ROZDZIAŁ XXXXX

────── ✦ ──────

ROZDZIAŁ XXXXX: Aqua De Vida

────── ✦ ──────


Danielle nie była do końca pewna, co miała zrobić w tamtej chwili. W pierwszym odruchu mocniej tylko owinęła swoje ciało jej kwiecistą narzutą na ramionach, by zakryć jej koszulę nocną. Poczuła ciepło na policzkach na fakt, że wybiegła na powitanie Hectorowi jak ostatnia zakochana idiotka.

Oczywiście, jej strój nie uszedł uwadze ani Jackowi, ani Barbossie, który uśmiechnął się pod nosem z brudnym uśmieszkiem, a kilku załogantów zagwizdało na nią. Przewróciła oczami i zignorowała te wszystkie pełne podtekstów spojrzenia, podchodząc do obu piratów oraz ich więźnia, wciąż zachowując tą dumną twarz arystokratki, jakby nic się nie działo.

— Hectorze, co się stało? Kim jest ten człowiek? — zapytała od razu, spoglądając uważniej na mężczyznę w już podeszłym wieku o długich ciemnobrązowych włosach z siwymi pasmami. Ubrany był w szlachecki hiszpański strój, który jednak był już dosyć zniszczony. Jakiś uciekinier? A może zdrajca? A może po prostu piraci go tak bardzo pobili i sponiewierali, że tak teraz wyglądał? To nie byłoby dla niej dużym zaskoczeniem. Często to robili.

— Carmilla... — wymamrotał cicho mężczyzna, patrząc na nią ze zdziwieniem w swoich brązowych oczach. Jego pomarszczona twarz, choć w młodości prawdopodobnie bardzo przystojna, wykrzywiła się jeszcze bardziej, a ciemne, krzaczaste brwi uniosły się w górę.

Zamarła na chwilę, gdy usłyszała znajome imię swojej matki.

— Przepraszam? — Uniosła brwi ze zdumieniem, widząc w tym mężczyźnie dziwną znajomość, choć była przekonana, że nigdy w życiu go nie spotkała. Jednak było w nim coś, co przypominało jej kogoś...

— Co on powiedział? — spytał Hector zainteresowany, kiedy nie dosłyszał z Jackiem tego, co powiedział ich więzień do kobiety. 

Danielle lekko zaniepokojona spojrzała na chwilę na Barbossę, a potem wróciła wzrokiem do nieznajomego więźnia, który zdawał się być jakoś powiązany z nią. Ale jego spojrzenie szybko spadło na deski pokładu, jakby nagle bał się spojrzeć jej w oczy.

— Chyba się przesłyszałam... — odpowiedziała cicho, nie chcąc teraz drążyć tego tematu, gdy wokół nich było tyle ludzi. Chcąc szybko odwrócić uwagę mężczyzn od niej, odchrząknęła i wygładziła jej rozpuszczone włosy. — Powtórzę pytanie. Kim jest ten człowiek?

Zauważyła tę niechęć w spojrzeniu jakim obdarzył ją Hector, kiedy o to zapytała. Jakby nie był zbytnio skory do dzielenia się informacjami z nią. To sprawiło, że jej czujność i niepokój jeszcze bardziej wzrosły. Mimowolnie jej ręka powędrowała do do lewego nadgarstka, który był zabandażowany, by ukryć jej wypalone znamię. Od samego początku to ukrywała, bojąc się jego reakcji i ten wzrok jakoś nieprzyjemnie przypomniał jej, że wciąż mimo wszystko mogła zostać odebrana jako zdrajczyni, która tylko zdobywała ważne informacje. Ciągle musiała być ostrożna. 

— Jest kartografem, który odczyta mapę Sao Fenga — odpowiedział w końcu szybko, spoglądając na wspomnianego więźnia. — Ja i Jack może dalibyśmy radę to zrobić, ale nie mamy czasu na rozwiązywanie łamigłówek. Musimy działać szybko i zależy nam na czasie.

Mapę? Czego oni szukali, że potrzebowali kogoś takiego jak specjalnie uczonego kartografa, skoro sami świetnie potrafili robić takie rzeczy? 

