13. Barwy wojenne

– Już s♋m🔲 ściągnięci♏ cię ♦u był🔲 ♦rudn♏📪 ♋l♏ wysł♋ni♏ z p🔲wr🔲♦♏m📪 ♦🔲 już zup♏łni♏ inn♋ spr♋w♋ – mówił doktor Gaster, prowadząc Frisk między regałami i maszynami.

Dziewczyna posłusznie szła krok za min, starając się niczego nie zepsuć, niczego nie dotykać, a jednak rozglądając się z ciekawością. Nie miała pojęcia, do czego mogła służyć większość tych maszyn. Całe masy ekranów, przedziwnych, powyginanych instalacji, probówki z czerwoną substancją niebezpiecznie przypominającą krew... Naukowiec co jakiś czas zatrzymywał się, by napisać coś na jednaj z klawiatur, wcisnąć jakiś przełącznik, czy spojrzeć w dokumenty. Ufała mu chyba tylko dlatego, że z wyglądu przypominał jej Papyrusa. No dobrze, może nie tylko. Ale nie potrafiła zdefiniować sobie jakiegoś innego argumentu, tłumaczącego dlaczego miałaby podążać za tym potworem.

Mężczyzna wciąż mruczał coś pod nosem, ni to do niej, ni do siebie. Po pewnym czasie przestała próbować go słuchać, bo nawet gdyby samo rozszyfrowywanie jego mowy nie stanowiło problemu, to i tak używał zbyt wiele słów, których nie rozumiała. Były też takie, które znała, ale kompletnie nie miała pojęcia, co mogłyby oznaczać w tym konkretnym kontekście. Dlatego odpłynęła myślami, a kiedy kolejny raz zatrzymali się na kilka chwil, znudzona podniosła głowę znad tego całego „twórczego chaosu". Zamarła zachwycona i zszokowana. Jakim cudem wcześniej tego nie zauważyła?

Być może to też była jedna z tych rzeczy, widocznych tylko z konkretnego miejsca w całej pustce. A może tylko iluzja. Nad nimi, im wyżej podniosło się spojrzenie, tym więcej było złotego światła. Wśród bieli nie odcinało się ono tak, jak w czarnej przestrzeni, którą Frisk znała wcześniej, ale nadawało pustce ciepła i jakiegoś rodzaju przytulności. W tym cieple, za pomocą nieznanej dziewczynie siły pływały kartki. Zapisane, pokryte nie rozpoznawalnymi z tej odległości rysunkami, czasem pozaginane jak origami. Migotały niczym promienie słońca na falach, a nawet zdawało jej się, że część z nich zmienia swoją formę. Na bańki mydlane, na pięknie zdobione drzwi, coś w rodzaju lewitujących skał, wyrwanych każda z innej części świata.

– Piękne – westchnęła, nieuważnie robiąc krok do tyłu, jakby to pozwoliło jej widzieć więcej. Wpadła na jeden z metalowych blatów, zrzucając z niego kilka śrubokrętów i mniejszych narzędzi. Hałas zaalarmował Gastera, który gwałtownie podniósł głowę znad dokumentów, jakie czytał. Frisk nawet nie spojrzała na to, co zrobiła, wciąż wpatrywała się w górę, z niemym zachwytem. Mężczyzna podążył za jej wzrokiem, zauważając co tak przykuło jej uwagę.

– To D🔲🔲dl♏ Sph♏r♏ – wyjaśnił dziewczynie. – Mi♏jsc♏📪 z k♦ór♏g🔲 m🔲żn♋ się d🔲s♦♋ć d🔲 k♋żd♏j w♏rsji n♋sz♏g🔲 świ♋♦♋📪 j♋k♋ ki♏dyk🔲lwi♏k p🔲ws♦♋ł♋📬

– Byłeś w którymś? – zapytała wyciągając rękę, jakby to wszystko było tuż w jej zasięgu. Gaster posmutniał.

