17. Rozliczenie przeszłości

Drzwi windy nagle otworzyły się i Frisk znalazła się w New Home. Na ostatniej prostej przez pałacem króla. Tym razem naprawdę, jak nigdy przedtem była wypełniona DETERMINACJĄ.

– Hej, Chara, pamiętasz wszystkie poprzednie czasy? – zapytała nie licząc na odpowiedź. Znała ją z resztą. Naprawdę by się zdziwiła, gdyby nie pamiętał.

Ludzie nie mogą wchłaniać innych ludzkich Dusz, ale już zdążyła się przekonać, że pozostała szóstka jest w jakiś sposób świadoma tego, co się dzieje. W końcu w innym wypadku jak mieliby jej pomóc? A skoro tak i skoro pamiętają poprzednią przyszłość, wcale nie musiała przejmować nad nimi kontroli. To zabawne, że dostarczenie jednego, zupełnie niezwiązanego ze sprawą listu, naprawdę jej pomogło. Co prawda nie było pewności, że jej pomysł zadziała, ale po pierwsze, to mogło się udać, a po drugie i tak nie miała nic do stracenia.

Chciała jak najszybciej pobiec prosto do sali tronowej, ale koniecznie chciała jeszcze zatrzymać się przed lustrem. Miała nadzieję jeszcze raz zobaczyć ducha Chary, ale niestety, przywitało ją tylko własne odbicie. Oparła się czołem o szklaną taflę, zamykając oczy i próbując przywołać pod powiekami jego wygląd. Niby widziała go tylko przez chwilę, ale wciąż... To wydawało się takie ważne...

– Pomimo wszystko to wciąż my. Ty i ja – powiedziała cicho, nim ruszyła dalej.

Nie musiała wchodzić do pokoju rodzeństwa Dreemurr, bo ich prezenty miała wciąż przy sobie. Upewniła się tylko, że założyła medalion i pobiegła na spotkanie z ostatnim przeciwnikiem. Asgore przywitał ją tak jak poprzednie kilkanaście razy, znów prosił, by dokończyła wszystkie niezałatwione sprawy i tłumaczył czym jest Bariera. Frisk ledwo powstrzymywała się od niecierpliwego podskakiwania. Nie musiała walczyć z Asgorem, wystarczyło tylko, by pokazał jej pojemniki z Duszami. Mogła oczywiście się mylić, ale miała tą szczególną możliwość próbowania bez ryzyka. Zawsze mogła cofnąć czas i zacząć od nowa, no nie?

– Człowieku, miło było cię poznać – pożegnał się król, a ona tylko na to czekała. Zaraz odetnie jej możliwość ucieczki. Wystarczyło tylko przemknąć pod jego włócznią, chwycić stabilnie nóż i uderzyć w odpowiednim miejscu. Miała nadzieję, że szkło, z jakiego zrobione są te naczynia, nie jest bardzo wytrzymałe. Musiała dać radę je stłuc od tego zależały losy świata.

Oboje byli gotowi do wyprowadzenia ataku. Oboje wzięli głęboki oddech i poprawili swoje bronie w rękach. Frisk rozstawiła inaczej stopy, by stać pewniej. Miała nawet wrażenie, że Asgore spojrzał jej w oczy, jakby upewniając się, że może rozpocząć walkę, dlatego delikatnie skinęła głową. Potwór uniósł rękę ze swoim trójzębem, by zniszczyć jedno z towarzyszących dziewczynie złotych słów, tym samym pozbawiając opcji okazania litości. Nim jednak zdążył to zrobić, płomień, który pojawił się dosłownie znikąd, strącił go z nóg.

– Co za żałosna kreatura znęca się nad niewinnym stworzeniem – rozległ się pełen wyrzutu głos Toriel.

