5. Dziwna czcionka

Um... ten... Zapomniałam wczoraj, okej?

.........................................................................................................

Frisk nie słyszała już tego okrutnego, psychodelicznego chichotu. Nie czuła też nieprzyjemnego nacisku, do którego powoli zaczynała się przyzwyczajać. Jej ciało wreszcie w całości należało do niej. Nie wiedziała, co się stało, ale, co dziwne, jakoś nie wydawało jej się to specjalnie istotne. Jakby ostatnie dni, nie, jakby całe jej życie nie istniało. Jakby po prostu przeczytała o nim w książce, czy obejrzała film. To dziwne...

Stanie w miejscu nie wydawało jej się odpowiednie, sama nie do końca wiedziała dlaczego. Przecież w którą stronę by się nie obejrzała, widziała tylko biel. Pustą, białą przestrzeń, bez ścian, czy sufitu. Jednak, nawet jeżeli nie mogła nic dostrzec, zostanie w miejscu na zawsze sprawiało, że nic się nigdy nie zmieni, a taka bierność po prostu do Frisk nie pasowała. Ruszyła więc do przodu, wyciągając przed siebie ręce, na wypadek, jakby jednak miała wpaść na jakąś niewidzialną przeszkodę.

W pewnej chwili kątem oka zauważyła jakąś zmianę, nierówność na nieskończonej bieli. Gdy odwróciła głowę w tamtą stronę, zobaczyła postać. Wysokiego mężczyznę w ciemnym płaszczu, czy... cokolwiek miał na sobie. Chyba był szkieletem-potworem, wyższym nawet od Papyrusa. Odwrócony tyłem do dziewczyny, z dłońmi złożonymi za plecami. Wyglądał, jakby stał na tarasie, czy balkonie, obserwując piękne widoki. Jednak jak bardzo Frisk by nie wytężała wzroku, nie widziała dookoła niego niczego oprócz pustki. Z jakiegoś powodu odrzuciła myśl, jakoby to on miał być tym, co ją opętało, jeszcze szybciej niż ta uformowała się w jej umyśle. To nie mógł być on. Ale w postaci zdecydowanie było coś dziwnego. Bardzo dziwnego. Jakby mężczyzna był niematerialny, nierzeczywisty. Jakby był tylko iluzją.

Nie mogąc się powstrzymać wyciągnęła rękę, pewna, że jej palce przenikną przez zjawę. Nie zrobiły tego. Mężczyzna odwrócił się czując dotyk, którego najwyraźniej się nie spodziewał.

– 🔹♓⬇♍ 🙂♏♎▪♋k ♦🔷 🙂♏🔸♦♏ś – odezwał się cicho, w nieznanym Frisk języku. – 🙂♏♎▪♋k ⚫♓ 🔸♓⬇ 🔷♎♋ł🔲 – uśmiechnął się tak... przeraźliwie smutno. – 💧zk🔲♎♋ ♦✉🔘k🔲📪 🕘♏ ♦♋k p↔ź▪🔲📬📬📬

***

***

***

– BĘDĘ W MOIM DOMU! PRZYJDŹ KIEDY CHCESZ, NA NASZĄ RANDKĘ! – zawołał Papyrus i odszedł. A właściwie odfrunął, jeśli tak można nazwać jego spacerowanie w powietrzu. Frisk może i powinna być tym zdziwiona, ale uznała, że po dzisiejszej walce i jego ostatnim ataku, nic jej już nie zaskoczy.

Dziewczyna, gdy szkielet zniknął jej z oczu, otrzepała się ze śniegu i rozejrzała dookoła. Wciąż było tu pełno mgły, ale jakimś cudem dostrzegła znikającą w błękitnym błysku znajomą sylwetkę.

– Sans? – mruknęła pod nosem. W zasadzie to byłoby logiczne, biorąc pod uwagę, jak jej walka z Papyrusem skończyła się ostatnio. Sama na miejscu Sansa też byłaby w każdej chwili gotowa do interwencji.

Tym razem jednak wiedziała co robi. Nie zaatakowała go ani razu, bojąc się, że nawet jedno uderzenie może wywołać katastrofę. Teraz nie tylko udało jej się opuścić Snowdin, nie zabijając po drodze ani jednego potwora, ale też zyskała przyjaciela. Mogła iść dalej, bez wyrzutów sumienia. Ale Papyrus na nią czekał... Wahała się, bo w końcu ich przyjaźń nie będzie trwała zbyt długo, skoro miało się stać to, co stać się musiało. No i nie sądziła, żeby Sans cieszył się wizją wpuszczenia jej do własnego domu. Ale Papyrus tam czekał. Czekał na nią, jeśli dobrze zrozumiała, na swojego pierwszego w życiu przyjaciela. Skoro już rozwiązała wszystkie jego zagadki i sama zaproponowała mu przyjaźń, nie mogla teraz tak po prostu sobie pójść. To nie było w porządku. Złamało by mu jego taką „dziecięcą" wizję świata. Wahała się jeszcze przez chwilę, ale w końcu podjęła decyzję i ruszyła z powrotem do Snwdin.