– Ni♏📪 w ż♋dnym z nich📬📬📬

***

***

***

Z każdym kolejnym uderzeniem jej siła rosła. Za pierwszym, z nerwów omal nie wypuściła sztyletu, za drugim, ręce trzęsły jej się tak bardzo, że chyba tylko cudem nie chybiła. Teraz już nie miała tego problemu. Unik, cel i atak. Za bardzo przypominało jej to dawne grzechy. Przez całą walkę wahała się między celowym chybianiem, by przypadkiem nie uderzyć za mocno, a graniem najgorszej możliwej osoby, by król nie miał powodu, by chcieć ją oszczędzić. Nie do końca wiedziała do czego dąży. Rzucanie się na śmierć nie było rozwiązaniem i zupełnie nie rozumiała dlaczego. Musiała wytrzymać do jakiegoś konkretnego momentu, by król mógł użyć na niej odpowiedniego zaklęcia, czy jak to się odbywało...?

Cios za ciosem i ona i Asgore tracili zdrowie. Frisk nie próbowała już rozmawiać z królem, w tej walce nie odezwała się ani słowem. Po prostu atakowała, cały czas przekonując samą siebie, że gdyby nie udało jej się wreszcie zginąć tak jak chciała, zawsze będzie mogła cofnąć czas.

Sans powiedział, że to w jej rękach leży przyszłość świata, a ze wszystkich potworów, jego najbardziej nie chciała zawieźć.

„Ostatni cios" – pomyślała. Nie wiedziała dlaczego, była przekonana, że następny zakończy tę walkę. Bała się tylko, w jaki sposób.

Zaatakowała.

Asgore upadł, przyciskając dłoń do piersi, a Frisk poczuła się jak ostatni śmieć. Nie chciała go zabić. Ani przez chwilę. Nie o to jej przecież chodziło! Spaprała... Znowu. Nawet tego nie potrafiła zrobić porządnie. Za chwilę król potworów zmieni się w pył, a ona wróci do chwili sprzed walki, znów nie mając pojęcia, co robić. Asgore jednak, zamiast zacząć się rozpadać, popatrzył na dziewczynę, przeraźliwie smutnym wzrokiem. Nie wiedziała, gdzie i kiedy, ale widziała już to spojrzenie. Nie było w nim strachu, rezygnacji, czy jakiegokolwiek śladu innych uczuć. Tylko smutek. Tak wielki, że aż niemożliwym było, by zmieścił się w ciele jednej osoby.

– Heh... Więc tak to się kończy... – powiedział król. – Pamiętam dzień, w którym zginął mój syn.

To na jego twarzy, to nie był uśmiech, a grymas rozpaczy. Frisk ukradkiem sprawdziła jego statystyki i odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że ma jeszcze odrobinę życia.

– Wszystkie potwory naraz straciły nadzieję – mówił. – Nasza przyszłość znów została nam odebrana przez ludzi. Z wściekłości wypowiedziałem wojnę. Obiecałem, że zniszczę każdego człowieka, który się tu zjawi, użyję ich dusz by stać się bogiem i uwolnię nas z tego więzienia. A potem unicestwię ludzkość, żebyśmy mogli władać powierzchnią w spokoju... Nadzieja naszych poddanych wróciła, ale... mojej żonie nie podobały się te plany. Żeby tylko... Znienawidziła mnie. Opuściła to miejsce i nigdy więcej jej nie widziałem.

Więc nawet Toriel bywała okrutna... To prawda, to, co chciał zrobić król nie było dobre, ale w tamtym momencie, kiedy najbardziej potrzebował wsparcia! Może gdyby zamiast go skreślić, postanowiła przetrwać to razem z nim, zamiast sześciu ludzkich dusz, Frisk miałaby tu teraz sześcioro przybranego rodzeństwa.

– Tak szczerze mówiąc... To ja wcale nie chcę tej mocy. Nigdy jej tak naprawdę nie chciałem – mówił dalej Asgore. – Nie chcę nikogo ranić, chciałem tylko, by wszyscy mieli nadzieję... ale już dłużej nie mogę. Chcę wreszcie spotkać się z żoną. I zobaczyć moje dzieci. Proszę, człowieku, ta wojna trwała już zbyt długo. A ty masz dość siły... Możesz wziąć moją duszę i opuścić to przeklęte miejsce.

