ROZDZIAŁ XXIV

────── ✦ ──────

ROZDZIAŁ XXIV: Zielone jabłko

────── ✦ ──────

Wyciągnął w jej stronę rękę, by pomóc jej wejść na pokład, ale odtrąciła ją, nie patrząc na niego, tylko dumnie przed siebie. Wiedziała, że go to zdenerwuje, ale to właśnie chciała zrobić. Bez słowa, poszła do kajuty kapitana, mocno trzaskając drzwiami, co sprawiło, że kilku ludzi na pokładzie spojrzało na siebie z zaniepokojeniem. Konflikt pomiędzy ich kapitanem, a Hrabiną był niemal namacalny, ale nikt nie odważył się odezwać, bo nie chcieli zezłościć tej dwójki.

Barbossa przewrócił oczami na jej zachowanie i równie dumnie, co ona skierował się w kierunku mostku kapitańskiego, by mieć lepszy widok na miasto pogrążone w chaosie.

Czemu tak długo im zajmowało znalezienie jednej monety? Być może mógł inaczej to zaplanować. Być może tak, jak w przypadku tej cholernie upartej kobiety, powinien iść samotnie. Oszczędziłoby to niepotrzebnego motłochu. Tylko że wtedy był pewien, gdzie znajdowało się złoto, bo wezwała go specjalnie, a w tej kwestii, jeśli chodziło o Port Royal — nie mieli pojęcia gdzie szukać. No i nie mógł odmówić przecież swojej załodze zabawy.

Westchnął wewnętrznie, zaciskając palce na nasadzie nosa, by uspokoić się, choć na chwilę. Pozostawał jeszcze problem dzieciaka Turner'a. 

Do tej pory był przekonany, że jeśli znajdą złoto, to w tym samym czasie zjawi się też potomek, ale teraz zaczął wątpić w tę myśl. Zdał sobie sprawę, że równie dobrze mógłby zapytać się Danielle, czy nie pamiętała może, czy nie mieszkał tutaj ktoś o nazwisku jego byłego załoganta. Szanse na to były nikłe, ale gdyby okazałoby się to prawdą, to wszystko poszłoby o wiele szybciej. Jednak teraz nie dowie się, bo oczywiście zachciało się jej kłótni i obrażania. Jakby nie wiedziała, jaki jest na prawdę. Czy ona zapomniała, że nie była to przyjemna wycieczka, tylko rejs z najgorszymi piratami (dodatkowo przeklętymi), jacy dotychczas żyli? Zdążyła zapomnieć, co poprzednim razem się działo, kiedy z nimi płynęła?

Na myśli o arystokratce, w pewnym momencie wszyscy, co zostali na statku usłyszeli jakiś huk z kajuty kapitana. O wilku była mowa. Na pewno musiała się na niego porządnie wkurzyć, skoro stwierdziła, że zacznie mu demolować jego kabinę. 

Jeśli dalej tak pójdzie, to ta kobieta go wykończy. I nawet nie będzie potrzebowała do tego dodatkowej pomocy.

— Kapitanie, czy nie powinniśmy sprawdzić, co się dzieje? — zapytał niespokojnie jeden z piratów, a pozostali z wahaniem pokiwali głowami. Kłótnia ich kapitana to jedno, ale zniszczenie ich statku przez hrabinę to drugie. Gdzie to pierwsze można było jeszcze przełknąć, to to drugie niezbyt.

Barbossa skrzyżował ręce na piersi, obojętnie słuchając trzasków, jakby nie robiły na nim najmniejszego wrażenia.

— To jest właśnie, to co ona chce byśmy zrobili — wytłumaczył, siląc się na spokój, jednak wewnątrz, coraz bardziej wzrastała w nim irytacja. — Ignorujcie to — dodał obojętnie, na co kilku z nich skinęło głowami i wróciło do pracy.

Ale ciężko było to ignorować. Nawet jemu. Z każdą chwilą trzaski stawały się coraz bardziej głośniejsze, jakby działo się tam nie wiadomo co w środku jego kajuty. I choć bardzo pragnął, to nie mógł pozostać obojętny.