— Odczyta mapę? — Uniosła brwi zaskoczona, przechylając głowę, a jej wzrok znowu wylądował mimowolnie na kartografie, który uparcie milczał i wpatrywał się w pokład statku. — W jakim celu konkretnie? — drążyła dalej, pozwalając swojej ciekawości przejąć ster, jednak szybko napotkała mur.

Barbossa zignorował jej pytanie. Zwrócił się w stronę dwóch załogantów i wskazał głową na więźnia.

— Pod pokład z nim — rozkazał obojętnie piratom. — Upewnijcie się, że zostanie dobrze przeszukany i zamknięty. Nie może uciec. Jeśli to zrobi, odpowiecie za to śmiercią — dodał zimnym tonem, unosząc brodę. Obdarzył ich spojrzeniem swoich chabrowych oczu, które przypomniały jej w tej chwili, że pomimo swojej chwilowo łagodnej strony, którą otaczał ją przez te kilka dni nadal był bezwzględnym piratem, bezlitosnym kapitanem, który nie mógł znieść sprzeciwu.

— Hectorze... — zaczęła ostrzegawczo, nie chcąc być w tym momencie przez niego ignorowaną.

— Nie mam teraz czasu, żeby ci wszystko tłumaczyć — przerwał, nawet nie zwracając na nią większej uwagi, gdy wysłał więźnia pod pokład, a ona spróbowała chwycić go za ramię, aby skupił się na niej.

— Ale... 

— Później — odpowiedział tracąc cierpliwość w głosie, gdy spojrzał w końcu na nią zirytowany, co ją zaskoczyło. Chwycił jej rękę, którą trzymała go za ramię i odsunął od siebie. Nie uszło jej uwadze to w jaki sposób to zrobił. Tak jakby była w tamtej chwili jedną z portowych kobiet, które się odgania stanowczo, gdy nie ma się czasu na frywolne przyjemności. — Pod żadnym pozorem nie próbuj rozmawiać z tamtym mężczyzną. Zrozumiałaś? — dodał poważnie, nie chcąc słyszeć żadnego sprzeciwu z jej strony, tak jakby miała mu się teraz pokornie podporządkować. 

Sęk w tym, że Danielle nigdy nie była mu uległa i nigdy taka nie będzie. 

Zanim jednak zdążyła się odezwać, on nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem skierował się do kajuty kapitana. Dopiero, kiedy zatrzasnął za sobą głośno drzwi, zorientowała się, co się wydarzyło.

— Ojej... Czyżby problemy w raju? — zapytał Jack, stając po jej prawej stronie i spoglądając na jej twarz z zaciekawieniem po tym jak obserwował w ciszy tą całą sytuację. 

Widział wiele razy, jak pięknie potrafiła się złościć, ale tym razem był to nieco inny gniew niż jej gniew, gdy była ignorowana. Nie uniosła charakterystycznie lekko lewej brwi, nie położyła rąk na biodrach. W tym przypadku stała z konsternacją na twarzy i patrzyła na drzwi, za którymi zniknął Barbossa.

— Jack, kim jest ten więzień, że Hector jest taki... zdenerwowany? — zapytała po chwili ciszy.

Już dawno nie widziała Barbossy zachowującego się w ten sposób. Unikał z nią kontaktu wzrokowego, usta miał zaciśnięte, a jego sylwetka była w jakiś sposób bardziej napięta. Nerwowość? Złość? A może coś innego, czego nie potrafiła rozpoznać. Coś było zdecydowanie nie tak. Zanim opuścił statek, było inaczej. W Tortudze musiało wydarzyć się coś złego. Tylko nie była pewna co, a to tylko jeszcze bardziej ją zaniepokoiło.

— Być może nie powinienem ci tego mówić, ale to Hiszpan, który ma już trochę za uszami —  zaczął przyciszonym głosem Jack, przysuwając się do niej. Nie tylko by dodać całej tej sytuacji jeszcze większego dramatyzmu, ale by móc bezkarnie powąchać jej słodkich perfum. —  Kiedyś służył królowi Ferdynandowi, zanim go nie wyrzucili za jakieś przewinienie na zbity pysk. Ten cwaniaczek podobno potrafi odczytać najtrudniejsze mapy. Czekaliśmy na jego pojawienie się tutaj w Tortudze już od jakiegoś czasu. A kiedy się w końcu zjawił, capnęliśmy go przy pierwszej okazji. 

