I

Jasny księżyc oświetlał ulice we współpracy z żółtawymi lampami. Na zegarku dochodziła godzina druga w nocy, kiedy Levi stanął przed drzwiami własnego mieszkania. Wreszcie mógł odpocząć. Jako redaktor naczelny, był przyzwyczajony do całodobowego trybu pracy. Bywało, że musiał w nocy jechać do redakcji, ale potrafił także zrezygnować z dnia wolnego. Zresztą Ackermann nawet w czasie odpoczynku, wolał pracować, choć nieoficjalnie. Jednak całe jego poświęcenie nie zostało pominięte, ponieważ w oczach innych pozostawał niemal idealny, choć miał pare wad. Większość jednak przymykała oko na trudny charakterek redaktora, ponieważ charakteryzował go profesjonalizm. Nawet, jeśli ktoś miał jakieś zastrzeżenia, nie miał prawa wygłosić tego publicznie. Zdarzali się śmiałkowie wytykający błędy w zachowaniu pana Ackermanna, lecz zawsze przegrywali z jego szorstkością i bezwzględnością. Także każdy szanował Levi'a. Mężczyzna przechodził obojętnie obok tych wszelkich opinii na swój temat tak długo, dopóki robił wszystko jak należy. On sam karciłby siebie najbardziej, gdyby jego działania nie były dostatecznie dobre.

Mężczyzna właśnie przekręcał kluczyk w drzwiach, kiedy usłyszał jakiś hałas wewnątrz klatki schodowej. Wydawało się, że ktoś ma problem z równym stawianiem kroków, a dla utrzymania równowagi trzymał się mocno poręczy. Wtedy brunet przewrócił oczami, znając doskonale tę sytuację. Bardzo często przeżywał ją, kiedy wracał zbyt późno do domu. Chociaż potrafił usłyszeć tajemniczego wędrowca nawet będąc w mieszkaniu.

- Znowu ten gówniarz... - westchnął cicho, gdy chłopak ze schodów dotarł na piętro - Jak zwykle pijany...
- Jakiś problem?! - wybełkotał podniesionym tonem.
- Mam dużo większe problemy niż takie niewychowane dzieciaki jak ty - uśmiechnął się sarkastycznie. W jego wykonaniu było to subtelniejsze od enigmatycznego uśmiechu Mona Lisy - Zresztą co ty tam zrozumiesz... Najebałeś się i myślisz, że jesteś panem świata...
- A wypchaj się! - zaśmiał się z wyższością, po czym ruszył na schody ku górze.

Nagle na tych samych schodach pojawiła się jakaś kobieta, której mina wyrażała pobłażanie, a jednocześnie zawód i irytację. Zmarszczyła brwi, łapiąc za materiał bluzy na ramieniu syna:

- Eren, do domu! - krzyknęła.
- No przecież idę... - uśmiechał się głupio.
- Nie wierzę, że mój syn może doprowadzić się do takiego stanu... Znowu... - zaczęła kręcić głową, mimowolnie próbując pomóc szatynowi dojść do ich mieszkania.

Levi jedynie westchnął z ulgą, ponieważ udało mu się uniknąć kolejnej bezsensownej rozmowy. Już nie raz rozmawiał z tym chłopakiem, który ledwo co pamięta. Na jego nieszczęście rozmowy z Ackermannem pamiętał niemal idealnie. Przez to też pozwolił sobie wyrobić niezbyt przychylne zdanie na temat sąsiada piętro niżej. Otóż szanowny "Pan świata" uważał bruneta za starego nudziarza, który nie ma życia, dlatego prawi morały komuś tak rozrywkowemu jak Eren. I wcale nie liczyło się, że zwykle to chłopak zaczynał dyskusję. Wtedy bezwstydnie wytykał wszystko Levi'owi, jakby go dobrze znał. Sukcesywnie prowokował, bo wiedział, gdzie jest granica cierpliwości niezbyt wysokiego mężczyzny. Jeśli chodzi o wzrost, to również był stały element kpin ze strony chłopaka. Zmęczony Ackermann wróciwszy do domu, od razu opadł na łóżko. Nie miał już nawet siły, żeby się przebrać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top