ROZDZIAŁ XXXIII

────── ✦ ──────

ROZDZIAŁ XXXIII: Nie tak martwy

────── ✦ ──────



W ten sposób ponownie znaleźli się w jaskini na wyspie. Znowu szykując się do zdjęcia klątwy, ale zamiast Elizabeth, to Will stał obok Barbossy, przygotowując się na najgorsze. Jego własną śmierć.

Danielle czekała wśród załogi ze skrzyżowanymi ramionami, wpatrując się w nich, marząc tylko o tym, żeby to wszystko szybko się skończyło i żeby mogła wrócić do domu. Jeśli miała być szczera, to nie chciała tu być i nie mogła tu być. Im dłużej przebywała w tym miejscu, tym bardziej jej dziwne przeczucie podpowiadało jej, że coś złego może się jeszcze wydarzyć. Zbyła to, myśląc, że skoro piraci mają prawdziwego Turner'a, to z łatwością zdejmą klątwę i wszystko się skończy. Rozstanie się z Barbossą tak jak ostatnim razem. Obojętnie, bez głębszych uczuć. Każdy z nich pójdzie swoją drogą, jakby nic się nie stało.

Sęk w tym, że stało się to o wiele za dużo, niż kiedykolwiek powinno, ale żadne z nich nie chciało tego powiedzieć na głos, tak jakby oboje chcieli nigdy nie przyznawać się do swoich prawdziwych uczuć.

— Przez krew rzucona, przez krew... — zaczął Barbossa, ale w połowie znanej już kobiecie formułki przerwał im dosyć znajomy głos, którego posiadacz przeciskał się pomiędzy zaskoczoną załogą, której entuzjazm opadł.

— Jack? — powiedziała niedowierzając w widok, nie tak martwego, jak planował Barbossa pirata, który rzucił jej cwaniacki uśmieszek, kiedy przeszedł obok niej, lekko klepiąc po ramieniu, jakby w przyjacielskim powitaniu. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, ale cicho cieszyła się, że wciąż żył.

— To niemożliwe... — wymamrotał Hector, patrząc na niego ze zdziwieniem, a potem z nienawiścią w oczach. Jak trudne mogło być zabicie jednego człowieka? Sparrow był naprawdę jak piasek w oku, jak sól w otwartej ranie. Ciągle wracał i dręczył go każdym swoim ruchem, czynem i wypowiedzią. Czasem zastanawiał się, czy nie był przypadkiem wysłany na ziemię z piekieł, by go dręczyć za jego czyny.

— Wszystko jest możliwe — odparł luźno Sparrow, wciąż szczerząc się jak głupi, w kierunku swojego byłego pierwszego oficera, w którym z łatwością można było dostrzec gniew.

— Jack, gdzie jest Elizabeth? — zapytała z obawą Danielle, przypominając mu o tym, jaką złożył jej obietnicę.

— Jest bezpieczna — jak przyrzekłem, nie musisz się martwić, Dany — odpowiedział, unosząc ręce w uspokajającym geście. — Wyjdzie za Norrington'a — jak przyrzekła, a ty za nią umrzesz — jak przyrzekłeś. — Wskazał na Willa, który uniósł brwi zaskoczony tą informacją. — Więc mamy swój męski honor... lub kobiecy w przypadku pięknej Dany i Elizabeth — dokończył, wskazując na jedną ze wspomnianych kobiet, która była zbyt oszołomiona, by cokolwiek odpowiedzieć.

Norrington. Nie miała pojęcia skąd, ale skądś znała to nazwisko.

— Milcz — warknął poirytowany Barbossa, nie mogąc już znieść jego ględzenia. — Będziesz następny — zagroził, a kilku członków jego załogi złapało Jacka za ramiona, aby uniemożliwić mu ucieczkę. Nie stawiał im się jakoś bardzo.

— Nie chciałbyś tego robić, przyjacielu — ostrzegł go poważnie, ale on i tak nie zrobił sobie z tego nic, w przeciwieństwie do Danielle, która zainteresowana zbliżyła się do niego.

