18. Nowe życie
Kilka chwil po moim powrocie do pokoju, ktoś zapukał do drzwi. Zdenerwowana podniosłam się z łóżka i z rozmachem otworzyłam drzwi, za którymi spodziewałam się zobaczyć Dylana. Zamiast niego moim oczom ukazał się lekko przestraszony, młody chłopak, którego widziałam na naradzie. Jego brązowe oczy wpatrywały się we mnie z niepokojem. W dłoniach trzymał tackę z jedzeniem. Najwidoczniej kogoś ruszyło sumienie.
– Dylan kazał ci to przynieść – powiedział szybko, spuszczając wzrok.
Miałam ochotę krzyknąć, aby Dylan wsadził sobie to jedzenie najgłębiej, jak się da, ale widząc strach młodego blond chłopaka stojącego przede mną, postanowiłam sobie oszczędzić robienia sceny.
Odebrałam tackę i wycofałam się do mikroskopijnego wnętrza, chcąc zamknąć drzwi. Jednak chłopak odezwał się ponownie.
– Mam cię też oprowadzić po bazie. Wdrożyć w tutejsze życie.
Zatrzymałam się w ręką na klamce.
– Ruszyło go sumienie? Dlaczego sam tego nie zrobi? Tylko przysyła do mnie przestraszonego dzieciaka.
Zerknął na mnie przelotnie, aby po sekundzie znów spuścić wzrok na swoje stopy.
– Nie jestem przestraszony – odpowiedział nadzwyczaj hardo, jak na kogoś, kto unikał kontaktu wzrokowego. – A Dylanowi kazałaś się pierdolić, więc wysłał mnie. – Skrzywił się.
Najwidoczniej nowe zadanie nie do końca mu odpowiadało. Powinno przestać mnie dziwić, że ludzie nie chcieli mieć ze mną żadnego kontaktu, a w szczególności mężczyźni.
– Nie musisz tego robić. Widzę, że nie chcesz – powiedziałam, widząc, że sama rozmowa ze mną zadawała się dla niego wyzwaniem.
– Nie o to chodzi – zaprzeczył, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
Wpatrywałam się w jego poczochraną, blond czuprynę w oczekiwaniu na rozwinięcie wypowiedzi, które nie nadeszło. Wyciągnął z kieszeni nieznane mi urządzenie z małym, świecącym ekranem, na który spojrzał przelotnie, aby na powrót ukryć go w kieszeni. Uniosłam brew w zastanowieniu.
– Przyjdę po ciebie za pół godziny. – Po wypowiedzeniu tych słów odwrócił się i odszedł.
Wpatrywałam się jeszcze przez moment w jego oddalające się plecy, a następnie, głośniej niż zamierzałam, zatrzasnęłam kopniakiem drzwi.
Myślałam, że po zdarzeniu na stołówce straciłam apetyt. Jednak, gdy zapach zupy wypełnił pomieszczenie, mój żołądek wydał głośny okrzyk radości.
Posiłek znajdujący się na metalowej tacy, składał się z miski zupy, dwóch kromek chleba, które były jeszcze ciepłe oraz dwóch butelek wody. Niemal od razu zabrałam się do jedzenia, wiedząc, że nie miałam zbyt wiele czasu. Posiłek spowodował rozlanie się ciepła po moim ciele. Zimne krople wody nadal skapywały z moich włosów, a baza nie należała do najcieplejszych miejsc. Z zapałem pochłaniałam zupę, w której znajdowało się sporo mięsa. Już w połowie misi miałam dosyć. Postanowiłam zostawić posiłek na później, gdyby ponownie o mnie zapomniano.
Najedzona położyłam się na łóżku, czując jak zmaga mnie błogi sen.
Zerwałam się niemal na równe nogi, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Krótka drzemka sprawiła, że straciłam poczucie rzeczywistości. Przetarłam zaspaną twarz i wygładziłam włosy, które jeszcze wilgotne, musiały wyglądać tragicznie.
