10. Motywy i usprawiedliwienia, czas rozpocząć show!

Nie uszli nawet kilku kroków, gdy słowa doktora się sprawdziły.

Heh, naprawdę sądziłeś, że możesz pokonać mnie kilkoma blasterami?! MNIE?!!!

Niczym czarna chmura nienawiści, demon uniósł się nad nimi, śmiejąc się szyderczo.

– C🔲 🔸zk🔲dził🔲 🔸p📦ób🔲🔹♋ć? – cicho odpowiedział na to doktor, wzruszając ramionami i  natychmiast odpychając Frisk, tak, by znaleźć się między nią, a monstrum. Dziewczyna krzyknęła, przestraszona i zaskoczona. Upadła, jednak natychmiast się podniosła i odwróciła twarzą do wroga. Walki z potworami, jeśli czegoś ją nauczyły, to o wiele szybszej reakcji na zagrożenie.

Nim zdążyła się zorientować, już odskakiwała przed czarnymi mackami, które próbowały ją schwytać, albo tylko roztrzaskać na krwawą miazgę. W sumie niewielka różnica. Doktor Gaster też był nie najgorszy w unikaniu. Poza tym, że zdawał się być jeszcze bardziej niematerialny. Zdawało jej się nawet, że czarne ataki w pewnej chwili rzeczywiście przez niego przeniknęły. Naukowiec nie ograniczył się jednak tylko do obrony. Z niewiarygodną precyzją tworzył ściany z kości i te dziwne, szkieletopodobne głowy, strzelające czymś w rodzaju lasera. Frisk nie mogła zostawić go w walce samego. Gdzieś przy sobie powinna mieć jeszcze jakąś broń... Miała taką nadzieję. Znalazła w kieszeni zabawkowy nóż. Niewiele, ale wciąż działał jako broń, prawda? Tylko, czy używając tego, miała faktycznie jakąkolwiek szansę wygrać? No cóż, nawet jeśli nie, zabrakło czasu żeby się zastanawiać i szukać czegoś lepszego. I w końcu, „co szkodziło spróbować"?

***

***

***

Ciężkie, stalowe drzwi zamknęły się za nią z hukiem. Frisk wzdrygnęła się, ale nie zatrzymała. Przeszła krótkim, ciemnym korytarzem, by trafić do równie ciemnego pokoju, którego rozmiarów nie potrafiła określić. Jedyny snop światła padał z góry na bardzo charakterystyczną sylwetkę. Na Mettatona, krwiożerczego robota, stworzonego do łapania ludzi.

– Och, tu jesteś, kochanie! – Zawołał, gdy tylko przed nim stanęła. – Już czas na nasze Ostateczne Starcie! Już czas, byś w końcu zatrzymała „uszkodzonego" robota – dodał, jakoś tak mniej entuzjastycznie. – Nie... Jak to szło? „Uszkodzony"? „Przeprogramowany"? Och, daj spokój! To wszystko, to była jedna, wielka gra! Przedstawienie! Alphys oszukiwała cię przez cały ten czas! – Może dziewczyna nie była tym specjalnie zaskoczona, podejrzewała to już od jakiegoś czasu, ale i tak poczuła się zdradzona. Bardzo zdradzona. Dlaczego nawet tutaj, nawet ci, którym pomimo wszystko zdecydowała się zaufać, robili jej takie rzeczy? Dla zabawy? Show? Bo tak było łatwiej? A może po prostu lubili kłamać?

– Obserwując cię przez kamery, odkąd wyszłaś z Ruin, oglądając wszystko, co robiłaś, zapragnęła być częścią twojej przygody - mówił robot. - Dlatego wyłączyła windy, uruchomiła z powrotem wszystkie pułapki, wymyśliła bajeczkę o zbuntowanym robocie. Wszystko, by móc wpaść, niczym superbohater, w ostatnim momencie i uratować cię od niebezpieczeństw, które nawet nie istnieją. Wszystko po ty, byś miała ją za naprawdę niesamowitą osobę. Ale nią nie jest – W zasadzie to Mattaton był super komputerem. On też mógł wpaść na to, że cała sprawa wygląda podejrzanie i kłamać teraz, by Frik odwróciła się od jedynej osoby chcącej jej pomóc i jednocześnie na tyle obeznanej w terenie, żeby faktycznie była w stanie co zrobić.

