Beautiful Things

Madeleine siedziała przy stole w gabinecie psychiatry. Biegała palcami po krawędzi biurka zupełnie jakby grała na fortepianie Nokturn Es-dur op. 9 nr 2 autorstwa Fryderyka Chopina (media). Była pilnowana przez dwóch ochroniarzy.
Po chwili do pokoju weszła młoda kobieta o blond włosach spiętych w kucyk i okularach. Usiadła naprzeciw niej.
- Witaj Madeleine, nazywam się Margaret Quinzel. - uśmiechnęła się ciepło. - Jestem tutaj żeby ci pomóc.
Dziewczyna rzuciła okiem na kobietę, przestała "grać" i usiadła prosto.
- Przeczytałam w twoich aktach, że zabiłaś swoją koleżankę, aby zyskać jej rolę, później udusiłaś niewinnego chłopca, skaleczyłaś jego rodziców i zabiłaś ochroniarza drutem do włosów. - ostatnie słowa wymówiła z niesmakiem. - Jak się z tym czujesz?
- Dobrze. - odparła bez jakichkolwiek emocji w głosie i na twarzy.
- Nie czujesz poczucia winy?
- Nie, a powinnam? - zapytała rozbawiona. - To była dobra zabawa!
Kobieta zapisała coś w swoim notatniku i założyła kosmyk włosów za ucho.
- Doszły mnie słuchy, że zaprzyjaźniłaś się z Jeromem Valeską.
Brunetka uśmiechnęła się na myśl o chłopaku.
- Jest uroczy.
- Ale i niebezpieczny. Wiesz o tym, że zabił swoją matkę?
- Tak.
- I nadal chcesz się z nim zadawać?
- Tak. - dziewczyna odparła jakby to było zupełnie oczywiste.
- Jesteś baletnicą, prawda?
- Zgadza się. - odpowiedziała dumnie.
- Z tego co wiem baletnice to grzeczne dziewczynki, które lubią grzecznych chłopców, a Jerome do nich nie należy.
Dziewczyna wybuchła śmiechem.
- Ale jest pani zabawna! Skąd pani to wytrzasnęła?
Kobieta zignorowała jej pytanie.
- Jesteś tutaj abyśmy cię wyleczyli, a on tylko pogorszy sytuację...
Mad wstała wściekła, a ochroniarze przygotowali się na jej atak, ale psychiatra dała znak ręką żeby się uspokoili.
- Nie potrzebuję żadnego leczenia, bo nie jestem chora! Jestem po prostu sobą! - wykrzyknęła.
Po chwili usiadła na swoje miejsce i znowu zaczęła się śmiać.
- Wiesz o tym, że masz stany maniakalne?
- Że co mam?
- Mania to zaburzenie psychiczne charakteryzujące się występowaniem podwyższonego bądź drażliwego nastroju. Stany maniakalne to szybka zmienność nastroju z wesołego na szybką frustrację, a próba wpływu na zamiary powoduje nasilenie gniewu.
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w kobietę i wybuchła nieopanowanym śmiechem.
- Nie jestem nienormalna, tylko wolna. - wytarła łzę od śmiechu. - Czy mogę już iść?
- Tak, proszę. - kobieta pokazała jej dłonią drzwi i zapisała coś jeszcze w swoim dzienniku.
Madeleine wstała i wyszła z pomieszczenia krokiem pas marché.

Dziewczyna weszła na tak zwaną świetlicę, gdzie pacjenci przesiadywali większość czasu. Przeszła przez pomieszczenie krokiem nożycowym i usiadła naprzeciw Jerome'a.
- Jak było? - zapytał chłopak.
- Stwierdziła, że mam jakieś stany maniakalne - wywróciła oczami.
- Nie przejmuj się. - machnął ręką - Mi powiedziała, że jestem psychopatą i mam to gdzieś.
Dziewczyna zaśmiała się.
- Wiesz co mi jeszcze powiedziała? Że baletnice to grzeczne dziewczynki, które lubią grzecznych chłopców, a ty do nich nie należysz.
Chłopak parsknął śmiechem.
- I co ty na to?
- Wyśmiałam ją! 
- Też bym tak zrobił.
Jerome oparł się jedną ręką o policzek i wlepił swój wzrok w dziewczynę.  
- Co? - zapytała rozbawiona.
- Nic, lubię patrzeć na piękne rzeczy.
Dziewczyna zarumieniła się lekko i założyła włosy za jedno ucho.
Nagle do ich stolika podeszła jedna z pielęgniarek.
- Madeleine - powiedziała, spokojnym i ciepłym głosem - Jutro wieczorem organizujemy wieczorek artystyczny i pomyślałam czy nie chciałabyś dla nas zatańczyć.
Dziewczyna natychmiast rozpromieniała. Radość malowała się na jej twarzy bardzo wyraźnie. Zerknęła na chłopaka, a on kiwnął twierdząco głową, aby się zgodziła.
- Z wielką chęcią - odparła z szerokim uśmiechem na ustach.
- No to świetnie. - odparła zachwycona kobieta - Nawet udało mi się doprać twój strój, bo zakładam, że chciałabyś go założyć na scenę. 
- To bardzo miłe z pani strony!
- Drobnosta! - machnęła ręką - I nie mów do mnie na pani, tylko Meggie. Wszyscy tutaj mówią mi po imieniu, prawda Jerome?
- Zgadza się Meg - odparł, a kobieta pociągnęła go za policzek.
- Ale z niego uroczy chłopaczyna!
Po chwili puściła chłopaka.
- Och - jęknęła - Muszę lecieć. Adam się znowu zaślinił. Przyniosę ci jutro strój złotko. Pa, pa słoneczka.
- Pa Meg - odpowiedzieli jednocześnie.
- Złota kobieta, ale muszę przyznać, że czasami mnie irytuje i mam ochotę ją zadusić. - stwierdził Jerome.
- Wydaje się być fajna - odparła dziewczyna przyglądając się kobiecie. - Mam nadzieję, że mnie nie zdenerwuje.
Madeleine odwróciła się do Jerome'a i zatupała kilka razy nogami z ekstytacji.
- Zatańczę! Rozumiesz? Dam wam występ!
- No tylko się nie potknij. - chłopak się zaśmiał, a dziewczyna spiorunowała go wściekłym wzrokiem, ale szybko to minęło i znów wróciła radość.
- Ciekawe czy pozwolą mi zatrzymać pointy? Ale byłoby super! Pogadam o tym jutro z Meggie.
Chłopak przyglądał się jej z zaciekawieniem. Imponowała mu. Raz słodka jak cukierek, tak urocza, aż roztapia jego serce, gada jak najęta, co mu w ogóle nie przeszkadza, a wywołuje uśmiech na twarzy, a później zamienia się w wściekłą morderczynię, która rozniosłaby wszystkich w proch samym spojrzeniem. Podobało mu się to i myślał, że chyba się w niej zauroczył.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top