– Przepraszam, że tak późno, ale musiałem jeszcze coś zrobić – powiedział chłopak, gdy opuściłam pokój.
– W porządku – odpowiedziałam, choć miałam wrażenie, że odwiedził mnie zaledwie pięć minut temu.
Ruszyliśmy przed siebie, a ja starałam się ignorować mijanych ludzi. Nie chciałam pokazać, jak bardzo ta upokarzająca scena na mnie wpłynęła.
– Tak w ogóle, jestem Luke – przedstawił się, gdy zatrzymaliśmy się już obok łazienek.
Z wahaniem uścisnęłam wyciągniętą dłoń, która była bardzo ciepła i nadzwyczaj szorstka.
– Wyglądasz bardzo młodo. Dlaczego byłeś na naradzie, kiedy przybyłam do bazy?
Chłopak westchnął. Zauważyłam, że był o wiele mniej spięty niż kilkadziesiąt minut temu.
– Tata zawsze mnie zmusza, żebym mu towarzyszył. – Skrzywił się. – Nie lubię tego tak samo, jak on. Uważa jednak, w przeciwieństwie do Jamesa, że powinienem brać w nich udział.
Domyśliłam się, że mówił o najstarszym mężczyźnie, który siedział wtedy przy stole.
– Narady zawsze tak wyglądają? – zapytałam, mając na myśli atmosferę panującą wtedy w pomieszczeniu?
– Masz na myśli, to, że James drze się na wszystkich, aż w końcu wywiązuje się kłótnia? Tak. Na szczęście zwołują je tylko w ważnych sytuacjach.
– Chyba muszę czuć się zaszczycona.
Delikatny uśmiech wypłynął na twarz Luka.
– Chyba już wiesz, gdzie znajdują się łazienki. – Minął rozchylone drzwi prowadzące do pryszniców i toalet, aby zatrzymać się przy kolejnych. Widniał na nich napis „pralnia". Otworzył drzwi, wchodząc do środka. – Tutaj zanosisz brudne ubrania i odkładasz je na półkę z numerem pokoju. Na drugi dzień odbierasz czyste z tego samego miejsca. Pranie odbywa się dwa razy w tygodniu.
Rozejrzałam się po dość sporym pomieszczeniu z rzędem pralek. Pachniało tu proszkiem, co niwelowało wszechobecny zapach wilgoci. Wzrokiem odszukałam szafkę z numerem swojego pokoju, który, tak jak ten na drzwiach również został pośpiesznie nabazgrany.
Luke opowiedział, że piętro, na którym przebywaliśmy składało się z pokoi i szpitala, w którym miałam okazję przebywam przez kilka ostatnich dni.
– A tak w ogóle, jak się czujesz? – zapytał, czym mnie zaskoczył.
– Nadzwyczaj dobrze, jak na kogoś przebitego na wylot, zaledwie tydzień temu. – Starałam się nie skupiać na wspomnieniach zalewających mój umysł.
Luke rozpromienił się z nieznanego dla mnie powodu. Spojrzałam na niego podejrzliwie.
– Nie tak dawno temu, opracowaliśmy technologię odnowy tkanek. Dlatego tak szybko doszłaś do siebie.
– Nie wiedziałam, że jesteście tak rozwinięci. Nawet Państwo nie posiada takiej technologii – podsumowałam, choć nadal nie rozumiałam działania urządzenia, które na mnie zastosowano.
– Bo nie jesteśmy – odpowiedział, czym nie zaskoczył. – Skupiamy się głownie na odzyskiwaniu technologii z poprzedniego stuleci. Pas odnowy, to pierwsza rzecz, którą udało się nam stworzyć od początku do końca. – Wyprostował się dumnie, choć nie dodało mu to wzrostu. Luke był zaledwie kilka centymetrów wyższy ode mnie. – Dużo się nad nim napracowałem.
– Chwila. To znaczy, że ty wynalazłeś coś takiego? – Rozdziawiłam usta na jego słowa. – Ile ty masz lat? Piętnaście? – zapytałam, nie mogąc uwierzyć, że ktoś tak młody mógł stworzyć coś tak genialnego.
