnie, choć szorstko.
- Dlaczego mam to zrobić?
- Bo ja tak chcę.
- Mam to gdzieś.
- Nie chcę, żebyś z nim był! - wrzasnął, uderzając ręką w ścianę.
Brunet spojrzał na niego z politowaniem, opierając plecy o ścianę i krzyżując ręce na klatce piersiowej:
- Tylko spójrz na siebie... Przychodzisz tu pijany, drzesz się jak małe dziecko i jeszcze śmiesz czegoś ode mnie żądać. Nie wstyd ci?
Chłopak spojrzał w bok, czując wewnętrzne zażenowanie własną osobą, kiedy słyszał, co o nim mówi brunet. Wtedy jego gniew się zmniejszył, a sam on zmalał o połowę. Jego ton zniżył się tak, że był w stanie nic z siebie wydusić.
- I co? Nagle zabrakło ci mowy w gębie? - kontynuował brunet - Czego ty w ogóle chcesz? Przypomnijmy sobie, mam zerwać z Erwinem, tak? - za chwilę wyśmiał go z wielkim cynizmem - Chyba coś ci się pomyliło, chłopczyku... Nie będzie zawsze tak jak chcesz.
- Zamknij się.
- Co? - zdziwił się.
Nagle Eren ponownie przyparł Levi'a, łapiąc go mocno za nadgarstek i podnosząc nad jego głowę. Do tego przyległ czołem do czoła starszego, patrząc na niego poważnie:
- Po co to mówisz? - prawie, że wyszeptał, balansując między słodkim a niskim tonem, ozdabiając to szorstkością w głosie.
- Co? - powtórzył, czując skołowanie.
- Niepotrzebnie... Obydwaj wiemy, że w ogóle go nie kochasz. I tak zerwiecie, prędzej czy później... - jego słowa wnikały w drżącą i gorącą skórę bruneta - Wolisz mnie i sam doskonale o tym wiesz... - zbliżył wargi do ucha starszego - Mnie nie oszukasz, Levi.
Teraz Eren opuścił powieki prawie do końca, a ustami zmysłowo przeszedł do drżących warg bruneta. Wtedy Levi znów otworzył szerzej oczy, czując oddech młodszego tak blisko, na dolnej wardze. Chłopak jeszcze go nie dotykał, za to jego usta stykały się z ustami szatyna... Wtedy ten podniósł wzrok z ust starszego i spojrzał mu w oczy arogancko, uśmiechając się zadziornie:
- Co? Boisz się, że cię pocałuję? Nie bój się... Jeśli to zrobię, wezmę całe twoje ciało - chwilę milczał, po czym kontynuował - Musisz poczekać na ten moment... - zaśmiał się z nutą wredoty - Narazie możesz sobie tylko wyobrażać, że ten twój wspaniały ukochany to ja. Pewnie myślisz, że to ja się nie mogę powstrzymać, co? Mylisz się. To ty mnie pragniesz i gdyby nie ten cały Erwin, już byś mnie rozbierał, błagając, bym w ciebie wszedł... Albo sam byś na mnie siadał, robiąc mi tym dobrze.
Levi czuł, że jego policzki płoną od słów, jakie wymawiał Eren z tym swoim prowokującym tonem, jakiego używał tylko on. Nie mogąc tego znieść, zebrał w sobie resztki sił, po czym z całej siły uderzył młodszego z liścia. Ten od razu się odsunął, łapiąc policzek i patrząc na starszego ze zdziwieniem połączonym z gniewem.
- Wynoś się stąd, niewyżyty dzieciaku.
Szatyn chwilę spoglądał na bruneta z wyrzutem, po czym skierował się do drzwi, nie spuszczając z niego wzroku. Jeszcze uśmiechnął się cynicznie i rzekł:
- Nic nie musiałem robić, żebyś się podniecił. Wystarczyło tylko powiedzieć ci kilka brzydkich słów...
Kiedy Eren wyszedł, brunet automatycznie spojrzał w dół, zauważając wybrzuszenie w spodniach. Najpierw podniósł wyżej powieki w szoku, po czym zmarszczył twarz w irytacji i cicho przeklnął.
Tymczasem Eren już zdążył zajść do jakiegoś sklepu z nadzieją, że tam mu sprzedadzą alkohol. Ku jego zdziwieniu wszystko przeszło aż za prosto, a sprzedawca nawet nie zwrócił uwagi na jego nietrzeźwy stan. Kiedy tylko przeszedł kawałek, usiadł na ławce i zaczął zachłannie pić, próbując się upić całkowicie. Przede wszystkim dlatego, żeby zapomnieć o uczuciach, jakie wciąż go dręczyły. Myślał, że kiedy pójdzie do Levi'a, to wszystko mu przejdzie, ale miał wrażenie, że trzyma się jego jeszcze mocniej. Cały drżał na myśl o dotknięciu bruneta, zyskując frustrację, że nie wykorzystał okazji. A fakt, że w każdym momencie mógł wrócić ten narzeczony, podniecał go jeszcze bardziej. Nie dość, że zaliczyłby Ackermanna, to jeszcze jego związek rozpadłby się, tak jak chciał tego Jaeger.