Papyrus nie czekał w domu. Stał przed nim, chyba po to, by móc wypatrzeć ją już z daleka. Pomachała mu więc, uśmiechając się pod nosem. Zaczynała się trochę denerwować, bo, choć wyglądało na to, żadne z nich nie brało tego na poważnie (wtedy jeszcze Frisk nie wiedziała, że Papyrus jest zawsze poważny do samej kości), to jednak czekała ją pierwsza randka w życiu. Miała nadzieję, że jakoś to będzie wyglądać, bo sama kompletnie nie znała się na randkowaniu. Nawet jeśli miało to wyglądać jak śluby przedszkolne, to i tak będzie cała zestresowana.

Papyrus postanowił zrobić jej niespodziankę i przeprowadził ją przez całe miasteczko nim zatrzymali się z powrotem przed jego domem.

– MÓJ DOM!!! TU ODBĘDZIE SIĘ NASZA RANDKA!!! – Zawołał uradowany. Właściwie z jakiegoś powodu właśnie tego Frisk się spodziewała. – CZUJ SIĘ JAK U SIEBIE! MOŻESZ SIĘ POROZGLĄDAĆ, JEŚLI CHCESZ – zaproponował, gdy weszli do środka.

Frisk chciała, owszem i to właśnie zrobiła. Jej wzrok padł na kamień. Zwykły kamień, leżący na serwetce, na komodzie, obsypany jakimiś wiórkami, chyba posypką do ciasta. Podeszła by przyjrzeć mu się bliżej.

– TO ZWIERZĄTKO-SKAŁA MOJEGO BRATA! – wyjaśnił Papyrus. – ZAWSZE ZAPOMINA GO NAKARMIĆ I JA MUSZĘ SIĘ NIM ZAJMOWAĆ! – tak, to pasowało do Sansa. Choć ze zwierzakiem-skałą Frisk się jeszcze nie spotkała.

...

Tak jakby w Podziemiu cokolwiek nie było dla niej nowe...

Poszła dalej. Zauważyła leżącą pod ścianą skarpetkę i kilka przyklejonych nad nią karteczek samoprzylepnych. Na połowie z nich rozpoznała pismo Papyrusa, a co do reszty, wszystko wskazywało na to, że napisał je Sans. Z resztą wystarczyło przeczytać: „SANS, PODNIEŚ SWOJĄ SKARPETKĘ", „okej", „SANS, ONA WCIĄŻ TU JEST, ZABIERZ JĄ", „okej" i tak w kółko. Właściwie było to nawet zabawne, ale zastanawiała się, czy bracia byli wtedy na siebie obrażeni, że kłócili się za pomocą kartek. Niedaleko leżała też książka z żartami. Dziewczyna sięgnęła po nią, ale pod okładką, zamiast słabych dowcipów, znalazła inną książkę, której tytuł wskazywał na... podstawy fizyki kwantowej? Z ciekawości zajrzała do środka, znajdując kolejną książkę z żartami, a pod nią znów coś o fizyce kwantowej. Przewróciła jeszcze kilka okładek, po czym spróbowała otworzyć książkę na samym środku, ale z jakiegoś powodu nie mogła. Zawsze, gdy jej się wydawało, że to już ta strona, okazywało się, że jeszcze wiele kartek przed nią. Parsknęła cicho, odkładając tom. To prawda, chwilę jej zajęło, nim zrozumiała naukowy żart, ale przecież nie była specjalistką od teorii zaginania czasoprzestrzeni. Jej specjalnością była praktyka w tym temacie.

Papyrus pokazał jej swój ulubiony program w telewizji, a przynajmniej próbował, bo leciała tylko zapowiedź następnego odcinka. Cóż, tak też bywało. Potem musiał jeszcze gonić tego irytującego psa, który wciąż gryzł „specjalny atak", jakim Papyrus miał pokonać Frisk. Obaj robili przy tym tak zabawne miny, że dziewczyna po prostu musiała się głośno roześmiać, a przecież nie robiła tego często. Gdyby mogła mieć rodzeństwo, chciałaby, żeby było takie, jak Papyrus! Szkoda, że już nigdy nie będzie mogła go mieć.