– A teraz czas na finał – mówił dalej robot. – Alphys właśnie teraz stoi przed drzwiami. Zaraz wejdzie do pokoju i udając, że mnie wyłącza, ocali cię od "krwiożerczego robota". Będziesz jej tak wdzięczna, że z tego wszystkiego zgodzisz się tu dla niej zostać... Albo i nie... – jego mechaniczny głos odrobinę się zmienił. Chwilę temu miało tu miejsce coś w rodzaju wyznania, jednak teraz stało się nagle jakby groźniej. – Wiesz, mam już dość tej przewidywalnej gierki. Nigdy nie zamierzałem łapać ludzi. Nic do was nie mam. Chciałem być po prostu gwiazdą, idolem! Takim, jakich macie na powierzchni. A Podziemie zasługuje na dobre show, nie uważasz człowieku? Największe show, jakie kiedykolwiek widzieli! A jak show może być dobre, bez żadnego plot twistu?

Podczas gdy Frisk zaczęła się zastanawiać, czy tu też są kamery i Alphys wszystko słyszy, coś ciężkiego walnęło w drzwi. Dziewczyna podskoczyła i odwróciła się, pewna, że zostały one całkowicie zniszczone, ale stalowe wrota pozostały nietknięte. Przynajmniej od wewnątrz na takie wyglądały. Ktoś zaczął się do nich dobijać, a z zewnątrz dobiegł spanikowany głos Alphys.

– Hej! C-co się d-dzieje?! – zawołała. – D-drzwi... Nie m-mogę ich ot-tworzyć!

Mettaton roześmiał się złowieszczo, wyciągając swój nieodłączny mikrofon.

„Czyli wszystko było nagrywane" – pomyślała Frisk.

– Wybaczcie moi drodzy widzowie! – krzyknął entuzjastycznie robot. – Zapowiadany program został odwołany! Ale!!! Mamy dla was niesamowity finał! Istne szaleństwo! Prawdziwy dramat! Prawdziwa akcja! Prawdziwy rozlew krwi!!! Nasze nowe show, „Atak morderczego robota"!

Podłoga na której oboje stali podświetliła się. Światła wytyczyły scenę, która nagle wzniosła się w górę. Frisk zachwiała się, ale ustała na nogach. Nie mogła przecież wywalić się już na samym początku. Przy okazji stanęła stabilniej, przygotowując się do walki. Zauważyła, że cały podest otacza kilka kamer, najpewniej transmitujących na żywo. Całe Podziemia będą ją teraz oglądać...

– To ja wynająłem wszystkich, z którymi walczyłaś! To ja przeprogramowałem Core! – Skoro mówił takie rzeczy, to znaczyło, że wcześniej kamery były wyłączone i poprzednia rozmowa odbyła się tylko między ich dwójką. Dziewczyna nie wiedziała, czy to lepsza, czy gorsza sytuacja. – Jednak pokonanie cię za pomocą pośredników jest dosyć słabe, nie uważasz? Wiesz co byłoby lepsze?

„Wielki huk, eksplozje i wybuchające helikoptery?" – pomyślała dziewczyna, jednak nic nie odpowiedziała.

– Pokonanie cię własnymi rękoma!!! – śmiał się robot. – Och, kochanie! Widziałem jak walczysz. Jesteś naprawdę słaba! Jeśli się nie poprawisz, Asgore z łatwością weźmie twoją duszę i za jej pomocą zniszczy ludzkość.

Frisk milczała. Nie zamierzała mu w ogóle odpowiadać. Nagle znów rozdzwonił się jej telefon.

– No, Alphys, ostatnia szansa, przekonać mnie, że się mylę – mruknęła odbierając.

– N-nie widzę, co się tam d-dzieje, ale nie poddawaj się, okej? – powiedziała pani naukowiec. – Jest jeszcze jedna szansa, by pokonać Mettatona. Co prawda ta funkcja jeszcze nie jest dokończona, ale... Zauważyłaś, że Mettaton nigdy nie odwraca się do ciebie plecami? To dlatego, że z tyłu jest jego wyłącznik, więc, jeśli byłabyś w stanie go ob-obrócić, m-może uda ci się go unieszkodliwić... Ja... to tyle... – rozłączyła się.

Przełącznik z tyłu Mettatona...? Warto by spróbować. Co prawda Alphys popełniła... kilka... naście błędów, ale może dać jej kredyt zaufania? W końcu to ona zbudowała tego robota, jeśli ktokolwiek wiedział jak działa, to właśnie Alphys. Innej opcji po prostu nie było. Tylko jak... – Em... Mettaton? Za tobą jest... ym, lustro! – palnęła pierwsze, co przyszło jej do głowy.

