Rozdział I, cz. 2 - Ogłoszenie końca świata.
Sprzątanie lokalu zajęło nam dosłownie chwilę. Nie było sensu, żeby na siłę być otwartym, skoro ulice miasta były opustoszałe i łatwiej było pewnie spotkać ducha, niż żywego człowieka. Zanim wybiła dwudziesta trzecia prawie wszystko było już wymyte na błysk i zdezynfekowane, łącznie z wszystkimi drewnianymi krzesłami, zostały tylko jeszcze jakieś pojedyncze powierzchnie do umycia. Jedyną problematyczną sprawą było kulturalne wyrzucenie Anglików, którzy średnio potrafili przyjąć do zrozumienia, że zamykamy, a oni i tak od godziny niczego nie kupili. Czasem klienci przypominają mi ryby. Ty próbujesz coś do nich mówić, a oni jedynie co robią to otwierają i zamykają usta, nie mogąc zrozumieć niczego.
Kiedy w końcu drzwi zamknęły się za jedynymi gośćmi jacy dziś wieczorem wpadli, zabraliśmy się za podział zawartości lodówek. Z dalszej części orędzia wyszło, że zamkną nas przynajmniej na dwa tygodnie, co oznaczało, że całe krótkoterminowe jedzenie jakie mamy by się popsuło. Niewiele wzięłam, może połówkę chleba, która została po poranku i cztery bardziej dojrzałe pomidory.
- To jakaś paranoja. Żart. - Te słowa szefowa wypowiadała średnio co piętnaście minut, nic dziwnego w sumie, bo prawdopodobnie nikt z nas nie podejrzewałby, że przeżyje coś takiego. Zamknięcie z powodu gigantycznej epidemii szaleństwa. Brzmi jak fabuła kolejnej powieści typu "Metro 2033" czy czegoś w tym stylu. Brakuje do tego wszystkiego jeszcze apokalipsy zombie i mamy wszystko.
Byłam w trakcie szorowania półki pod zlewami, kiedy ktoś do mnie podszedł. Kątem oka widziałam tylko czarne sportowe buty i spodnie z gumkami na kostkach w kolorze khaki.
- Marry, jak tylko skończymy myć podłogi na sali to idziemy do Pryzmatu z Marcinem i Karolą. - oznajmił Kot gdy spojrzałam w górę. - Dołączysz się? Kaja ma jeszcze otwarte i napisała, żebyśmy wpadli, bo mają żarcie od restauracji obok, a sami tego nie przejedzą. Plus trzeba dopić butelkę wódki.
- Jasne, z chęcią.
Nie wiem co prawda czy pójście pić było najmądrzejszą z możliwych opcją - jest to bardzo mocno wątpliwe, ale jak miałam jedynie siedzieć w domu przez długi czas, to mogłam poświęcić ten jeden wieczór i zaryzykować.
Byłam dumna kiedy skończyłam czyścić metalową powierzchnię. Można było się w niej niemal przejrzeć. Usiadłam na piętach i podziwiałam swoje dzieło z rękami opartymi o biodra. Pewnie mało kto uznałby to za wielkie osiągnięcie, ale wypity w czasie porządków alkohol znacznie potęgował uczucie samozadowolenia. Uśmiechnęłam się sama do siebie i wstałam z podłogi, otrzepując przy tym spodnie lekko przybrudzone od ciemnoszarych płytek , którymi wyłożono podłogę i część ścian.
Chłopaki chcieli przemyć jeszcze mopem kuchnię, więc tylko chwyciłam plecak z płaszczem po czym zniknęłam im z kuchni. Karola z szefową dyskutowały przy wyspie barowej na temat sytuacji, w której obecnie się znajdujemy, kończąc przy tym chowanie ostatnich butelek whisky do kartonów wyniesionych następnie do samochodu stojącego uliczkę dalej, gdzie w bagażniku schowane leżały pozostałe, różnorakie trunki.
Rozwiązałam kucyk, który zrobiłam do porządków i palcami dłoni delikatnie przeczesałam odrobinę splątane włosy, przeklinając siarczyście w myślach, w momencie kiedy oczko pierścionka zahaczył o jakiś niewielki kołtun z tyłu głowy... i utknął. Próbowałam ciągnąć, ale jedyne co udało mi się osiągnąć to wywołanie bólu.
- Pomożesz mi? - zapytałam Kota, który pojawił się obok mnie z wiadrem napełnionym brudną wodą.
- Jasne, tylko pozbędę się tego. - Ruchem głowy wskazał na zawartość kubła.