— Ona zniszczy nam statek, nie powinniśmy czegoś zrobić? — spytał cicho kolejny z piratów, spoglądając na zamknięte drzwi, a potem na ich Kapitana, który z rękami skrzyżowanymi na piersi wpatrywał się uporczywie w Port Royal.

Barbossa wiedział, co chciała osiągnąć. Tak jak on niszczył to miasto, tak ona zapewne chciała zniszczyć jego ukochany statek, od jego kabiny zaczynając. Bo jeśli nie mogła go skrzywdzić z powodu klątwy, znalazła inny sposób, by go zranić. Jego Czarna Perła.

— Kapitan kazał to ignorować — odparł mu drugi, ładując armatę i odpalając. 

— Chyba już tego nie zamierza ignorować. Spójrz. — Pociągnął go za rękaw płaszcza, wskazując w kierunku Barbossy, który żwawo szedł w kierunku jego kabiny. Tym razem gniew był widoczny na jego twarzy, a jego ręka znajdowała się niebezpiecznie blisko rękojeści kordelasa. Nikt nie chciał być w tej chwili na miejscu hrabiny.

— Co ty robisz, kobieto?! — krzyknął zdenerwowany, wchodząc do środka i trzaskając drzwiami, które zapewne mogłyby wypaść z zawiasów, gdyby użył jeszcze trochę więcej siły. 

Zastał go dziwny widok. Danielle siedziała na stole z nadgryzionym zielonym jabłkiem w dłoniach, wpatrując się w niego z największym spokojem, jaki kiedykolwiek w niej widział.

— Ja? — zapytała, podnosząc brew. 

Wydawało się, jakby rzeczywiście nic nie robiła, ale jej ciężki oddech i lekko zaczerwieniona twarz temu przeczyły. Dodatkowo na jej oczy wciąż były podpuchnięte po płaczu, a policzki miały ślady wyschniętych łez. Na pewno przed momentem musiała coś zrobić, co wywołało te wszystkie podejrzane dźwięki. 

— Tak ty! — Nie tracił ani na chwilę swojej złości.

— Nic — odparła, wciąż brzmiąc irytująco spokojnie, po czym jak gdyby nic ugryzła kęs jabłka. To jeszcze bardziej go tylko zezłościło.

— Jak to nic?! — Nie wtrzymał i wybuchł, żywo gestykulując rękami. — Na pokładzie wszyscy słyszą huki i trzaski stąd, jakbyś miała tu co najmniej jakiś huragan, a ty mówisz mi, że nic nie robisz?!

Podszedł do niej w kilku krokach i wyrwał jabłko z ręki, rzucając je gdzieś w kąt pomieszczenia, co spotkało się z jej lekkim niezadowoleniem na twarzy. Wewnątrz jednak czerpała satysfakcję z jego złości.

— Przecież nic nie zdemolowałam — powiedziała niewinnie, uśmiechając się w jego stronę z rozbawieniem w oczach. — Rozejrzyj się. — Objęła ręką kajutę, obracając się z wdziękiem. — Wszystko jest na swoim miejscu. Wszystko jest takie samo, jak przed przypłynięciem tutaj, mój drogi — rzekła, akcentując ostatnią część zdania, co sprawiło, że jego powieka niebezpiecznie zadrżała, a po chwili Danielle nagle została przez niego przyparta do stołu za nią.

— Na prawdę chcesz skończyć śpiąc pod pokładem? — Jego głos był niski i warczący. —  A może od razu w brygu? — wycedził przez zaciśnięte zęby, pochylając się nad nią. Jego ręce znalazły się po jej obu stronach, a ona nie miała wyboru, jak prawie usiąść na stole, by wciąż utrzymać dystans, który alarmująco się zmniejszył. Brązowowłosa rozszerzyła zaskoczona oczy na ten fakt. 

— Nie odważyłbyś się — wydyszała cicho, czując, jak jej serce zaczyna bić szybciej na tę niespodziewaną bliskość. Czuła dziwne ciepło idące od jego ciała, chociaż pragnęła by w tamtym momencie było zimne od klątwy. Wpatrywała się w niego, z całych sił starając się nie odwrócić głowy, kiedy poczuła, jak jej policzki się nagrzewały. Gdyby jeszcze bardziej się pochylił, byłby w stanie ją pocałować, a ten fakt wywoływał w niej niezidentyfikowane kłujące uczucie. Mimo to wciąż starała się wyglądać odważnie.

