ROZDZIAŁ XXXVII

────── ✦ ──────

ROZDZIAŁ XXXVII: Wyjść przed szereg

────── ✦ ────── 


Rok później.


— Czy jesteś pewna? — zapytał ją po raz kolejny, kiedy szli razem w przez korytarze Pałacu Świętego Jakuba, niezwykle pięknej i bogatej rezydencji króla Jerzego. Dla Danielle jednak to piękno było pełne chłodu i samouwielbienia do siebie przez samego króla, ale nigdy nie odważyła się tego powiedzieć na głos. Jej życie było już aż nadto skomplikowane, żeby dołączać do niego niełaski u władcy.

Kobieta westchnęła ciężko z irytacją, zaciskając mocniej rękę na ramieniu swojego męża i starając się nie tracić uśmiechu na ustach. W tym momencie miała wielką ochotę puścić jego ramię, a potem z całej siły go uderzyć, ale jak zawsze — powstrzymała się od tego, wiedząc, że narobi jej to tylko niepotrzebnych zmartwień.

— Moja decyzja się nie zmieniła przez te kilka godzin, Abernathy — odpowiedziała spokojnie, unosząc podbródek by prezentować się dumnie i adekwatnie do swojego tytułu. Jej bladoniebieska suknia, w połączeniu ze srebrnymi haftami oraz pięknym, dopasowanym kolorystycznie kapeluszem z piórami nadawała jej elegancji, ale wiedziała, że król miał do niej słabość w tym konkretnym kolorze. Nie wiedziała skąd taki kaprys u władcy, ale zamierzała to wykorzystać. — Przestań zachowywać się, jak nerwowy szczeniak — dodała ciszej, z nadzieją, że ta uwaga ugodzi go tam, gdzie powinna. 

— Po prostu się martwię — odpowiedział przez zaciśnięte zęby. — To niebezpieczna rzecz, a ty...

— Rozmawialiśmy już o tym — przerwała mu, spoglądając na niego z uniesioną brwią w znudzeniu. — Jestem tego pewna. 

— W porządku — mruknął pod nosem, kręcąc głową i już się nie odzywając. 

Kiedyś dalej by walczył, ale teraz stracił siłę do kłótni. Stracił również nad nią kontrolę i panowanie. Wymknęła mu się sprytnie z jego uścisku, a on tego nawet nie zauważył zanim nie było za późno. Danielle po wydarzeniach na Isla De Muerta, po roku dorównała mu. Może nawet i go przewyższyła, co spędzało mu każdej nocy sen z powiek. Jej sieć rozpięła się wszędzie, jak pająk owinęła się wokół praktycznie każdej przewagi jaką nad nią miał, a potem odwróciła je na swoją korzyść, a on nie potrafił nic z tym zrobić. 

Stanęli przed drzwiami do jadalni, rzucając sobie ostatnie spojrzenia. Abernathy wydawał się mieć jeszcze nikłą nadzieję na to, że jego żona zmieni zdanie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Trwała w niezmąconej obojętności, nie odwracając od niego wzroku. Kiedyś by tego nie zrobiła.

Widziała jak przymknął na dłuższą chwilę oczy, nim jego maska chłodnej obojętności ponownie wpłynęła na jego twarz i odwrócił się w kierunku królewskiego strażnika, który pilnował drzwi. Skinął w jego stronę, a on otworzył drzwi, wchodząc przed nimi, przedstawiając ich.

— Wasza Królewska Mość, oto Hrabia Bennett z jego małżonką Hra...

— Danielle! — Król Jerzy uśmiechnął się szeroko na widok kobiety, wstając od stołu z otwartymi ramionami i idąc w ich kierunku, niczym dobry i życzliwy gospodarz. Zwodnicza iluzją, w którą duża ilość ludzi wpadała.

Za nim jak cień szedł lord John Carteret, lojalny sługa i doradca króla. Był on wątłym mężczyzną o średnim wzroście, który najlepsze lata swojego życia z pewnością miał już za sobą, jeśli w ogóle je miał. Danielle nienawidziła tego dupka z całego serca, choćby tylko dlatego, że zawsze musiał wciskać swój nos w jej interesy. 

Ale jej sieć dosięgnęła nawet łaski króla, którego zaczynała sobie owijać wokół palca, a Carteret nie mógł z tym chwilowo nic zrobić. 

Od czasu do czasu Carteret'owi towarzyszył jeszcze premier Henry Pelham, ale w przeciwieństwie do Carteret'a nie był on aż takim dupkiem i dało się z nim normalnie porozmawiać. Cóż, przynajmniej na tyle by mogła prowadzić swobodnie swoje interesy na dworze, a on by jej nie przeszkadzał. 