Dał jej wybór. Wreszcie. Między Frisk a Asgorem pojawiły się dwa świetliste napisy. Wcześniej dziewczyna była przekonana, ze tylko ona je widzi, ale już wiedziała, co potrafi król potworów. Jedno ze słów, to, którego używała zazwyczaj, wyglądało trochę jak tafla szkła, którą ktoś rozbił i złożył z powrotem. Nie zastanawiała się nad wyborem nawet przez chwilę. Odrzuciła nóż i usiadła przed wciąż klęczącym królem, krzyżując nogi.

– Tylko, że ja wcale nie chciałam stąd wychodzić – powiedziała, uśmiechając się do niego delikatnie, jak przy pierwszym spotkaniu z Napstablookiem. – Ja też nie mam ochoty nikogo krzywdzić.

– Po tym wszystkim, co ci zrobiłem...? Ty... wolisz zostać pod ziemią, zamiast żyć szczęśliwie na powierzchni?

– Wiem, że dawno was tam nie było – odparła zszokowanemu królowi. – Ale powierzchnia nie jest tak cudownym, beztroskim miejscem, jakie sobie wyobrażacie. Chciałabym zrobić coś dla potworów.

– Ch-człowieku... – westchnął Asgore, choć przez chwilę miała wrażenie, że zamierzał powiedzieć inne słowo. – Obiecuję ci... Tak długo, jak tu zostaniesz, ja i moja żona będziemy troszczyć się o ciebie najlepiej jak potrafimy. Moglibyśmy siedzieć w salonie, opowiadając sobie różne historie i jedząc ciasto toffi-cynamonowe... Bylibyśmy... jak rodzina...

Naprawdę kusiło ją, by się zgodzić. Tylko, że wtedy, wszystko, co do tej pory robiła, nie miało sensu. Mogła po prostu zostać z Toriel i niewiele by się zmieniło. A jednak przeszła całą tę drogę, dotarła aż tutaj, ścierając się po drodze z każdym pojedynczym mieszkańcem Podziemia. Chyba nie po to, by w ostatniej chwili się wycofać, prawda?

– Pan mnie posłucha – odezwała się więc. – Nie przyszłam tutaj, by wyjść na powierzchnię. Nie chodziło o to, by walczyć, czy wygrać. Jestem tu, bo zamierzałam uwolnić potwory. Z początku chciałam tylko odpowiedzi na kilka pytań, ale już wiem, że nie możecie mi pomóc. Ale poznałam bliżej co najmniej kilku z was i wiem, że ja mogę pomóc wam. Dlatego tu jestem. Może to okrutne z mojej strony, zmuszać cię do tego właśnie teraz, ale chcę, żebyś zrobił, co planowałeś. Poza tym... serio? Wycofywać się akurat teraz? Masz siódmą duszę! Co cię powstrzymuje? Przecież nie robisz tego dla siebie, tylko dla tych wszystkich potworów, które po drodze mówiły mi, jak bardzo się cieszą, że mają takiego dobrego króla. Twoja nadzieja trzyma ich przy życiu! Po prostu... Po prostu zrób, co musisz i uratujmy naszych przyjaciół, okej?

Asgore wydawał się jeszcze bardziej zszokowany, ale nie dziwiła się. Trochę głupio jej było mówić w ten sposób, w końcu nie była nikim pokroju samobójcy. Ale musiała coś zrobić, bo król najwyraźniej był kluchą. Ciepłą i słodką, ale wciąż kluchą, która troszcząc się o innych, traci cel sprzed oczu i nie potrafi sięgnąć po swoje.

– To tylko złudzenie, nieprawdaż? – odezwał się. – Gdy patrzę na ciebie... Przypominasz mi człowieka, które spadł tutaj dawno temu. Widać w twoich oczach tą samą nadzieję, tą samą DETERMINACJĘ...