Barbossa uśmiechnął się, jak zadowolony drapieżnik. Wiedział, że jej maska opadła i zagonił ją w kąt. Wiedział dokładnie, gdzie uderzyć, żeby ją złamać, chociaż wciąż zdawała się walczyć, to był pewien, że wygrał. Taki bliski kontakt zawsze potrafił złamać jej pewność siebie.

— Jesteś pewna? — spytał, starając się naśladować jej niewinny ton jeszcze sprzed kilku chwil.

Rozdrażniona jego zachowaniem, zmrużyła oczy i już otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, jakimś niemiłym komentarzem, ale nagle drzwi się otworzyły, a przez nie wpadł jeden z piratów, którego Danielle kojarzyła zaledwie z widzenia.

— Kapitanie! Kapitanie! — wydyszał ciężko, ale kiedy zdał sobie sprawę, w jakim stanie znalazł swojego dowódcę i Hrabinę, odchrząknął i szybko wymamrotał przeprosiny, odwracając głowę, by dać im nieco prywatności.

— Czego!? — Barbossa warknął chłodno, patrząc na niego i cofając się trochę od lekko zarumienionej Danielle, która nie czuła się dobrze z tym, że ktoś przyłapał ich w takiej dwuznacznej pozycji. Nigdy nie powinni się w niej znaleźć. Mimowolnie poprawiła włosy i wygładziła spódnicę sukienki, dopiero wtedy zauważając, jak brudna była po wydarzeniach na cmentarzu.

— Pintel i Ragetti wzięli jeńca — odpowiedział nerwowo. Jej ręce próbujące wyczyścić plamę na granatowym materiale sukni, gwałtownie zamarły, a ona podniosła głowę, wpatrując się w pirata, w jej oczach na nowo pojawił się ogień, a niepewność wywołana wcześniejszym bliskim kontaktem z Barbossą zniknęła w szybkim tempie.

— Co!? — zapytała jako pierwsza, brzmiąc na równie zaskoczoną, co złą. Zdziwiło to nieco mężczyznę i Barbossę, który spojrzał na ciemnowłosą ze zmarszczonymi brwiami i rozchylił usta, gotowy odpowiedzieć swojemu podwładnemu, ale znowu go uprzedziła. — Kogo?

Udało jej się odsunąć od Kapitana Czarnej Perły i podejść do pirata, który przełknął nerwowo ślinę.

— D-Dziewczynę — wymamrotał gorączkowo, patrząc z niemym błaganiem o pomoc na swojego kapitana, który tylko zacisnął zęby i machnął głową, żeby ich zostawić. Ten z wdzięcznością w oczach szybko uciekł, pozostawiając ich znowu samych.

Nie patrząc na Barbossę, skierowała się w kierunku wyjścia, nie chcąc tracić czasu i zostawić jak najkrócej tę biedaczkę pośród piratów. Jej drogę zastąpił jednak ostatni powód jej zmartwień, wpatrując się w nią z niezadowoloną twarzą, którą natychmiast odwzajemniła.

— Przepuść mnie, Barbossa — powiedziała zimno, kładąc ręce na biodrach i podnosząc głowę by spojrzeć mu w oczy. Nie miała już ochoty na kolejną kłótnię. Musiała iść sprawdzić jakim cudem na tym statku znalazła się dziewczyna.

— Opanuj się, kobieto — rzekł, chwytając ją za ramiona, co spowodowało, że automatycznie spojrzała na jego ręce i odsunęła się od tyłu, by nie czuć jego dotyku, który był zdradliwy. — Masz się trzymać z boku. Nie wiemy o co chodzi — wytłumaczył, a ona ponownie podniosła wzrok. Dostrzegł tam zdenerwowanie, a także jej utratę cierpliwości, którą wiele razy już przez niego utraciła.