– Lustro? – zdziwił się robot. – Ach, no tak! Muszę się upewnić, że będę wyglądać idealnie podczas finałowego starcia!

Frisk prawie się zaśmiała, przez to, jak łatwe to było. Wręcz podejrzanie łatwe. Poza tym wielkiego, czerwonego przełącznika nie dało się nie zauważyć. To była ostatnia szansa. Ale czego się niby obawiała? Alphys, mimo, że zachowywała się czasami dziwnie, nie zrobiłaby jej tego. Nie oszukałaby jej, prawda? Bo niby po co miałaby ją krzywdzić?

– Czy. Ty. Właśnie. Przełączyłaś. Mój. Przycisk? – wycedził Mettaton. Pod koniec jego głos zgrzytnął nieprzyjemnie, a kolory i cyfry zaczęły przeskakiwać po ekranie bez ładu i składu. Zdawało się, że coś zaczęło się psuć, a robot wpadł w panikę. Tym razem eksplozja zwaliła Frisk z nóg, na szczęście jednak nie zrzucając jej z podwyższonej sceny. Kłęby dymu sprawiły, że nie widziała prawie nic, ale może to i lepiej... Leżące tuż przed nią rozrzucone fragmenty maszyny nie kojarzyły jej się zbyt dobrze. Przypominały trochę... Przestraszona nie tak dawnym wspomnieniem potrząsnęła głową i zacisnęła oczy. Nie chciała pamiętać. Trzask rozrywanego z ogromną siłą metalu, gorąco krwi płynącej po twarzy i kłęby dymu... Myślała, że już przywykła do tych myśli, ale naprawdę nie chciała do tego wracać. Uniosła się na łokciach i zmusiła do otwarcia oczu, mając nadzieję, że uda jej się nie wpaść w panikę.

– O tak! – z kłębowiska dobiegł ją głos podobny do głosu Mettatona, ale jednak inny. Wzdrygnęła się, trochę za wolno wracając do rzeczywistości. – Jeśli przełączyłaś TEN przycisk, to może oznaczać tylko jedno! – powiedział robot, powoli wyłaniając się z dymu. – Tak desperacko pragnęłaś jak najszybciej zobaczyć moje nowe ciało! Więc podziwiaj, człowieku! Chciałem pokazać je już od dłuższego czasu, więc w ramach podziękowania, uczynię twoje ostatnie chwile życia... ABSOLUTNIE PIĘKNYMI!

Frisk nawet nie próbowała wstawać z ziemi. W okół niej leżała roztrzaskana stara obudowa, a przed nią stał robot, jakiego nie spodziewała się zobaczyć. Wściekle różowe, długie buty, na wysokich szpilkach, równie różowy napierśnik, z widoczną wewnątrz potworzą duszą w szklanym pojemniku i zasłaniająca jedno oko grzywka czarnej peruki. Tylko ręce zostały z dawnego, kanciastego Mettatona.

Robot, w świetle reflektorów i pod czujnym okiem kamer, zaczął robić jakieś dziwne rzeczy. Prawie niemożliwe do wykonania dla człowieka pozy, coś pomiędzy tańcem, a tym krokiem, jakim modelki chodzą po wybiegu... Przynajmniej tak się oszołomionej dziewczynie wydawało. Każdy gest Mattatona generował wymierzone w nią magiczne pociski, ale jakoś jej to nie obchodziło. Nawet jeśli obrywała. Z resztą i tak miała już trochę dość.

Ostatni cios przyjęła wręcz z ulgą.

Znalazła się nagle, jak po każdej śmierci, przy ostatniej Gwiazdce, którą dotknęła. Tym razem jednak, zamiast rozejrzeć się i wrócić na drogę, którą powinna iść, upadła na kolana i rozpłakała się jak małe dziecko. Wspomnienia o wypadku, o tym, jak pierwszy raz nie tylko straciła bliskich, ale też oberwała swoją mocą, to było dla niej za dużo. Siedziała tak chwilę, nawet nie mając siły, by wycierać własne łzy. Mało prawdopodobne, ale wciąż miała nadzieję, że nikt jej tu nie zobaczy. Nie chciała nikogo widzieć, z nikim walczyć, nikomu tłumaczyć, co się stało. Chciała po prostu... Jakby miała wybierać, najbardziej chciała, żeby to się nigdy nie wydarzyło.