Patrzyłam jak oddala się, idąc w kierunku toalety dla gości na drugiej sali. Ręka wygięta pod dziwnym kątem powoli zaczynała mnie pobolewać, najchętniej bym ją wygryzła spomiędzy włosów, jednak niezwykle ciężko dosięgnąć zębami tyłu własnej czaszki. Czekając z plecami opartymi o skraj baru, zaczęłam bębnić palcami wolnej ręki o dębowy blat.
- Już pędzę na ratunek, moja lady. - Nienaturalnie piskliwy głos lekko podpitego Kota, naśladującego służącego, wywołały na mojej twarzy rozbawiony uśmiech. Obróciłam się tyłem do niego, tak by miał łatwiejszy dostęp do zaplątanego pierścionka i, na całe szczęście, po chwili byłam już wolna. - Proszę bardzo. Jeśli jeszcze do czegoś mógłbym się przydać, to chętnie służę pomocą, szanownej szlachciance. Następnym razem radziłbym panience, założyć biżuterię, która ma znacznie mniejsze skłonności do wplątywania się w włosy.
- Dziękuję, za pomocą dłoń i radę. - Skłoniłam się najbardziej dwornie i teatralnie jak tylko umiałam i prawie przez to oberwałam końcem długiej bagietki, dzierżonej w dłoni Marcina.
- Trzymaj. - Wcisnął mi do ręki pieczywo i sam zarzucił na siebie kurtkę. - Dobra można iść.
Zatrzymaliśmy się na chwilę za drzwiami, gdzie czekała na nas barmanka z szefową, która podziękowała nam za pomoc przytulając każdego z kolei i ruszyła w stronę swojego samochodu. Po zamknięciu drzwi na klucz udaliśmy się w stronę baru Kai.. Kiedy odchodziłam z resztą współpracowników moje ciało przeszył dreszcz, powoli obejrzałam się za siebie, niemal czując na sobie posępne spojrzenie postaci plakatów stylizowanych na te z czasów PRL-u. Wisiały smętnie w plastikowych ramach, wyzierając oczami przez stare okna zza bordowych zasłon.
Chociaż dawno przestało padać, na zewnątrz wciąż było lodowato, niska temperatura mroziła wszystkie wnętrzności nieszczęśników, którzy postanowili wystawić nos poza ciepłe pomieszczenia. Powietrze wydychane przeze mnie w postaci obłoków pary, było niczym krople mleka wpadające do wody, rozpraszając się i zanikając po chwili, pozostawiając po sobie praktycznie niezauważalne zmętnienie.
Kiedy zadzwonił telefon, w moim organizmie nie było ani mikro-promila alkoholu, lecz trafienie w ikonę odbierania połączeń przyszło mi z wielkim trudem. Przez ten lodówkowy poziom stopni Celsjusza dłonie trzęsły mi się, niczym u chorej na Parkinsona staruszki, którą ktoś raz za razem raził prądem.
Zwolniłam trochę, żeby oddalić się w czasie rozmowy od reszty grupy.
- Dobry wieczór, kotku. - Głos Dominika w słuchawce był tak przyjemny w porównaniu do całego dnia, że poczułam rozlewające się po klatce piersiowej ciepło. - Dzwonię, żeby życzyć mojej ukochanej dobrej nocy i tak tylko przypomnieć, że jutro wieczorem się widzimy.
- No cześć. Możesz przyjechać równie dobrze z samego rana. - odpowiedziałam. - I nie idę jeszcze spać. Nie wróciłam jeszcze do domu.
- Właśnie słyszę, że nie wróciłaś. - Jego ton spochmurniał nieco. - Jesteś jeszcze w centrum? Myślałem, że skończyłaś pracę kilka godzin temu.
- Dopiero co wyszłam. Musieliśmy przegadać ekipą co robimy z lokalem.
- I co postanowiliście?
- Koniec końców zadecydowały za nas władze państwa. Nakazali do północy zamknąć wszystkie lokale, bary, kina i tak dalej. Zostaliśmy z resztą posprzątać nieco Melinę. Teraz idziemy do Pryzmatu, tego baru, który otworzyła jedna z naszych stałych barmanek, wątpię czy ją poznałeś.
- Nie znam zbyt wielu osób z Twojej pracy. - Przez chwilę rozmowa ucichła, a ja spodziewałam się co zaraz usłyszę. - Nie sądzisz, że wypad do baru jest złym pomysłem w obecnej chwili?
