VIII
Następnego dnia Ackermann miał dzień wolny, co zamierzał wykorzystać na obowiązki domowe. To znaczy takie już porządniejsze typu mycie podłogi, pranie i tak dalej. Levi nie lubił marnować czasu, a poza tym był pedantem. Musiał mieć pewność, że porządek został zachowany na tyle, aby przez następne dni pełne pracy nie musiał zajmować głowy takimi prywatnymi sprawami. Co wcale nie znaczy, że to faktycznie pomagało... Tak naprawdę potrafił spędzić godzinę na ścieraniu plamy, po czym uznać, że nie zejdzie, w efekcie czego wyrzucić daną rzecz z mankamentem. Mało kto wiedział o tym paradoksie i dobrze, bo wtedy mało kto ufałby temu "idealnemu pracownikowi".
Pod wieczór brunet postanowił jednak pospacerować po parku. Wziął szybki prysznic, ubrał się i już zamykał drzwi, kiedy zobaczył swojego "ulubionego" sąsiada. Coś jednak tu nie pasowało... Chłopał był trzeźwy, jednak wyraźnie zmęczony i... poobijany? Jego włosy przykrywał czarny kaptur, jakby specjalnie się chował przed światem... Levi poczuł jakiś impuls, który kazał mu się zainteresować:
- Stój - rzekł krótko, widząc chłopaka idącego na wyższe piętro.
Chłopak faktycznie się zatrzymał, spojrzał na starszego, po czym miał zamiar znów iść. Wtedy Levi szybko zagrodził młodszemu drogę, stając na przeciwko niego:
- Mów o co chodzi. I ściągnij kaptur.
- Co ciebie to obchodzi? - uśmiechnął się ni to wrednie, ni z chłodną szczerością - Nic z tego nie będziesz miał, jak ci powiem. Nawet jebanej satysfakcji! - ostatnie słowo wypowiedział pewnie i zdecydowanie, bardziej od reszty zdania.
- Obchodzi mnie to - odpowiedział sucho, patrząc w bok. Sam był zaskoczony.
- Jakoś w to wątpię. Pewnie po prostu robisz z siebie osiedlowy monitoring jak stara baba... W sumie niewiele ci brakuje. Charakterek to już masz... - prychnął, zwiastując wredny śmiech.
Eren już miał zamiar wymijać niższego, kiedy ten zwinnie zagrodził mu również otwartą część schodów. Szatyn przygryzł rozciętą wargę już z lekką irytacją, po czym uśmiechnął się w tym rodzaju:
- Nie mam czasu, kurduplu. Zejdź mi z drogi.
I tym uraził Levi'a niesamowicie, co było widoczne na jego twarzy. Już chciał walnąć Erena w brzuch, kiedy ten zatrzymał pięść.
- Też się umiem bronić - z sekundy na sekundę jego ton był coraz to twardszy, może i dumniejszy - Jak tak cię interesuje, dlaczego mam kaptur, to może sam go zdejmij. Co, jesteś za mały? Oh, jak mi przykro - wyśmiewał go.
Brunet już nie wytrzymał i skupiając się, wreszcie trafił z otwartej dłoni w policzek młodszego. Tym samym pozbawiając chłopaka okrycia na głowie. Zaskoczony chłopak pogładził miejsce uderzenia na swojej twarzy, rozchylając przy tym lekko wargi. Jego ni zaciekawione, ni zaskoczone oczy były skierowane na niższego mężczyznę. Mimo otrzymanego ciosu, szatyn nie potrafił okazać pokory. Jednak wtedy swoje zdziwienie wyraził także brunet, widząc zaschniętą krew pod nosem młodego chłopaka.
- Biedaku... - westchnął, przyglądając się uważnie twarzy młodszego - Chyba nie chcesz tak wracać do domu?
- Wszystko mi jedno - uśmiechnął się dziarsko. Miał powód, choć dla wielu byłby to dość dziecinny powód.
- Jednak lepiej, żeby twoja matka nie martwiła się jeszcze bardziej. I tak dajesz jej dużo powodów do tego, biedna kobieta...
Nagle Eren usłyszał kroki Zeke'a, co skłoniło go do ucieczki. Odruchowo złapał Levi'a za nadgarstek, po czym nerwowo pociągnął go do mieszkania bruneta, mając nadzieję, że mężczyzna nie zdążył ich zamknąć na klucz. Poszczęściło mu się.
Już za drzwiami Eren odetchnął z ulgą. Za to Levi patrzył na młodszego jak na chorego psychicznie. Zresztą kto normalny zaciąga właściciela do jego własnego mieszkania... Ale brunet także od razu zrozumiał, dlaczego chłopak tak postąpił. Uśmiechnął się wrednie:
- Nie chcesz, żeby Zeke wiedział, co robi jego malutki braciszek?
- On jest trochę... nadopiekuńczy.
- Zauważyłem.
- Gdyby zobaczył mnie w takim stanie, od razu zabrałby mnie do szpitala. A to tylko kilka zadrapań...
- Tylko kilka zadrapań... - po cichu powtórzył słowa chłopaka z ironią.