Jej przeczucie tym razem było na tyle silne, że nie pozwoliło jej go zbyć. Jeśli nawet Jack radził mu, żeby nie zdejmował klątwy, to coś musiało być na rzeczy, a ona nie zamierzała pozwolić, aby przerośnięte ego Barbossy było powodem, dla którego coś im się stanie.

— Myślę, że jednak chciałbym to zrobić i to zrobię — odparł szorstko Hector, pochylając się, by przyłożyć nóż do gardła milczącego Willa, który bez wątpienia pogodził się już ze swoim losem i nie walczył z nim. Tak łatwo przyszło mu oddać życie za ukochaną, że kobiecie zrobiło się go żal, gdy dowiedział się, że dziewczyna zamierza poślubić kogoś innego. To musiało boleć o wiele bardziej niż zwykła śmierć, która byłaby dla niego ukojeniem w tym cierpieniu.

— To twój pogrzeb — mruknął pod nosem Jack i wzruszył ramionami, spoglądając w bok niewinnie, jakby tego nie powiedział. Oczywiście i tym razem Kapitan Czarnej Perły go zignorował, ale Danielle nie mogła pozwolić, by bez wcześniejszego wysłuchania podejmował decyzję, która mogłaby ich drogo kosztować.

Odchrząknęła głośno, patrząc na Hectora i bezgłośnie wskazując mu, że powinien się go posłuchać. Po chwili mierzenia się swoimi spojrzeniami Barbossa westchnął ciężko, przewracając oczami i zwrócił się w stronę Jacka.

— Czemu nie chciałbym tego zrobić? — spytał od niechcenia, patrząc na niego i starając się z całej siły ignorować zwycięski uśmieszek na twarzy kobiety.

— Bo... — odchrząknął i wyrwał się z uścisku załogi, idąc w stronę Hectora. Danielle mimowolnie podążyła za nim powoli, jakby była gotowa zareagować w jakikolwiek sposób, gdyby coś głupiego przyszło mu do głowy. — Bo HMS Śmiałek, duma Królewskiej floty czeka na ciebie tuż przy brzegu — wyjaśnił, jakby to była oczywistość, a ona poczuła jak momentalnie robi jej się słabo na te słowa.

Królewska Flota.

Teraz zrozumiała skąd znała to nazwisko. Królewska Flota nie wiadomo jakim sposobem, znalazła się tutaj, a ona jak na ironię czuła się przez to o wiele bardziej zagrożona niż wśród całej pirackiej załogi, która w każdej chwili mogła ją zabić.

Jeśli ktokolwiek z Królewskiej Floty ją rozpozna, będzie miała poważne kłopoty. Z koroną, ze światem, ale przede wszystkim... ze swoim mężem. To było ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła.

— Jack, czy ty ściągnąłeś tutaj Królewską Flotę? — zapytała z obawą wyczuwalną w głosie. Jak do cholery w ogóle udało mu się to zrobić? I to w tak krótkim czasie?

Sparrow spojrzał na nią z uniesioną brwią, przesuwając palcami po wąsach, nie do końca rozumiejąc jej strach przed tą informacją. Powinna się cieszyć, prawda?

— Spokojnie, Dany... Boisz się swoich? — zażartował, ale jego humor od razu zniknął, gdy zobaczył jej minę. — Och... rozumiem. — Pokiwał głową ze zrozumieniem, jakby zdał sobie sprawę, że chociaż była żoną Hrabiego Bennett'a, to ostatnią rzeczą, jakiej w tym momencie potrzebowała, było pojawienie się Królewskiej Floty. Bowiem taki Królewski Klejnot, jak ona nigdy nie powinien się tutaj znaleźć. — No nic, to chyba nie zadowoli cię to, co mamy w planach.