- Tak właśnie sądzę, ale to wciąż lepszy plan na resztę wieczoru, niż siedzenia na dupie, które czeka mnie od jutra przez minimum dwa tygodnie, chociaż wątpię, czy po tym czasie cokolwiek wróci do normalności.
Wyobraziłam sobie, jak wzdycha zrezygnowany.
- Niech Ci będzie, tylko nie siedź tam za długo. Dobrze? Żebym nie musiał się martwić.
- Pewnie. - Starałam się powiedzieć to najbardziej przekonująco jak tylko się dało, po czym wzięłam głęboki wdech. - Wracając do tematu... To przyjedziesz jutro rano?
- Marysia, Wiesz, dobrze że bym chciał...
- Ale?
- ... ale nie dam rady, muszę załatwić kilka spraw.
- W porządku. - Było mi przykro, ale przecież nie mogłam wymagać by dostosowywał wszystkich swoich planów do moich potrzeb.
Wymienialiśmy się przez krótką chwilę informacjami o tym co robiliśmy w ciągu dnia, jednak z czasem temat jakoś się nam urwał i po krótkim pożegnaniu się rozłączyliśmy się. Gdy rozmawiałam z Dominikiem mogłam skupić się na rozmowie. Teraz niczym nie mogłam już odwrócić myśli od tego jak było mi zimno. Cienki wiosenny płaszcz nie był najlepszym wyborem tego dnia.
Kiedy wychodząc zza zakrętu moim oczom ukazał się neon Pryzmatu, chciałam podskoczyć z radości. Wreszcie! Nie widząc nigdzie Karoli z chłopakami doszłam do wniosku, że pewnie weszli już do środka. Idąc ich śladem otworzyłam drzwi, czułam jak podmuch ciepła napełnia ulgą moje zmarznięte ciało .
Wszyscy już lekko przygarbieni ze szklankami w rękach siedzieli na nowocześnie stylizowanych krzesłach barowych ułożonych wokół wyspy, za którą widziałam jakiegoś nieznanego barmana i Kaję. Poza pracownikami i naszą ekipą było tu całkowicie pusto. Jedynie blask kolorowych świateł, wraz z zamontowanymi na bladych ścianach neonami, wydawał się starać tchnąć odrobinę życia w to miejsce, .
- ... to jakiś koszmar. - Do uszu doszedł mi koniec zdania wypowiedziany przez barmankę, polewającą Marcinowi kieliszek wódki, pochylając się przy tym nad barem i pokręciła głową. - Jak Szefowej i mi biznes nie upadnie, to będzie cud. To wystąpienie brzmiało, jakby wprowadzono stan wojenny, albo ogłaszano koniec świata.
- A weź mi nawet nie mów. To jakiś dramat.
- Cześć wszystkim. - Kiedy się przywitałam, Kaja przerwała rozmowę z Marcinem i wyszła mnie uściskać.
- Cześć, Maryśka! - zawołała przeciągając typowo dla siebie samogłoski. - Coś Ci nalać?
- Gin z tonikiem, jeśli mogę Cię prosić. Taki jak zawsze, okaj?
- Pewnie. Jaki gin?
- Masz dalej Akori?
- Powinnam mieć, zaraz sprawdzę.
Kiedy Kaja zniknęła za parawanem oddzielających bar od zaplecza, podeszłam do kanapy, tam gdzie reszta porzuciła swoje rzeczy, chcąc zostawić plecak. Pochyliłam się, by go odłożyć, a wtedy drzwi od łazienki znajdujące się obok otworzyły się z impetem prawie robiąc ze mnie ofiarę wypadku. Przestraszona nagłym ruchem w pobliżu mojej głowy, podskoczyłam z cichym piskiem niczym oparzona.
- O, przepraszam. - Usłyszałam damski głos dochodzący zza moich pleców. - Nic Ci nie jest?
- Nie, nie, wszystko w porządku. - Z sercem bijącym mi jak oszalałe, odwróciłam się i spojrzałam na swoją niedoszłą oprawczynie. Dziewczyna z czarnymi długimi włosami, podtrzymywała na ramieniu niezdolnego do samodzielnego stania młodego mężczyznę.
- Na pewno? Wyglądasz jakbyś miała paść na zawał. - Jej zielone oczy spoglądały na mnie z powątpiewaniem i z lekką ironią, kryjącą się za uśmiechem. - Wybacz, holowany kolega wytoczył się zbyt gwałtownie, zamiast wyjść z gracją.