Jakimś cudem, dopóki się nie wypłakała, nikt jej nie zaczepiał, nawet nie widziała żadnego, przechodzącego przypadkiem potwora. To... dziwne, biorąc pod uwagę, ile ich tutaj było.

W miarę upływu czau, panika i smutek przechodziły, za to narastała w niej złość. Dawno temu, jeszcze za szczęśliwych, dziecięcych czasów, Frisk obiecała sobie, że nigdy więcej nie dopuści do tego, by została zdradzona. Miała uważać, nie ufać, zachowywać ostrożność, a teraz... Alphys ją oszukała. Nawet nie! Alphys się nią po prostu bawiła! To było coś, czego nie mogła wybaczyć. Frisk czuła się po prostu wciekła, jak dawno nie była. Nie zamierzała dać się więcej zmanipulować. O cokolwiek chodziło, nie będzie grać w tę grę!

Zerwała się, ruszając szybko, prawie biegiem. Jednak nie szła na walkę z Mettatonem. Jeszcze nie.

Uciekała od wszelkich walk, od potworów, które chciały ją zatrzymać. Nawet nie próbowała podejmować rozmowy, wiedząc, że w takiej złości może zrobić coś, czego szybko by pożałowała. Z resztą każda chwila zwłoki mogłaby się dla niej źle skończyć. W końcu nie wiedziała, do czego jeszcze zdolna jest Alphys. Telefon dziewczyny znów dzwonił, nawet kilka razy, ale ani myślała odebrać. Dobiegła do pierwszej działającej windy, chcąc jak najszybciej wydostać się z Hotland. Dopiero gdy wcisnęła odpowiedni guzik, a drzwi się za nią zamknęły, zdała sobie sprawę, że mogła w ten sposób popełnić naprawdę duży błąd. Alphys przecież już wcześniej wyłączała windy. Niby co powstrzymałoby ją przed zrobieniem tego znowu i uwięzieniem Frisk w środku, albo wysłaniem jej wprost w pułapkę? Wzdrygnęła się na tę myśl, we wszystkim już widząc wrogów.

Na szczęście z windą nic podejrzanego się nie działo i zabrała ona dziewczynę dokładnie w miejsce, które ta wybrała. Frisk minęła wejście do laboratorium, nawet nie zauważając, że przebiegła wprost przez Gwiazdkę. Miała skręcić w stronę mostu do Waterfall, ale zauważyła drogę, której jeszcze nie próbowała. Nie wiedziała, czy to jest dobry pomysł iść tam właśnie teraz, ale i tak to zrobiła. Miała nadzieję, na chwilę ciszy, jednak już z daleka słychać było ciche podśpiewywanie.

Znalazła się nad rzeką, w miejscu trochę przypominającym naturalną przystań. Na wodzie unosiła się niewielka, drewniana łódka, a na niej stała postać ubrana w czarny płaszcz, z kapturem naciągniętym na głowę. Gdy tylko potwór usłyszał Frisk, przestał nucić i zwrócił się w jej stronę. Jednak nawet wtedy nie mogła dostrzec jego twarzy w cieniu kaptura.

– Kim jesteś? – pytała ciekawie.

– Tra la la... – zanuciła osoba. – Jestem przewoźnikiem... z może przewoźniczką? To nie ma znaczenia – zaśmiała się. – Lubię pływać moją łodzią, czy chcesz do mnie dołączyć?

– Właściwie... Czemu by nie? – dziewczyna kinęła głową, ostrożnie wchodząc na pokład. Przewoźnik, bo tak postanowiła o nim myśleć, podtrzymał ją, by nie straciła równowagi, schodząc ze stałego gruntu. Znów nucił coś pod nosem, o ile w ogóle go miał. Widocznie naprawdę lubił muzykę.

– Więc dokąd dzisiaj płyniemy? Snowdin, czy Waterfall?

Frisk zastanowiła się, zajmując miejsce na niewielkiej ławeczce.

– Waterfall – zdecydowała. W Snowdin miała kilku przyjaciół, ale potrzebowała wyciszenia, a gdzie łatwiej je znaleźć niż w półmroku, wśród plusków jednostajnie kapiącej wody?

Przewoźnik chwycił długą tyczkę i odepchnął łódkę od brzegu.

– Tra la la... – podśpiewywał wiosłując.