Żeby nie myśleć znowu o przykrych rzeczach, Frisk rozejrzała się znów po domu. Tutaj widziała już chyba wszystko, a w każdym razie nic nowego nie rzuciło jej się w oczy. Nie była pewna, czy powinna, ale i tak ostrożnie weszła na schody.

– TO MÓJ POKÓJ! – zawołał Papyrus, gdy zauważył ją na piętrze, przy oklejonych różnymi nalepkami i ostrzeżeniami drzwiach. – JEŻELI SKOŃCZYŁAŚ SIĘ JUŻ ROZGLĄDAĆ, MOŻEMY IŚĆ TAM I... ROBIĆ COKOLWIEK LUDZIE ROBIĄ NA RANDKACH.

Jednak ją bardziej interesowały te drugie drzwi, pozbawione jakichkolwiek ozdób. Spod nich widać było rozedrgane światło, jakby wewnątrz płonął ogień. Skoro pierwszy pokój należał do Papyrusa, ten drugi musiał być Sansa. Czując się jak ostatni złol podeszła tam i sięgnęła do klamki. Drzwi ani drgnęły, mimo, że próbowała trzy razy. Były zamknięte na klucz. Ze środka usłyszała jednak jakiś hałas. Spróbowała więc zapukać. Jednak odpowiedzi na jej dwa stuknięcia nie było.

Zrezygnowana odwróciła się i natychmiast podskoczyła, lekko przestraszona. Papyrus stał tuż za nią.

– TO POKÓJ MOJEGO BRATA – powiedział jakby podenerwowany. – CZŁOWIEKU, NIE CHCESZ WIDZIEĆ BAŁAGANU, JAKI TAM ZROBIŁ.

Skinęła głową. Nie potrafiła stwierdzić, czy coś ukrywał, czy tylko denerwował się nadchodzącą randką i tym, jak bardzo Frisk przeciągała ten czas. Postanowiła jednak nie naciskać za bardzo i poprosiła, by w takim razie Papyrus pokazał jej własny pokój.

– So awsome! – zawołała na widok jego łóżka w kształcie czerwonej wyścigówki. No bo serio, który dzieciak nie marzył o takim?! Aż chciałoby się je wypróbować. – Znaczy, świetne jest.

– KIEDY WYJDZIEMY JUŻ NA POWIERZCHNIĘ, CHCIAŁBYM POJECHAĆ TAKIM AUTEM W DŁUGĄ TRASĘ. WIATR W MOICH WŁOSACH, SŁOŃCE NA MOJEJ SKÓRZE... – rozmarzył się. – OCZYWIŚCIE TO TYLKO SEN...

– Jest naprawdę cool – przyznała. – Wow, masz własny komputer? – zauważyła urządzenie po drugiej stronie pokoju. Właściwie nie powinna się dziwić, wyglądało na to, że Papyrus dostawał wszystko, czego mógł zapragnąć. A biorąc pod uwagę, że szkielety w Snowdin były tylko dwa... Sans mógł udawać lenia, który niczym się nie przejmuje, ale nie zmieniało to faktu, że starał się być najlepszym możliwym starszym bratem.

– TAK, JESTEM DOŚĆ POPULARNY W INTERNECIE – oparł Papyrus. – JUŻ DAWNO PRZEKROCZYŁEM DWUCYFROWĄ LICZBĘ OBSERWATORÓW – pochwalił się. – OCZYWIŚCIE MA TO SWOJĄ CENĘ. JAKIŚ TROLL CAŁY CZAS WYSYŁA MI GŁUPIE ŻARTY, PISANE DZIWNĄ CZCIONKĄ.

Głupie żarty? Czyżby Sans?

– Mogę zobaczyć? – zapytała zaciekawiona.

Na monitorze już wyświetlała się strona jakichś podziemnych social mediów, więc wystarczyło kilka kliknięć, by odnaleźć odpowiednie wiadomości. Nie były to tylko żarty. Były też komplementy, jakieś cytaty motywacyjne, nawet kilka dłuższych wiadomości, takich bardziej poważnych. Ale czcionka faktycznie była dziwna. W zasadzie litery w ogóle nie przypominały liter, raczej obrazki i symbole. Wydawały jej się też zaskakująco znajome.

Chwila moment...

Czy Frisk przed chwilą bez problemu rozumiała pismo obrazkowe? Dlaczego miała wrażenie, że kryło się za tym co więcej? Czemu teraz czuła, że o czymś ważnym zapomniała?

