ROZDZIAŁ XXII

────── ✦ ──────

ROZDZIAŁ XXII: Bycie milszym

────── ✦ ──────

Następnego dnia obudziła się nieco przed południem. Wszystkie jej rzeczy w torbie zdawały się być nietknięte, albo Barbossa był niezwykle ostrożny podczas ich przeszukiwania. W jej głowie wciąż pojawiał się obraz z wczorajszej nocy. Przez chwilę myślała, że to wszystko jest skutkiem mocnego wina, a może nawet opium, które mogło się tam potajemnie znaleźć, ale to nie miałoby sensu.

Klątwa była prawdziwa. Ona zaś na własne życzenie stała się jej częścią. Moneta na jej szyi swoim nieprzyjemnym chłodem zmusiła ją do wyciągnięcia i spojrzenia. Wielu mogłoby uznać ją za głupią. W końcu zostawiła swoje dzieci, męża tylko po to, by znaleźć się na statku piratów i płynąć z nimi po jakieś dzienniki matki. Prawda była jednak taka, że przez te kilkanaście lat brakowało jej przygód. Jej porwanie i podsycenie tego adrenaliną jaka przy tym towarzyszyła spodobały jej się. Życie arystokratki było nudne, a przez poznanie innej formy, jako pirat, zaczęło być jeszcze bardziej nudniejsze. Co prawda, nie chciała być piratem, ale chodziło jej o same życie przygodami, odkrywanie nowych miejsc i zdobywanie doświadczeń. Każda z tych rzeczy była uważana za społeczeństwo, jako nieprzeznaczoną dla kobiety. Danielle się z tym nie zgadzała.

W zamyśleniu wygładziła swoją granatową suknię z czarnymi elementami, z którą jakoś sobie poradziła przy zawiązywaniu gorsetu. Nie chciała powtarzać wczorajszej nocy, gdy się tak skompromitowała i prosiła o pomoc Barbossę. To nigdy nie powinno mieć miejsca.

— Dzień dobry — przywitała się z pochylonym nad mapami mężczyzną. Oderwał swój wzrok od papierów i zerknął na nią szybko. Nic nie zmienił się od wczorajszego wieczora, ale w jej umyśle wciąż pozostawał ten okropny widok jego postaci w świetle księżyca.

— Faktycznie, ten dzień wydaję się być dobry, skoro wczoraj nie uciekłaś z krzykiem po zobaczeniu naszej klątwy — odpowiedział podnosząc kąciki ust, na co przewróciła oczami. Jak zwykle od razu przechodził do pożądanego tematu. Zdążyła się od tego odzwyczaić, bowiem podczas wielu rozmów to z jej mężem, to z kimś z dworu zawsze zaczynało się od tak zwanego small talk. Brytyjczycy lubowali się w tym i byli jednymi z najlepszych w tej dziedzinie. 

— Myślałam, że by cię to ucieszyło — zaczęła, podnosząc brew. — Strach na mojej twarzy — mruknęła pod nosem, podchodząc do stołu i nalewając sobie do czystego kielicha wody. 

Jej głowa bolała niemiłosiernie, co było tylko kolejnym skutkiem wypitego wczoraj wina. Dawno nie piła tyle alkoholu, ponieważ miała zbyt dużo obowiązków i po prostu nie miała czasu na takie rzeczy. Na okazjonalnych przyjęciach oczywiście pozwalała sobie na wypicie lampki czy dwóch z czystej uprzejmości dla gospodarza, ale na tym się kończyło.

— Gdybym cię nie lubił, to być może by mnie to ucieszyło — odpowiedział cicho, a ona nie mogła powstrzymać małego uśmieszku na ustach na te słowa. — Czy widziałaś wcześniej zwłoki? — spytał z ciekawością, szybko odbiegając od poprzedniego tematu, kiedy zobaczył jej uśmiech na ustach. Nie powinien był tego mówić, powinni zachowywać stosunki neutralne i czysto formalne, żadnych bliższych rzeczy, chociaż wczorajsza noc temu zaprzeczała. Im bardziej obojętni sobie będą, tym lepiej. 

— Owszem, ale nie pytaj, jak ani kiedy, bo się nie dowiesz — odparła szybko i zwięźle. Nalała sobie kolejną porcję wody, co nie uszło jego uwadze. Ktoś tutaj miał słabą głowę do alkoholu. Skinął głową i wrócił do przeglądania map. — Mamy kurs?

— Jeszcze nie — powiedział, z zamyśleniem zapisując coś na papierze. Podeszła do niego, stając tak, że prawie stykali się ramionami i spojrzała na mapy. Wszystkie były pięknie wykonane, z finezją i precyzją. Idealnie nadawały się na dekoracje, a nie miejsce pracy. Zastanawiało ją ile takie mapy mogły kosztować, chociaż była pewna, że Barbossa ich nie kupił. — Na razie płyniemy tak, by oddalić się od Kornwalii i potencjalnego zagrożenia ze strony Kompanii — wytłumaczył, wskazując palcem na mapie miejsce z którego wypłynęli i gdzie właśnie przed chwilą dodał nowy napis. 

