14. Dlaczego nienawidzę obietnic...
Po pierwsze to, co widzieli było tylko odbiciem prawdziwego Doodle Sphere, tak samo jak Podziemie, które oglądali w chwili pierwszego spotkania. Nie można go było tak po prostu dosięgnąć. Biała pustka, w której się teraz znajdowali, była co prawda jedynym miejscem, z którego można dostać się tam bezpośrednio, ale wciąż nie bez pomocy portali międzywymiarowych. A już pomijając umiejętność otwierania portali, Gaster należał teraz do Pustki. Nie miał prawa jej tak po prostu zostawić. Nie miał możliwości żyć poza nią.
Co innego Frisk.
Obraz tysięcy alternatywnych światów zamigotał i zniknął, zostawiając tylko niebieskie nici, tworzące pajęczynę pokrywającą „sufit" pustki. Sieć wyznaczającą granice jej zbadanej części. Było to dzieło jednej z dusz, tak samo zagubionej między wymiarami, jak WingDings.
– Nawet jeśli ty nie możesz sam stąd wyjść, może jest sposób, żeby ściągnąć cię z powrotem do świata z tamtej strony – zastanawiała się dziewczyna.
– O♎p🔸ś↘ – uciął, nie chcąc teraz o tym dyskutować. Frisk usiadła na jednym z pustych blatów, z ciekawością przyglądając się Gasterowi.
– Mówiłeś, że tylko dwoje przeżyło. Kto? Co dokładnie się tam wydarzyło? – zapytała po dłuższej chwili.
Naukowiec z początku nie odpowiedział. Wydał z siebie coś w rodzaju warknięcia. Potem jednak spojrzał na dziewczynę i głośno nabrał powietrza.
– Alphys i S♋ns📬 Al♏ i t♋k ni♏ będzi♏sz o tym p♋mięt♋ć📬 Tylko S♋ns p♋mięt♋ – powiedział. – Alphys mi♋ł♋ wt♏dy woln♏📪 ♋ on był n♋ mi♏jscu i uszkodz♏ni♏ dotknęło t♏ż j♏go duszy📬
Frisk wzdrygnęła się na ton, jakim powiedział ostatnie słowa i przekrzywiła głowę zaskoczona.
– T♋k📪 ż♏by ni♏ było z♋skocz♏ni♋ – ciągnął Gaster. – S♋ns i Flow♏y są t📦ochę poz♋ z♋s♋d♋mi📬 Oni będą wszystko p♋mięt♋ć📬 Ż♏by ci ni♏ p📦zyszło do głowy niszczyć t♏go świ♋t♋📪 oni są c♋łkowici♏ odpo📦ni n♋ 📦♏s♏ty📪 ♋l♏ tylko oni📬 Poz♋ j♋kimiś mglistymi p📦z♏czuci♋mi📪 c♋ł♋ r♏szt♋ w📦♋c♋ do st♋nu pop📦z♏dni♏go📬 Ł♋pi♏sz? – zapytał na koniec, a Frisk z namysłem pokiwała głową.
– Zapamiętam – obiecała, ale Gaster tylko westchnął na te słowa.
– Ni♏ z♋p♋mięt♋sz📬
***
***
***
Pierwszą myślą normalnych ludzi w takich sytuacjach zazwyczaj jest „Sufit jest biały", albo „Czy ja umarłem?". Ona jednak musiała być inna.
– Świetnie... – warknęła, przecierając twarz ręką, która nie była przypięta do kroplówki. Wbrew temu, co zazwyczaj pokazywane jest na filmach, nic irytującego nie pikało jej nad głową.
Gardło miała tak strasznie zaschnięte, że przez chwilę zastanawiała się, czy na pewno powiedziała cokolwiek na głos. Bo dźwięk był taki, że równie dobrze coś kamiennego mogło uderzyć w podłogę gdzieś niedaleko. Zamiast bólu, czuła tylko odrętwienie, ale zdawało się, że i ono powoli mija.