— Wasza Wysokość. — Dygnęła z wyćwiczoną gracją i słodkim uśmiechem na ustach, który zawsze tak uwielbiał król. 

Abernathy nienawidził tego mdławego uśmiechu, ale nie dał po sobie tego poznać, kiedy ukłonił się władcy, samemu delikatnie podnosząc kąciki ust. Oboje grali swoje role. 

— Co was do mnie sprowadza? — zapytał machając na nich, żeby poszli za nim w kierunku wielkiego stołu zastawionego przeróżnym jedzeniem, o którym niektórzy mogli tylko śnić. — Przyznaję, że zaskoczyliście mnie prośbą o to spotkanie. 

Proszenie o audiencję u króla, szczególnie takiego króla, jakim był Jerzy II, zawsze niezwykle go irytowało. Wolał (jeśli naprawdę musiał) zapraszać innych, aby czuli się zaszczyceni, będąc w jego obecności. Para dobrze o tym wiedziała, ale nie mieli wielkiego wyboru. W ich przypadku król odczuwał bardziej zwykłą ciekawość niż irytację. To małżeństwo zawsze go fascynowało i interesowało. Chociaż stracił większość swojego zainteresowania Abernathym, Danielle była dla niego zupełnie nowym odkryciem i czymś w rodzaju przyjemnej rozrywki. 

— Mój królu, rozmawiałem z moją żoną... Wspólnie podjęliśmy decyzję — zaczął jej mąż, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Wciąż czuł na sobie płonące spojrzenie kobiety, pomimo jej uśmiechu na ustach. — Chcę żeby została moim następcą — dokończył ciężko, jakby właśnie zrzucił z siebie wielki ciężar.

— Interesujące... — zadumał się król, jego niebieskie oczy zatrzymały się na Danielle przez dłuższą chwilę. — Czy jesteś tego pewna, moja droga? Wiesz, co to oznacza — dodał ciszej, chcąc się bardziej upewnić.

— Ona jest kobietą, Wasza Wysokość, czy nie powinna... — odezwał się Carteret, ale król natychmiast uciszył go machnięciem ręki.

— Wiedza i umiejętności są dla mnie wystarczającym potwierdzeniem wartości Hrabiny — oznajmił spokojnie, a uśmiech Danielle poszerzył się nieco, gdy spojrzała z cichą wyższością na lorda, który poczerwieniał od takiego upokorzenia. — Więc powtórzę: Czy jesteś tego pewna? — zapytał ponownie, zwracając jej uwagę.

— Jestem tego pewna, sire — odpowiedziała, kładąc rękę na ramieniu męża i spoglądając na niego z troską. — Chcę go wesprzeć w tym zadaniu, a jeśli zajdzie taka potrzeba, jeśli nasi synowie nie będą jeszcze na to gotowi... Zajmę jego miejsce.

— A ty Abernathy? — zerknął na Hrabiego, który lekko spiął się na to pytanie.

— Ja... — wziął wdech, spoglądając w oczy swojej żony, gdzie przez moment dostrzegł ten niebezpieczny błysk, który ignorował przez tyle lat i nie zauważał tlącego się za nim ognia. Popełnił błąd, nie doceniając jej, a teraz ponosił tego konsekwencje. — Tak, jestem tego pewien, sire — powiedział poważnie, wracając spojrzeniem na króla, który skinął głową.

— Dobrze więc — rzekł zamyślonym tonem, wpatrując się w jedno z ciast na stole. Odchrząknął po chwili. — Zostawcie nas. Wszyscy — rozkazał, z naciskiem spoglądając na Hrabiego i lorda Carteret'a, którzy posłusznie wraz ze strażnikami w jadalni wyszli przez jedne drzwi. Danielle obserwowała, jak Abernathy rzucił jej ostatnie zmartwione spojrzenie, ale nie pozwoliła temu zachwiać jej obojętnej i spokojnej postawy. — Moja droga. — Wstał ze swojego miejsca, powoli podchodząc do niej. Był od niej trochę niższy. — Chcesz zastąpić swojego męża, chcesz zostać Agentem Króla? Stworzenie tak delikatne i pełne gracji? — zacmokał, kręcąc głową. — Ależ nie, widzę, jak wewnątrz ciebie jest coś innego i z pewnością nie jest to coś delikatnego. Masz ducha walki którego pragnę... — wyszeptał z nutą mrocznego pożądania w głosie i oczach. 

Przełknęła ślinę z trudem, wciąż trzymając swoje emocje w ryzach. Była na niebezpiecznej granicy. Król mógł być głupi, ale był też wciąż niebezpieczny i nieprzewidywalny w wielu kwestiach. 

