ROZDZIAŁ XXI

────── ✦ ──────

ROZDZIAŁ XXI: Historie o złodziejach i mściwych bogach

 ────── ✦ ──────

— Nie jesz? — spytała, przerywając krojenie swojego mięsa i spoglądając na niego ze zmarszczonymi brwiami. 

Od samego początku kolacji niczego nie tknął, nawet się nie napił. Po prostu co jakiś czas obserwował ją w zamyśleniu, stukając palcami o stół. Jego małpa siedziała spokojnie na półce od szafki i również się w nią wpatrywała. Oba spojrzenia zaczynały ją już powoli irytować.

— Jednym ze skutków klątwy jest wieczny głód, którego nie da się zaspokoić żadnym jedzeniem, więc niestety nie mogę — odpowiedział posępnym tonem, co sprawiło, że kobieta w ogóle już straciła apetyt, a w jej oczach zalśniła namiastka współczucia. — Ale spokojnie, jedz tyle ile chcesz, a mną się nie przejmuj — dodał pośpiesznie widząc, jak na jej twarzy formuje się poczucie winy, że ona może spokojnie jeść, a on tylko cierpieć i patrzeć. Zdążył się już do tego przyzwyczaić, a cierpienie stało się jego przyjacielem.

— W porządku. — Skinęła sztywno głową i wróciła do dalszego jedzenia, zachowując wszystkie zasady etykiety przy stole, jakie od zawsze musiała przestrzegać. Barbossa na jej zachowanie miał ochotę się roześmiać. Przecież ona prędzej będzie bardziej głodna niż się naje w takim tempie. Doprawdy, zaczynało mu być szkoda tych wszystkich arystokratek ograniczonych tymi głupimi zasadami. — Opowiedz mi o klątwie — poprosiła, nie patrząc na niego, gdy po raz już chyba trzeci napełniał jej kielich wybornym w smaku winem. Danielle miała w miarę mocną głowę, lecz, gdy po raz kolejny czerwony alkohol wlał się do jej gardła poczuła, jak w końcu jej mięśnie się rozluźniają i rozgrzewają.

— Chyba nie dasz mi wyboru i dobrze byś wiedziała z czym się zmierzysz — mruknął pod nosem, co spowodowało, że zatrzymała w połowie złoty kielich z winem i spojrzała na niego lekko zaskoczona.

— Czy powinnam się bać? — spytała, na co on tylko wzruszył ramionami.

— Pozwól, że opowiem ci historię... — Pochylił się w jej stronę, a ona poczuła jak spokojna atmosfera stopniowo staje się coraz cięższa. — Dawno temu, pewna załoga miała strasznie niedobrego kapitana. Któregoś razu okazało się, że plan okupu się nie udał, w głównej mierze właśnie przez niego, załoga wraz z pierwszym oficerem zaczęła myśleć nad buntem. Pewnej nocy, pierwszemu oficerowi udało się dowiedzieć o dokładnej lokalizacji wyspy pełnej różnorakich skarbów, o której wiedział tylko kapitan. Jeszcze tego samego wieczora wybuchł bunt, a o poranku załoga miała nowego kapitana, którym stał się pierwszy oficer — powiedział z dumą i zadowoleniem w głosie. Kobieta wiedziała dobrze, że Barbossa nie był w stanie znieść tego, gdy ktoś miał nad nim władzę.

— Co się stało z Jackiem? — Zmarszczyła brwi i przechyliła głowę. 

— Zostawiliśmy go na bezludnej wyspie z pistoletem i jednym nabojem. Zapewne już nie żyje — odparł z cwaniackim uśmieszkiem, co sprawiło, że prychnęła na jego słowa.

— Przyjemnie. 

— Cóż, jak dla kogo — zaśmiał się prawie, że z beztroską. Teraz wiedziała, jak bardzo musiał nienawidzić Sparrowa, skoro w taki sposób o nim mówił. — Kontynuując — odchrząknął, a na jego twarz znowu wpłynęła powaga. — Dopłynęliśmy na Isla De Muerta. Znaleźliśmy skrzynię ze złotem, jeszcze nie wiedząc, że jest ono przeklęte i zabraliśmy wszystkie co do joty monety. Rozdzieliliśmy je pomiędzy sobą, a potem zaczęliśmy je wydawać, jeszcze nieświadomi konsekwencji tych czynów — Jego głos przyprawił ją o dreszcze. Twarz pirata była zgorzkniała, ale jego oczy ziały pustką. — Powinnaś wiedzieć, że nie okrada się pogańskich bogów. Będziesz za to przeklęty na całą wieczność. Tak właśnie ci mściwi bogowie traktują złodziei. Tak potraktowali nas. Gdy tylko zrobiliśmy port w Tortudze, prawda stała się niezaprzeczalna; żaden z nas nie mógł skosztować bogatego jedzenia, na które było nas stać, ani poczuć skutków rumu, który spożywaliśmy, jak wodę. Kuszące ciała nie mogły zostać dotknięte, bez względu na to, jak bardzo próbowaliśmy, a żadne piękne zapachy nie były wyczuwalne. Głodujący, spragnieni dotyku, wszyscy byliśmy nic więcej, jak przestraszonymi i zdezorientowanymi psami — westchnął ciężko, na chwilę przymykając oczy. Danielle poczuła, jak jej serce zaciska się boleśnie na jego ból. Na pewno obarczał się winą za to co ich spotkało. — To ja jako pierwszy odkryłem najgorszy efekt... ostateczne więzienie: własne ciało. Sięgnąłem do uwodzicielskiej, królewsko wyglądającej dziewki, która stała i śmiała się przed Wierną Oblubienicą, lecz od razu się zatrzymałem, gdy cienki promień księżyca oświetlił moją wyciągniętą dłoń — powiedział, otwierając powieki i patrząc na nią z boleścią.