Nie miała żadnego pojęcia o takim planie. Przez te kilka dni Hector milczał na ten temat. Okazywało się więc, że wcale nie zakotwiczyli w Tortudze by naprawić statek i uzupełnić zapasy, ale mieli w tym jeszcze jeden cel. Hiszpańskiego kartografa, który w jakiś sposób rozpoznał w niej jej matkę. 

Pomimo zakazu Hectora, że pod żadnym pozorem nie wolno jej z nim rozmawiać, była pewna, że nie wytrzyma długo i złamie zakaz. Musiała dowiedzieć się, skąd znał Carmillę.

— Czemu mi o tym nie powiedział? — wymamrotała w zamyśleniu.

— Może chciał ci oszczędzić zmartwień? — podsunął jej Sparrow, kładąc rękę na jej ramieniu, które pocieszająco ścisnął. — Wiesz, ostatnio chodzisz taka spięta, a jako dobry kochanek może chciał...

— Zatrzymaj dla siebie takie słowa — przerwała mu, kręcąc głową i przewracając oczami. Szybko odsunęła jego rękę od ramienia, po raz kolejny wprawiając go w ciche rozczarowanie, że oparła się jego urokom. Ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili chciała, było słuchanie Jacka i jego wywodów na temat tego, co łączy ją i Hectora. — Muszę z nim porozmawiać.

— Nie jestem pewien, czy to w tym momencie dobry... — Jack nie mógł dokończyć, ponieważ Danielle szła już w stronę kabiny kapitańskiej, gdzie zamknął się Hector. — Pomysł... — westchnął ciężko, kładąc ręce na biodrach i patrząc na jej odchodzącą sylwetkę i te jakże kuszące krągłości ciała. — Matko Boska, ależ oni są oboje uparci jak osły — mruknął pod nosem, przewracając oczami. — Czy tych trzech majtków, których wysłałem po beczki z rumem już wrócili? — zwrócił się do jednego z załogantów, który był najbliżej niego.

— Nie, kapitanie — odpowiedział szybko mężczyzna, po czym szybko wrócił do dalszego przenoszenia skrzyń z zapasami kul armatnich na pokład.

— I po co ja w ogóle się męczę z wami? — Jack jęknął niezadowolony, czując, że to już dla niego za dużo. — No cóż, to na pewno nie wróży dobrze dzisiejszego wieczoru...






Bez pukania weszła do kajuty kapitana i zastała Barbossę, który zapisywał coś na mapie rozłożonej na dużym stole pośrodku. Praktycznie w każdym przypadku za takie wejście mężczyzna szybko by strzelił z pistoletu do osoby, która bez skrupułów ośmieliła się zakłócić jego spokój.

Ale w przypadku Danielle... Po prostu uniósł brwi, bez śladu zainteresowania, a potem wrócił do swoich zajęć. To zadziałało jak oliwa do ognia, powodując, że niepokój kobiety zmieszał się z rosnącą irytacją.

— Porwaliście jakiegoś Hiszpana — zaczęła powoli, wymieniając po kolei fakty, kiedy zamknęła za sobą drzwi, upewniając się, że nikt ich nie usłyszy. Przynajmniej nie do momentu, gdy któreś z nich nie podniesie głosu. Przez te kilka dni zdążyli się przekonać, że wcale nie są one aż tak szczelne jak myśleli i załoga mogła usłyszeć wiele rzeczy. — Każesz twoim ludziom go zamknąć pod pokładem i grozisz im, że jeśli ucieknie, to oni za karę umrą... O co w tym wszystkim chodzi?

Położyła ręce na biodrach i spojrzała na niego wyczekująco, odrzucając wszelkie jego próby zbycia jej.