Dziewczyna skuliła się na swojej ławeczce, starając się ułożyć w głowie ostatnie wydarzenia. Wpadła w panikę, bo rozbijająca się stara obudowa Mettatona przypomniała jej o wypadku, w którym pierwszy raz zginęła. Czuła się też wściekła, gdy potwierdziło się, że została zdradzona przez kogoś, kto udawał jej przyjaciela. Tak na chłodno, to mogło być nawet zabawne, że osoby, które przedstawiały się od początku jako jej sojusznicy, okazywały się zdrajcami i oszustami, znaczy z wyjątkiem Toriel, a ci, którzy zdawali się chcieć jej krzywdy, ostatecznie stawali się tymi, na których naprawdę mogła liczyć.

Przewoźnik chyba zauważył jej podły humor, bo na chwilę przestał śpiewać, po czym odezwał się nieco głośniej.

– Tra la la.. Jedz grzyby codziennie – powiedział. Dziewczyna poderwała głowę, by popatrzyć na niego zaskoczona. – Czemu, pytasz? Wtedy będę wiedział, że mnie słuchasz

Frisk może nie parsknęła śmiechem, ale na pewno uśmiechnęła się, może nie tyle na słowa, co ton, jakim zostały wypowiedziane. Przewoźnik wrócił do swojej piosenki i śpiewał, aż łódka zakołysała się, według dziewczyny dość niebezpiecznie.

– Tra la la... wody są dziś wzburzone. To przynosi szczęście – stwierdził przewoźnik.

– Skoro tak mówisz – odpowiedziała mu Frisk, czując jak spora część napięcia z niej schodzi.

Kilka minut później przybili do przystani podobnej jak ta, przy której Frisk znalazła Przewoźnika. Potwór pomógł jej przeskoczyć na ścieżkę, znów po cichu nucąc swoją piosenkę.

– Dziękuję – powiedziała dziewczyna, naprawdę wdzięczna nie tylko za transport, ale też jego dziwne słowa pocieszenia.

– Odwiedź mnie jeszcze kiedyś – zaśpiewał na pożegnanie przewoźnik.

Frisk pomachała mu i poszła, rozejrzeć się, dokąd ją wywiozło. Ze zdziwieniem odkryła, że przystań znajduje się w pół drogi między sklepem starego żółwia Gersona, a domami kilku znanych jej osób. Bez zbędnego zastanowienia się, poszła w lewo, na farmę ślimaków. Gdy nie zastała na niej Napstablooka, zmartwiła się, że już go dzisiaj nie znajdzie, ale wystarczyło zapukać do jego domku, by przekonać się, że duszek po prostu pracował nad udoskonaleniem tworzonej przez siebie muzyki. Otworzył, bardzo zaskoczony odwiedzinami, ale nie wydawał się niechętny do odwiedzin. Wpuścił Frisk, posyłając jej pokrzepiający uśmiech.

– Mogę poleżeć u ciebie na podłodze? – poprosiła dziewczyna wchodząc do domku.

Albo nie była pierwszą osobą, która prosiła go o tę przysługę, albo Napstablooka po prostu niewiele rzeczy dziwiło. Duszek po prostu poprowadził ją na środek pokoju i oboje położyli się na parkiecie. Frisk na chwilę zamknęła oczy, mając nadzieję znów zobaczyć miliony konstelacji, ale najwyraźniej była na to zbyt zdenerwowana.

– Co się stało? – zapytał Napstablook po dłuższej chwili ciszy.

– Nie zdążyłam przyjąć twojego zaproszenia do znajomych – zaśmiała się, mając nadzieję, że duszek nie przyjmie tego jako pretensji. – Sama jeszcze nie za dobrze to wszystko ogarniam i nie wiedziałam jak zrobić, żeby ciebie zaprosić – dodała.

– Och... Będę mógł cię potem nauczyć... Jeśli chcesz... – zaproponował, na co przystała, na razie jednak nie ruszając się z miejsca.

– Nie sądziłem... To znaczy... Jesteś teraz gwiazdą telewizji. Nie myślałem, że chciałabyś zadawać się z kimś tak zwykłym jak ja..

– Gwiazdą? – zdziwiła się.

– Widziałem cię w show Mettatona...

Ach, no tak. Wszystkie ich spotkania były przecież transmitowane. Ciekawe kto jeszcze je oglądał.

– To on jest gwiazdą. Ja tylko przypadkiem znalazłam się w kadrze – odparła. – Poza tym nie sądzę, żeby kiedykolwiek woda sodowa aż tak uderzyła mi do głowy, żebym zapomniała o starych przyjaciołach. Takich rzeczy się po prostu nie robi.

