ROZDZIAŁ XXXI
────── ✦ ──────
ROZDZIAŁ XXXI: Will Turner
────── ✦ ──────
— Przygotować bosaki! Do abordażu! — Usłyszała głos Barbossy, którego dostrzegła z drugiej strony pokładu. Musiała działać szybko, zanim ją zauważy, bo z jej planu będą nici.
Uciec z kajuty było najłatwiej, niestety przedostać się na drugi statek w całym tym ogniu walki już nie tak bardzo. Kiedy tylko pierwsze osoby z załogi Czarnej Perły przeskoczyły na Ścigacza, Danielle pobiegła jak najszybciej do najbliżej stojącego pirata gotowego również skoczyć, by z całej siły go odepchnąć i samej chwycić za linę.
— Raz się żyje — wymamrotała słabo do siebie, przełykając ciężko ślinę. Niewiele myśląc, wzięła rozbieg i mocno się trzymając, przeleciała nad statkami, cudem cało upadając na pokład Ściągacza pogrążonego w walce.
Zdziwiona obejrzała się, niedowierzając, jak jej się to udało, ale szybko się otrząsnęła, przypominając sobie, że to nie był czas na takie rzeczy. Wyciągnęła ukradziony Barbossie miecz i pobiegła szukać Elizabeth, starając się unikać przypadkowych strzałów.
Natomiast Hector, który stał niedaleko burty, wydając rozkazy w krzykach i dźwiękach zderzanej ze sobą stali zdążył tylko usłyszeć nawoływanie go przez jednego z członków załogi, który potem energicznie wskazał na coś przed nim.
Zaskoczony dostrzegł przeskakującą już na drugi statek znajomą sylwetkę, co sprawiło, że zagotowała się w nim złość. Chociaż na chwilę pojawiło się w nim zdziwienie, kiedy dostrzegł jej ubranie, gdy udało jej się jakimś cholernym cudem wylądować na drugim statku. Miała na sobie dopasowane spodnie z czarnej skóry, gorset i... jego koszulę?
— Cholera — warknął do siebie, zgrzytając zębami. — Czy ta szalona kobieta nie może chociaż przez chwilę przestać się tak zachowywać? — Uważnie śledził wzrokiem jej postać, kiedy biegła dosyć sprawnie przez tamten pokład, ale wściekłość coraz bardziej wypełniała go od środka sprawiając, że kiedy maszt drugiego statku upadł na Perłę tuż obok niego, nic sobie z tego nie zrobił, tylko stał w miejscu niewzruszony.
Danielle przebiegła pomiędzy kilkoma zdziwionymi załogantami Czarnej Perły, ale i również Ścigacza, którzy z pewnością nie spodziewali się ujrzeć tutaj kobiety z mieczem w dłoni. Ona sama być może nie zrobiłaby tego, gdyby nie fakt, że musiała ochronić Elizabeth, przy okazji odnajdując także skradzioną przez nią monetę.
Przeklęła się w myślach za to, że była wobec niej taka sentymentalna. Gdyby od początku zachowała dystans, nie miałaby teraz takich problemów i nie narażałaby się tak bardzo na gniew Barbossy. Z drugiej strony jakaś jej mała cząstka też chciała udowodnić mężczyźnie, że potrafi o siebie zadbać i nie jest tak bezbronna, jak się wydaje.
W końcu, ku jej uldze, zauważyła w pobliżu dziewczynę, która dzielnie strzelała z muszkietu do załogi Czarnej Perły. Uniosła brwi ze zdziwienia, ale szybko musiała otrząsnąć się z chwilowego szoku, bo jakaś zagubiona kula przeleciała obok niej, co zmusiło ją do pochylenia się i jak najszybszego podbiegnięcia do blondynki.
— Trzymaj się mnie, a nikt cię nie zabije — powiedziała poważnie, doskakując do niej i chwytając mocno za ramię, by odciągnąć od burty. Zdziwiona Elizabeth spojrzała na nią z otwartymi ustami.
— Wróciłaś? — wymamrotała, nie mogąc uwierzyć w widok kobiety, szczególnie w takim stroju, który całkiem jej pasował. Potajemnie jej zazdrościła, bo musiał być o wiele wygodniejszy niż jej bordowa suknia, którą dali jej piraci.