Dziewczyna spojrzała jeszcze raz na monitor, ale tym razem nie potrafiła przeczytać ani słowa. To było... naprawdę...

– JEŚLI SKOŃCZYŁAŚ SIĘ JUŻ ROZGLĄDAĆ, CZAS ZACZĄĆ NASZĄ RANDKĘ! – zawołał Papyrus. Miał rację, choć myślała, że randka zaczęła się wraz z wejściem do tego domu.

„Randka, czas start!" pomyślała podchodząc do szkileta.

***

Co jak co, ale musiała przyznać, że z Papyrusem naprawdę dobrze się bawiła. Na szczęście szkielet „nie odwzajemnił jej uczuć", dzięki czemu nie musiała wyplątywać się z niezręcznej sytuacji. Zdobyła za to nowego przyjaciela, dostała od niego numer telefonu i wreszcie czuła się jakkolwiek spokojniej. Jeśli w podziemiu było miejsce dla kogoś tak... przyjaznego jak Papyrus, jeśli on mógł być tu szczęśliwy, to może reszta potworów też nie była tak niebezpieczna, jak jej się wydawało? To znaczy, jakby się tak zastanowić, to każdego, kogo spotkała dało się albo przekonać, by ją puścił, albo obejść jakimś prostym podstępem. W dodatku po tej stronie Bariery miała już przybraną matkę i kilku przyjaciół, więc... właściwie, skoro ludzka dusza była na tyle silna, by tą całą Barierę tak po prostu przekroczyć, może mogłaby przeprowadzić przez nią potwory, zwyczajnie trzymając ich za ręce? A jak nie, to jakoś się z królem dogadają, no nie?

Pełna nowej nadziei, Frisk opuściła Snowdin, trafiając do miejsca wypełnionego szumem płynącej wody i kropel kapiących z sufitu. Po jej lewej stronie, pomarańczowy rybo-potwór stał koło dużego, niebieskiego kwiatu. Na tyle dużego, że gdyby Frisk chciała powąchać roślinę, musiałby stanąć na palcach. Widziała te kwiaty już wcześniej, w końcu za pierwszym razem poddała się właśnie w tym miejscu. Jednak nigdy nie dowiedziała się, dlaczego te kwiaty wydawały jej się aż takie ważne.

– Co to jest? – zapytała więc, podchodząc do potwora.

Co to jest...

Usłyszała swój własny głos, cicho wydobywający się, jakby z wnętrza niebieskich płatków.

– To Kwiat Echo – odparł potwór. – Powtarza ostatnią usłyszaną rzecz w kółko i w kółko. Nieźle, co nie?

Przytaknęła mu. Można by je wykorzystać do przekazywania informacji, albo... dzieciaki pewnie często się za ich pomocą bawiły. Ciekawe, czy byli i tacy, którzy wygadywali się do echo kwiatów ze swoich sekretów. Nie byłoby to raczej zbyt mądre, ale jakieś takie... klimatyczne...

Tuż obok stała niewielka drewniana budka, przypominająca trochę stoiska z jarmarków. W środku siedział, a raczej spał sobie w najlepsze, nie kto inny, jak Sans we własnej osobie. W sumie nie widziała go od wczoraj, poza tymi momentami, gdy mignął jej gdzieś na granicy pola widzenia. Pełna nowego entuzjazmu, postukała szkieleta w czaszkę, chcąc go obudzić.

Co jest? – zapytał Sans. – Nigdy nie widziałaś faceta z dwiema pracami? – nie wyglądał jakby pracował, ale okej. – Wiesz, dwie prace to podwójna ilość przerw – zaśmiał się. Frisk uniosła brwi w dezaprobacie. Może wciąż była za młoda, by pracować, ale nie wydawało jej się, by to działało w ten sposób. – Idę do Grillby's, chcesz iść ze mną?

– W sumie czemu nie – odparła.

Świetnie, znam skrót.

Złapał dziewczynę za rękę i pociągnął ją... w drugą stronę niż znajdowało się Snowdin. Już miała zaprotestować, ale nagle zorientowała się, że są już w barze, a Sans wita się z resztą klientów.

Co tu się tak właściwie stało?

Wyglądało na to, że szkielet był tu dobrze znany i lubiany. Wydawało jej się też, że w jakiś dziwny sposób idealnie pasuje do tego miejsca. To było uczucie podobne do tego, kiedy w hipermarkecie spotyka się swojego ulubionego sprzedawcę, który zawsze jakoś miło zagada.

