ROZDZIAŁ XXXXVII

────── ✦ ──────

ROZDZIAŁ XXXXVII: Niewypowiedziane słowa

────── ✦ ──────


Beckett w swej pełnej krasie arogancji i wyniosłości wszedł na Czarną Perłę, a jego żołnierze również znaleźli się na statku, by go zabezpieczyć tak jakby był u siebie, na jednym ze statków Kompanii. Brakowało jeszcze, by tylko z tym swoim irytującym uśmieszkiem, stanął przy sterze i rozkazał wyrzucić wszystkich piratów za burtę, by mógł się cieszyć swoim zwycięstwem.

Danielle szybko przywołała na swoje usta jeden ze swoich lepszych uśmiechów oraz poprawiła włosy. Podeszła do niego i wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza przedmiot, o który było tyle zachodu.

Jack pisnął zaskoczony, widząc jego kompas w jej dłoniach, a Barbossa zazgrzytał zębami ze złości, ale obu zignorowała starając się wciąż zachowywać normalnie.

— Lordzie Beckett — przywitała się z nim spokojnie. 

Skinęła mu głową na przywitanie i wyciągnęła do niego rękę, by mógł ją ucałować. Nie uszło jej uwadze to, jak przedłużył ten moment, ani, jak Barbossa poruszył się niespokojnie na widok tego. Musiała powstrzymać się od uniesienia kącików ust.

— Hrabino. — Beckett uśmiechnął się niczym zadowolony z siebie kocur, który dostał miskę najlepszej śmietanki. — Widzę, że świetnie sobie poradziłaś w tak krótkim czasie, udowadniając swoje znakomite umiejętności — pochwalił ją, prostując się i spoglądając na nią swoimi szarymi oczami, których nienawidziła z całego swojego serca, ale musiała nadal udawać, że jej się podobają. — To bardzo miła niespodzianka.

Uśmiechnęła się szerzej, gdy skinęła głową i wyciągnęła w jego stronę busolę Sparrow'a. Zanim ją jednak dotknął, odsunęła ją od niego, cmokając językiem w ostrzeżeniu.

— Umowa, to umowa, milordzie. — Przypomniała mu.

Spojrzała na niego z uniesioną brodą, w oczekiwaniu na wypełnienie przez niego umowy. Nie zamierzała mu dać od razu tego czego chciał.

— Ona... Miała z nim umowę? — wymamrotał zaskoczony Jack, blednąc na twarz. Danielle musiała użyć całej swojej samokontroli, żeby nie odwrócić się w tym momencie w stronę Hectora i nie spojrzeć mu w twarz, która z pewnością wyrażała czystą nienawiść. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale ona była na to gotowa. — Szczwana ślicznotka...

— Ach, no tak umowa. — Beckett uśmiechnął się cierpko, gdy przypomniała mu o ich ustaleniach. — W porządku — westchnął przeciągle, splatając ręce za plecami, by rozejrzeć się z zaciekawieniem wokół nich. — W takim razie, co lub kogo zamierzasz zabrać ze sobą ze statku? Przyznam szczerze, że przez cały czas mnie to niezwykle ciekawiło, moja droga.

Jack i Barbossa zmarszczyli brwi, nie spodziewając się tak naprawdę, że kobieta zażąda od lorda czegoś takiego jak formy zapłaty, podczas gdy mogła poprosić dosłownie o wszystko, czego zapragnęła.

— To nic szczególnego — odpowiedziała z tajemniczym uśmieszkiem na ustach, gdy odwróciła się od niego.

Jej oczy rozejrzały się przez chwilę po statku, jakby zastanawiała się nad swoim wyborem, jednak prawda była taka, że od samego początku wiedziała, czego tak naprawdę chciała.

Powolnymi, ale zdecydowanymi krokami ruszyła w stronę zaskoczonego Barbossy, aby stanąć przed nim i patrząc mu prosto w oczy – wskazać na niego ręką.

Na pokładzie nagle zapadła ogłuszająca cisza, przerywana jedynie szumem fal i skrzeczeniem mew przelatujących nad statkami.