– Chodzi o Charę, prawda? – przerwała mu, z niewiadomego powodu bojąc się tego, co będzie, gdy Asgore powie już to, co chciał powiedzieć. – Już ktoś mi to mówił – powiedziała, przypominając sobie, że z jakiegoś powodu Flowy uparcie nazywał ją tym imieniem. Imieniem pierwszego człowieka, który wpadł do Podziemi.

Król zdążył tylko przytaknąć, gdy coś zaatakowało go od tyłu. Frisk wzdrygnęła się, w pierwszej chwili przekonana, że to ona zrobiła coś nie tak. Asgore w sekundę rozsypał się w proch, a przed dziewczyną pojawiła się jego dusza. Odruchowo, trochę bez świadomości, wyciągnęła ręce, by ją złapać, jednak zanim zdążyła jej chociażby dotknąć, duszę otoczyły... Jak to powiedział Flowey, przy ich pierwszym spotkaniu? "Małe, białe, przyjazne okruszki". Zniszczyły ją zanim dziewczyna zdążyła zareagować.

– TY IDIOTO!!! – usłyszała prześmiewczy wrzask Floweya. – Niczego się nie nauczyłaś?! Hahahahaha!!! – Gdy tylko pył opadł, zobaczyła też właściciela głosu. – W tym świecie ZABIJASZ, albo JESTEŚ ZABIJANA!!!

– Oj, żebym się ciebie nie posłuchała...

Frisk pamiętała, że gdzieś tu odrzuciła stary sztylet. Jest! Leżał na posadzce, prawie w zasięgu ręki! Przyskoczyła do niego i chwyciła w dłoń. Tutaj kończyła się jej litość.

Już miała rzucić się na przeklętego kwiatka z pazurami, ale grunt znów uciekł jej pod nóg. To było trochę dziwne, że baz własnej woli znalazła się w czarnej przestrzeni. Przed nią nie było nic. Obróciła się dookoła szukając słów Reset i Continue, które zawsze towarzyszyły jej w tym miejscu. Jednak nigdzie ich nie było. Zamiast tego, w pewnym oddaleniu zobaczyła Gwiazdkę. Podeszła do niej, wahając się, czy na pewno powinna. Czy nie lepiej byłoby zachować możliwość cofnięcia czasu przed walkę z Agorem? W końcu jednak wyciągnęła rękę i dotknęła światełka, które zalśniło mocniej, ale nic więcej się nie wydarzyło. Spróbowała jeszcze raz... i jeszcze... Głupi by się nie zorientował, że coś było nie tak. Nagle rzeczywistość zatrzęsła się, jak w trakcie wybuchu. Frisk ledwo ustała na nogach. Za drugim wstrząsem już się przewróciła. Jakim cudem wcześniej nie zdała sobie sprawy, że w przeciwieństwie do poprzednich wizyt w tym „miejscu", tym razem była tutaj naprawdę? Fizycznie. Ze wszystkim, co wcześniej miała przy sobie.

Za trzecim wstrząsem Gwiazdka i towarzyszące jej, unoszące się w powietrzu litery zaczęły pękać, a chwilę później roztrzaskały się i zniknęły w ciemności. Frisk nawet nie była zaskoczona, ani specjalnie przestraszona, gdy w ich miejscu zobaczyła wielką twarz pewnego przeklętego kwiatka. Nie była nawet wściekła.

– Wypełnia cię czysta Determinacja – wycedziła przez zęby, na tyle cicho, że tylko ona mogła to usłyszeć. Przemknęło jej przez głowę, że gdyby teraz się skaleczyła, z rany nie popłynęłaby krew, ale właśnie Determinacja.

– Howdy! – zawołał kwiatek. – To ja, Flowey, Flowey the Flower! Muszę ci bardzo podziękować. Wywinęłaś niezły numer temu staremu głupcowi. Gdyby nie ty nigdy bym go nie pokonał – zaśmiał się niczym największy złol z kreskówki, a Frisk powoli zaczynała odczuwać złość. – Ale teraz, z TWOJĄ POMOCĄ! Jest martwy! A ja! ZDOBYŁEM! Ludzkie DUSZE! Och, dzieciaku! Byłem tak... pusty, przez tak długi czas... To niesamowite uczucie, znowu mieć w sobie Dusze. Heh, próbują się wyrwać. Też chciałabyś to poczuć, prawda? To bardzo dobrze... Bo widzisz, mam sześć dusz. Żeby stać się bogiem, potrzebuję jeszcze jednej. A kiedy już cię pokonam... Potwory, ludzie, wszyscy! Pokażę im, czym naprawdę jest ten świat!