Frisk zamarła, w myślach wyklinając na siebie, że w ogóle poszła rozmawiać z mamą, skoro efekt okazał się odwrotny od zamierzonego. Kątem oka widziała, jak król podnosi się na nogi, ale nie sądziła, by zaatakował ją teraz znienacka. Był na to zbyt honorowy.

Nie tak powinno być. Nie tak to zaplanowała.

Toriel przytuliła dziewczynę, uspokajając ją, choć Frisk żadnego uspokojenia nie potrzebowała. Przynajmniej chwilę temu, bo teraz już powoli brała ją złość. Mama tłumaczyła jej, jak zdała sobie sprawę, że nie może Frisk zostawić samej z wyborem „zabić króla, czy samej zginąć", że nie można tak po prostu kogoś poświęcić, że wciąż mogą być szczęśliwi, żyjąc w Podziemiu. Ale to tak nie działało, a Frisk podjęła już swoją decyzję!

– Tori... Wróciłaś... – głos króla trochę zaskoczył dziewczynę, ale też sprawił, że zrobiło jej się go bardzo żal. Tak naprawdę Asgore nie był złą osobą. Próbował po prostu być dobrym królem.

Podczas, gdy Toriel krzyczała na swojego byłego męża, a Frisk starała się wymyślić cokolwiek sensownego, co mogłaby teraz zrobić, nagle w pomieszczeniu pojawiła się Undyne. Wojowniczka wpadła tam krzycząc, żeby nikt z nikim nie walczył, bo ona się na to nie zgadza. Za nią pojawiła się Alphys, Papyrus, a nawet Sans. Ten ostatni wreszcie mógł spotkać się twarzą w twarz ze swoją przyjaciółką zza drzwi, co było naprawdę miłe, ale wciąż nie pomagało. Znikąd pojawiły się całe masy potworów, stało się tak rodzinnie i przyjacielsko, jak na jakimś festynie. Frisk zaczęło się kręcić w głowie od tego wszystkiego. Nie tak to planowała. Nie chciała zostawać w Podziemiach, wiedząc, że jest tak blisko uwolnienia wszystkich z tego więzienia. Przycisnęła dłonie do uszu, starając się uspokoić, zanim wybuchnie. Chciała przestać ich słyszeć i móc wymyślić cokolwiek.

– Właściwie to... Papyrus, ty tutaj wszystkich zwołałeś, prawda? Skąd wiedziałeś – nagle dotarły do niej słowa Alphys.

– Och, mój przyjaciel, Mały Złoty Kwiatek mi o tym powiedział – odparł szkielet.

Frisk zesztywniała, Alphys wyglądała, jakby zobaczyła od dawna martwą osobę, nawet Sans wzdrygnął się na te słowa.

– M-mały... k-k-kwiat-tek...? – wyjąkała pani naukowiec.

Frisk powinna się domyślić, że słowa Floweya nie były tylko pustymi groźbami. Że on nie odpuści jej tak łatwo. Nie zrezygnuje z mocy, którą podawano mu wręcz na tacy. Rozejrzała się wśród potworów przypominając sobie słowa, które kiedyś wyczytała. Wszystkie dusze potworów zebrane razem mają moc równą jednej duszy ludzkiej. Dokładnie tyle siły, ile mu brakowało...

– Asgore, ukryj Dusze! – krzyknęła do króla, ale ten nie zdążył nawet zareagować, nim jakaś siła zepchnęła dziewczynę na ziemię, a pnącza pochwyciły i uniosły do góry wszystkich poza nią. Przy upadku nóż wypadł jej z ręki, a właśnie teraz najbardziej go potrzebowała.

– Wy IDIOCI! – Wraz z trzaskiem rozbijanych pojemników na Dusze, rozległ się dobrze znany jej prześmiewczy głos. – Podczas gdy wy urządzaliście sobie swoje urocze rodzinne spotkanko, ja zabrałem ludzkie Dusze! Teraz nie tylko one są pod moją kontrolą, ale Dusze wszystkich twoich przyjaciół też będą moje! - zwrócił się bezpośrednio do Frisk.