Barbossa zamarł w szoku, zaskoczony takim obrotem wydarzeń, zupełnie nie spodziewając się, że coś takiego się stanie. Sparrow widząc jego bladą twarz, odsunął się od nich nie chcąc tym razem być częścią tej dziwnej sytuacji. Gdzie dwóch się bije, tam lepiej się odsunąć.

On? — Beckett zaczął nerwowo, otwierając szeroko oczy i nie spodziewając się, że tego właśnie będzie chciała Hrabina ze wszystkich rzeczy, jakie mogła dostać. — A-Ale...

— Naszyjnik. — Spokojny głos Danielle przerwał wypowiedź dowódcy Kompanii Wschodnioindyjskiej. Przysunęła się bliżej do Hectora, wciąż nie odrywając od niego wzroku. — Oddaj mi mój naszyjnik, Barbossa — dodała ciszej. — Wiem, że go masz.

Ludzie obserwowali ich w milczeniu, nie wiedząc, co może się wydarzyć dalej. Pirat zmrużył oczy, wpatrując się w nią w ciężkim napięciu, które było wyczuwalne i niepokojące dla innych. Wyglądało to tak, jakby wąż drażnił niebezpiecznego jastrzębia, który w każdej chwili mógł go chwycić za gardło i rozszarpać na kawałki w iście brutalny sposób.

Barbossa wsunął rękę do wewnętrznej kieszeni płaszcza, tuż nad miejscem, w którym znajdowało się jego serce.

Trzeba było całej jego samokontroli, żeby się nie zmarszczył brwi, gdy oprócz rzeczy, której pragnęła Danielle, poczuł w kieszeni coś jeszcze... Coś w rodzaju... Kartki. Tego nie było wcześniej.

Chciał otworzyć usta i sprawdzić, co to, lecz intensywne spojrzenie kobiety i jej lekkie, prawie niezauważalne pokręcenie głową szybko sprawiły, że porzucił tę potrzebę i powrócił do swojej neutralnej twarzy

Powoli wyciągnął naszyjnik w kształcie serca, który zalśnił się w świetle słońca. Jej oczy rozbłysły, a usta wykrzywiły się w pełnym satysfakcji uśmiechu.

Wyciągnęła rękę, żeby odebrać mu naszyjnik, ale on najwyraźniej czekał na tę okazję. Szybko złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie, przez co niemal na niego wpadła.

— Będziesz żałować tego, co zrobiłaś — powiedział przez zaciśnięte zęby, mocniej ściskając jej dłoń, a Danielle syknęła cicho, ale nie straciła zimnego wyrazu twarzy, nadal udając twardą. Oboje dawali z siebie niezłe przedstawienie dla pozostałych.

Ludzie przyglądali się im uważnie, ale nie odważyli się powiedzieć ani słowa. Wściekłość w oczach Barbossy była jak dwa płonące ognie, dorównujące chłodowi szarych tęczówek Hrabiny. Jeden zły ruch z pewnością mógł doprowadzić do niebezpiecznej sytuacji, a może nawet do walki.

Jednak niezależnie od tego, jak bardzo był na nią w tej chwili zły, Barbossa w tym momencie chciał jedynie przycisnąć do niej usta w najbardziej zaborczy sposób. Chciał pokazać wszystkim mężczyznom wokoło, do kogo naprawdę należała. Tylko bogowie wiedzieli, jak bardzo w tej chwili odczuwał potrzebę, aby chwycić ją rękami, mocniej przyciągnąć do siebie i przypomnieć jej o tym komu się oddała poprzedniej nocy. Jeśli myślała, że mogła go tak potraktować i upokorzyć na oczach wszystkich, to bardzo się myliła.

Ale zamiast się odsunąć lub powiedzieć mu, żeby ją puścił, Danielle uniosła podbródek i uśmiechnęła się litościwie, nie zwracając uwagi na jego uścisk i naruszenie jej przestrzeni osobistej.