— To ty uciekłaś — odpowiedziała jej, wykrzywiając twarz w niezadowoleniu. — Elizabeth, gdzie jest medalion? — zapytała, rozglądając się po pokładzie z nadzieją, że może gdzieś dostrzeże wspomniane złoto. Uniosła brwi na dziwny widok niedaleko niej. — Wszystko jasne — mruknęła zrezygnowana pod nosem, obserwując biegnącą po przewróconym maszcie małpę ze złotą błyskotką, a za nią... Jacka. Cóż, przynajmniej miała jedną rzecz z głowy.
— Łapcie ją! — krzyknął jeden z piratów z Czarnej Perły, wskazując na Elizabeth, która przestraszona spojrzała na nich.
Danielle w szybkim tempie znalazła się przed nią, zasłaniając ją swoim ciałem.
— Nie zbliżajcie się! — krzyknęła ostrzegawczo, wyciągając przed siebie miecz i mierząc nim w otaczających ją mężczyzn, którzy widząc ją, zaskoczeni się zatrzymali. — Dziewczyna jest pod moją opieką, a jeśli chcecie ją skrzywdzić, musicie najpierw zmierzyć się ze mną — powiedziała podnosząc podbródek, a kilkoro z nich roześmiało się, co sprawiło, że zmrużyła oczy ze złości. Oczywiście, że nie traktowali jej na poważnie. — Jestem pewna, że Kapitanowi nie spodobałoby się, gdyby ktoś mnie skrzywdził — dodała, podchodząc do tego w inny sposób, który musiał zadziałać, ponieważ śmiechy ucichły, a mężczyźni spojrzeli na siebie, nie do końca pewni, co w tej sytuacji zrobić.
— Panowie, odzyskaliśmy naszą nadzieję! — krzyknął niespodziewanie Barbossa z drugiego pokładu, trzymając wysoko w dłoni azteckie złoto.
Rozległy się radosne wiwaty i okrzyki załogi Czarnej Perły, co znaczyło tylko jedno. Wygrali, zaś załoga Ścigacza musiała się poddać, bowiem walka ustała.
— Co ty robisz?! — pisnęła Elizabeth, kiedy Danielle stanowczo zaczęła ją ciągnąć w kierunku jednej z rozłożonych pomiędzy statkami desek, by pokonana załoga została spokojnie przeprowadzona na Czarną Perłę.
— Pójdziesz ze mną dobrowolnie na pokład — wymamrotała do niej tonem nie znoszącym sprzeciwu, ale mimo to, dziewczyna wciąż próbowała ją zatrzymać, gorączkowo się rozglądając po pokładzie, jakby czegoś szukała.
— Ale Will... — zaczęła spanikowanym tonem.
— Kimkolwiek on jest, na pewno da sobie radę — przerwała jej, wciąż ciągnąc ją w stronę przejścia. Czuła na sobie dużą ilość spojrzeń innych piratów, kiedy szły, ale próbowała udawać, że nie robią one na niej wrażenia. — Chodź, zbyt dużo i tak ryzykuję chroniąc ciebie — warknęła, tracąc już cierpliwość do tej dziewczyny, która wciąż jednak próbowała się jej wyrwać.
— Ale...
Danielle nie mogąc znieść jej zachowania, przystanęła nagle, tak, że blondynka prawie na nią wpadła. Położyła na jej barkach ręce i spojrzała jej w oczy z powagą.
— Proszę cię, współpracuj ze mną — powiedziała niemal błagalnym i zmęczonym głosem, który sprawił, że postawa Elizabeth nieco przygasła. — Od tej rozmowy teraz będzie zależeć twoje i zapewne moje życie. Barbossa z pewnością będzie wściekły, a ten twój Will sobie poradzi... jakoś — dodała po chwili namysłu, nie mając pojęcia o kogo mogło chodzić dziewczynie, ale w tamtym momencie nie to się liczyło.