Głowa kwiatu jakby zgasła, pogrążając dziewczynę w całkowitej czerni. Nie na długo.

– Och, i nawet nie myśl o uciekaniu do twojego starego Zapisu! – rozległo się w tej ciemności. – Przepadł na zawsze! Hah!!! Ale nie martw się! Jako twój dobry przyjaciel, mam dla ciebie zamiennik! Zapiszę chwilę przed twoją śmiercią, żebyś mogła patrzeć, jak rozrywam cię na krwawe kawałki! Znowu i znowu, i tak w kółko! - Frisk drgnęła, ale nie ze strachu. Po raz pierwszy z własnej woli chciała użyć całej swojej mocy, by kogoś skopać. – Co to za mina?! – naśmiewał się Flowey. – Myślisz, że zdołasz mnie powstrzymać? He hee hee! Naprawdę jesteś strasznym idiotą!

– Idiotką, jeśli już – warknęła. – Jak jesteś taki wielki, to czemu chowasz się w cieniu! Wyjdź i ze mną walcz, zamiast gadać głupoty! – zawołała.

No i pokazał się. Oczywiście nie cały od razu, w końcu miało być bardziej dramatycznie i przerażająco. Tylko, że Frisk jakoś nie potrafiła się bać. A może była już po drugiej stronie szaleństwa? Serce jej waliło, a palce kurczowo zaciskały się na sztylecie, ale umysł miała całkowicie czysty. Pokonujemy to monstrum, wracamy do Podziemia i ogarniamy sposób, jak w końcu zniszczyć Barierę. Taki miała plan.

Najpierw światło odbiło się w zębach wielkiej, kłapiącej paszczy. Dwie pary rozedrganych, błądzących bez celu oczu i wielkie, złożone z ostrych, jakby skórzastych liści, zakończone czerwonymi szponami łapy sprawiły, że Frisk się wzdrygnęła. To było... nie tyle straszne, co bardzo obrzydliwe. Jakby stanęła przed monstrum wyhodowanym z kanapek, które przeleżały w plecaku całe wakacje, a potem jeszcze pół roku w kanale ściekowym. Coś jak... rury od odkurzacza otoczyło centrum stwora, tworząc kształt sześciu płatków wokół ekranu starego telewizora i paskudne, dyszące nozdrza kreatury. Ostatnim, co dziewczyna zauważyła były dziesiątki, a może i setki kabli i pnączy, ciągnących z tyłu. Potem na ekranie wyświetliła się twarz. Kpiący uśmiech i czerwono-zielone oczy w ogóle nie przypominały małego, złośliwego kwiatka, którego znała.

I to z tym miała teraz walczyć? Jej pewność siebie powoli się ulatniała.

Wszystko zatrzęsło się, gdy Flowey roześmiał się szyderczo. Frisk nie miała czasu na żadną inną reakcję, niż błyskawiczne unikanie pocisków, które padały na nią istną ulewą. Flowey chyba rzucił na nią wszystko co miał, by w jakiś sposób rozkoszować się jej paniczną ucieczką. Fale wirujących, czworobocznych ataków, znane już płatki-okruszki, miotacze ognia... przebijających ją pnączy już nie zdążyła uniknąć.

Tym razem z uczuciem umierania nie przyszły do niej słowa o Determinacji, ale pocieszenie „To tylko zły sen", przerwane przez śmiech Floweya i jego „Nigdy się z niego nie obudzisz!". Czy miała jeszcze szansę, cokolwiek zrobić?

– Naprawdę sądziłaś, że usatysfakcjonuje mnie zabicie cię jeden raz?! – roześmiało się monstrum, gdy znów znalazła się tuż przed nim.