– Zdążyłam się zorientować – warknęła dziewczyna, rozglądając się za swoją bronią. Sztylet leżał bardzo daleko, ale pod ręką wciąż miała swój plecak i przypiętą do niego patelnię. Przynajmniej było to coś ciężkiego, czym można było mocno przywalić.

– I wiesz, co jest najlepsze? To wszystko. To. Twoja. Wina. To wszystko dlatego, że sprawiłaś, że cię pokochali. To wszystko, co dla nich zrobiłaś, cały ten czas, który z nimi spędziłaś, to sprawiło, że przyszli tu dla ciebie. I teraz z ich Duszami, mogę stać się bogiem tego świata!

Frisk czuła złość, ale nie tylko swoją. Chara był równie wściekły co ona. W końcu to jego rodziców zaatakował ten... chwast. Frisk podniosła się z ziemi, ważąc w dłoni swoją nową broń. Nie odrywała wzroku od psychicznie śmiejącego się Floweya.

– To wszystko to tylko gra! Jeśli wyjdziesz stąd usatysfakcjonowana WYGRASZ. A jeśli wygrasz, nie będziesz chciała więcej ze mną grać! I co ja wtedy zrobię? Hah! Dlatego ta gra, między nami nigdy się nie zakończy. Postawię zwycięstwo tuż przed tobą, tuż na wyciągnięcie ręki, a w ostatniej chwili będę ci je wyrywał!

Frisk zawahała się na ułamek sekundy. Czy on był... samotny?

Słono płaciła za tę chwilę rozproszenia. Choć może bez względu na to, co zrobiła, nie miałaby możliwości obronić się przed tym atakiem. Jej dusza została zamknięta w ciasnej klatce, a „małe, przyjazne drobinki" uderzały w nią raz po raz. Upadła na kolana, gdy została jej już tylko odrobina życia. Nie mogła nic zrobić, wciąż jednak nie odwracała wzroku. Patrzyła prosto w oczy swojego przeciwnika, gdy ten zwalniał prędkość swojego ataku, napawając się zwycięstwem. Oboje wiedzieli, że jej nie zabije, a raczej nie utrzyma jej martwej. Ale Flowey'owi widocznie to nie przeszkadzało.

Nim ostatni atak demonicznego kwiatka dosięgnął duszy dziewczyny, została ona otoczona przez zielonkawe płomienie leczącej magii. W pierwszej chwili drgnęła, ale po dłuższym zastanowieniu, nie była specjalnie zdziwiona. Kto wie, czy Flowey nie ociągał się specjalnie po to, by któryś z potworów zdążył zareagować. Nawet jeśli wydawał się autentycznie zaskoczony, to przecież on chciał bawić się jak najdłużej.

– Nie bój się, moje dziecko – odezwała się Toriel, która powstrzymała atak rośliny. – Nie ważne, co się stanie, zawsze będziemy cię chronić.

Wściekły Flowey wysłał kolejne pociski, jednak te zostały zniszczone przez kościany atak i włócznię Undyne.

– TO PRAWDA, CZŁOWIEKU! MOŻESZ TO WYGRAĆ! WYSTARCZY, ŻE UWIERZYSZ W SIEBIE TAK JAK JA W CIEBIE WIERZĘ! – zawołał entuzjastycznie szkielet, a gwardzistka mu przytaknęła.

– Jeśli udało ci się wygrać ZE MNĄ, to przetrwasz wszystko! – zawołała.

Walka jeszcze nie skończona? – zapytał Sans, bardzo sennym głosem z nutą zawodu. Czy on nawet w takiej sytuacji potrafił tak po prostu uciąć sobie drzemkę? Dziewczyna prychnęła na niego, mimowolnie się przy tym uśmiechając.

– Pomógłbyś – mruknęła pod nosem.

Daj spokój, co on może zrobić tobie?