— Wasza Wysokość, chcę jedynie służyć koronie, wesprzeć swojego męża i ochronić synów — odpowiedziała, starając się brzmieć, jak najbardziej przekonująco. — Są zbyt młodzi, a tego miejsca nie będzie w stanie objąć ktoś spoza tego zaufanego kręgu. Gdyby... Gdyby najgorsze się stało, a Abernathy... 

— Gdyby umarł — dokończył za nią zimno, bez jakichkolwiek emocji, co sprawiło, że po jej plecach przebiegły dreszcze. — Zbyt wcześnie, a twoi synowie nie mieliby za sobą szkolenia. 

— Tak. — Skinęła głową, odchrząkając i wygładzając fałdy swojej sukni. Jego ciężkie spojrzenie nie opuściło jej na moment. — Miejmy nadzieję, że tak się nie wydarzy, ale musimy być przygotowani na takie wypadki. 

— Tak, tak, masz rację, moja droga — zgodził się z nią. Podszedł do niej, kładąc dłoń na jej ramieniu, a drugą odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy. — Poza tym, twoja obecność na moim dworze zawsze jest mile widziana — powiedział, uśmiechając się i przesuwając dłonią po jej policzku. — Mój Królewski Klejnot — mruknął cicho do siebie, jakby oczarowany nią.

— Bardzo mnie to raduje — wykrztusiła, próbując się kontrolować i pozostać w swojej roli. Aby przekonać króla do swojej racji, wszystko musiało pójść zgodnie z jej planem, nawet jeśli musiała znieść jego dotyk na sobie.

Bycie ulubienicą króla było bardzo niebezpieczną grą, a utrzymywanie się na bezpiecznej krawędzi było trudne, jeden zły krok i było się na głębokiej wodzie, z której nie było ucieczki.

— Powinno — powiedział, jakby to było oczywiste. — Będziesz musiała przejść również odpowiednie szkolenie, ale zapewne twój mąż dopilnuje wszystkiego. Pozostaje jednak jeszcze jedna rzecz. Następca musi zostać naznaczony, a przysięga zostać złożona — oznajmił, odsuwając się od niej, wpatrując się uważnie w jej twarz, gdy wypowiadał te słowa, jakby oczekując, że to ją zniechęci, a nawet przestraszy. 

Niewiele osób wiedziało, ale przysięga i naznaczenie nie należały do najprzyjemniejszych rzeczy. Mimo to Danielle pozostała wobec tego obojętna, zgadzając się na wszystko, wiedząc, że w ten sposób zapewni bezpieczeństwo swoim synom i uzyska odpowiednie środki na utrzymanie tego bezpieczeństwa.

— Żaden ból nie jest mi już straszny, mój królu — odpowiedziała, unosząc dumnie podbródek.






Każde z przyjęć u Padding'ów było nudne i ciągnęło się w nieskończoność. Zresztą od pewnego czasu już przestała odczuwać jakiekolwiek zainteresowanie spotkaniami z innymi, woląc skupić się na ważniejszych rzeczach niż głupich kobiecych ploteczkach idących w parze z fałszywym udawaniem przyjaźni pomiędzy nimi.

Nie było więc dla nikogo zaskoczeniem, kiedy Danielle po pewnym czasie po prostu wyszła z główniej sali, udając się na przechadzkę korytarzami, by przemyśleć w spokoju kilka rzeczy.

— Słyszałem plotkę — odezwał się znajomy głos za nią, sprawiając, że uniosła brew i odwróciła się w stronę mężczyzny w białej peruce i brązowych oczach. 

— Musisz być bardziej konkretny, Henry — odpowiedziała, upijając trochę wina, które swoją drogą było okropne w smaku. Georgia Padding musiała w końcu posłuchać innych i zmienić dostawców, albo organizację oddać komuś innemu, znacznie młodszemu od niej. — Tutejsze damy rozprowadzają plotki na każdy możliwy temat.

Premier przewrócił oczami, po czym wskazał na wyjście za nimi, by z nim poszła. W duchu chciała westchnąć ciężko, nie mając najmniejszej ochoty na takie rozmowy, ale podążyła z nim na pusty taras skąpany w mroku nocy. Świeże powietrze i tak dobrze jej zrobi.

 — Jeśli on umrze, ty zajmiesz jego miejsce — wypalił od razu, nie potrafiąc się dłużej powstrzymywać. — Jako wiemy kto — dodał wymownie, a na jego twarzy ukazała się lekka pogarda. Nie było tajemnicą, że nie przepadał za jej mężem i tym co robił. — Proszę powiedz, że to... 