W sali szpitalnej, koło jej łóżka, kręciło się mnóstwo ludzi. A może wcale nie było ich tak dużo, tylko z jej perspektywy tak to wyglądało. Badano ją, podawano leki, sprawdzano odruchy. Na szczęście ktoś pomyślał, by dać jej pić, zanim zaczęli zadawać pytania. Była trochę zdezorientowana, bo spodziewała się, że to dzień po tamtym wypadku, że cofnęła się w przeszłość najbardziej jak się dało. Tymczasem wychodziło na to, że wciąż miała dwanaście lat. Poza tym rany nie wyglądały na takie jak po wypadku samochodowym. Pamiętała na przykład tą na ramieniu, jak bardzo krwawiła podczas ostatniej rozmowy z Floweyem. Tak. To zdecydowanie były rany po walce z nim. Znalazła się z powrotem na Powierzchni. Czy w takim razie Bariera została zniszczona? Czy potwory były znów wolne? Z jakiegoś powodu wolała o nic nie pytać i sama spróbować zorientować się w sytuacji. Coś jej podpowiadało, że nie chciała przypadkiem powiedzieć czegoś niewłaściwego. Przeczucie okazało się nie bezzasadne, gdy lekarzy zastąpili policjanci.
Mimo powrotu Frisk na Powierzchnię, Bariera wciąż istniała.
Dziewczynę znaleziono dwa tygodnie temu w lesie, na zboczu góry Ebott. Biorąc pod uwagę czas jej nieobecności, rzeczy, które miała przy sobie i jej własne słowa, nikt nie mógł zaprzeczyć, że rzeczywiście była w Podziemiu. Problem w tym, że wyszła stamtąd cała poraniona i praktycznie nikt nie chciał jej uwierzyć, że to nie wina potworów. Nikt też nie mógł wyjaśnić, jak właściwie wydostała się poza zaklęcie więżące mieszkańców góry. Wiedza magiczna oficjalnie przepadła wiele lat temu, ale pewne rzeczy dało się określić. Na przykład to, że dusza Frisk jest bardzo silna, w jakiś sposób uszkodzona, cokolwiek to znaczyło, ale nie ma w niej ani śladu duszy potwora. Przynajmniej tak zapewniali lekarze. Policjanci natomiast wciąż zadawali pytania i dziewczyna nie mogła się oprzeć wrażeniu, że są one formułowane w taki sposób, by wymusić pewne konkretne odpowiedzi. Udowodnić, że potwory są złe. Od samego początku nie lubiła tych ludzi.
Rany Frisk goiły się bardzo dobrze, ale przetrzymano ją w szpitalu jeszcze tydzień. Podejrzewała, że i tak krócej niż początkowo planowali lekarze. Nie tylko jej musiały dać się we znaki ciągłe wizyty policjantów, psychologów, nawiedzonych sekciarzy, dziennikarzy i kij wie czego jeszcze. Wraz z wypisem, o dziwo, odzyskała też swoje rzeczy. Podniszczony plecak, jedną z książek o historii potworów, rękawice, wstążkę do włosów, parę drobiazgów i najważniejsze, telefon. Podobno ktoś z policji próbował sprawdzić jego zawartość, może nawet skontaktować się z potworami, ale nie dało się ani uruchomić urządzenia, ani w żaden inny sposób wydobyć z niego informacji. Orzeknięto, że został nieodwracalnie zniszczony i pewnie tylko dlatego pozwolono Frisk zachować go na pamiątkę.
Wróciła do sierocińca, jak grzeczne dziecko, nawet nie myśląc, o ponownej ucieczce na górę. Czuła, że wszystkich zawiodła i nic więcej nie będzie mogła zrobić. Poza tym teraz tyle ludzi było zainteresowanych tematem, że na pewno ktoś inny, mądrzejszy od niej, znajdzie sposób, by złamać zaklęcie.