I właśnie w tym problem, że tak dokładnie to nie wiedziała. Ale trzeba przyznać, słowa Sansa bardzo pomogły jej psychice. Jeśli on miał czas i zamiast coś zrobić, był po prostu złośliwy, to widocznie nie miała się czego bać. A może szkieletowi było już tak bardzo wszystko jedno, że nawet bycie uwięzionym w kolczastych pnączach nawiedzonej rośliny nie mogło zmusić go do działania? Nie, nawet on nie był aż tak leniwy.

Choć wciąż przyjmowała dość spore prawdopodobieństwo, że się myli, coraz bardziej skłaniała się ku myśli, że Flowey rzeczywiście nie przewidział tej interwencji. Wciąż próbował ją zaatakować, ale za każdym razem ktoś mu w tym przeszkadzał, dorzucając kolejne słowa otuchy w stronę Frisk. Nawet Alphys, za pomocą jakiegoś urządzenia na chwilę wytworzyła pole siłowe wokół dziewczyny. Ale to dziwne. Dlaczego nie użyła własnej magii?

– Nie! To nie może się dziać! – krzyknął Flowey i dziewczyna już wiedziała, że coś jest nie tak. Ściemniał. Wiedziała, że ściemniał. Tak jak podczas poprzedniej walki, chwilę zanim Dusze się zbuntowały. – NIE WIERZĘ, ŻE MOŻESZ BYĆ AŻ TAK GŁUPIA! – no właśnie...

Miał trzymać zwycięstwo tuż przed nią, ale milimetry poza zasięgiem jej ręki. Pokazywać je i w następnej chwili zabierać. To oczywiste, że nie mogło być tak łatwo.

– WSZYSTKIE WASZE DUSZE SĄ MOJE!!!

Tak, tak, bycie wyrywanym ze świata i przenoszonym do ciemnej przestrzeni... Ile razy jeszcze będzie to przerabiać?

Zaskoczyło ją, gdy zamiast psychodelicznej formy przeciwnika, zobaczyła przed sobą małego potwora. Potworze dziecko tak właściwie. Toriel musiała tak wyglądać jak była mała, a może raczej Asgore... As... Acha...

CO?!!! – krzyk Chary rozwiewał wszelkie wątpliwości.

– Wreszcie – powiedział potwór. – Byłem już bardzo zmęczony byciem kwiatkiem. Howdy, Chara. Pamiętasz mnie? To ja, twój najlepszy przyjaciel... ASRIEL DREEMURR!!!

Powinna też przyzwyczaić się już do bycia odrzucaną w tył, przez fale uderzeniowe. Chara wciąż był w szoku, bo zapomniał, że wcześniej postanowił być cicho i dalej wyklinał jej nad głową.

– Przekleństwa nie pomogą. Jak wiesz co robić, to ten, ja jestem otwarta na sugestie – zwróciła się do niego.

To jest mój brat! – zawołał, gdy Frisk znów próbowała stanąć na nogi.

– Domyśliłam się – odparła.

Problemy były w sumie tylko dwa. Pierwszy polegał na tym, że nie miała przy sobie broni. Właściwie to nic nie miała. Jej plecak i wszystko co było upchane po kieszeniach, zniknęło. Poza ubraniem miała na sobie tylko medalion w kształcie serca, który znalazła w domu Asgora. Drugi problem był taki, że nawet nie wiedziała gdzie się teraz znajduje, czy w ogóle jest „gdzieś", a potwór przed nią miał w sobie tyle magii, że jej strzępy latały dookoła, nie mieszcząc się w jego ciele. Asriel bez słowa uniósł ręce, a z... nieba... sufitu...? zaczęły dosłownie spadać gwiazdy. Frisk z największym trudem udało się ich unikać. Nie miała pojęcia co się dzieje, ale wiedziała jedno. Nie przegra tej walki. Nawet nie było takiej opcji.