Levi aż prychnął, widząc znaczną część krwi na twarzy oraz dłoniach chłopaka. Nawet był trochę pod wrażeniem, jak szatyn umniejsza swój stan. Zupełnie, jakby nie chciał sprawiać komuś problemu, albo może też nie chciał okazywać słabości... Był twardy, przecież jakoś się wyliże.Teraz Eren dużo zyskał w oczach Levi'a.
Nagle brunet zaproponował:
- Jeśli już tu jesteś... to chodź, opatrzę te lekkie zadrapania... - ostatnie słowa bardziej zaakcentował.
- Nie trzeba - uśmiechnął się delikatnie.
- Nieważne jak twardy jesteś, obrażenia mogą zrobić ci taką samą krzywdę jak każdemu. Więc nie zgrywaj bohatera tylko chodź.
Eren zamarudził, ale posłusznie ruszył za starszym do łazienki. Następnie usiadł na stołku wcześniej przygotowanym przez bruneta, krzyżując ręce na torsie. Nie podobał mu się pomysł Ackermanna, jakby sam nie mógł doprowadzić się do porządku.
- Zdejmij bluzę i koszulkę - polecił krótko Levi, wyjmując apteczkę z szafki.
- Co? - szczerze speszył się. Nie przez same słowa, a przez tego, kto je wypowiedział. Chłopak dobrze udawał, choć to dziwne uczucie przy mężczyźnie nie znikało.
- Idioto - odwrócił się w jego stronę i zaczął z uwagą oglądać twarz chłopaka z każdej strony - Muszę zobaczyć też rany pod ubraniem.
Szatyn niechętnie, jednak zdjął z siebie górną część garderoby. Wtedy brunet ujrzał dość konkretnie wyrzeźbioną sylwetkę chłopaka z licznymi siniakami, ale wszelkie emocje związane z tym postanowił zostawić dla siebie. Jego twarz pozostała kamienna, a sam zaczął przemywać wszelkie zadrapania i rany na ciele chłopaka. Przy okazji wolał się upewnić:
- Nic cię nie boli?
- Prawie nie czuję - trochę zaniżał głos, jakby zgrywał twardziela.
- Tak, oczywiście - odpowiedział znów ironicznie - Nie wymiotowałeś w ostatnim czasie?
- Nie jestem w ciąży - zaśmiał się.
- Bardzo śmieszne, Eren. Kiedy idziesz do pierwszej klasy? - spytał, skupiając się na zadaniu - A tak poważnie... Twój nos dość mocno krwawił, widzę... Ale chyba nie jest złamany...
- Mój nie... - uśmiechnął się to niewinnie, to z satysfakcją.
- Co? - nagle spojrzał mu w oczy z powagą - Coś ty zrobił?
- Złamałem mu nos...
Levi od razu złapał się za czoło i zaczął kręcić głową, nie mogąc uwierzyć w głupotę chłopaka. Nagle do drzwi ktoś zapukał i obydwaj odruchowo spojrzeli w tamtym kierunku. Levi wyprostował się, po czym oznajmił, że zaraz wraca. Dodatkowo zabronił Erenowi ruszać się z miejsca. Następnie pewnie ruszył do drzwi. Gdy je otworzył, jego oczom ukazała się niemile widziana postać.
- Tak często przychodzisz, że zaczynam podejrzewać, że się we mnie podkochujesz - rzekł obojętnie Levi.
- Nie bądź śmieszny, mam narzeczoną.
- Domyślam się, że nie przyszedłeś życzyć mi miłego dnia. Więc po co?
- Czy jest u ciebie Eren?
- Co to za pytanie?
- Nie ma go w domu, nie szwęda się ze znajomymi. U ciebie jest ostatni trop.
- Zawiedziesz się w takim razie.
- Jest u ciebie czy nie?
- Jak myślisz?
Teraz Zeke zaczął uważniej obserwować twarz bruneta. Próbował odczytać w niej prawdę. Jednak niebanalna mimika Levi'a wymagała dobrej znajomości, której Zeke jeszcze nie posiadał. Za to bladoskóry z cierpliwością czekał, jakby sam dawał się obserwować. Blondyn nie mógł wyczytać zupełnie nic. W końcu odpuścił, mówiąc:
- Poszukam go jeszcze - po czym odszedł.
Levi westchnął, zamykając drzwi. Po czym wrócił do Erena.
- Dlaczego go okłamałeś? - spytał Eren.
- Nie okłamałem. Spytałem, jak myśli, a on widocznie uznał, że ciebie tu nie ma. Nie będę wyprowadzał go z błędu - brunet uśmiechnął się delikatnie z nutą wredoty, po czym rzekł poważniej - Eren.
- Co?
- Po co w ogóle się biłeś?
- Sprowokował mnie. Zresztą sam zaczął wyskakiwać do mnie z jakimś marnym nożykiem.
- Jesteś nieodpowiedzialny i lekkomyślny... On mógł zrobić ci krzywdę.
Eren przez chwilę się nie odzywał, Levi także nie powiedział już nic więcej. Nastała niezręczna cisza z tym, że Levi właśnie mył ręce, po czym chciał schować apteczkę. Nagle Eren spytał bezpośrednio:
- Czekaj, czy ty się o mnie martwisz?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top