Nie miała czasu myśleć. Odskakiwała, unikała, nie wszystko udało jej się ominąć, ale dała radę zaatakować. Flowey nie przestrzegał zasad Podziemia, jakie już poznała. Nie było „przycisków", nie było „tur". Przedmioty, których używała nie miały własnej siły i swoich magicznych funkcji. Musiała zdać się na swoje ciało, swoje własne umiejętności. Jakimś cudem udało jej się ze dwa razy go ranić, ale wyglądało na to, że nie robi to na nim żadnego wrażenia.

Nagle zewsząd zawył alarm, a jeden z otaczających ekran płatków zaczął pulsować niebieskim światłem. Twarz na ekranie zgasła a w jej miejsce pojawiła się jedna z ludzkich dusz. Zaatakowała dziewczynę nożami, jednak o wiele łatwiej było ich uniknąć, niż poprzednich ataków monstrum. Frisk w jakiś sposób upatrzyła w tym swoją szansę i zawołała o pomoc. O dziwo zadziałało i ostrza w jednej chwili zmieniły się w błyszczące zieloną, leczniczą magią plastry. Zebrała ile mogła, nim „usterka" została naprawiona i Flowey z jeszcze większą furią zaczął ją atakować. Wciąż nie miała pojęcia co robić, ale czuła, że w tej walce nie jest już sama. Cokolwiek było, to przed chwilą, ktoś jej pomagał.

Po przetrwaniu jakimś cudem kolejnej fali, usłyszała wycie alarmu po raz drugi. Gdy otoczył ją okrąg ataków wyglądających jak rękawice, takie same jak te, które chyba wciąż miała w plecaku, nie zastanawiała się, tylko od razu zaczęła krzyczeć. Kolejny zastrzyk energii, na kolejne minuty walki.

Po kilku takich akcjach, zaczynała tracić wiarę. To prawda, wciąż jeszcze istniała, ale miała wrażenie, że walka ani trochę nie posuwa się do przodu, a z każdą interwencją kolejnej z Dusz, ataki Floweya stają się coraz szybsze i bardziej brutalne.

Kolejny raz zawyła alarm, a Frisk zatrzymała się, wdzięczna za chwilę oddechu. Tym razem nie zdążyła nawet zawołać. Dusze fizycznie wyrwały się z ciała Floweya i otoczyły ją, wysyłając mnóstwo leczniczej magii. Frisk nie była pewna, czy to nie jej wyobraźnia, ale zdawało jej się, że słyszała ich głosy. Małą dziewczynkę, mówiącą, że wszystko będzie dobrze, chłopca chwalącego odwagę Frisk. Nastolatkę, przypominającą o sile wytrwałości i drugą, wypominającą, że Flowey nie gra uczciwie. Wreszcie dwóch chłopców, jeden z nich zapewniał, że sprawiedliwość jest po stronie „Czerwonego dziecka", a drugi, z życzliwością wyszeptał „pamiętaj, że ktoś bardzo się o ciebie troszczy". To właśnie to ostatnie sprawiało, że nie była pewna, czy głosy były prawdziwe. Bo niby dlaczego zmarły już dawno dzieciak miałby cytować zdanie, którym w restauracji MTT pożegnał ją Sans? Jednak bez względu na to, czy była już po drugiej stronie szaleństwa, czy to tylko zbieg okoliczności, Dusze tu były. Czuła ich ciepło i życzliwość. Wirowały wokół niej, dzieląc się swoją siłą, a gdy Frisk wyciągnęła rękę, by dotknąć jednej z nich, mogła by przysiąc, że usłyszała radosny chichot.

– Dziękuję – szepnęła z prawdziwą wdzięcznością.

Bestia, jaką stał się Flowy zaryczała wściekle, a dusze zniknęły. Jednak tym razem coś się zmieniło. Wśród nawału ataków Frisk co jakiś czas dosięgała leczniczej magii. Czy to w kształcie nutek, jajek sadzonych, czy koniczynek. A kiedy udało jej się wyprowadzić atak, on naprawdę dosięgał celu! Co więcej, zadawał obrażenia. Teraz naprawdę miała szansę wygrać tę walkę!