Luke zarumienił się delikatnie.
– Szesnaście. Pomógł mi tata, ale był to w stu procentach mój pomysł.
Spoglądałam na niego z podziwem. Wychodziło na to, że Luke i jego ojciec, byli lokalnymi geniuszami.
Weszliśmy na piętro, na którym doznałam największego upokorzenia w moim życiu. Luke wytłumaczył, że baza składała się z trzech pięter. Obecnie znajdowaliśmy się na środkowym.
Stołówka była już pusta, co przyjęłam z ulgą. Chłopak wytłumaczył, że trzy razy dziennie były wydawane tutaj posiłki i chcąc zjeść, nie mogłam ich przegapić, choć na razie miałam taryfę ulgową i nikt nie wymagał, że będę się tu pojawiać. Na tym samym piętrze znajdowała się także szkoła, dla najmłodszych. Bawialnia dla dzieci, a także pokój dzienny, który wypełniony był regałami z książkami oraz kanapami i stolikami.
Ostatnie piętro wydawało się dużo mroczniejsze od pozostałych. Zdecydowanie mniej świateł oraz strażnicy z bronią rozstawieni na korytarzach. Przyglądali się nam uważnie, gdy przemierzaliśmy korytarz.
– Jesteś pewien, że powinnam tu być? – zapytałam, gdy jeden z ubranych na czarno strażników przeładował broń.
– Nie przejmuj się nimi. Lubią zgrywać ważniaków, choć po prostu pilnują zbrojowni i centrum dowodzenia bazą. – Machnął ręką, jakby faktycznie nie było to nic
wielkiego.
– Czyli mnie nie zastrzelą, bo będą mieli taki kaprys?
– Nie. Dylan jasno powiedział, że nikt nie może cię ruszyć.
Parsknęłam.
– Jakby ktoś miał się go obawiać.
– Bo się obawiają.
Ponownie spojrzałam na niego z niemym pytaniem w oczach. Luke jednak mnie zignorował, jak gdyby nie mógł o tym rozmawiać.
Na ostatnim piętrze było najmniej zwiedzania. Zlokalizowane były tu sale treningowe, strzelnica oraz warsztat, w którym pracował Luke wraz z Jaredem, a także laboratorium. Całą resztę stanowił arsenał, który z wiadomych dla mnie przyczyn nie został przede mną odkryty.
– Cała baza mieści się na terenie dawnej kopalni. Jest to tylko jej część. Istnieje od siedemdziesięciu lat, kiedy dziadek Jamesa sprowadził tu pierwszych ludzi, aby uchronić się przed eksterminacją.
Przeraził mnie fakt, że przez dziesiątki lat, ludzie zmuszeni byli kryć się pod ziemią przed zagładą. Bez wody, prądu czy żywności. Jak wytłumaczył Luke, baza aktualnie była doskonale rozwinięta i niemal samowystarczalna. Jedynie leki oraz jedzenie pochodziły z zewnątrz, gdyż nie byli w stanie produkować tego samodzielnie.
Wycieczka była szybka, ponieważ baza choć rozległa nie składała się ze zbyt wielu elementów.
Wróciliśmy na najniższe piętro, ponieważ urządzenie w kieszeni Luka, które okazało się przenośnym telefonem, zadzwoniło, a Rosie kazała zjawić nam się w szpitalu.
– Poczekam na korytarzu – powiedział Luke, gdy odprowadził mnie do niewielkiego pokoju zabiegowego.
Rosie nakazała usiąść mi na krześle, a sama zaczęła grzebać w szafce.
– Słyszałam o wydarzeniu z dzisiaj. Ludzie tutaj potrafią być okropnymi dupkami, ale w końcu cię zaakceptują.
– Nie wydaje mi się.
– Będą musieli. Nie jesteś pierwsza. Choć muszę przyznać, że będziesz mieć najtrudniej. Ludzie tak łatwo nie uwierzą, że córka Christiny tak łatwo przeszła na stronę wroga.