***
Szatyn właśnie siedział w samochodzie Zeke'a, kiedy ten prowadził samochód. Chłopak patrzył w swoje odbicie w szybie, robiąc do niej dziwną minę:
- I co się gapisz, kurwa? Chcesz się bić?
Blondyn kątem oka obserwował to i kręcił głową, nie mogąc uwierzyć, że jego młodszy brat znów się upił. Nie wiedział czy się śmiać, czy płakać...
- Myślisz, że jesteś fajny? Lepiej się schowaj...
- Eren, przestań do siebie gadać - rzekł Zeke.
Chłopak przekręcił głowę w stronę brata, robiąc smutną minę:
- Zeke...
- Co?
- Kocham cię...
- Tak, wiem... - westchnął.
- Nigdy nie miałem lepszego starszego brata!
- Jestem twoim jedynym bratem.
- Naprawdę? - zdziwił się - I tak jesteś super, Zeekee...
- Idź spać - nie wytrzymał i aż się zaśmiał.
- Nie chcę spać... - burknął - Chodźmy na lody...
- Narazie jest miło, ale zobaczysz, co będzie w domu...
- Kocham mamę... - znów rzekł smutnym tonem.
- A tatę? - spytał, cisnąć bekę z brata.
- Jego też... W ogóle wszystkich kocham! Chciałbym ich poprzytulać! - zaczął wymachiwać rękoma.
Blondyn długo gryzł się w język, żeby czegoś nie powiedzieć, ale nie wytrzymał i musiał:
- A Levi'a?
Teraz Eren zareagował gwałtownie, przybierając naburmuszony wyraz twarzy:
- Jego nie!
- Dlaczego? Levi jest fajny...
- Niefajny! Nie lubię go! Nie chcę się z nim bawić! I jest brzydki!
Minęła chwila, a szatyn zasnął. Zeke odetchnął z ulgą, że już nie będzie musiał słuchać swojego brata bredzącego głupoty. Mógłby się zastanawiać, czemu chłopak doprowadził się do takiego stanu, ale Eren rzadko kiedy miał powód, żeby się upić. Robił to przy okazji picia dla smaku, jak to on uważał.
Blondyn bezpiecznie dojechał do domu. Zaczął ostrożnie budzić szatyna, ale ten tylko mamrotał coś przez sen, dlatego postanowił szturchnąć go mocniej:
- Wstawaj, Eren!
- Zanieś mnie... - znów wymamrotał, ledwo otwierając oczy.
- Nie ma mowy! - wyśmiał go.
- No weź...
W końcu młodszy jakoś wyszedł z auta i z początku szedł z miarę normalnie jak na jego stan, pomijając, że się zataczał. Jednak chwila nieuwagi, on przymknął oczy, a wtedy runął na ziemię. I nic sobie z tego nie robił, bo zwyczajnie zasnął na ziemi. Blondyn spojrzał na brata i własnym oczom nie wierzył, że Eren jest zdolny do czegoś takiego. W końcu jednak westchnął, po czym wziął go na plecy, nie próbując nawet być delikatnym. Szatyn miał to gdzieś, bo wciąż spał.
Zeke po cichu przeszedł przez drzwi, próbując je zamknąć jak najciszej, żeby nie obudzić rodziców. To jednak na nic, bo ci już czekali w przedpokoju.
- Co to ma być? - spytał zirytowany Grisha.
- Zadzwonił do mnie, ledwo mówił... - zaczął Zeke - Był tak pijany, że nie mogłem go zrozumieć dobrze... Ale zdążyłem zrozumieć: ,,Zeke, ratuj! Chyba umieram...", po czym chwilę się nie odzywał, ale jakimś cudem udało mu się podać miejsce, gdzie był. Co miałem zrobić? Pojechałem po niego...
W tym czasie Eren zaczął się budzić, a kiedy zobaczył rodziców spod półprzymkniętych oczu, od razu ożywił się. Zeskoczył z pleców Zeke'a, po czym pobiegł i prawie upadł, ale Grisha zdążył go złapać za rękę w stabilny sposób, patrząc na młodszego syna jak na klauna.
- Mamo! - szatyn skierował wzrok na Carlę, równie wściekłą, co Grisha - Nie uwierzysz, co się stało... Zakochałem się...
- Doprawdy? - odpowiedziała kobieta kpiąco.
- Nooo... W tobie... Bo jesteś taka piękna i kochana... - teraz zwrócił wzrok na mężczyznę - Ciebie też kocham, tato!
- Idź do łóżka. Pogadamy jak wytrzeźwiejesz...
- Przecież jestem trzeźwy!
- A ile widzisz palców? - wystawił mu przed twarz dwa palce.
- Widzę bardzo przystojnego mężczyznę!
- Eren - rzekł stanowczo Grisha.
Chłopak zaczął wyliczać, mrużąc oczy, po czym odpowiedział z radością:
- Cztery!
- Idź do łóżka.
- No ej, tato...
- Zeke, pomóż mu. Ja nie mam już do niego siły... - mężczyzna westchnął, idąc z żoną do kuchni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top