Flowey musiał wiedzieć, co się dzieje, bo uderzał wszystkim co miał najszybciej jak mógł. Czasem wręcz ciężko było nie tylko odskoczyć, ale w ogóle zauważyć, czym oberwała. Z resztą może nie powinno jej to obchodzić? Po prostu musiała wystarczająco długo utrzymać się przy życiu.

Za którymś ciosem monstrum przestało atakować. Kilkakrotnie wzdrygało się, jakby otrzymywało kolejne obrażenia, mimo, że Frisk znów stała parę metrów przed nim.

– Nie... NIE!!! – wrzasnął Flowey, dygocząc. Czyżby wygrała? – To nie może się dziać! Ty... TY...!

Nagle zatrzymał się i roześmiał szyderczo.

– Ty IDIOTO! Naprawdę myślałaś, że możesz mnie pokonać?

– Przemknęło mi to przez głowę – szepnęła Frisk, nim oberwała zabójczym promieniem. Nie miała szans się przed nim obronić.

Nim zdążyła porządnie umrzeć, otworzyła oczy dosłownie chwilę wcześniej. Flowey spełnił swoją obietnicę i faktycznie zapisał na sekundę przed jej śmiercią. Nie miała możliwości odskoczyć przed laserem, czy przebijającymi jej ciało pnączami. Bolało. Nic nie mogła z tym zrobić, ale tak bardzo bolało! Miała już dość! Chciała się tylko z tego wydostać! Monstrum śmiało się szaleńczo.

– Wciąż myślisz, że możesz pokonać MNIE?! – zapytał. – Ja jestem bogiem tego świata, a ty?! Ty jesteś beznadziejna! Słaba i porzucona!

Jego podstawowy atak, ten w kształcie drobinek, wirował wokół niej, tworząc coś w rodzaju klatki, ale to nie miało znaczenia. Z bólu i tak nie mogła podnieść się na nogi.

– Twoi nic nie warci przyjaciele nie mogą cię teraz ocalić! – krzyczał Flowey. – No dalej! Wołaj o pomoc! Płacz! „Mamo! Tato! Ktokolwiek! Pomocy!" Hahahaha! Myślisz, że coś ci to da?

– Proszę – szepnęła zduszonym głosem, po czym zacisnęła zęby, bo nawet taki ruch sprawił jej tylko więcej bólu.

Flowey umilkł na chwilę, po czym jego ekran wyświetlił szyderczy uśmiech.

– Ale nikt nie przyszedł – powiedział grobowym tonem. – Łooo, jaki wstyd! Nikt inny nie zobaczy jak umierasz.

Zamknęła oczy nie chcąc tego widzieć. Ostatnio w takiej sytuacji uratował ją Kozia Mama, ale tym razem raczej nie mogła na nią liczyć. Jednak gdy dłuższą chwilę nic się nie działo, podniosła głowę, z iskierką nadziei, że jednak zobaczy Toriel.

– Co... Co jest? – tym razem Flowey wydawał się być szczerze zaskoczony. – No cóż, po prostu zrobię to jeszcze raz... Co...?! Gdzie są MOJE MOCE?! – wrzasnął, ale najwyraźniej nic nie mógł zrobić. Frisk przemknęło przez głowę, że ktoś mógłby mu w tej chwili nawet współczuć. Był tak blisko osiągnięcia sukcesu, a mógł tylko stać, czy tam wisieć, przed swoją ostatnią ofiarą, nawet nie mając możliwości jej dobić.

– Dusze...? – usłyszała znów jego, tym razem podszyty strachem głos. Wreszcie na niego spojrzała.

Sześciu Dusz nie było już wewnątrz kreatury, ale unosiły się dookoła niej, tak jak wcześniej okrążały Frisk. Tylko, że tym razem, zamiast go leczyć, odbierały mu jego magiczne moce. Dziewczyna skuliła się, zakrywając głowę rękami, by przypadkiem nie oberwać, ale i tak słyszała przeraźliwe krzyki Floweya.