– Zmusiła mnie do tego sytuacja, ale nie żałuję.
Rosie wyciągnęła coś z niewielkiego pudełka, a następnie rozerwała cienką folię, wyciągając z niej nie duży plaster.
Zmarszczyłam brwi.
– Nic sobie nie zrobiłam. Po co plaster? – zapytałam nie rozumiejąc.
Kąciki ust Rose uniosły się delikatnie ku górze.
– To plaster antykoncepcyjny. Sprawi, że nie zajdziesz w ciążę. – Podeszła do mnie. – Zdejmij sweter.
Ponownie zmarszczyłam brwi, ale zrobiłam, to co kazała.
– Nie chcecie żebym rodziła dzieci? – zapytałam zaskoczona.
Dziewczyna roześmiała się perliście.
– Dlaczego mielibyśmy?
Spojrzałam na nią, nie rozumiejąc, co tak nagle ją rozbawiło. Od zawsze wmawiano mi, że rodzenie dzieci jest najważniejszą wartością w życiu, ponieważ wciąż dążyliśmy do odbudowy kraju i ziemi. Nie wiedziałam, dlaczego tutaj postanowiono z tego zrezygnować.
– Bo to nasz obowiązek jako kobiet.
Rosie parsknęła pod nosem, a ja zrozumiałam, że musiałam, w jej przekonaniu, powiedzieć coś niezwykle głupiego.
– W każdym razie i tak mi się to do niczego nie przyda. – Postanowiłam wrócić do pierwotnego tematu, aby dłużej się nie ośmieszać. Musiałam zapamiętać, że niektóre sprawy miały się tu inaczej niż w Waszyngtonie.
– Dlaczego? Wolisz kobiety? Czy może jesteś aseksualna? Mamy tutaj kilkoro takich, więc to nie powód do wstydu.
Zamrugałam powoli, wpatrując się w rudowłosą, którą właśnie nakleiła plaster na moje ramię.
– A...Co? – zapytałam, słysząc takie określenie pierwszy raz w życiu.
Rosie westchnęła, jak gdyby nie miała do mnie sił.
Drzwi na moimi plecami nagle trzasnęły. Odwróciłam się, tylko po to, aby napotkać skonsternowane spojrzenie Dylana. Jego wzrok zatrzymał się na moim odsłoniętym ramieniu. Wlepił spojrzenie w kawałek plastra na moim ramieniu, a mnie uderzyła pewna myśl.
Uświadomiłam sobie, że człowiek stojący przede mną, jeszcze niedawno, miał być ojcem mojego dziecka. To, dlatego, w ogóle go poznałam. Mój umysł zalały obrazy przedstawiające to, co miało zajść między nami. Miałam poczuć jego ciało, tak blisko swojego, jak nikt nigdy nie był. Miał być mój, w każdym tego słowa znaczeniu. Los jednak postanowił w porę odkryć przede mną karty, więc ten scenariusz, już nie zostanie zrealizowany. Wypuściłam powoli powietrze, które wstrzymywałam do tej pory nieświadomie. Na moje policzki wpełzł rumieniec, gdy uświadomiłam, że wpatruję się w mężczyznę z rozchylonymi ustami. Odwróciłam się, zrywając kontakt wzrokowy. W błyskawicznym tempie nałożyłam sweter, choć czułam, że nie był mi potrzeby. Płonęłam od środka, a wszystko to spowodował wstyd, który zalał mnie, gdy niepożądane myśli i obrazy zagościły w moim umyśle.
Rosie wpatrywała się we mnie, z lekko uniesioną brwią.
– Dobra, nie jesteś. – Wyrzuciła papierki do kosza. – Przyjdź do mnie za trzy tygodnie na zmianę i pod żadnym pozorem go nie odklejaj.
Pokiwałam głową i wstałam ze swojego miejsca. Chciałam opuścić pomieszczenie, w którym narosło napięcie, wytrącające powietrze z moich płuc.