 — To nie plotka — odpowiedziała, rozglądając się nieco wokół nich, nim nie podciągnęła rękawa swojej sukni, odsłaniając nadgarstek. Premier sapnął zdziwiony, wpatrując się w wypalone piętno na jej bladej skórze, jeszcze nie do końca zagojone, ale układające się w znajomy obraz. Znak Królewskiego Agenta. — Podjęliśmy decyzję. Dla dobra moich synów. Ten przywilej nie będzie wychodził poza to nazwisko. Ma w sobie zbyt wiele odpowiedzialności, której inni by nie zrozumieli i nie unieśli. Wiesz o tym — wyszeptała, opuszczając rękaw i powstrzymując się przed skrzywieniem, gdy piętno zapiekło ją ponownie.

— To szaleństwo, umrzesz tak samo jak on, jeśli go zastąpisz — wymamrotał, kręcąc głową z niedowierzaniem, że mogła podjąć tak niedorzeczną decyzję. 

— Wszyscy kiedyś umrzemy. — Wzruszyła ramionami beznamiętnie. — Poza tym, skąd u ciebie taka mała wiara w moją osobę? Myślałam, że oboje mamy wspólne interesy — mruknęła cicho, uśmiechając się złośliwie w jego kierunku, na co westchnął.

— Bo mamy, ale igrasz z ogniem wychodząc przed szereg. Za niedługo zaczną coś podejrzewać...

— Muszę wyjść przed szereg, by dostać to czego chcę, jak inaczej miałabym to zrobić, Pelham? — zapytała z irytacją. — Stać w miejscu i czekać na cud? A jeśli zaczną coś podejrzewać, to w tym już twoja głowa, żeby zdusić te podejrzenia. — Przysunęła się do niego niebezpiecznie blisko. — Jeśli dobrze pamiętam, to ja ci pomogłam zdobyć to stanowisko. Równie dobrze, to ja mogę cię go pozbawić — powiedziała cicho, stukając palcem w jego pierś, a jego postawa nieco się zgarbiła i straciła pewność siebie. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, prychając.

Mężczyzna odsunął się od niej, rumieniąc i poprawiając nerwowo swój strój. Zawsze bliski kontakt z kobietami go niezwykle peszył, robiąc z niego kłębek nerwów, którym łatwo można było manipulować.

— Jak stałaś się... taka? — zapytał, wskazując na nią ręką. Jeszcze kilka lat temu była inna, nieszkodliwa i nieważna. Nikogo nie interesowała. Nikt jej nie doceniał, a teraz, gdy zaczynała wbijać pazury w angielski dwór, nikt nie mógł jej powstrzymać. Była zagrożeniem, z którym trzeba było się liczyć.

Uśmiechnęła się smutno, patrząc na niebo pełne gwiazd z nadzieją, że ta jedna wyjątkowa osoba zobaczy ją z tych gwiazd i być może będzie z niej dumna.

— Miałam dobrego nauczyciela — wyszeptała jedynie.

Nic jej na to nie odpowiedział, ale widać było, że ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała. Stała się dla nich wszystkich nie do rozgryzienia i denerwowało go to coraz bardziej, bo to w nim wszyscy mieli pokładanie, że to on się zajmie unieszkodliwieniem tej kobiety, gdy jej mężu się to nie udało.

— Może mógł cię nauczyć wiele, ale... W pewnym momencie znajdzie się coś, czemu nie dasz rady sprostać, a to coś może cię zniszczyć — ostrzegł ją, obserwując, jak przymyka oczy i prycha, podnosząc kąciki ust w rozbawieniu na jego ostrzeżenie.

— Już raz zostałam zniszczona. Nigdy więcej — odpowiedziała chłodno, otwierając oczy i rzucając mu spojrzenie, od którego po jego plecach przebiegły dreszcze. Ta jedna kobieta wywoływała w nim tyle skrajnych emocji, a nawet się przy tym aż tak nie wysilała, co było najgorszą częścią tego wszystkiego. Był wobec niej coraz bardziej bezradny. — A teraz życzę dobrej nocy, premierze — powiedziała, nagle uśmiechając się przyjaźnie i schylając przed nim głowę, jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło, a oni prowadziliby jedynie zwykłą, nic nie znaczącą konwersację.

— Tobie również dobrej nocy, Hrabino — odparł, patrząc na jej odchodzącą sylwetkę. — I uważaj na siebie, będziesz tego potrzebować.

W odpowiedzi tylko się zaśmiała pod nosem. 

To nie ona musiała na siebie uważać, tylko oni na nią. 




























No to rozpoczynamy z lekkim impetem trzecią część, moi drodzy. Jak tam nastawienie? Jakieś teorie spiskowe?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top