— Czy musisz być taka uparta, kiedy najmniej tego potrzebuję, kobieto? — odpowiedział cicho, z całkowitą ignorancją wobec niej i zmęczeniem w głosie. Jedyne, czego mu brakowało, to przewrócenia oczami i zachowywania się jak urażony nastolatek, który nie chce rozmawiać z matką. Niestety, na niekorzyść Barbossy, Danielle miała doświadczenie w radzeniu sobie z tego typu zachowaniem i nie zamierzała pozwolić, żeby traktował ją w ten sposób.

— Zmień ton, Hectorze. Nie jestem żadnym z twoich podwładnych — przypomniała mu nieco bardziej ostrzegawczym tonem. 

— Szkoda... Może zaznałbym więcej spokoju, gdy go tak potrzebuję — powiedział z udawaną słodyczą w głosie, która ociekała złośliwym jadem. 

Pióro w jego dłoni zrobiło na papierze twardą linię z nieprzyjemnym zgrzytem, a atrament lekko poplamił mu palce. Wiele razy widziała je splamione krwią, ale widok krwi nie budził w niej obrzydzenia. Atrament na jego palcach sprawił, że poczuła nieprzyjemny posmak w ustach, bo za bardzo przypominał jej, jak Abernathy mieszał atrament biurokracji z krwią swoich wrogów i wrogów Korony. Było to zimne przypomnienie tego, kim była teraz, odkąd zajęła jego miejsce.

Powietrze między nimi stało się naelektryzowane, a nawet wrogie, jakby w każdej chwili jedno z nich miało eksplodować i wyrazić drugiemu żale, które narosły przez ostatnie kilka dni, a od których się tak powstrzymywali. Patrzyli na siebie w napięciu. On stał na środku pokoju przy stole z mapą, chcąc jak najszybciej wrócić do swoich spraw, a ona przy drzwiach, chcąc dowiedzieć się, co się dzieje.

— Co on ma odczytać z mapy? — Próbowała dalej zadawać pytania, na które oczywiście próbował nie odpowiadać, ale nigdy nie odpuszczała tak łatwo. 

— Nie musisz tym zaprzątać swojej ślicznej główki — mruknął pod nosem, machając na nią lekceważąco ręką. — To ciebie nie dotyczy...

Może nie powinna była tak mocno uderzyć rękami w stół, przy którym stał, ale to chyba jedyne, co mogła zrobić, żeby pokazać mu, że nie odejdzie i nie zostawi go samego, dopóki jej nie powie, co się działo.

— Chyba trochę za późno na takie odpowiedzi nie sądzisz? — wycedziła przez zaciśnięte zęby, powoli tracąc cierpliwość do jego zachowania. — Jeśli mi nie powiesz, sama się tego dowiem. Wiesz, że mam swoje sposoby by to zrobić.

Barbossa westchnął ciężko i odłożył stanowczo pióro do kałamarza, po czym spojrzał na nią z uniesioną brwią. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami i żadne z nich nie zamierzało odpuścić. 

— Hm... I tego właśnie w tobie czasem nie znoszę — powiedział pod nosem, ale w końcu poddał się jej i niechętnie nakazał jej ręką by się do niego zbliżyła. — Dobrze... Chcesz wiedzieć, co od ostatniego czasu nie pozwala mi spać poza tobą? 

Jego palec wylądował na jednym z napisów na mapie, gdzie znajdowały się różne notatki i wiele rzeczy przekreślonych lub przepisanych. Danielle przyjrzała się zainteresowana granatowemu piśmie Hectora, analizując to, co jej pokazał.

Aqua De Vida? — wymamrotała, czytając napis, na który wskazał jego palec, a potem wstrzymała na moment oddech, gdy zdała sobie sprawę ze znaczenia tych słów. Na chwilę jej złość opadła, gdy wpatrywała się w jego zapiski i nie mogła uwierzyć własnym oczom. — Fontanna Młodości... 

Mężczyzna powoli pokiwał głową, patrząc na jej zaskoczenie w zamyśleniu. 