Pierwszej nocy w swoim starym pokoju, długo nie mogła zasnąć. Jej koleżanki już dawno spały, a ona tylko leżała, tępo wpatrując się w ściany. Sięgnęła więc po leżące pod łóżkiem pudełko ze wszystkim, co wyniosła z Podziemia. Jej skarby. Bezmyślnie przesuwała palcami po przedmiotach, aż nagle jedno z nich zabłysło jasnym światłem. Zaintrygowana wychyliła się bardziej z łóżka. Wygrzebała z pudełka, podobno zepsuty telefon. Teraz z rozświetlonym ekranem. Czy potwory używały lepszych zabezpieczeń niż ludzie, czy zadziałała jakaś inna magia, nie istotne. Frisk mogła przewrócić się na plecy, wpatrując się w migającą na czerwono ikonkę o nowej wiadomości głosowej. Z ostrożnością rozejrzała się po pokoju. Dziewczyny spały twardo i nie wyglądały, jakby miały się zaraz obudzić. Ona nie widziała nigdy słuchawek do tego telefonu, więc siłą rzeczy nie mogła ich użyć, ale gdyby ciszyła głośność do minimum... Ukryła głowę pod kołdrą nim rozległ się sygnał przychodzącego połączenia.
– Heja, jest tam kto? – usłyszała głos Sansa. – No cóż, po prostu zostawię wiadomość... Minęło trochę czasu. Królowa wróciła i teraz to ona rządzi Podziemiem. Ogłosiła nową politykę. Od teraz każdy człowiek, który tu wpadnie nie będzie traktowany jak wróg, ale jak przyjaciel. I jest to prawdopodobnie najlepsze, co mogło się stać. Odkąd nasz król i ludzkie dusze zniknęli, wiele potworów straciło nadzieję. Z resztą tamten plan i tak nie mógłby się udać. Nie w najbliższym czasie. Ale, nawet jeśli śmierć króla wielu z nas załamała i przyszłość wygląda bardziej ponuro, królowa robi wszystko, by nam pomóc. Więc... no wiesz. Ty też, skoro nie poddałaś się tutaj, nie poddawaj się, gdziekolwiek teraz jesteś, okej? Kto wie, jak długo to potrwa, ale w końcu stąd wyjdziemy – nie była pewna, czy naprawdę wierzył w to co mówił.
– SANS!!! Z KIM ROZMAWIASZ? – Gdzieś w tle usłyszała inny głos.
– Z nikim – odpowiedział Sans.
– Z NIKIM? JA TEŻ MOGĘ...
Dopiero słuchając ich głosów, opowieści o przyszłości Gwardii Królewskiej, pracy w laboratorium, razem z Alphys, o szkole i wiecznie zajętej Toriel, Frisk zdała sobie sprawę, jak bardzo za nimi tęskni. Papyrus i Undyne przekrzykiwali się w opowiadaniu, co zmieniło się przez te trzy tygodnie, aż w końcu Sans musiał sprowadzić ich do parteru, informując, że bateria zaraz im padnie. Zakopana w pościeli dziewczyna odtwarzała wiadomość jeszcze kilka razy, czując, że zaraz się rozpłacze. Nie pamiętała, kiedy ostatnio płakała. Nie pamiętała też, czy od czasu choroby taty, ktoś tak bardzo się nią przejmował i kogoś tak bardzo chciała zobaczyć.
Ale ona była tutaj, na Powierzchni, a oni zostali w Podziemiu. Czy to w porządku? Czy miała prawo tu być, jeśli oni wciąż tkwili tam uwięzieni? A może tak było lepiej? Może tak właśnie miało być?
W końcu Frisk wygramoliła się z łóżka. Gdzieś między drugą, a trzecią w nocy, wszyscy w budynku już dawno spali, więc nie bała się przyłapania, gdy naciągała na piżamę grubą, trochę za dużą bluzę i otwierała okno. Jej pokój znajdował się na najwyższym piętrze i przy pewnej ostrożności dało się z parapetu wejść na czterospadowy dach sierocińca. Zazwyczaj takie rzeczy robili chłopcy w ramach zakładów, czy innych popisówek, ale jej też się już zdarzało, więc dobrze wiedziała, jak to zorganizować, żeby przypadkiem nie zrobić sobie krzywdy.