Jeszcze raz skarciłam się za wcześniejsze myśli, przypominając sobie, że jeszcze godzinę temu Dylan pozwolił, aby upokorzono mnie na oczach połowy mieszkańców.
– Mam coś dla ciebie – powiedział, gdy chwytałam za klamkę.
Zastygłam w bezruchu wiedząc, że mówił do mnie. Przybrałam najbardziej kamienną minę, na jaką było mnie stać w tamtym momencie i odwróciłam się w jego stronę.
Wyciągnął w moją stronę, zgiętą w pół kartkę.
– Twój plan zajęć na ten tydzień – powiedział, nie dodając nic więcej, ponieważ wyrwałam świstek z jego ręki. Wściekłość ponownie zalała moje ciało. Tym razem była ona skierowana w moim kierunku. Zbyt łatwo zapominałam, że zostałam przez niego zwyczajnie wykorzystana, a następnie porzucona, gdy osiągnął swój cel.
– Gdybyś potrzebowała pomocy...
– Nie potrzebuję twojej pomocy – odpowiedziałam, ponownie odwracając się plecami.
– W takim razie zadbam, aby Luke...
Ponownie nie pozwoliłam dokończyć mu zdania, postanawiając wyjść. Nie chciałam jego sztucznej troski, spowodowanej poczuciem winy i chęcią odkupienia win. Wolałam, aby przez najbliższy czas nie pojawiał się przed moimi oczami.
Luke czekał na mnie na jednym z wielu krzeseł ustawionych wzdłuż wąskiego korytarza. Podniósł się energicznie, gdy tylko wyłoniłam się zza rogu.
– Pomóc ci z planem? – zapytał, a ja przypomniałam sobie o ściskanej w dłoni kartce.
Spojrzałam na jego wyciągniętą dłoń, co wytrąciło mnie z chwilowego amoku. Dylan zdecydowanie zbyt mocno wpływał na moje uczucia.
Wręczyłam mu papier, który rozprostował delikatnie na kolanie, uśmiechając się do mnie nieśmiało.
Skrzyżowałam ramiona na piersi, wpatrując się w drobny druk wraz z blondynem. Wskazał palcem na pierwszą linijkę.
– Codziennie o siódmej masz prywatny trening. Musisz udać się na najwyższe piętro. Strój do treningu dostaniesz na miejscu.
Skrzywiłam się na wspomnienie mężczyzn z bronią, którzy pilnowali tamtego piętra.
Luke przesunął palcem w dół, na następna linię tekstu.
– Potem o dziewiątej jest śniadanie na stołówce wraz z innymi, którzy również mają trening w tym czasie. Są to głównie dzieciaki lub inni nowi, ale teraz nie ma ich zbyt wielu. O dziewiątej trzydzieści masz zajęcia szkolne...
– Zajęcia? – zapytałam zdziwiona. – Przecież skończyłam szkołę.
Luke wzruszył ramionami.
– Z tego, co kojarzę o tej godzinie odbywają się lekcje historii. Po lekcjach masz chwilę dla siebie – kontynuował. – O trzynastej jest obiad, tym razem dla wszystkich, jednak odbywa się on w dwóch turach, bo wszyscy nie mieszczą się na stołówce. Niestety mamy ograniczenia. Ty jesteś w pierwszej turze. Następnie... – przerwał. – Idziesz na zmywak do kuchni. – Wymamrotał ostatnie słowa.
Wyrwałam kartę z jego dłoni, wpatrując się w tekst z niedowierzaniem. Kto miał, tak wielkie poczucie humoru, że postanowił wybrać mi pracę właśnie w tamtym miejscu.
– Kto stworzył ten plan? – zapytałam wściekła, domyślając się, że wszystko było sprawką Dylana.
Luke tylko wzruszył ramionami, a na jego twarzy wymalowało się poczucie winy, gdy dostrzegł wściekłość na mojej.
Westchnęłam opuszczając dłonie luźno wzdłuż ciała. Miałam przejebane.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top