– Wiesz, już mi nie zależy na niszczeniu tego świata – powiedział Asriel, gdy odskakiwała przed piorunami. – Kiedy zdobędę już całkowitą kontrolę nad ta linią czasu, po prostu zresetuję wszystko.

Po co miałby to robić? Kto chciałby z własnej woli tkwić w pętli czasowej?

– Zawsze był taki walnięty? – zwróciła się do Chary. Chwilowo nie szukała wyjścia z tej sytuacji. Skupiała się raczej na unikaniu i tej pewności, że świat sam w sobie nie pozwoli jej przegrać. W końcu Asriel miał w sobie teraz siłę równą siedmiu ludzkim duszom, ale to ją do życia pchała Determinacja. Jeśli wciąż uważał że Frisk stanowi dla niego jakieś zagrożenie, to raczej nie bez powodu.

Z nas dwóch to ja byłem tym złym dzieckiem – odparł głos w jej głowie.

– Wszystko, co robiłaś, każdą relację, przyjaźnie jakie zawarłaś, czas, jaki z tobą spędzili, wszystko wyzeruję! – mówił Asriel, tym razem atakując wielkimi ostrzami.

Dziewczyna oberwała.

– A wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? – śmiał się. – Sama to zrobisz! Nie będziesz w stanie znieść świata, bez szczęśliwego zakończenia!

Czym było to działo, którym strzelał? Istnienie tego w ogóle było fizycznie możliwe?Jakakolwiek fizyka ich jeszcze obowiązywała?

Nie dawała rady. Po ostatnim ataku miała tylko jeden punkt HP, a Asriel nie wyglądał, jakby miał dać sobie spokój.

– A co powiesz na to?! – krzyknął transformując się w dziwną skrzydlatą kreaturę. Dziewczyna poczuła strach, ale jednocześnie usłyszała za sobą parsknięcie śmiechem.

Narysował to kiedyś, jako dzieciak. Wzorował się chyba na ich herbie, ale całkowitej pewności nie mam – wyjaśnił rozbawiony Chara. – Dalej jest tak samo dziecinny jak zawsze, tylko trochę wyższy.

Potwór zaatakował. Frisk unikała, ale żadna siła nie dałaby rady odskoczyć przed wszystkim. Nie mogła teraz zginąć, nie po tym wszystkim, nie tutaj! Jej Dusza rozpadła się na dwie części.

– Nie – warknęła.

Nie ma takiej opcji! – jednocześnie krzyknął Chara.

Fragmenty Duszy, jak na rozkaz połączyły się w jedno i znów stanęła przed księciem potworów.

– Za każdym razem jak umierasz, twoje istnienie w tym świecie staje się coraz bardziej... Hm... Kruche. A twoi przyjaciele o tobie zapominają. Wkrótce umrzesz w świecie, w którym nikt o tobie nie pamięta. Świat się skończy, a potem ty też o wszystkim zapomnisz!

– Co ja mam robić? – wyrwało jej się wściekle.

Nie wiem, próbuję nas wrócić do poprzedniego Zapisu, ale nie działa. – odparł Chara. – Nie możemy tam dotrzeć. Ani zmienić momentu... Czekaj...! Nie możemy ocalić siebie, ale może starczy nam mocy, żeby wydostać stąd kogoś innego... – Prawie czuła, jak chłopak uśmiechnął się cwaniacko, mówiąc ostatnie zdanie.

Nagle zobaczyła przed sobą dusze jej przyjaciół. Niby wszystkie wyglądały tak samo, a jednak wiedziała która do kogo należy. W dodatku, gdy wyciągnęła rękę po jedną z nich, tuż przed nią pojawiła się Undyne.

– Wszyscy ludzie powinni umrzeć – warknęła gwardzistka, na co Frisk się wzdrygnęła.

– Nawet ci, którzy uczyli się od ciebie gotować? – spytała spokojnie. Nie była pewna, czy „zagubiona dusza" nie może jej zaatakować.

– Jesteś naszym wrogiem!