— Wątpię, Kapitanie Barbossa. Wszystkie moje czyny mają swój zamierzony cel. Żadnego z nich nie żałuję — odpowiedziała mu wyniośle, jeszcze przez chwilę mierząc się z nim spojrzeniem.

W końcu ją puścił, udając, że czuje do niej jedynie nienawiść.

Tym razem, gdy Hrabina sięgnęła po naszyjnik swojej matki, on niechętnie oddał jej go z powrotem i odwrócił wzrok, nie chcąc się już dłużej drażnić.

— Cały ten wysiłek, o coś tak małego? — zapytał Beckett, unosząc w zaskoczeniu brwi, gdy obserwował, jak kobieta odeszła od pirata i stanęła obok niego, ściskając w dłoni złotą biżuterię, która swoją droga nie wyglądała jakoś specjalnie. Ot, prosty złoty łańcuszek i małe serce. Dlaczego mogło jej tak bardzo na tym zależeć? — Doprawdy jesteś zaskakująca, Hrabino.

— Nie masz pojęcia, jaką ma dla mnie wartość, milordzie — odpowiedziała spokojnie kobieta, unosząc kąciki swoich ust w uśmieszku, gdy zapięła wokół swojej szyi naszyjnik i chwyciła go palcami, czując znajome zarysowania na nim. — Dobrze się z tobą robi interesy.

Oddała mu kompas Jacka.

Oboje skinęli głowami w porozumieniu, a Beckett nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, nie mogąc oderwać od niej oczu, wciąż podziwiając jej twarz

— Chciwa kobieta — powiedział pod nosem, kręcąc głową z lekkim rozbawieniem, po czym jego wzrok w końcu padł na znajomą piracką postać, która próbowała ukrywać się za Barbossą. — Brać Sparrow'a. — Zwrócił się do swoich dwóch żołnierzy, którzy od razu chwycili za ramiona Jacka i zaczęli go ciągnąć w kierunku statku Kompanii. — Mercer, dopilnuj reszty.

Po tych słowach Beckett skierował się na Endeavour, by odbyć prywatną rozmowę z jego dawnym współpracownikiem, a teraz największym wrogiem.

Asystent lorda, Ian Mercer, natychmiast zaczął wydawać żołnierzom odpowiednie rozkazy. Danielle obserwowała go kątem oka, z lekkim grymasem na twarzy, gdy słuchała jego irytującego głosu ze szkockim akcentem. Nie lubiła go. Mercer był prawdopodobnie najbardziej zaufanym człowiekiem lorda Becketta, a także jego osobistym informatorem i szpiegiem wykonującym brudną robotę. Kobieta miała pojęcie o jego sadystycznych skłonnościach i braku miłosierdzia wobec wrogów. Stanowił zagrożenie, z którym należało się liczyć.

Jej wzrok powędrował na chwilę w stronę Barbossy, który dyskretnie coś przeczytał z uśmiechem na twarzy i schował to już pod płaszczem. Twarz kobiety złagodniała, gdy odwróciła się do Norringtona. Skinęła mu głową i niemal niezauważalnie uniosła dwa palce, tak aby tylko on mógł je zobaczyć i zrozumieć.

Przyszedł czas na drugą część planu.

— Beckett się zgodził... Czarna Perła miała być moja — powiedział zirytowany Sao Feng, chwytając Mercera za ramię, który spojrzał na niego z litością w brązowych oczach, unosząc brwi.

— Sądzisz, że Lord Beckett odda jedyny statek będący w stanie prześcignąć Holendra? — odpowiedział obojętnie, niemal tak, jakby tłumaczył małemu dziecku jakąś głupotę.

Chiński lord piratów zacisnął zęby z irytacji i odsunął się od niego, upokorzony po raz kolejny tego dnia, gdy zdał sobie sprawę, że pozwolił sobie uwierzyć w pustą obietnicę lorda Becketta. Cholera, te arystokratyczne szumowiny...