Rozchyliła usta i zamrugała oczami, zmieszana wpatrując się w czarne litery układające się w znajome słowa. Dahlias House, dokładnie tam gdzie się powinien znajdować. Teraz wiedział dobrze, gdzie ma jej szukać. Nie, szukać jej męża.

— Mogą was zabić? — Zmieniła temat, nie chcąc myśleć o tym, jakie zagrożenie może spowodować wiedza na temat ich miejsca zamieszkania. Właściwie, to nie było to może jakoś bardzo tajne, bo wiele osób o tym wiedziało, ale coś w niej nie pozwalało myśleć o tym że pirat też będzie o tym wiedział.

— Nie. 

— Więc jesteście nieśmiertelni — stwierdziła w zamyśleniu, stukając palcami w brodę i patrząc w górę. Być może to właśnie dla tego, kiedy pierwszy raz po jedenastu latach go zobaczyła nie zmienił się bardzo. Niepokój jednak pojawił się, gdy zdała sobie sprawę, że gdyby stało się coś nie po jej myśli, nie mogła go skrzywdzić, ale on wciąż ją tak. 

— Aye, ale to nie należy do tych przyjemnych snów o nieśmiertelności — westchnął, a na jego twarzy było widoczne niezadowolenie. — To bardziej jak cierpienie, że nie możesz się cieszyć tym co cię otacza pomimo posiadania czasu na to.

— Kara za waszą chciwość i zdradę — sprostowała, zastanawiając się nad innymi skutkami klątwy. Co jeszcze zostało im odebrane? W jaki sposób mogli odczuwać złoto, które ich wzywało? Czy to było jak czucie części ciała? A może tak jakby byli przywiązani do sznurka, który co jakiś czas ich ciągnął?

— Niestety — odpowiedział cicho. Nie przepadał za tym tematem. 

— Może ci się należało — wymsknęło jej się, zanim zdążyła się ugryźć w język. 

Pirat spojrzał na nią z uniesioną brwią, a jego ręka trzymająca pióro przestała pisać. W milczeniu wpatrywała się w płynący atrament, który uformował się w coraz większą kroplę na papierze. Przez chwilę wyobraziła sobie, jak zamiast granatu jest tam szkarłat. Jeśli go zezłości, z łatwością mógłby nawet to niewinne pióro w odwecie wbić w nią. 

— Wczoraj mówiłaś kompletnie co innego — powiedział tylko, co kompletnie wybiło kobietę z tropu, która w ogóle nie spodziewała się takiej odpowiedzi. — Współczułaś nam, a nawet powiedziałaś, że nikt na to nie zasługuje — dodał z lekkim rozbawieniem, odkładając pióro na stół i nie przejmując się plamą, jakie ono wcześniej zrobiło. 

Danielle w duchu odetchnęła, że pozbył się tej małej broni, lecz potem zdała sobie sprawę, że wcale jej nie potrzebował. Jemu wystarczyły nawet same ręce, by coś jej zrobić. Kiedy więc zaczął się do niej zbliżać, wbrew sobie zaczęła się cofać, co jeszcze bardziej go zaczęło bawić.

— Byłam pijana, a kiedy jestem pijana robię się milsza — wyjaśniła cichym i prawie piskliwym głosem, bowiem jej zaciśnięte gardło nie pozwalało jej na normalny ton. Poczuła za sobą ścianę i prawie sapnęła, kiedy jego dłoń znalazła się po jednej stronie na wysokości jej głowy. Atmosfera nagle stała się ciężka.

Chciała uciec, ale jej ciało było jak sparaliżowane przez jego bliską obecność. Jej oddech przyspieszył, a oczy zaczęły w nerwach szukać dostępnej drogi ucieczki, co spowodowało tylko, że jego kolejna ręka znalazła się po drugiej stronie, całkowicie odcinając jakiekolwiek możliwości.

— W takim razie będziesz musiała częściej być pijana — wyszeptał złośliwie, przyglądając się jej, jak kot, który złapał mysz w swoje pazury. Zaciągnął się cicho jej przyjemnym zapachem, ale nic nie odczuł. Tylko irytującą pustkę, przez co miał ochotę przeklnąć swój los, który chyba bardzo chciał by cierpiał, ponieważ najpierw zesłał mu tę kobietę, a potem uniemożliwił jakiekolwiek sposoby cieszenia się jej obecnością.