Musiała porozmawiać z Hektorem, którego musiała jakoś uspokoić, by nie wściekł się po jej ucieczce i uratowaniu Elizabeth. Nie miała pojęcia, co zrobi, ale prawdopodobnie będzie musiała improwizować. Gdyby tylko potrafiła to robić tak dobrze jak Jack, może nie miałaby teraz tylu problemów na głowie.
— Nie chciał nawet rozmawiać — wymamrotała wciąż oszołomiona Danielle, stojąc jak słup soli w miejscu, nie wiedząc co ma do końca zrobić.
Elizabeth stojąca pośród załogi Ścigacza, prychnęła i oparła się niezadowolona o maszt, kiedy Pintel i Ragetti przywiązywali ich. Kiedy weszły na pokład, Elizabeth powiedziała, że woli być z załogą Ścigacza niż z nią, co nieco zabolało Danielle, ale nie to ją najbardziej zaskoczyło. Fakt, że Kapitan Czarnej Perły w ogóle nie zwrócił na nią uwagi i ignorował ją, jakby była co najmniej powietrzem, był jeszcze gorszy. Coś złego się szykowało.
Barbossa stał spokojnie, zadowolony obracając monetę w dłoni i wpatrując się w tonącego Ścigacza, od którego nieco odpłynęli. Danielle darowała sobie jakiekolwiek próby zaczęcia rozmowy z nim, dobrze wiedząc, że to nie jest odpowiednia pora.
— Jeśli któryś pomyśli chociaż o słowie: "Pakt", wypruję mu flaki — zagroził poddanej załodze Pintel, celując w nich pistoletem, kiedy przywiązywali ich do masztu. Nikt nic nie odpowiedział.
Nagle wszyscy podskoczyli na dźwięk imponującej eksplozji drugiego statku. Piraci zaśmiali się, a wraz z nimi zadowolony Barbossa. Danielle otworzyła usta ze zdziwienia i spojrzała na Elizabeth, która miała łzy w oczach. Znała to spojrzenie. Spojrzenie złamanego serca.
— Will... — wymamrotała oszołomiona dziewczyna. — Ty łajdacki piracie! — wrzasnęła z nienawiścią, wyplątując się z lin i biegnąc w kierunku Barbossy, by go uderzyć, ale mężczyzna szybko złapał ją za nadgarstki.
— Witamy z powrotem, panienko — przywitał się jadowitym tonem. — Skorzystałaś z naszej gościnności za pierwszym razem, teraz nam się odwdzięczysz — powiedział, po czym niespodziewanie popchnął ją w kierunku grupy piratów, którzy z zadowoleniem przyjęli ją, chwytając z wiadomymi zamiarami, na które Danielle nie mogła pozwolić.
— Hectorze, przestań! — Podeszła do mężczyzny, który chwycił ją za nadgarstek, gdy próbowała go ominąć i podejść do biednej Elizabeth, ale zanim zdążył jej odpowiedzieć, przerwano im.
— Barbossa! — krzyknął męski głos, który sprawił, że wszyscy zaprzestali swoje poczynania i spojrzeli w kierunku młodego mężczyzny, który wszedł na statek. Zeskoczył z relingu i pochwycił pobliski leżący na beczce pistolet, celując nim w Kapitana Czarnej Perły. — Puść ją wolno — rozkazał stanowczo, a Danielle zmarszczyła brwi. Wyglądał jakoś dziwnie znajomo...
— Bo co nam zrobisz, chłopcze? — spytał z politowaniem Barbossa, puszczając Danielle, która odsunęła się od niego w obawie, że stanie się przypadkowym celem tego nieznanego młodzieńca.
— Puść ją wolno — powtórzył, wpatrując się w niego z powagą i wciąż celując w niego z pistoletu, podczas gdy Kapitan Czarnej Perły szedł w jego stronę niedbałym krokiem.
— Masz tylko jeden strzał, a wiesz, że nie możemy umrzeć — odpowiedział, uśmiechając się rozbawiony, stojąc przed lufą pistoletu. Odważna postawa nieznajomego trochę się zmniejszyła i zerknął przelotnie na Jacka, który złożył błagalnie ręce w jego stronę.