— Szkoda, że nie honorują kodeksu Braci, prawda? — zaczął niewinnym tonem Barbossa, przybliżając się nieco do Sao Fenga, chcąc wykorzystać jego pechową sytuację. — Honor to w dzisiejszych czasach rzadki towar — dodał, spoglądając na Danielle, która spokojnie stała przy burcie statku, opierając się o nią plecami i przesuwając palcami po naszyjniku matki. Jej oczy błądziły po nadbudówce, jakby była zajęta liczeniem, ilu żołnierzy tam stało.

— To żaden honor trzymać stronę przegranych. Przejście na stronę zwycięzców, to tylko dobry interes. Ona też o tym wie — orzekł Feng, również patrząc w stronę Hrabiny Bennett.

Barbossa zignorował ostatnią część wypowiedzi, wracając spojrzeniem do rozmówcy. Ta kobieta już zbyt mocno rozpraszała wszystkich i do cholery, niezależnie od tego, jak bardzo starał się to ukryć. Czerpał satysfakcję z faktu, że potrafiła wpływać na umysły wszystkich niczym prawdziwa syrena. A wszystko to tylko po to, by odwrócić ich uwagę od jej przebiegłego planu.

— Stronę przegranych, mówisz? — Uniósł brwi, a jego usta wykrzywiły się w pewnym siebie uśmiechu.

— Mają Holendra, teraz przechwycili Perłę! A co mają Bracia? — zirytował się.

— Mamy... Calypso — odpowiedział mu z dramatycznym naciskiem na ostatnie słowo, kiedy pochylił się w jego stronę. Coś w oczach Sao Fenga błysnęło, a jego twarz się zmieniła. To był dobry znak dla Hectora, który wiedział, że uderzył w czuły punkt. — Do tego wiatry nam sprzyjają — dodał ciszej, gdy jego wzrok mimowolnie ponownie powędrował w stronę Danielle, która tym razem również na niego spojrzała.

Uniosła kąciki ust w chytrym uśmiechu, który odwzajemnił.

Sao Feng i Barbossa zaczęli prowadzić pertraktacje w sprawie ich wolności, podczas gdy Hrabina udawała, że w ogóle tego nie zauważa. Co więcej, w tym samym momencie ona i Norrington podjęli decyzję o opuszczeniu Czarnej Perły, aby móc wejść na pokład Carmilli.





Rozpoczęcie walki i ucieczka, nie była taka ciężka jak się mogło okazać. Sao Feng i jego Cesarzowa byli całkiem dobrze uzbrojeni, a Czarna Perła dzięki dobremu zrządzeniu losu, również wcześniej otrzymała odpowiednie zapasy od Carmilli, by móc zaatakować statek Kompanii. Żołnierze Becketta, w tym Mercer oczywiście walczyli zaciekle, ale nie spodziewali się tego ataku, więc przez zaskoczenie przegrali.

Pomogło dużo w tym również to, że załoga Carmilli wydawała się być kompletnie obojętna na walkę, gdy wszyscy stali na statku Hrabiny i spokojnie wpatrywali się w to wydarzenie. Przypominali wówczas ludzi oglądających przedstawienie, niemających absolutnie żadnego wpływu na to, co działo się podczas całego występu.

— Czemu Dany nie atakowała i przeszkadzała nam? — zapytał zdziwiony Jack, który odesłał Willa do kubryku za jego zdradę, zaraz po tym jak udało im się uciec, a on przy okazji swojej prywatnej ucieczki przed Beckettem jakimś sposobem zniszczył mu statek, co zapewniło im jeszcze większą przewagę. — Oni dosłownie stali z boku i nic nie robili!

Barbossa stał spokojnie ze skrzyżowanymi rękami, nie odwracając wzroku od oddalającego się widoku statku Kompanii, na którym teraz znajdowała się Danielle. Uśmiechnął się przebiegle i uniósł podbródek.

Bez słowa podał Jackowi niedużą kartę tarota, która z jednej strony była podpisana eleganckim kaligraficznym pismem.