- Wezwać mu taksówkę? - spytał Marcin, patrząc na upitego chłopaka z lekką dozą rozbawienia i współczucia, tak jak cała reszta ekipy Pryzmatu i Meliny. Kot nawet zaczął wyciągać telefon, zapewne, żeby wyszukać numer na jakąś firmę.
- Nie trzeba - powiedziała Kaja, wychodząc zza zaplecza, szklaną, zabarwioną na niebiesko butelką Akori, wypitego do połowy. - Szary mieszka dwie kamienice obok. Trafi.
Wysoka szklanka na blacie barowym zabrzęczała, kiedy barmanką wprawną ręką rozgniotła moździerzem dwie ćwiartki limonki z cukrem i kilkoma cienkimi plastrami imbiru. Kiedy wsypała szybkim ruchem lód i zaczęła odmierzać dwudziestkę ginu, przesunęła oczami ode mnie do przechylającej się powoli pod ciężarem imprezowicza, czarnowłosej dziewczyny.
- Maryśka... Weź pomóż Cecilii z zatarganiem go, co? Wtedy drugi drin będzie darmo. - Mrugnęła do mnie próbując zachęcić mnie choć trochę, na widok mojej zbolałej miny, która pojawiła się po spojrzeniu w stronę przeszklonych drzwi zaparowanych od środka, oddzielających mnie od ujemnej temperatury świata zewnętrznego.
Westchnęłam cicho zrezygnowana i z wymuszonym uśmiechem zgodziłam się.
- Nie trzeba, poradziłabym sobie - zapewniła pośpiesznie dziewczyna, do której Kaja przed chwilą zwróciła się imieniem Cecilia. Dopiero teraz zauważyłam, że mówi bardzo delikatnie śpiewnym i miękkim akcentem, niesłyszalnym dla nic nie podejrzewającego, przypadkowego rozmówcy. Gdyby nie nietypowe imię sama bym tego nie wyłapała.
- Nie no, już pomogę. - Podeszłam od drugiej strony mocno nietrzeźwego imprezowicza i zarzuciłam sobie jego wolną rękę przez barki, z jednej strony obejmując go w pasie tak jak jego towarzyszka, a z drugiej chwytając mocno za nadgarstek. Gdy już trzymałam go najstabilniej jak się dało uśmiechnęłam się do Cecilii. - Idziemy?
Potaknęła głową i powoli zaczęłyśmy ciągnąć nieprzytomnego w stronę wyjścia. Kot przytrzymał nam drzwi, a ja przeklinałam w myślach wszystkich facetów, którzy w średnio ochoczy sposób wyrazili chęć zataszczenia zwłok do domu za mnie.
Opisując to jako "średnio", mam na myśli "w ogóle nawet nie próbowali".
Mimo, że faktycznie do mieszkania tego całego Szarego nie było daleko, to jednak wtarganie całkowicie nieprzytomnego gościa na drugie piętro kamienicy, było mocno wyczerpujące, a przez panującą między nami ciszę, mogłam odczuwać ciężar chłopaka w pełnym skupieniu. Po prostu jak jakaś bajka, o tym marzyłam i w pełni sarkastycznym tego słów znaczeniu.
Miałam wrażenie, że moje nogi chciały same odpaść i uciec jak najdalej, kiedy z czarnowłosą dziewczyną udało nam się dotrzeć na miejsce z balastem. Kiedy ja próbowałam złapać oddech, ona przeszukiwała kurtkę chłopaka w poszukiwaniu klucza. Kiedy w końcu znalazła ten cenny przedmiot, otworzyła drzwi i wtoczyła się razem z nieprzytomnym kumplem do środka.
Po krótkim czasie w pomieszczeniu za drzwiami rozległ się huk, jakby pijane słoniątko obiło się o komodę, a następnie przez próg przeszła Cecilia, rozmasowując obolałe ramiona.
- Towar dostarczony? - zapytałam z lekkim uśmiechem, z którego, jak mogłam się założyć, widać jak bardzo umieram od środka z wysiłku.
- Owszem. Nie wiem jak Ci dziękować. - Z jej twarzy równie łatwo było wyczytać zmęczenie co z tonu. Przynajmniej nie tylko ja miałam sprawność fizyczną na dramatycznym poziomie.
- Nie musisz, czysta przyjemność, przynajmniej będę miała darmowego drinka. - Na te słowa nowa znajoma parsknęła pod nosem rozbawiona i przyznała mi rację. Machnęłam głową w stronę schodów próbując nadać temu gestowi zachęcającego tonu. - To jak? Wracasz na dół?