— Odkąd pojawiły się pogłoski o odnalezieniu Fontanny Młodości przez hiszpańskiego odkrywcę Ponce de León'a to miejsce było celem wielu wypraw. Żadna z nich się nie powiodła, a przynajmniej nie te, o których słyszeliśmy. Jednak z mapą Sao Fenga... — Jego głos ucichł, jakby nie chciał wypowiadać na głos tych słów, które sama już sobie w myślach dokończyła.

— Wierzysz w to, że ją odnajdziecie? — zapytała, odwracając się w jego stronę by spojrzeć na niego z powątpieniem. — Przecież to legenda, równie dobrze to miejsce może nie istnieć.

Legendarne miejsce jakim była Fontanna Młodości ją zarazem ciekawiło jak i przerażało. Wierzono, że jeśli ktoś napije się wody z Fontanny, jego młodość w cudowny sposób zostanie przywrócona, dając w ten sposób kuszące praktycznie każdego życie wieczne.

— Złoto Corteza też było legendą, a jak się okazuje, całkiem prawdziwą — przypomniał jej, wzruszając ramionami. Jego palce przesunęły się po jego brodzie, gdy wzrokiem zmierzył pokreśloną mapę, z którą męczył się już od jakiegoś czasu. — Jeśli ten kartograf z nami będzie grzecznie współpracował i odczyta szybko dla nas mapę, to przekonamy się, czy jest w tym jakieś ziarno prawdy. 

Gdy rozważała jego słowa, jej usta zacisnęły się w wąską linię. Wiedziała, że Hector rzadko zwracał się do kogokolwiek o pomoc. Zawsze był indywidualistą i wszystko robił sam. Nawet coś takiego jak czytanie z map, w czym był diabelnie dobry, ale teraz nie mógł sobie z tym poradzić i musiał zwrócić się o pomoc do innej osoby, to oznaczało, że musiało mu naprawdę zależeć na tym miejscu.

— Chcesz życia wiecznego? — Zadała w końcu nurtujące ją pytanie. 

Barbossa westchnął ciężko i powolnym krokiem skierował się w stronę jednego z okien, które miało widok na morze. Jego małpa przebiegła przez pomieszczenie i wskoczyła na jego ramię, cicho piszcząc.

— Chcę tylko odzyskać moje stracone przez klątwę lata — stwierdził spokojnie. — Śmierć kiedyś się o mnie upomni, ale czemu by nie przedłużyć nieco tego okresu? Poza tym, życie wieczne też nie brzmi tak źle, prawda? Z chęcią spędziłbym tak długi przyjemny czas z tobą u mojego boku...

Przerwał nagle swoją wypowiedź i zerknął na nią przez ramię, a ona przez chwilę dostrzegła w jego oczach coś, co sprawiło, że jej serce zacisnęło się boleśnie.

— Nie zamierzam przedłużać sobie życia jakimiś pogańskimi czarami — powiedziała szybko, krzywiąc się na twarzy. — Cieszę się z tego, co mam. Poza tym... Za takie rzeczy zawsze musi być jakaś cena. Tak działają czary. Jeśli przedłużasz sobie życie... — odetchnęła, odwracając na chwilę wzrok, przypominając sobie wszystkie chwile, kiedy miała okazję doświadczyć na własne oczy pogańskiej magii. — Jeśli coś wskrzeszasz, albo przedłużasz sobie swoje lata, nawet tak niewiele... To coś przypłaci za to życiem w zamian. Równowaga musi zostać zachowana — dodała, podkreślając tę dobrze znaną zasadę świata czarów, od którego starała się zachować jak największy dystans. — Proszę, porzuć szukanie Fontanny, Hectorze — powiedziała już łagodniejszym tonem, mając nadzieję, że może to do niego dotrze.

— Czemu miałbym cię posłuchać? — zapytał, krzyżując ręce na piersi i unosząc podbródek. Wydawał się dziwnie nieczuły na jej błagające oczy, słowa i prośby.

— Czy nie nauczyłeś się po tej klątwie ze złotem swojej lekcji? — Pokręciła głową i opuściła wzrok na mapę na stole. W jej gardle pojawiła się nieprzyjemna gula na wspomnienia o klątwie i tego, co się po niej wydarzyło. — Cudem wróciłeś do żywych i powinieneś się z tego cieszyć, a nie szukać po raz kolejny czegoś, co może cię tym razem zniszczyć na dobre — powiedziała cicho.