– Litości Undyne, już to przerabiałyśmy... – westchnęła dziewczyna.

– LITOŚCI?! Litość jest dla słabych!

Frisk zastanowiła się chwilę. Skoro już kiedyś to przeszła, to może za drugim razem wystarczy zrobić to samo...

– Dobrze, więc walczmy! – zawołała. – Oto mój specjalny atak! – wyciągnęła przed siebie ręce, nawet nie dotykając wojowniczki i uśmiechając się przy tym, jak bawiące się dziecko. Undyne jakby się zawahała. Zamrugała, rozejrzała się, w końcu utkwiła już nieco przytomniejsze spojrzenie w dziewczynie.

– Wiesz co, może niektórzy ludzie są w porządku. Jak ty...

Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie. Frisk zamierzała wyjaśnić Undyne sytuację i poprosić ją o pomoc, ale coś jej przerwało.

Daj już spokój. Poddaj się. Ja zrobiłem to dawno temu – niespodziewanie usłyszała za sobą cichy, znajomy głos.

Odwróciła się gwałtownie, dostrzegając dwie duszę, jedna z nich była mniejsza niż wszystkie inne, z lekką, błękitno-żółtą... szramą? Blizną? Zbliżyła się i dusze zmieniły się w Sansa i Papyrusa. Ten pierwszy stał delikatnie z przodu, jakby próbował dyskretnie chronić swojego zdezorientowanego brata.

– MUSZĘ ZŁAPAĆ CZŁOWIEKA! – mówił nieprzytomnie Papyrus, trochę jakby majaczył w gorączce.

– Sans, ja nie mogę się teraz poddać – Frisk zwróciła się do starszego z braci.

Po co w ogóle próbować?

– Bo... bo to śnieżne... zabawne w sensie spróbowała, choć nie sądziła by to pomogło. Nigdy tak naprawdę nie rozumiała jak działało tego typu poczucie humoru. Jednak zdawało się, że Sansowi spodobał się żart, natomiast Papyrus wyglądał na zirytowanego.

– CZŁOWIEKU, PROSZĘ CIĘ, PRZESTAŃ! SANS, JAK MOŻESZ UCZYĆ LUDZIA TYCH OKROPNYCH ŻARTÓW?! – zawołał, nim zdążył pomyśleć. Wzdrygnął się po tych słowach i zamilkł, gdy Frisk patrzyła na niego z nadzieją. Wyglądał, jakby coś sobie przypominał, ale...

I tak nigdy już ich nie zobaczysz... – szepnął Sans, ale w taki sposób, chyba w ogóle nie mówił do niej. Podnosił głowę w taki sposób, jakby jego rozmówca był o wiele wyższy. Dziewczyna naprawdę nie wiedziała co robić. Mogła walczyć z najsilniejszymi potworami, nawiedzonymi kwiatkami, czy czymkolwiek, ale zawsze miała gdzieś w głowie myśl, że robi to właśnie dla niego. Tymczasem on... Nie po to robiła to wszystko, żeby teraz o niej zapomniał. Złapała za bluzę Sansa, przykładając czoło do jego klatki piersiowej.

– Czekałeś na mnie pod drzwiami do Ruin, próbowałeś sprzedać mi pieczony śnieg, razem ustaliliśmy, że wykreślanki są fajniejsze od krzyżówek. Śledziłeś mnie potem przez całe podziemie, robiąc głupie psikusy, sprzedając hot-dogi i... chroniąc mnie... Nie rób mi tego, nie możesz zapomnieć. Nie ty.

Sans przez chwilę się nie ruszał, aż nagle poczuła jego rękę, głaszczącą ją po głowie. Podniosła wzrok, napotykając uśmiech swojego przyjaciela.

Tylko się z tobą droczyłem, dzieciaku – powiedział. Co on miał z tymi kłamstwami?