— Nie rób nic głupiego — poprosił go cicho, chociaż i tak większość go usłyszała. Nieznajomy ponownie spojrzał na Barbossę, po czym szybko pobiegł do tyłu, ponownie wskoczył na barierkę i przyłożył lufę do brody.
— Wy nie, ale ja tak.
— O tym mówiłem — mruknął rozczarowany Jack, spuszczając głowę i lamentując chyba nad głupotą chłopaka. Hector zmarszczył brwi, spoglądając przez chwilę to na niego, to na ciemnowłosego.
— Kim jesteś? — spytała w końcu Danielle, nie mogąc znieść dziwnego uczucia wewnątrz niej z każdą chwilą, kiedy patrzyła na tego młodego mężczyznę. Był dosyć przystojny, miał dłuższe ciemnobrązowe włosy i w podobnym kolorze oczy. Dobrze zbudowany, co mogło mówić o tym, że wykonywał jakieś cięższe prace, może był również piratem? Jednak to jej nie pasowało, zbyt bardzo przypominał... kogoś zwyczajnego.
— Nikim! — Jack wyrwał się, podszedł do nich i stanął twarzą w twarz z Barbossą. — Jest nikim. Dalekim kuzynem bratanka mojej ciotki, ale pięknie śpiewa, eunuch. — Próbował go przekonać, ale brzmiało to tak bardzo na wymuszone, że nikt się na to nie złapał.
— Nazywam się Will Turner — odpowiedział głośno i pewnie chłopak. Hector spojrzał na Sparrowa, który spuścił głowę w porażce i odsunął się od niego. — Moim ojcem był Bill Bucior Turner, jego krew płynie w moich żyłach.
Danielle rozchyliła zaskoczona usta, wpatrując się w niego. Choć jak przez mgłę pamiętała jego ojca, teraz dostrzegła w nich uderzające podobieństwo.
— Jakby skórę zdjął z Billa, to jego duch! — krzyknął Ragetti, wskazując z przerażeniem na młodego Turner'a.
Jej oczy spotkały się ze wzrokiem Barbossy, który posłał jej zadowolony uśmieszek, jakby wygrał z nią ten cichy pojedynek. Oczywiście cieszyła się, że tym razem prawdziwy Turner wpadł w ich ręce, ale z drugiej strony wciąż miała do niego urazę za to, że musiał wszcząć walkę i zabić kilka osób. Przewróciła oczami i odwróciła głowę w stronę Willa.
— Róbcie co mówię, bo pociągnę za spust i zgubię się w szafce Davy'ego Jones'a — oznajmił nie żartując, co sprawiło, że kobieta zacisnęła usta w cienką linię. Chłopak musiał naprawdę coś czuć do Elizabeth, skoro był gotów się dla niej zabić. Cicho zazdrościła im takiego uczucia.
— Podaj swoje warunki — powiedział spokojnie Kapitan Czarnej Perły.
— Puścisz Elizabeth wolno — odpowiedział, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie.
— Tak, to już wiem — mruknął znudzony, kiwając głową. — Coś jeszcze?
Hrabina dostrzegła Jacka, jak niemo wskazuje na siebie, jakby następną rzeczą była jego wolność, ale Turner nie wydawał się go dobrze zrozumieć.
— Załoga. — Wskazał na załogę Ścigacza, a uśmiech Sparrow'a zniknął. — Nie krzywdźcie załogi.
— Zgoda. — Barbossa odpowiedział zadowolonym z siebie uśmieszkiem, a Danielle westchnęła, doskonale wiedząc, że Will, podobnie jak Elizabeth, nie był dobry w negocjacjach z piratami. Miała tylko nadzieję, że Hector nie wymyśli niczego złego.
— Powiedz coś w końcu i nie ignoruj mnie — burknęła pod nosem, kiedy oboje znaleźli się sami w jego kajucie. Nie mogła znieść niepokojącej ciszy między nimi, która doprowadzała ją do irytacji.