Statek jest twój. Moje armaty nie będą strzelać. Tylko nie giń, kiedy będziesz uciekał. Jeszcze cię potrzebuję — przeczytał na głos Jack, marszcząc brwi i oglądając kartę tarota kochanków uważnie z każdej strony. Odważył się ją nawet powąchać. Gdy zrozumiał od kogo była ta wiadomość, rozchylił zdziwiony wargi. — Co za przebiegła kokietka! Wszystko to zaplanowała! — westchnął z zachwytem na to, jak sprytny był cały plan Danielle. — Nasza piękna dziewczyna jednak ma łeb... Ach, rzeczy które robimy dla miłości!

— Bardziej dla rozrywki — sarknął z krzywą miną Barbossa. — Jestem pewien, że czerpała z mojej złości wielką satysfakcję.

Był pewien, że specjalnie go tak urządziła i wiele rzeczy przed nim zataiła, by móc tylko widzieć jego wściekłość i chwilową bezradność. Bawiła się jego emocjami, doprowadzając go do białej gorączki. Nie ważne jak go by to nie irytowało, to jednak była w tym też pewna doza... atrakcyjności, która go pociągała. Ale tylko mała część. Bo większa wciąż go irytowała.

— Naprawdę ją kochasz, co? — Jack uśmiechnął się znacząco, spoglądając na niego i dobrze znając prawdę pomimo pytania.

— Jeszcze jedno takie słowo, a wylądujesz za burtą — odpowiedział mu chłodno Hector, odwracając się od relingu i idąc w kierunku steru.

— Mhm... Oczywiście, kochasiu — zanucił drugi pirat, wciąż się uśmiechając szeroko, gdy podreptał za nim jak zadowolony szczeniak. — Miałem rację, kiedy mówiłem, że to twój typ. Inteligenta i ładna. Szczęściarz z ciebie. — Poklepał go po ramieniu, jakby gratulował mu osiągnięcia wielkiego sukcesu. — Tylko czy nie będzie miała przez to problemów?

— Da sobie radę — odpowiedział od razu Hector, kładąc już dobrze wyćwiczonym ruchem ręce na sterze i chwytając go pewnie. — Zawsze to robi.

Jack uśmiechnął się, odsłaniając zęby. Uniósł brwi i stanął przed nim, żartobliwie kładąc dłonie na drewnianym kole, jakby był jakąś zalotną dziewką, która przymilała się do mężczyzn, chcąc zarobić dobre pieniądze.

— Oby, bo jeszcze chciałbym być świadkiem na waszym weselu... — stwierdził niewinnym i przesłodzonym głosem Jack.

— Zamknij gębę, Sparrow — syknął chłodno, a jego twarz wykrzywiła się w jeszcze większym grymasie. — Żadnych wesel nie będzie — powiedział zirytowany, na co Jack roześmiał się głośno. Babrossa przewrócił oczami, ale zignorował go. Mieli teraz o wiele ważniejsze rzeczy na głowie, niż kolejna kłótnia. — Ruszcie się, leniwe szczury lądowe! — krzyknął na załogę, która od razu na jego rozkazujący głos, ruszyła żwawiej do pracy. — Musimy nabrać tempa, żeby na czas dopłynąć do Zatoki!





— Czy mogę wiedzieć, czemu twoja załoga nie brała w tym udziału, Hrabino? Przez twoją ignorancję oni uciekli! — powiedział zirytowanym głosem Beckett, odwracając się w jej kierunku, kiedy jego twarz była czerwona, a jego zazwyczaj idealnie ułożona biała peruka, teraz w kompletnym nieładzie przez walkę na statkach.

Danielle uniosła na niego mało zainteresowany wzrok, kiedy wygodniej oparła się o reling za nią.

— Milordzie, nasza umowa ściśle tyczyła się zdobycia dla ciebie kompasu, a nie walki z piratami. Dostałeś kompas, a ja wzięłam już swoją zapłatę. Nigdy nie podlegałam i nie będę podlegać twoim rozkazom — odpowiedziała spokojnym głosem, nie robiąc sobie nic z wzrastającej wściekłości Cutlera.