Wiedząc już, jak to robić, podchodziła do kolejnych dusz, uwalniając z amoku Toriel, króla Asgora, Alphys, Mettatona, Mk, wszystkich, których spotkała po drodze. Chara wciąż wydawał się niespokojny i kiedy w końcu zdała sobie z tego sprawę, zauważyła, że jest przed nimi dusza, której nie rozpoznawała. Czy kogoś pominęła w tej swojej przygodzie?

– To Asriel? – szepnęła.

– Co ty robisz? – zapytał potwór prawie panicznie, gdy się do niego zbliżyła.

– Asriel, posłuchaj...!

– Odsuń się!!! – zaatakował, jednak już bez tej mocy, którą pokazywał jeszcze chwilę temu.

– Nie chcę tak tego kończyć.

– Wiesz, czemu to robię? Czemu wciąż z tobą walczę...? Bo jesteś wyjątkowy. Jesteś jedyną osobą, która mnie rozumie. Tylko ty chcesz się ze mną bawić... Ja... Nie chcę, żeby to się skończyło, ja... Nie zgadzam się, nie chcę się znowu z tobą żegnać!

W desperacji zaatakował, a ona nie miała jak odskoczyć. Jednak, choć był bardzo blisko zabicia jej, ostatecznie nie potrafił tego zrobić. Im dłużej pozostawała w mocy tego ataku, tym słabszy się stawał.

– Tęsknię za tobą... Chara... – płakał. – Tak bardzo się boję...

Tak naprawdę stał przed nią mały, zapłakany dzieciak, który stracił w życiu już wszystko, łącznie z własną duszą.

– Przepraszam – wychlipał, przybierając znów swoją dziecięcą formę.

– Heh, zawsze byłem beksą... Chara nie raz to powtarzał – powiedział. – Nie wiem czemu, ale kiedy się pojawiłaś, ubzdurałem sobie, że to ty jesteś nim, że mogę znów go zobaczyć... Z tego wszystkiego nawet nie znam twojego prawdziwego imienia.

– Jestem Frisk – szepnęła dziewczyna zbliżając się.

– To... ładne imię... Ech... Nic nie czułem przez tak długi czas... Dosłownie. Jako kwiatek nie miałem duszy i żadnych uczuć. Teraz mam w sobie nie tylko swoje uczucia, ale mogę też czuć to samo co inne potwory. Oni... tak bardzo dbają o siebie nawzajem. Tak bardzo im zależy. Na tobie też, Frisk. Nawet jeśli ledwo się znacie, wydają się naprawdę cię kochać... – Frisk miała wrażenie, że Asriel nie mówi tego, bo musi. Po prostu gadał by gadać, byle się znowu nie rozpłakać. – Wiem, że tego co zrobiłem nie można wybaczyć i...

Po prostu go przytuliła, a on wybuchł szlochem. Nie wiedziała ile tak stali, ale nie próbowała go poganiać, ani pocieszać. Sama potrzebowała pocieszenia. Żadne słowa nie wystarczyłyby w tej sytuacji.Przemknęło jej przez głowę, by powiedzieć mu o Charze, ale to raczej nie był dobry pomysł.

– Jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę zrobić – powiedział w końcu Asriel. – Żegnaj, Frisk. Dbaj o naszą rodzinę, dobrze?

***

– Frisk, dzieciaku, czas się obudzić!

***

***

***

Gaster powoli oderwał oczy od widoku przed sobą. Miło było choć raz zobaczyć dzieciaka biegnącego przez Ostatni Korytarz z bronią, ale bez kurzu na rękach i morderczych zamiarów. Odkąd obraz się pojawił, kilkakrotnie sprawdzał, czy to na pewno z tego świata, z którego pochodził jego niedawny gość. Nawet jeśli oglądanie tego, co na własne życzenie stracił, wprawiało go w melancholię, cieszył się, że Frisk dotrzymała złożonej mu obietnicy. Momentami miał nawet wrażenie, że dziewczyna pamięta o jego istnieniu, ale wystarczyła odrobina rozproszenia, by jej wspomnienia ulatywały.