– Wiesz, myślałam, że mi jakoś pomożesz, czy coś! – zawołała oskarżycielsko w przestrzeń, gdy stanęła pewnie na dachu. Choć nie miała pojęcia, do kogo krzyczała, kim była osoba z jej mglistego wspomnienia. – Skoro już odesłałeś mnie z powrotem, to mogłeś chociaż zrobić cokolwiek, żeby sprawa się znów nie spieprzyła! Do ciebie mówię,Gaster! – jakim cudem teraz mogła przypomnieć sobie nie tylko jego imię, ale i cały przebieg spotkania? Nie wiedziała. Jednak to też nie miało specjalnie znaczenia. Co miała zrobić? Skoczyć z dachu, żeby znów cofnąć trochę czas? Nie. Nawet po tym wszystkim nie sądziła, żeby z czystym umysłem potrafiła to zrobić. Poza tym nie miała pewności, czy powrót jest w ogóle możliwy. Jeśli po wyjściu z Podziemia w jakiś sposób, nawet nieświadomie dotknęła tutejszego... „Zapisu", to nic nie mogła zrobić. Ale musiała. Wiedziała, że musi.
Zaczęła nerwowo krążyć po dachu, przyciskając dłonie do głowy, jakby to pomagało jej myśleć. Nagle poślizgnęła się i przewróciła, ale nie spadła. Była pewna, że nie zdążyła nawet zsunąć się z dachu, a jednak znalazła się w Ciemnej Przestrzeni. Już kiedyś udało jej się przenieść tu siłą woli, więc może nie było to aż takie dziwne? Przed nią, jak zwykle świeciły dwa słowa, a mimo wcześniejszych wątpliwości, teraz była pewna, że Continue zabierze ją prosto przed salę tronową. Nigdzie dalej. Gaster nie pomyliłby się przecież. Prawda?
Wybrała więc szybko odpowiednie słowo, póki jeszcze nie zaczęła się wahać.
***
Złoty blask Gwiazdki, czy też, jak nazwał to Flowey, Zapisu, był jedynym kolorem odcinającym się od wypełniającej korytarz szarości. Zawsze był pierwszym, co Frisk widziała, po obudzeniu się. Dziewczyna rozejrzała się i szybko ustaliła, że znajduje się tuż pod salą tronową. Z wnętrza pomieszczenia słyszała ciche „Dam dee dam" powtarzające się w cichej melodii.
– Przed walką – szepnęła do siebie.
Ostrożnie, by nie zostać zauważoną, przemknęła przed drzwiami i zbiegła po schodach. Tak jak pamiętała, w pomieszczeniu na samym dole stało sześć trumien, każda oznaczona wizerunkiem ludzkiej duszy w różnych kolorach, symbolizujących ich indywidualne cechy. Ta najbliżej wejścia była czerwona. Wieko było częściowo otwarte ukazując puste wnętrze i kiedy pierwszy raz Frisk ją zobaczyła, pomyślała, że może jest przygotowana właśnie dla niej, ale chyba jednak nie. Pod obrazem duszy, było wyryte też imię „Chara". Dziewczyna nie sądziła, by król chciał nazywać ją imieniem swojego zmarłego syna. Była tylko ciekawa, co stało się z ciałem.
Ten ostatni problem zostawiając na „przy okazji", Frisk zaczęła zastanawiać się, co powinna teraz zrobić. Nie sądziła, by ponowna walka z Asgorem miała jakikolwiek sens. Co prawda była przekonana, że Flowey pamiętał ich poprzednie starcie i nie sądziła, by spróbował go jeszcze raz. Problemem był sam król. Ostatnim razem zdawało jej się, że go pokonała, a raczej przekonała, by zrobił to, co powinien. Tymczasem Asgore po tym wszystkim postanowił ją adoptować i pozwolić, by wszyscy na zawsze pozostali w Podziemiu. Nie miała już pojęcia, jak z nim powinna rozmawiać. A jeśli się nie da, to co dalej?
Nie mogąc niczego wymyślić, Frisk przyglądała się trumnom i nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Do każdej z nich prowadziły rury i wiązki kabli. Po co coś takiego? Jeśli samym ciałom nie było to potrzebne, czy miało związek z duszami? Z tego, co się orientowała, ludzka dusza faktycznie mogła przetrwać po śmieci, ale w formie materialnej tylko kilka minut. A właśnie w takiej postaci potrzebowały ich potwory. Asgore trzymał je w specjalnych, prawdopodobnie szklanych pojemnikach, pytanie tylko, skąd je wziął. Bo to nie tak, że można złapać duszę w rękę, wsadzić ją do słoika i liczyć na to, że zadziała. Sprawa z pewnością była trochę bardziej skomplikowana, a skomplikowane sprawy wymagały pewnych badań. Nauki... A słowo „nauka" w Podziemiach prowadziło tylko do jednej osoby. Problem w tym, że akurat tej osobie Frisk nie ufała wystarczająco, by bezpośrednio poprosić ją o pomoc.