Czuła się już lżej. Zaczęła się nawet zastanawiać nad zostaniem tutaj na dłużej, jednak wiedziała, że z każdym kolejnym dniem będzie jej coraz trudniej, a ona nie zamierzała spotkać się z królem potworów po to, by samej wyjść na powierzchnię. O nie, miała w tym jasno określony cel. Tylko jedno nie pozwalało jej wrócić do Hotland.

– Blooky – odezwała się znowu. – Wyobraź sobie taką sytuację: zaufałeś komuś, powierzyłeś mu swoje życie, pewny, że w jego rękach jet bezpieczne. Co byś zrobił, gdyby ten ktoś okazał się kłamcą, który cię zdradził?

Naptablook milczał. Długo. Bardzo długo. Dziewczyna zaczęła się nawet zastanawiać, czy w ogóle zarejestrował to pytanie. A może milczeli tak tyle czasu, aż zdążył zasnąć? Miała już podnieć się z podłogi, by to sprawdzić, gdy usłyszała jak duch porusza się niespokojnie.

– Nie wiem, co powinienem zrobić... – szepnął bardzo cicho, prawie że na granicy słyszalności. Coś w jego głosie nie pozostawiało miejsca na wątpliwości. Frisk przewróciła się na brzuch, by móc na niego spojrzeć.

– Ty... Coś takiego ci się kiedyś przytrafiło? – nie mogła uwierzyć. Właściwie, jeśli się tak zastanowić, Blooky był zamknięty, cichy i niepewny siebie. Mogło być to oczywiście częścią jego charakteru, ale mogło też... Mogło być podpowiedzią, że coś złego stało się w jego życiu.

– Nie nazwałbym tego zdradą – wykręcał się duch.

– Opowiesz mi o tym?

Znów milczał przez chwilę i Frisk była pewna, że odmówi, ale po kilku minutach zaczął swoją opowieść.

– Kiedyś było tu więcej duchów – powiedział. – Nasza rodzina była naprawdę spora. Ale wiesz, większość z nas czuje potrzebę posiadania materialnego ciała. To jest normalne dla naszego rodzaju, po prostu ja jestem pod tym względem trochę inny. Moi kuzyni odchodzili, by wejść w ciała manekinów, kukiełek, lalek... Aż w końcu zostaliśmy tu tylko ja i Happstablook. Mieszkała w domku obok. Obiecała mi, że zostanie tu na zawsze i nigdy nie dążyła do tego, by mieć ciało. Dużo bardziej zależało jej na spotkaniu żywej, ludzkiej gwiazdy. Jednak któregoś dnia po prostu zniknęła bez słowa. Teraz wiem, że poszła spotkać się z Alphys, która obiecała, że zrobi z niej gwiazdę podziemia. Taką, jak jej ludzcy idole. Od tego czasu nigdy z nią nie rozmawiałem...

Gdy Napstablook skończył mówić, Frisk bez problemu złożyła dwa do dwóch.

– Mettaton jest twoją kuzynką?! – zawołała w szoku. – TEN Mettaton?!

Duch po cichu przytaknął.

– Nie jetem zły, czy coś, w końcu spełnia swoje marzenia – powiedział. – Ale chciałbym z nim czasem porozmawiać. Ogłosił w undernecie, że po ostatniej walce z człowiekiem, zanim uda się na powierzchnię, by stać się największą gwiazdą w dziejach, jakiś szczęśliwy fan będzie mógł z nim porozmawiać. Chciałbym być tym fanem, wiesz?

– Ale, żeby to się udało, ta ostatnia walka musi być świetnym widowiskiem, prawda? – mruknęła dziewczyna.

– Och... Ja... Nie czuj się zmuszona, żeby tam iść... Ani nic... – spanikował duch, ale ona tylko posłała mu szeroki uśmiech.

– Nie martw się. To nie tak, że nie chcę tam iść. Dam im taki pokaz, jakiego nikt się nie spodziewał.

Duszek uśmiechnął się do siebie na chwilę.

– A ty... Przyszłaś tu, żeby porozmawiać...? Znaczy, nie zmuszam, ale... Jeśli coś cię gnębi, to...

Dziewczyna z jękiem przycisnęła twarz do podłogi. Skoro zdążyła już ochłonąć i znaleźć cel w tym, co miało nadejść, czy powinna mu to wszystko opowiadać?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top