Szczęśliwy, że chociaż tę pracę wykonał dobrze, wrócił spojrzeniem do zasłanego papierami pełnymi obliczeń biurka. Jego aktualna praca. Uwagę potwora natychmiast przyciągnął jakiś ruch w obrębie prowizorycznego laboratorium. To miejsce powinno być teraz puste, a i ekrany wszelkich maszyn były powyłączane. W rogu jednego z blatów, przy krawędzi masy złożonej z kartek, stał szklany klosz. Pod nim schowana była doniczka z kwiatem echo, który początkowo miał służyć eksperymentom, ale ostatecznie stał się po prostu jak ta słynna paprotka zdobiąca większość ludzkich domów. Nieodłącznym elementem otoczenia. W tej chwili kwiat wyglądał inaczej, niż kiedy ostatnim razem Gaster go widział. Zamiast obsypanych świecącym pyłkiem pręcików, miał okrągły środek, jakby zrobiony z plasteliny. Na ciemnoniebieskim tle, większość miejsca zajmowały dwa jaśniejsze owale. Gdyby to była twarz, jasne plamy znajdowałyby się dokładnie w miejscu oczu. Naukowiec wyciągnął rękę w stronę klosza, by zbadać tą dziwną zmianę, gdy te owale nagle zwęziły się do dwóch poziomych kresek, po czym prawie natychmiast wróciły do poprzedniego kształtu.

– C🔲 d🔲 ch🔲l♏📦y? – syknął do siebie. Czy ten kwiat... mrugnął?

Z pewnością mrugnął. Co więcej, zrobił to drugi raz, po czym zwinął się w sobie jak Flowey, kiedy schodził pod ziemię. Echo zniknął i pojawił się „wyrastając" z blatu tuż przed naukowcem. Powierzchnia stołu pozostała jednak nie uszkodzona.

Co do cholery?

Powtórzył cicho. Gaster wpatrywał się w niego przez chwilę.

– Ni♏s♋m🔲wi♦♏📬 Czym j♏s♦♏ś? – powiedział, nie spodziewając się żadnej odpowiedzi. Nie zwracał się do kwiatu, mówił po prostu tak, jak ludzie czasem zwracają się do przedmiotów, dając upust swoim emocjom.

Czym jestem?

Powiedział kwiat.

Czym jestem? Czym jestem?

Z początku naukowiec nie zwrócił na to uwagi, szukając kawałka czystej kartki i czegoś do pisania, jednak zaraz drgnął, gdy to do niego dotarło.

– M🔲ż♏sz p🔲w♦ó📦zyć?! – zapytał napastliwie, pochylając się nad kwiatem.

Czym jestem?

– Ty📬📬📬 📦🔲zumi♏sz📬📬📬 Mówisz wł♋snym gł🔲s♏m?

Mówisz głosem? Mówisz głosem?

Powtarzał kwiat, wyglądając na zdezorientowanego, ale też podekscytowanego.

_________________________________________________________

Jakieś pytania? :D

Echo the Flower został oryginalnie stworzony tutaj: https://bloodsbane.tumblr.com/tagged/echo-au Ten mój działa na trochę innych zasadach, ale uznałam, że warto o tym wspomnieć.

PS.: Jako, że wielkimi krokami zbliża się pierwszy w roku okres, kiedy przedstawiciele mojego gatunku zapadają w społeczną śmierć kliniczną z 70% szansą na wybudzenie (dane z kosmosu), do końca pierwszego tygodnia lutego, prawdopodobnie jedynym co napiszę będą notatki z historii wychowania. Rozdział za tydzień się oczywiście pojawi, ale jeśli dałam komuś złudną nadzieję, że w najbliższym czasie nadgonię moje zaległości w pracy twórczej, to nie.

PS.PS.: Za tydzień ostatni :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top