Wyciągnęła jednak telefon, wiedząc, że gdzieś w pamięci musi mieć jej numer.
Za pierwszym razem Alphys po prostu się rozłączyła, ale Frisk w pewnym sensie, nawet się tego spodziewała. Zadzwoniła więc drugi raz, a potem, z pewną irytacją, trzeci.
– H-h-hal-lo...? – wreszcie odezwał się roztrzęsiony głos. Dziewczyna wzięła głęboki wdech.
– Kto przynosił królowi ludzkie dusze?! – wypaliła bez żadnego wstępu.
– C-co? – zająknęła się Alphys.
– Czy Asgore zebrał wszystkie dusze samodzielnie?
– N-no n-nie, ale dlaczego...?
– Więc kto mu je przyniósł? – naciskała Frisk. Alpchys znów coś jęknęła, ale tym razem w ogóle nie odpowiedziała. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że powinna się uspokoić. – Słuchaj, to bardzo ważne. Rozumiem, że martwisz się o naszych przyjaciół, ale uwierz mi, nic im nie grozi. Ja po prostu muszę to wiedzieć. Dlatego po kolei. Kto przyniósł królowi pierwszą ludzką duszę?
– P-pierwszą Asgore zdobył s-sam – usłyszała w końcu.
– Dobrze, a drugą?
– Ch-chyba Gerson, a-albo poprzedni królewski naukowiec... Nie wiem na pewno...
Kto był poprzednim królewskim naukowcem? Frisk wydawało się, że już to wiedziała, że nie musi o to pytać, ale nie mogła sobie przypomnieć. Spotkała go, prawda?
– N-następne dwie znów A-asgore zdobył sam... Ch-chyba nie w tej kolejności – mówiła dalej Alphys. – Jedną n-na pewno przyniosła mu U-undyne...
– A ostatnią?
– Sans.
Sans.
Śledził ją przez całą drogę. Mówił o rzeczach, o których wiedzieć nie powinien. Zawsze był kawałek za i jednocześnie krok przed nią. Jak mogła nie pomyśleć o nim w pierwszej kolejności?
– Dzięki – rzuciła do słuchawki i rozłączyła się.
***
– Tralalaa – zaśpiewał Riverperson, gdy wchodziła z jego łodzi, na zaśnieżoną przystań. – Nie węsz za czyimiś domami. Możesz zostać pomylona ze śmietnikiem.
Zmarszczyła nos na tę dziwną radę, ale pokiwała głową.
– Będę pamiętać – obiecała, machając mu na pożegnanie.
Skierowała się prosto do domu braci szkieletów. Wiedziała, że właśnie tam znajdzie Sansa. Po drodze, gdy biegła przez Hotland, zadzwonił do niej Papyrus, prosząc, by właśnie tam przyszła, gdyż miał dla niej bardzo ważne zadanie. Przy okazji dopytała, gdzie znajdzie jego brata i tak właśnie znalazła się tutaj. Chociaż nie sądziła, by zdążyła zrobić to, o co chciał prosić ją Papyrus, cokolwiek to było, bo najpierw musiała pogadać ze starszym z braci.
Undyne i Paps czekali na nią już przed budynkiem, ale nie dała im nic powiedzieć, tylko od razu kazała zaprowadzić się do Sansa. Znaleźli go drzemiącego na kanapie, przed wyłączonym telewizorem. Papyrus już zaczął swój wykład o lenistwie i zasypianiu w dziwnych miejscach, chociaż Frisk nie do końca rozumiała, co było dziwnego w kanapie. Kiedy dziewczyna chciała podejść i obudzić Sansa, jego brat szybko odsunął ją od niego i sam potrząsnął jego ramieniem. Zachował się tak, jakby chciała zrobić coś niebezpiecznego... Dlaczego?