— Nie wiemy o co chodzi? Tak? — warknęła, unosząc powoli głos. — Dwójka twoich idiotów porwała właśnie dziewczynę! Wiem dokładnie o co chodzi i nie zamierzam tego tak zostawić! — Spróbowała go wyniknąć, ale nie udało jej się to, co wywołało w niej skrzywienie na twarzy. — Przepuść mnie.

— Nie, nie wyjdziesz stąd do póki nie powiesz, że będziesz stać z boku. Nie zamierzam pozwolić, byś się wtrącała z tymi swoimi głupimi pomysłami. Wciąż jesteś tylko gościem — przypomniał jej poważnie. Zaśmiała się bez cienia rozbawienia na jego słowa, krzyżując ręce na piersi.

— Ach, to teraz jestem gościem? — parsknęła w szyderczych słowach, unosząc brew. — Wcześniej stwierdziłeś co innego — przypomniała mu z wyrzutem w głosie. Była już niezwykle rozdrażniona jego ciągłą zmianą charakterów. Raz wydawał się być miły i spokojny, a za drugim razem był w stanie jej grozić i krzyczeć.

— I wciąż mogę stwierdzić, jeśli się mnie nie posłuchasz. Trzymasz się z boku, albo śpisz w brygu — rozkazał, tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Miał serdecznie dość jej wcinania się w jego sprawy. Od samego początku mógł po prostu zabrać jej to przeklęte złoto i nie łasić się na jej umowę. Danielle już raz sprawiła, że odczuł złe skutki zawarcia z nią paktu. Był pewien, iż w każdym momencie mogła ponownie to zrobić.

Zapowietrzyła się, a jej twarz zrobiła się czerwona. Zaciskała ręce, a on był pewien, że powstrzymywała się w ten sposób od kolejnej próby uderzenia go. Mógł przysiąść, że gdyby nie fakt, że był przeklęty, to z pewnością by to zrobiła, a może nawet nie pogardziłaby użyciem czegoś ostrego. Był świadomy ile razy przekroczył granicę cierpliwości tej kobiety, bardzo dobrze się przy tym bawiąc.

— To niesprawiedliwe! — pisnęła jak mała dziewczynka, która nie dostała kolejnego kawałka ciasta.

— Tak to już bywa — odparł spokojnie, wzruszając ramionami i podnosząc kącik ust. — Nic na tym świecie nie jest sprawiedliwe.

Westchnęła z frustracją, przygryzając dolną wargę i mrucząc coś pod nosem o wychowaniu piratów, co rozbawiło Hectora. 

— Dobra! — fuknęła, dając za wygraną i wywołując na jego twarzy zadowolony uśmieszek. — Ale jeśli jej coś zrobią, to mnie nie powstrzymasz — wymamrotała, wskazując na niego palcem, na co zaśmiał się cicho.

Nie odpowiedział jej, ale skinął miłosiernie głową, co uznała za osiągnięcie porozumienia i zakończenie rozmowy. Dzięki Bogu, bo prawdopodobnie żadne z nich nie wytrzymałoby długo bez kolejnego słowa, które mogłoby tylko na nowo rozpalić ogień kłótni i nienawiści.

Wciąż urażona decyzją o odsunięciu jej na bok, z wysoko uniesioną głową, wyszła pierwsza, a on poszedł za nią, nadal uśmiechając się pod nosem. Zastanawiał się, czy pewnego dnia może będzie świadkiem, jak potknie się o własne nogi z powodu tej podniesionej głowy.

Danielle skręciła w odwrotną co on stronę, wchodząc na mostek kapitański, by lepiej wszystko widzieć z góry, zaś Barbossa podszedł do zgromadzonego tłumu, gotów dowiedzieć się, co było powodem takiego poruszenia na jego statku.

Oboje nie mieli jeszcze wtedy pojęcia, że jest to początek jeszcze większej lawiny problemów.






















Rozdziały będą się pojawiać teraz rzadziej, ponieważ szkółka wróciła, a mój plan lekcji jest dosyć... odjechany. Ale mam nadzieję, że mimo wszystko wciąż ta historia będzie się wam podobać i wytrwale będziecie czekać na następne rozdziały ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top