Czy tak trudno mu było zrozumieć, że się o niego martwiła i nie chciała go stracić? Nie ponownie. Nie, kiedy w końcu wszystko między nimi zaczęło układać się dobrze, a ona mogła wstępnie nazwać to, co ich łączyło, związkiem, może nawet miłosnym.

— Klątwa Corteza była inna — odparł, podchodząc do stołu i biorąc z niego mapę, żeby zwinąć ją w rulon i odłożyć na bok. — Nie ma nic powiedziane o tym, że Fontanna jest związana z czymś podobnym, czymś, co może skazać mnie na wieczne potępienie. A nawet jeśli okaże się, że tak jest, to chcę ją chociaż odnaleźć i samemu się o tym przekonać. Nie zamierzam jak tchórz bać się tego, jeśli może tam na mnie czekać taka nagroda. Nie zmienisz mojego zdania.

Wzdrygnęła się i poczuła jak coś zaciska się wokół jej gardła. Przełknęła to nieprzyjemne uczucie i pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Był uparty, nic się nie zmieniło przez te wszystkie lata. Nie ważne czy był świadomy konsekwencji swoich czynów, czy nie. 

— Twoja chciwość będzie twoją zgubą i wiesz o tym bardzo dobrze — powiedziała poważnie, ale on jedynie zaśmiał się drwiąco z niej. 

— Jestem piratem i zawsze będę — odrzekł, wzruszając ramionami, kiedy powoli stanął po drugiej stronie stołu, naprzeciwko niej. — Chciwość jest jedną z moich cech. Nie zrobisz ze mnie jednego z tych pompatycznych, zadufanych w sobie arystokratów, którzy siedzą w swoich pięknych marmurowych domach i nie mają pojęcia, jak walczyć o przetrwanie, bo wszystko mają podane na talerzu. Zawsze będę wilkiem morskim, czy ci się to podoba, czy nie. Moje serce zawsze będzie oddane morzu i przygodzie. Lepiej się z tym pogódź, albo poszukaj innego partnera, który ogrzeje twoje łóżko. Na pewno łatwo kogoś znajdziesz. Pewnie nie byłaś taka samotna po śmierci męża... — mruknął cichym i niewinnym głosem, lekko unosząc kąciki ust niczym zadowolony z siebie kot. 

Nagle zesztywniała, słysząc jego słowa i ton głosu. Zamrugała oczami i spojrzała na niego powoli, jakby chciała się upewnić, że się nie przesłyszała, ale on spokojnie czekał na jej odpowiedź, całkowicie pewien swoich słów.

— Uważaj na swoje słowa. Nie masz pojęcia o czym mówisz i radziłabym ci nie wchodzić w ten temat — ostrzegła go cicho, nie odrywając od niego wzroku. Jej ręka automatycznie chciała powędrować do miecza, ale szybko przypomniała sobie, że była nieuzbrojona i miała na sobie jedynie koszulę nocną.

Serce zabiło jej niespokojnie i nagle zapragnęła jak najszybciej stąd uciec, choćby po to, by znaleźć jakąś broń. W jednej chwili przestała czuć się bezpiecznie w jego towarzystwie, jakby cofnęli się o kilka lat i na każdym kroku starali się znowu ranić.

— Och, ależ mam pojęcie — powiedział, a jego usta wygięły się w kipiącym uśmieszku. — Kobieta taka jak ty z pewnością musiała coś zrobić, aby utrzymać swoją pozycję na dworze i przychylność króla, a mając takie ciało... — Jego spojrzenie, niczym spojrzenie głodnego drapieżnika, przesunęło się po jej ciele, zakrytym jedynie przez koszulę nocną. Poczuła dreszcze przebiegające po jej ciele, ale nie te przyjemne. To było tak, jakby jej ciało samo informowało ją że wchodzi w stan samoobrony siebie. To nie był ten wielbiący jej ciało wzrok. Nie, to bardziej przypominało to, co czuła, gdy Jego Wysokość patrzył na nią w ten sposób. Nie spodobało się jej to. — Odpowiedź nasuwa się sama.