Papyrus cicho zawołał imię Sansa, bardzo ostrożnie łapiąc go za ręce. Tak ostrożnie, że to aż dziwne. Nawet Undyne wydawała się tym zaskoczona, a przecież ona znała ich o wiele dłużej niż Frisk. Przynajmniej tak się dziewczynie wydawało. W końcu Sans wyrwał się ze snu. Gwałtownie otworzył oczy, a przez ułamek sekundy widać było w nich błyski błękitnego i żółtego światła. Frisk poczuła jednocześnie wielkie wyrzuty sumienia i zrozumienie sytuacji. Sans wydawał się spać spokojnie, ale w rzeczywistości miał koszmar. Jeśli dobrze zrozumiała, jaki, jej twarz nie powinna być pierwszą, którą szkielet zobaczy po przebudzeniu.
– JESTEŚ TU? – zapytał Papyrus, dosyć cicho jak na siebie. Sans skinął głową i przez chwilę zdawało się, że jest całkowicie szczery, bez żadnych masek, nim znów przybrał tę głupkowatą postawę.
– Co tam? – spytał beztrosko.
– CO TAM?! – prychnął jego brat. – CZŁOWIEK PRZYSZEDŁ W ODWIEDZINY, A TY ZNÓW SIĘ LENISZ!
– Nie bądź taki skostniały, wcale się nie lenię. Po prostu wyśniłem sobie drzemkę.
– TO NIE BYŁO ZABAWNE!
– Śniem się nie zgodzić. Co tam dzieciaku? – Sans zwrócił się do dziewczyny. Ta zbliżyła się z zaciśniętymi ustami, po czym bardzo szybko, jakby w połowie słowa miała się rozmyślić, powiedziała:
– Zabij mnie.
– Wow, to był prosty strzał.
– Bardzo zabawne – burknęła. – Ale mówię poważnie. Możesz to zrobić? Zabić mnie tak naprawdę?
– Hej! Łoł ło, chwila moment! – wtrąciła się milcząca dotąd Undyne. – Jak chciałaś zginąć, to po co ode mnie uciekałaś?
– To nie to samo – ucięła, nie odrywając oczu od Sansa. – Więc jak?
Szkielet westchnął, wciąż nie ruszając się z kanapy.
– Daj spokój, dzieciaku, już to przerabialiśmy.
– Ja tego nie pamiętam.
– Złożyłem obietnicę – wyjaśnił.
Już kiedyś jej to powiedział. Tak! Wtedy, w restauracji! Złożył obietnicę przyjacielowi. Obietnicę, że będzie ją chronił. I tu nie chodziło o zwykłą śmierć, sam to, w dość pokrętny sposób, powiedział. Po co ją składał, a raczej po co się do tego odwoływał, skoro był świadomy mocy Frisk? Oczywiście dlatego, że akurat on mógł jej zagrozić. A komu złożył tą obietnicę? Kobiecie zza wielkich drzwi w Snowdin. Frisk znała tylko jedną osobę pasującą do tego opisu.
– Więc gdyby nie ta obietnica, mógłbyś to zrobić? – Upewniła się. Sans wzruszył ramionami. – Łapię.
***
Ośnieżony las wydawał się tak samo mroczny jak każdym poprzednim razem. Miał w sobie jednak swój baśniowy urok. Śnieg skrzypiał pod stopami Frisk, gdy ta szła do wielkich, zamkniętych wrót zbudowanych w murze z fioletowej cegły. Stanęła przed drzwiami i przez chwilę nasłuchiwała, przy okazji jeszcze raz rozważając słuszność tego co robi. Nie miała jednak innej opcji. Przynajmniej na tę chwilę.
Zapukała.
Po drugiej stronie drzwi słychać było jakieś poruszenie, po czym dobrze znany jej głos.
– Kto tam? – zapytała, jakby odrobinkę podekscytowana Toriel, pewnie spodziewając się jakiegoś żartu.
– Tym razem to ja, mamo – odpowiedziała Frisk.
____________________________________________
Ej, takie pytanie, tłumaczycie sobie teksty Gastera? Bo dostałam ostatnio propozycję, żeby w podczepionym komentarzu wstawiać niezaszyfrowaną wersję i się zastanawiam, czy to zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top