- Niezbyt, jutro muszę wcześnie wstać, a nie mogę sobie pozwolić na picie do północy.
Spojrzałam na ekran w komórce i ze zdziwieniem zauważyłam, że faktycznie zbliża się ta niechlubna pora. Kto by pomyślał. W dodatku po widniejących zaraz pod cyframi zegarka esemesach od Łukasza sprzed godziny doszłam do wniosku, że jeśli chcę uniknąć awantury w mieszkaniu, chyba też zaraz będę się musiała zbierać do domu.
Po zejściu schodami i wydostaniu się z budynku pożegnałyśmy się krótko i każda z nas ruszyła w swoją stronę. Myślałam czy od razu wrócić do domu, ale po namyślę doszłam do wniosku, że zagrzeję się jeszcze chwilkę w pubie Kai, porozmawiam z wszystkimi, przed tą długą rozłąką spowodowaną zamknięciem pubu przez rozporządzenie, a dopiero później wrócę grzecznie do łóżeczka.
Cudowny plan.
│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│
Powrót do domu zajął mi trochę dłużej niż się spodziewałam. I znacznie bardziej ciężkim wyczynem było ciche wejście do mieszkania, w chwili, kiedy cudem wytoczyłam się chwilę wcześniej z tramwaju i przeszłam chwiejnie te kilkadziesiąt metrów do swojego bloku.
Po przekręceniu klucza w zamku do drzwi, o które opierałam się by nie wywinąć krzywego orła, odruchowo nacisnęłam klamkę i zepsułam swój wspaniały plan, wpadając z łoskotem przez próg prosto na podłogę oraz uderzając kolanem o stojąca naprzeciw wejścia komodę.
- Auć... - syknęłam, łapiąc się za obolałą nogę. No, to byłoby tyle z przemknięcia się do pokoju niezauważalnie. Próbowałam kilka razy wstać, ale za każdym razem z marnym skutkiem i toną przekleństw wypowiedzianych tak samo często w myślach i na głos.
- Maryśka! Do jasnej cholery! - Lukasz chyba był zły. Chyba na pewno. Tak wywnioskowałam po jego tonie głosu. No, na pewno był zły.
- No cześć, braciszku. - Próbowałam spojrzeć na niego i się uśmiechnąć uspokajająco, ale patrząc po jego reakcji, chyba średnio mi to wyszło. Ups.
- Najpierw nie odpisujesz w ogóle, a teraz wracasz napruta jak działo. - Siłą podniósł mnie w górę i chwycił mocno za ramiona, patrząc prosto w oczy. - Co Ci strzeliło do głowy?
- Nie jestem napruta - butnie odparłam i z grymasem gniewu na twarzy próbowałam wyszarpać się z uścisku.
- Tak? To ile wypiłaś?
- No... nie wiem. - Podniosłam palce blisko dłoni i chciałam na nich obliczyć, ale świat tak bardzo się chwiał, że zrezygnowałam. - Trochę, lub dużo. Ale nie tak bardzo dużo, żeby się upić. Tylko trochę.
Patrząc po jego minie niezbyt udało mi się go przekonać, że jest w porządku. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale zebrało mi się na mdłości. Łukasz chyba widział na co się zanosi, bo po sekundzie znalazłam się w naszej niewielkiej łazience, wymiotując na kolanach do muszli klozetowej. Łukasz przytrzymywał mi włosy i jak się domyśliłam, najpewniej kręcił głową w pożałowaniu. Moim ciałem wstrząsały kolejne spazmy, kiedy wyrzucałam z siebie tony alkoholu pomieszanego z jedzeniem, ale umysł stawał się coraz bardziej nieprzytomny, powoli tracąc kontakt z światem rzeczywistym. Starałam się podnieść głowę wyżej, ale wydawałam się tak ciężka, że nie dawałam rady, jedyne co tym wskórałam, to zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze, a świat zawirował szybciej.
- Matka załamała by się, jakby Cię teraz widziała.
I to były ostatnie słowa jakie usłyszałam, przed osunięciem się w senną, miękką ciemność.
.......................................................
Wu-hu, pierwszy rozdział skończony. Mam nadzieję, że Wam się podobał, chociaż niewiele się wydarzyło póki co. Postaram się, by następny rozdział był bardziej wypełniony akcją, a mniej pijącą główną bohaterką. :)
Mam nadzieję, że trzymacie się jakoś w tej kwarantannie i święta mimo, że bardziej samotne niż zazwyczaj były udane.
Buźka!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top