– Hej, Sans, czy ja cię tu przypadkiem nie widziałem jakieś pięć minut temu na śniadaniu? – zapytał jeden z potworów siedzących przy barze.

Co? Mnie? – zdziwił się szkielet. – Nie, na śniadaniu byłem co najmniej pół godziny temu. Jesteś pewien, że nie chodziło ci o drugie śniadanie?

„Badum tssss" – skomentował to głos w głowie Frisk i tym razem nie mogła się z nim nie zgodzić.

Zajęli ostatnie wolne miejsca przy barze, przy czym dziewczyna po raz drugi nadziała się na kawał z pierdzącą poduszką. Musiała zapamiętać, żeby bardziej na to uważać.

Więc co myślisz o moim bracie? – zapytał Sans, gdy czekali na zamówione frytki.

– Jest cool. Zdecydowanie – odparła szczerze. Choć spodziewała się czegoś innego, nie dziwiła się, że to o nim Sans chciał rozmawiać. Gdyby sama miała takiego brata, też pewnie wszystkim by o nim gadała.

Też byś była „cool", gdybyś przez cały czas nosiła taki strój – osądził szkielet. – A on zdejmuje go tylko wtedy kiedy musi. Ale przynajmniej czasem go myje... Mam przez to na myśli, że się w tym kąpie. – Frisk parsknęła na to cichym śmiechem. – O, dzięki Grilbz, chcesz ketchupu, dzieciaku? – zapytał, gdy właściciel baru postawił przed nimi dwa talerze frytek. Dziewczyna oczywiście chciała ketchup, ale w ostatniej chwili coś ją powstrzymało. Coś jak przeczucie...? – Cóż, więcej dla mnie – odparł i... czy on wypił ketchup? Znaczy całą butelkę? Jednym łykiem? – Tak, czy tak, fajny, czy nie, musisz przyznać, że Paps bardzo się stara. Kiedyś poszedł do domu przywódczyni królewskiej gwardii, prosić ją, by go przyjęła. Oczywiście zamknęła mu drzwi przed nosem, bo była druga w nocy, ale kiedy obudziła się rano on dalej tam stał – opowiadał. – Widząc jego oddanie, przyjęła go na trening. Wciąż jeszcze nie został gwardzistą, ale idzie mu naprawdę nieźle – Frisk zdała sobie sprawę, że naprawdę bardzo lubi, gdy Sans opowiada o swoim bracie. Było w tym coś takiego... ciepłego, rodzinnego... Coś, co sprawiało, że chciała być częścią tych historii.

I przypominało jej ojca.

Hej, dzieciaku, chciałbym cię o coś zapytać.

– No?

Słyszałaś kiedykolwiek o gadającym kwiatku?

To pytanie zaskoczyło Frisk. Właśnie przestała się spodziewać czegoś takiego. Poza tym, Sans przecież wiedział, że tak... Skinęła głową, patrząc mu prosto w oczodoły.

Ach, więc wiesz o nich wszystko? – Kolejne zaskoczenie. – Echo kwiaty rosną wszędzie na bagnach. Powtarzają wszystko co się do nich powie.

– Tak, wiem... – odparła niepewnie, nie mając pojęcia do czego zmierza, ale nie pozwolił jej dokończyć.

Wiesz, Papyrus powiedział mi o nich coś interesującego. Czasem, kiedy nie ma nikogo w pobliżu, taki kwiatek znikąd pojawia się przy nim. Mówi mu o tym, jaki jest fajny, chwali go, daje jakieś porady... Przewiduje pewne rzeczy... Dziwne, prawda? Ktoś pewnie w ten sposób stroi sobie z niego żarty... Uważaj na to, dzieciaku.

Po tych słowach Sans wstał i ruszył w stronę wyjścia. Nie dał jej nawet nic odpowiedzieć.

Czas wracać do pracy – powiedział. – Nie wierzę, że odciągnęłaś mnie od niej na tak długo... A, i jeszcze... miałem coś powiedzieć, ale zapomniałem. Narazie!

Frisk nie poruszyła się nawet odrobinę. On mówił o Flowey'u? Czy naprawdę miał na myśli echo kwiaty? To był jakiś test? Groźba? Ostrzeżenie?

Ona też zapomniała Sanowi o czymś powiedzieć. Chociaż bardziej, była tak zaskoczona tym, co usłyszała, że nie miała okazji. Chciała zapytać go o co chodzi z tymi dziwnymi wiadomościami na komputerze Papyrusa i jeszcze powiedzieć mu o czymś... ale nie mogła sobie przypomnieć o czym. To wszystko robiło się zbyt dziwne.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top