Nie rozumiała, dlaczego Barbossa nagle zaczął wyciągać na jej temat tak absurdalne wnioski. Nie wiedziała jak miała reagować na tę nagłą zmianę nastawienia do niej. Nie miała pojęcia, że jego słowa miały na celu jedynie upewnienie się o czymś, gdy zobaczy jej reakcję.

— Masz mnie za jedną z dziewek, których jest tu tak wiele? — Zmarszczyła brwi i zaczęła powoli unosić swój głos, gdy irytacja i złość coraz bardziej się w niej rozpalały. — Myślisz, że użyłam swojego ciała, by utrzymać swoją pozycję na dworze? Czy ty siebie słyszysz?

Barbossa uśmiechnął się szerzej i wzruszył ramionami, nie przejmując się tym, jak każde jego słowo z każdą mijającą chwilą wywierało na nią coraz większy wpływ.

— Ptaszyno, ja tylko wiem, jakich sztuczek kobiety zazwyczaj używają by manipulować mężczyznami — rzekł ze spokojem, który jeszcze bardziej podsycił rosnącą w niej złość. — A tak pomiędzy nami, nie zrobiłaś tego z wieloma męskimi umysłami? Wiem, że potrafisz namieszać człowiekowi w głowie. Nie jesteś wcale taka niewinna, oboje o tym dobrze wiemy. Spójrzmy chociaż teraz na to, że tak chętnie każdej nocy wskakujesz mi do łóżka. Nie sądzisz, że nie zauważyłem tego jak się zachowujesz? Takie umiejętności mają zazwyczaj tylko portowe dziwki...

Nie był zbytnio zdzwiony, gdy jeden z ozdobnych świeczników przeleciał tuż obok jego głowy i rozbił się na ścianie za nim. Prychnął, unosząc kąciki ust jeszcze bardziej. Spodziewał się takiej reakcji z jej strony.

— Jak śmiesz... — zaczęła wściekle, kręcąc głową z niedowierzaniem. Jej policzki zrobiły się czerwone, oddech stał się nierówny. Jej dłonie zacisnęły się w pięści, ale w gniewie rozglądała się za następną rzeczą, którą mogłaby w niego rzucić. — Jak śmiesz porównywać mnie do nich!? Myślisz, że dałabym się... 

Nagle chwycił ją mocno za ramiona i przyciągnął do głębokiego i szorstkiego pocałunku. Przez chwilę była zbyt zaskoczona, żeby zareagować, a jej zdrowy rozsądek został przyćmiony przez znajome uczucie.

Z jej ust wydobył się cichy jęk, który tak pragnął usłyszeć i który zrobił z nim niemożliwe rzeczy. Jego niegodziwy język znał jeszcze inną sztukę niż mówienie, co oczywiście wykorzystał bardzo dobrze. Jego broda łaskotała jej skórę, powodując u niej coraz większe dreszcze i kolejne ciche jęki. Oboje oddychali nierówno i ciężko, ale to szybko została przez nią przerwane.

Hector skrzywił się, gdy poczuł nieprzyjemne pieczenie na policzku po jej uderzeniu, a drzwi zatrzasnęły się za nią z ogłuszającym hukiem i cudem nie odpadły, gdy wściekła i upokorzona wybiegła z jego kajuty. 

Wtedy dopiero spojrzał na leżący na stole list, który po raz kolejny tego dnia otworzył i jego grymas tylko bardziej się powiększył. 

Za wszelką cenę chciał zaprzeczyć faktom, ale ta rozmowa tylko bardziej go przekonała. Do ostatniej chwili liczył, że może jednak te "przywileje" jakie były w posiadaniu Danielle były przez nią zdobyte z powodu najprostszych rzeczy jakie mogła zrobić samotna kobieta na dworze, ale tak nie było. Zrobiła to innym sposobem. Tym, którego tak bardzo nienawidził. A tym, którego używał zmarły już Hrabia Bennett. Niegdyś jego przyjaciel. 

Graniem na dwie strony. 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top