Tym razem już nie musiała zgrywać przymilającej się do niego damulki, zabiegającej o jego względy. Tym razem mogła całkowicie pokazać mu, gdzie tak naprawdę było jego miejsce i kto tutaj miał przewagę.

— Hrabino Bennett, chyba nie widzisz powagi sytuacji...

— Lordzie Beckett, jasno wyraziliśmy się co do naszej umowy — przerwała mu obojętnym tonem głosu z nutą znudzenia. — Nie zamierzam rzucać się w walkę i pogoń za piratami, tylko dla twojego widzi mi się. Nie służę tobie, tylko Jego Wysokości — powiedziała i podeszła do niego, nachylając się do jego ucha. — A teraz zechce się z tobą pożegnać. Jeśli staniesz mi na drodze, może się to dla ciebie źle skończyć, a to by była wielka strata dla Kompanii — wyszeptała do niego, patrząc na niego z poważnym wyrazem twarzy, który był jasną informacją dla niego, że nie powinien z nią w tej chwili próbować stawiać czoła.

Beckett zacisnął zęby, a jego oczy pociemniały niebezpiecznie. Miała tupet by z nim w taki sposób zadzierać!

— Kiedy wygram, pożałujesz tego — zagroził jej cicho, ale Danielle wcale nie poczuła się przestraszona, ani w jakikolwiek sposób poruszona jego słowami.

— Jeśli wygrasz — podkreśliła z uśmiechem na ustach. — Wtedy może złożę ci nawet gratulacje. Na ten moment jednak, radziłabym ci powstrzymać na wodzy swoje ambicje i trzymać się ode mnie z daleka.

Odsunęła się od niego, unosząc podbródek i poprawiając swój kapelusz z wyćwiczonym ruchem idealnej damy z dworu. Jednak jej piękny wizerunek arystokratycznej damy psuł przyczepiony do jej pasa miecz, otoczenie oraz intencje.

— Czemu miałbym ciebie posłuchać? — Uniósł prowokacyjnie brew, a jego ręce splotły się za jego plecami.

— Choćby dla twojego własnego bezpieczeństwa. A teraz proszę mi wybaczyć, ale mam oczekującą na mnie wizytę u Jego Wysokości. Nie mogę przecież pozwolić by na mnie czekał, prawda? — zapytała ze słodkim uśmiechem, wiedząc, że wspominając o Koronie idealni trafi w czuły punkt lorda.

Beckett zesztywniał na jej słowa i poczuł nieprzyjemny chłód przebiegający po jego kręgosłupie.

— Oczywiście — odpowiedział z wymuszonym uśmiechem, ale pod jego maską czaił się wściekły, rozwścieczony wilk, który nie pragnął niczego więcej, jak tylko chwycić ją za szyję i rzucić na pokład, by pokazać tej dumnej kobiecie, gdzie naprawdę jest jej miejsce wśród mężczyzn, a raczej... pod nimi.

— Powodzenia z piratami, milordzie. — Pożegnała się z Beckettem i odwróciła się, kierując się w stronę przejścia prowadzącego na jej statek. Zatrzymała się jednak, gdy zobaczyła wchodzącego na pokład Mercera, który podczas walki na Czarnej Perle przegrał pojedynek z Barbossą i musiał uciekać skacząc do wody. Nie mogła powstrzymać się od złośliwego komentarza, gdy zobaczyła jego mokry płaszcz i kapiącą z niego wodę na deski pokładu. — Mercer, wyglądasz jak mokry pies, wiesz? Chociaż psy przynajmniej potrafią zrozumieć, kiedy należy odpuścić i nie bić się z silniejszymi od siebie — powiedziała ze sztuczną słodkością.

Mercer spojrzał na nią z chłodem w oczach, gdy podszedł do niej i chwycił ją za ramię, nachylając się do jej ucha, zupełnie nie dbając o to, z kim ma do czynienia, ani o jakąkolwiek etykietę.

— Ten twój przeklęty pirat będzie pierwszym, który umrze, kiedy znowu go spotkam — wyszeptał z sykiem w głosie, by tylko ona mogła usłyszeć tę groźbę.