— Posłuchaj tego, przyjacielu. Twoi ludzie powiosłują na Śmiałka i zrobią to, co robią najlepiej — powiedział sugestywnie Jack, a załoga Czarnej Perły zaśmiała się, podłapując jego żart. — W skutego tego masz dwa okręty. Początek całkiem własnej floty. — Uśmiechnął się znacząco w jego kierunku, a potem zerknął na stojącą pośrodku nich Danielle, która zmarszczyła brwi, nie wiedząc o co mogło mu chodzić. — Oczywiście weźmiesz sobie lepszy z nich, jako okręt flagowy, a mnie zrobisz kapitanem Perły. Będę ci oddawał dziesiątą część łupu i tytułował cię komodorem Barbossą — dodał kuszącym tonem, a w postawie milczącego dotąd Barbossy, coś się nieco zmieniło. — Savvy?

— Domyślam się, że w zamian mam nie zabijać szczeniaka? — zapytał, krzyżując ręce na piersi i spoglądając w kierunku Willa, który odwzajemnił jego spojrzenie.

— Nie, nie, nie — zaprzeczył szybko Sparrow, co zaskoczyło ich nieco. — Skądże znowu! Zabij go, ale jeszcze nie teraz. Zdejmiesz klątwę w stosownej chwili — odparł spokojnie, patrząc na chłopaka. Danielle uważnie przyglądała się im, mając dziwne wrażenie, że pod słowami Jacka, kryło się coś innego, co tylko Will mógłby zrozumieć i to ją niepokoiło. — Na przykład. — Wziął do ręki kilka monet ze skrzyni. — Kiedy wybijesz ludzi Norrington'a, wszystkich, co do jednego. 

Monety, które trzymał spadły z powrotem do skrzyni z grzechotem, a załoga zaśmiała się, szykując na rozrywkę, jakiej miała im dostarczyć nierówna walka z żołnierzami. 

— Planowałeś to odkąd się dowiedziałeś kim jestem! — wypalił Turner, a na jego twarzy pojawiła się złość. Jack spojrzał na niego, niewzruszony jego słowami.

— Ano — zgodził się, wzruszając ramionami, jakby to było oczywiste. 

— Chcę połowę twoich łupów — powiedział Barbossa po chwili milczenia. Danielle prychnęła, kręcąc głową. Oczywiście, że chodziło o skarby, zawsze o to chodziło, bo o co innego mógłby chcieć się z nim targować?

— Jedną piątą — odbił Jack, próbując targować się z nim o dobrą cenę.

— Jedną trzecią.

— Jedną czwartą. I kupię ci kapelusz — dodał szybko, nim tamten zdążył mu coś odpowiedzieć. — Wielki kapelusz, komodorze. — Z rozmarzonym uśmiechem nakreślił w powietrzu rękami ten fantazyjny rozmiar kapelusza.

Na twarzy Barbossy zagościł zadowolony uśmieszek, na którego widok Danielle miała ochotę westchnąć ciężko. No tak, jego ego było o wiele ważniejsze i musiał pójść na taką umowę, kompletnie nie zwracając uwagi na ciągłe zagrożenie podstępu w tym wszystkim.  

— Mamy umowę — powiedział, ściskając z Jackiem ręce na znak zawarcia umowy.

— Załoga do łodzi! — wykrzyknął Sparrow, w kierunku załogi Czarnej Perły, wymachując rękami do góry. Szybko jednak opamiętał się i opuścił swoje dłonie, tracąc werwę. — Wybacz, ty tu rozkazujesz — wymamrotał w kierunku Barbossy, który obdarzył go sceptycznym spojrzeniem.

— Panowie, idźcie na spacer — rozkazał z małym uśmieszkiem na ustach, ku zaskoczeniu Jacka i Danielle, którzy nie zrozumieli tego rozkazu. 

— Nie do łodzi? — spytał niepewnie Sparrow, ale spojrzenie Hectora skutecznie go uciszyło. 