— Proszę bardzo — odpowiedział niezadowolony, zamykając za sobą drzwi z głośnym trzaskiem, przez co podskoczyła lekko. — Wiesz, że za twoje zachowanie i nieposłuchanie mnie, naraziłaś się na niebezpieczeństwo i mogłaś zginąć? — powiedział niskim głosem, powoli do niej podchodząc, a złość coraz bardziej była widoczna na jego twarzy. Skrzyżowała ręce na piersi i powstrzymała się od wycofania do tyłu, by nie dać mu po raz kolejny satysfakcji z jej strachu. — Poniesiesz za to karę — dodał cicho, stukając w rękojeść jej, znaczy jego miecza. — Za kradzież moich rzeczy też — mruknął, wymownie wskazując na swoją koszulę na niej.
Danielle jednak nie zrobiła sobie nic z jego bliskiej obecności, gdyż w tamtej chwili wciąż przemawiał przez nią gniew, jak i adrenalina, jaką zyskała podczas bitwy na statkach. Szybko odsunęła się od niego, przechodząc na drugą stronę pokoju. Zmarszczył brwi zaskoczony, obserwując ją uważnie. Nie spodziewał się z jej strony takiego zachowania.
— Obiecywałam Elizabeth, że ją ochronię, ty mi obiecywałeś, że ją ochronisz! — wybuchła, zdenerwowana gestykulując rękami, by tylko podkreślić jeszcze bardziej wagę tych słów.
Mężczyzna prychnął, krzyżując ręce na piersi, nic nie robiąc sobie z jej słów.
— Gdybyś była choć przez chwilę cierpliwa i mądrzejsza, wiedziałabyś, że nie zabiłbym jej, choćby dlatego, że przydałaby się do innych celów niż złamanie klątwy — odpowiedział z irytacją. — Ale przez ciebie, a także tego dzieciaka Turner'a, nic z tego nie wyszło i będę musiał ją wysadzić na ląd — dodał, krzywiąc się i wzdychając.
W duchu Danielle odetchnęła z ulgą, że dziewczyna uniknie losu wykorzystania jej do tych innych celów. Nigdy by im na to nie pozwoliła.
— Jaka będzie moja kara? — zapytała, patrząc mu w oczy i podnosząc brew. Zainteresowanie było silniejsze niż strach, a przez jej ciało przebiegł dziwny dreszcz podniecenia. Chciała się skarcić za coś takiego, bo nie powinna się tak czuć, ale nie mogła się powstrzymać.
Przez chwilę nic jej nie odpowiedział, jakby zastanawiał się nad swoją odpowiedzią, podczas, gdy jego palce chwyciły pasmo jej na wpół spiętych włosów.
— Znów będziesz jedyną kobietą na pokładzie, a ona... jeśli będzie miała szczęście, może nie umrze na bezludnej wyspie — powiedział cicho z małym, ale niepokojącym uśmiechem na ustach, na co Danielle natychmiast zesztywniała.
— Nie... — wyszeptała, niedowierzając jego słowom i wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. — Nie możesz! — Podniosła głos, który jednak przez ściśnięte ze stresu i emocji gardło przypominał bardziej lament niż groźbę.
Nie mógł jej tego zrobić! Nie mógł skazać Elizabeth na coś tak okrutnego! Czuła, jak robi jej się słabo, przez co musiała oprzeć się o stół, by nie upaść. Oczywiście, że był do tego zdolny... Czemu się tak głupio łudziła?
— Nie mogę? — Podniósł brwi w udawanym zaskoczeniu. — No cóż, za chwilę będziemy mieli okazję się przekonać — odparł, wzruszając ramionami i kierując się w stronę wyjścia z kajuty.
Danielle po raz kolejny powstrzymała się od uderzenia go w twarz, by zniszczyć mu ten zadowolony wyraz.
Zamiast tego poczekała, aż drzwi się za nim zamkną i zostanie sama. Potrząsnęła smutno głową i schowała twarz w dłoniach. Nie tak to miało wyglądać... Zapomniała jednak po raz kolejny, że na Hectorze dalej ciąży klątwa, a jego uczucia wciąż są mu obce. Bez względu na to, jak bardzo by się nie starała, nie mogła na niego wpłynąć.
Zawsze będzie na przegranej pozycji, więc jej jedyną nadzieją było zdjęcie klątwy tak szybko, jak to możliwe.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top