Kiedy wszystko ucichło i znów podniosła głowę, zdała sobie sprawę, że wciąż jest w ciemnym miejcu, jednak już nie poza czasem i przestrzenią. Po prostu w jaskini, bez żadnego źródła światła. No dobra, jakieś światło musiało tam docierać, bo widziała przed obą zarys złotego kwiatka. Zranionego i pokonanego. Spróbowała się podnieć, ale wciąż całe ciało ją bolało. Nie była pewna, czy da radę ustać na nogach.

– Nie pokazuj mi się w tak bezbronnej wersji, bo prawdopodobnie popełnię wielki błąd – powiedziała, już bez wcześniejszej złości. Pozbawiony mocy Flowey nie odpowiedział. – Zawieszenie broni? – zapytała dotykając lewą ręką prawego ramienia, tak, żeby sprawdzić, czy wciąż jest na miejscu. Zarys, jaki widziała przed sobą, poruszył się.

– I co? Naprawdę mylisz, że czegoś się z tego nauczyłem? – prychnął kpiąco. Milczała przez chwilę.

– Nie myślałam o tym – odparła w końcu. – Ale skoro sam wiesz, że powinieneś się czegoś nauczyć, to pewnie tak się właśnie stało.

– Oszczędzenie mnie nic nie zmieni. Zabicie mnie jest jedyną opcją, żeby to wzystko zakończyć!

– Mhm... – mruknęła w odpowiedzi, po omacku badając stan swoich ran. Przy okazji odkryła, że wciąż ma ze sobą plecak. Sztylet pewnie też powinien leżeć gdzieś w pobliżu.

– Jeśli pozwolisz mi żyć, wrócę! – mówiła dalej kwiatek.

– Wiem – odparła, niespecjalnie się na tym skupiając. Czy potworze jedzenie wyleczy również takie rany? Czy w ogóle miała w plecaku jeszcze jakieś słodycze?

– Zabiję cię!

O! Cukierek! Naprawdę niosła go ze sobą aż z Ruin i zupełnie o tym zapomniała?

– Zabiję wszystkich!

Wreszcie na niego spojrzała. W tych ciemnościach może nie widziała wyraźnie, ale jego okrutny, psychodeliczny uśmiech zdawał się wyglądać teraz jeszcze straszniej.

– Zabiję wszystkich, których kochasz! – zawołał kwiat. Nie wyglądał teraz, jakby był zdolny kogokolwiek skrzywdzić, ale już znała jego możliwości. W momencie, gdy zdecydowała, że musi podjąć decyzję, między nią, a kwiatkiem zalśniły dwa złote słowa. Mercy i Fight. Logika nakazywałaby wybranie tego drugiego i Frisk już wyciągała w jego stronę dłoń. Tylko, że jedna rzecz ją powstrzymała. Kiedy poprzednim razem podjęła taką decyzję, kończyło się to opętaniem przez „nienawiść w stanie czystym". Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Dlaczego miałaby z własnej woli pozwolić sobie stać się kimś tak złym, że nawet Flowey się jej bał? Czuła się z tym strasznie źle, ale wybierając Mercy nie robiła tego dla kwiatka.

Flowey milczał zszokowany.

– ...dlaczego? – Zapytał.

– Mam swoje powody – odparła, czując własną winę.

– Czemu jesteś dla mnie taka miła? – Nie odpowiedziała. – Nie rozumiem. Nie mogę! Po prostu... Nie rozumiem...

– Nie możesz zrozumieć – szepnęła.

Flowey uciekł po tych słowach, a Frisk wreszcie podniosła się na nogi. Musiała stąd wyjść, gdziekolwiek teraz była. Potrzebowała pomocy. Ostrożnie, trzymając się ścian, ruszyła przed siebie, mając nadzieję, że przynajmniej wybrała dobrą stronę i zdąży gdzieś dotrzeć zanim się wykrwawi.

__________________________________________

To był ciężki rozdział. Masakrycznie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top