Prawie cała załoga, z wyjątkiem kilku piratów, wybiegła z jaskini z okrzykami zadowolenia, które odbijały się echem od skalnych ścian. Hector usiadł wygodnie na skarbach rozłożonych przy szczycie, gdzie stała skrzynia z przeklętym złotem, a Danielle, nie mając lepszego pomysłu, usiadła obok niego, czując przebiegający przez jej ciało chłód. W końcu miała na sobie tylko koszulę Hectora, spodnie i gorset, a noc w jaskini nie należała do najcieplejszych.

Wszyscy milczeli, czekając, aż załoga wróci z walki. Kobieta, wpatrując się w leżące na ziemi złote monety, częściowo zanurzone w wodzie, która dostała się do jaskini, przekonywała samą siebie, że śmierć żołnierzy marynarki nie wpłynie na nią w żaden sposób. Sparrow przechadzał się wśród skarbów i uważnie je przeglądał, a Barbossa z zainteresowaniem patrzył na siedzącą obok niego Danielle.

— Jeżeli coś ci się spodoba, możesz to wziąć — odezwał się w końcu, sądząc, że może o to mogło jej chodzić, gdy spoglądała na monety w zamyśleniu. 

— Z pewnością to zrobię — odparł pewnie Jack, nie zwracając na nich uwagi i przerzucając jakieś świecące bibeloty za siebie, w poszukiwaniu czegoś ciekawego. 

— Nie ty — syknął z irytacją Hector, a Danielle stłumiła chichot, gdy Jack spojrzał na niego, a potem na nią i zrozumiał o co chodziło Barbossie. 

— Och... Racja, zapomniałem, że wolisz odgrywać potulnego romantyka przed pięknymi damami.

Kobieta mogłaby przysiąc, że gdyby nie obowiązujący ich pakt, gniewny grymas Kapitana Czarnej Perły nie byłby jedyną odpowiedzią na kąśliwą uwagę Sparrow'a. Widząc dobrze, jak ręka mężczyzny znalazła się niebezpiecznie blisko jego miecza, stwierdziła, że musi go uspokoić, nim podejmie się czegoś, czego może potem żałować.

— Dziękuję, Hectorze, ale mam już to, czego pragnęłam — odpowiedziała, kładąc rękę na jego przedramieniu i posyłając w jego stronę delikatny uśmiech. Barbossa zdawał się nieco rozluźnić pod jej wpływem, przez co jej uśmiech się nieco powiększył. 

— To tylko jedno pragnienie, a z pewnością masz ich wiele — powiedział ściszonym głosem, kładąc swoją dłoń na jej dłoni, co sprawiło, że poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po jej ciele. — Czy mógłbym spełnić jeszcze jakieś? — zapytał, przechylając głowę i uśmiechając się chytrze w jej kierunku, kiedy poczuła, jak jej twarz się rozpala, a usta otwierają się z zaskoczenia na to pytanie.

— Nie przy ludziach — mruknął pod nosem Sparrow z daleka, przeglądając kolejne skarby. — O takich rzeczach mówcie sobie na osobności, bo nie chciałbym być świadkiem pewnych sytuacji — wyjaśnił szybko, gdy oboje spojrzeli na niego z lekkim zmieszaniem na twarzach. — Bez obrazy oczywiście.

— Lepiej uważaj na słowa — ostrzegł go chłodno Barbossa, nie zdradzając, jak wpłynęła na niego uwaga pirata. — To, że doszliśmy do porozumienia, nie oznacza, że nie możemy go zerwać — dodał, a Jack najwyraźniej szybko opamiętał się po tych słowach, bo na jego twarzy pojawił się nerwowy uśmieszek.

— Fakt, już nic nie mówię. Milczę jak grób — odparł pokornie, gestykulując rękami w uspokajającym geście, nie chcąc testować w tym momencie cierpliwości Hectora. 

Jeśli jego plan miał się powieść, musiał uzbroić się w wytrwałość i postawić wszystko na jedną kartę w odpowiednim momencie.

Miał tylko nadzieję, że Danielle nie będzie po tym zła na niego, ani nie naśle swojego męża w odwecie, bo wtedy nie będzie miał pojęcia, jak się z tego wywinie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top