— Nawet się nie wa... — urwała w pół słowa, gdy odczuła, jak woda się wzburza i chwiej trochę mocniej statkiem. Znała już tę energię. Barbossa również zdawał się to rozpoznawać, bowiem przymknął oczy, a na pokładzie rozległy się radosne okrzyki i gwizdy członków załogi. 

— Złoto — powiedzieli w tym samym czasie, patrząc na siebie z zaskoczeniem.

Nigdy nie spodziewała się, że ostatnia moneta będzie w Port Royale, jej rodzinnym mieście. Gdy pod wieczór przypłynęli tam, a ona ujrzała znajome budynki, jej serce ścisnęło się boleśnie i w oczach zebrały się łzy. Kiedy jedenaście lat temu żegnała to miejsce, to pogodziła się z myślą, że już tu nie wróci. Los jednak po raz kolejny zdawał się ją zaskakiwać. 

— Więc ostatnia moneta jest tutaj? — spytała, wyczuwając za sobą znajomą obecność.

— Aye. Czy to nie miłe wrócić do starych wspomnień, Andromedo? — zapytał, opierając się o reling obok niej i spoglądając na rozpościerającą się przed nimi panoramę miasta. Gdyby nie mgła powstająca na wskutek klątwy i noc, z pewnością mógłby nazwać to miejsce całkiem przyjemnym dla oka. Może po złamaniu tego przekleństwa się tutaj wybierze. Wielu ludzi chwaliło sobie to miejsce, pomimo takiej nienawiści tego miejsca do piratów.

— Zapewne dużo się zmieniło od śmierci mojego ojca — odpowiedziała cicho, wciąż wpatrując się w rodzinne miasto. — Nie mogłam nawet przy nim być kiedy umierał. Pochowali go beze mnie, z nowym gubernatorem i mieszkańcami, którzy zapewne opłakiwali jego śmierć. Był dobrym zarządcą tego miejsca — powiedziała smutnym głosem. 

Jej ojciec był dla niej wszystkim. Zastąpił jej też matkę, gdy ta wcześnie umarła. Kochała go, a opuszczenie go złamało jej serce. Gdyby mogła, oddałaby wszystko byle tylko spędzić z nim chociaż chwilę. Powiedzieć niewypowiedziane słowa, podziękować za wszystko co dla niej zrobił i czego nauczył. Tak bardzo chciała przedstawić mu swoich synów. Na pewno byłby z niej dumny. Zawsze był. 

Nie wiedząc kiedy po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Dawno nie płakała. Zazwyczaj robiła to cicho, tak jak w tamtym momencie, ale jej całe ciało drżało, kiedy coraz bardziej się w tym pogrążała. 

Wzdrygnęła się, czując jak Barbossa położył rękę na jej ramieniu, ale nie odezwała się. Nie potrafiła nawet podnieść na niego wzroku, bo dobrze wiedziała, że jej twarz musiała wyglądać  w tamtym momencie okropnie.

— Możesz iść nad jego grób, jeśli chcesz — zaproponował, nie mogąc wytrzymać widzieć jej w takim stanie. Cierpiał nie czując niczego, co mogłoby jakkolwiek pomóc mu w uspokojeniu jej. Mógł tylko próbować naśladować swoje dawne reakcje sprzed lat. Podniosła na niego wzrok, w którym dostrzegł łzy, ale też i iskierki szczęścia. — Moi ludzie przetrzebią w tym czasie miasto w poszukiwaniu monety. Nie będą ci przeszkadzać — rzekł ciszej, jakby chcąc ją tylko w tym bardziej zapewnić.

— Chodź ze mną, Kapitanie — powiedziała drżącym głosem od płaczu, nim zdążyła się zastanowić nad sensem tych słów. — Jeśli chcesz — dodała po chwilowym namyśle, gdy mężczyzna się nie odezwał. 

— Czyżbyś bała się iść sama? — spytał żartobliwie, na co pokręciła przecząco głową, ocierając ręką łzy. Nie powinna była płakać. To nie był najlepszy czas na takie rzeczy. Nie przy nim.

— Nie, po prostu sądzę, że przyda ci się spacer — stwierdziła z już lepszym głosem i lekkim uśmiechem na ustach, który trochę go zaskoczył.

Lubił widzieć ten uśmiech. Zawsze była ładna, ale kiedy się uśmiechała, zapierała dech w piersiach i on też chciał się uśmiechać. Tym razem jednak nie odwzajemnił tego uśmiechu, przypominając sobie o swoim postanowieniu. Musieli pozostać wobec siebie obojętni, ale nie mógł jej też odmówić spaceru. Ktoś musiał dopilnować, by nikt jej nie zaatakował, a kto lepiej tego nie zrobi niż on sam?

Nie odpowiedział jej na te słowa, ale nie musiał, bowiem jego lekkie skinięcie głową, to zrobiło.






















Nowa okładka! Jestem z niej tak zadowolona i zakochałam się w niej <33

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top