Danielle odsunęła się od niego, unosząc brodę i cicho prychając. Wewnątrz jednak jej serce zabiło szybciej z pojawiającego się stresu. Uśmiechnęła się pogardliwie, ale gdyby tylko mogła, już dawno jej sztylet by przebił jego tchawicę. Gdyby tylko mogła, już dawno zdjęłaby maskę z twarzy i zniszczyłaby ich za ich każde złe czyny, które popełnili w swoich nędznych życiach.

Każdy z nich prowadził niebezpieczną grę, balansując na krawędzi ujawnienia swoich prawdziwych intencji, mimo że wszyscy już wiedzieli, że są sobie wrogami.

— W takim razie ty będziesz pierwszym, któremu poderżnę gardło, kiedy my się znowu spotkamy, panie Mercer — odpowiedziała równie cicho jak on, akcentując powoli każde słowo, aby podkreślić wagę tych słów.

Odwróciła się na pięcie, gotowa opuścić zniszczony statek Kompanii, nie chcąc tu dłużej pozostać, wiedząc, że jeszcze jedno słowo może spowodować coś, czego będzie mogła żałować.

— Wiesz... — zaczął Mercer, zatrzymując ją w pół kroku. — Nadal pachniesz seksem i nawet pod słodkimi perfumami nie możesz ukryć tego, co naprawdę zrobiłaś ostatniej nocy z tym pirackim draniem — powiedział spokojnie, a jego głos był zimny jak lód, kiedy z rękami za plecami podszedł do niej, patrząc przed siebie na morze. Nie musiał wiele mówić, by dać jej znać, że także znał jej słabości i wiedział, jak wykorzystać je przeciwko niej. — Teraz możesz czuć się bezpieczna, ale wkrótce wszyscy dowiedzą się, kim naprawdę jesteś, Hrabino. Radziłbym ci bardziej uważać w swoich krokach, bo kiedy prawda wyjdzie na jaw wszystkie psy, z których teraz tak łatwo drwisz, będą mogły użyć swoich kłów. A wtedy nawet on nie będzie w stanie cię uratować, gdy zostaniesz przez nie zagryziona. — Uśmiechnął się ironicznie, patrząc na jej twarz, która straciła pewność siebie i zbladła. — Miłej podróży, madame.

Danielle tym razem nie odezwała się już, czując, jak robi jej się słabo, a dłonie zaczynają lekko drżeć na słowa Mercera, które były jak wiadro zimnej wody.

Zapomniała i poczuła się zbyt pewna swoich zalet, a teraz niemal spotkały ją nieprzyjemne konsekwencje za takie zachowanie. Znowu musiała się skupić. Nie mogła popełnić tego samego błędu, co jej mąż w przeszłości. Obiecywała sobie być od niego lepszą. Jeśli miała kontynuować tę grę w maski, musiała być znacznie bardziej ostrożna. 

I ponad wszystko. Nie dać się rozproszyć emocjom.



















Witam, witam, kolejny długi rozdział za nami. Przyznaję chciałam go najpierw podzielić, ale nie umiałam znaleźć jakoś tak dobrego miejsca by go przeciąć na pół, więc stwierdziłam, że zostawię jeden. 

Przyznam, że ten rozdział planowałam już od dawna i nie mogłam się go doczekać, szczególnie jeśli chodzi o tę scenkę Danielle i Hectora. Nie mogłam też powstrzymać się od dodania kilku momentów pomiędzy Mercerem i Dany, bo wbrew pozorom myślę, że on mógłby jej zaszkodzić znacznie bardziej niż Beckett, którym była w stanie manipulować. Mercer w tym wypadku potrafi przejrzeć jej brudne gierki i od razu powiedzieć to, co ma na myśli, nie dbając o żadne uprzejmości. Zawsze jak oglądałam Piratów, to jego postać wywoływała u mnie taki niepokojący dreszcz i tutaj też chciałam taki efekt.

No ale najważniejsze to jak wasze wrażenia?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top