Chciała w tamtym momencie przysunąć się do niego, położyć dłoń na jego zaciśniętej ręce i spróbować pocieszyć, ale nie mogła. Choćby bardzo chciała, to wiedziała, że nic nie ukoi takiego bólu.

— Co się stało? — spytała cicho, zbyt bardzo obawiając się jego reakcji, kiedy pogrążał się w swoim własnym cierpieniu i braku wszelkich odczuć świata. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że stał się całkowicie innym człowiekiem, nie z wyglądu, ale z osobowości, którą ta klątwa mu odebrała. Teraz zrozumiała, czemu reagował tak, a nie inaczej na jej odzywki. Po prostu ich nie odczuwał. 

— Myślę, że lepiej byś sama to zobaczyła.

Wstał od stołu i wyciągnął w jej stronę rękę, by pomóc jej wstać. Skutki wypitego wina sprawiły, że wszystko lekko falowało, ale wciąż była świadoma, gdy szła za nim w stronę drzwi. W pewnym momencie zatrzymał się przed nią i obrócił w jej stronę, tym samym zasłaniając widok na skąpany w ciemności nocy pokład.

— Pomimo tego, co zobaczysz, to wiedz, że tam gdzieś w głębi mojej spaczonej duszy wciąż istnieje jakaś cząstka człowieczeństwa — powiedział chłodnym i pozbawionym uczuć głosem, który niemal zaprzeczał jego słowom.

W milczeniu skinęła mu głową. Jej serce zaczęło bić szybciej ze stresu, jaki się w niej utworzył i narastał. Jednak uparcie wpatrywała się w Barbossę, który tylko zrobił cztery kroki do tyłu, wychodząc na zewnątrz. 

Na początku nic się nie działo. Wciąż wyglądał tak samo i już miała otworzyć usta, by mu o tym powiedzieć, lecz wtem księżyc wyłonił się zza chmur, a jego światło spadło na mężczyznę.

Danielle tylko dwa razy widziała w swoim życiu rozkładające się zwłoki. Najpierw było to całkowicie przez przypadek, kiedy dowiedziała się o odkryciu ciała w starej stodole w Port Royale i z ciekawością poszła je w tajemnicy zobaczyć. Miała wtedy czternaście lat i ten widok tak, jak jej opowiadano nie należał do przyjemnych. Drugi raz był zaś całkiem niedawno, bo właściwie rok temu. Abernathy pokazał jej zwłoki w celach "naukowych". Na jej własną prośbę.

Teraz ujrzała je po raz trzeci, ale uczucie jakie przy tym towarzyszyło było całkowicie inne niż przy poprzednich przypadkach. Było najgorsze.

Barbossa spodziewał u niej ujrzeć zdziwienie. Rzeczywiście to ujrzał. Spodziewał się też strachu i obrzydzenia, ale u swojemu zdziwieniu nie pojawiły się one na twarzy Hrabiny. Zamiast tego w jej oczach dostrzegł troskę i głębokie współczucie.

— Wiem, ze w swoim życiu zrobiłeś dużo złych rzeczy, ale nie zasłużyłeś na aż taki los. Pogańscy bogowie są doprawdy okrutni, skoro zesłali na ciebie tę klątwę — rzekła pełnym smutku głosem. Powolnym krokiem ominęła wciąż zdziwionego mężczyznę i spojrzała na załogę, która zaciekawiona jej obecnością, zebrała się razem, wpatrując w oczekiwaniu na jej reakcję. Światło księżyca nie ominęło również ich, sprawiając, że ich ciała stały się chodzącymi szkieletami. — Wy również na to nie zasłużyliście. Żaden człowiek nie powinien tak cierpieć. Śmierć powinna być ulgą, a nie męką — powiedziała pewnym głosem, lecz coraz bardziej czuła się senna od krążącego alkoholu w jej żyłach. To musiało być całkiem mocne wino, jeśli tak szybko działało.

— Już niedługo, to się skończy. — Poczuła, jak Barbossa położył swoją rękę na jej ramieniu. Nie odwróciła się, wiedząc, że wciąż jest w świetle księżyca. Czuła chłód idący od jego ciała, a on ku wielkiemu niezadowoleniu tylko rozdzierającą pustkę. — Dzięki tobie mamy przedostatnią monetę, a już niedługo zdobędziemy ostatnią. — Delikatnie zacisnął swoje palce na materiale rękawa jej sukni, po czym popchnął lekko w stronę kwater kapitana. — Chodź do środka, Andromedo.

Bez zastanowienia oderwała swój wzrok od załogi, po czym wciąż na niego nie patrząc, weszła do środka, gdzie ciepło ponownie owinęło się wokół niej, a dreszcze zniknęły. Dopiero, gdy usłyszała, jak drzwi się zamknęły za nimi, spojrzała na Barbossę. Wyglądał znowu normalnie, jakby magicznie wrócił do dawnego stanu. Lecz to była tylko iluzja. Wciąż był przeklęty, a księżyc pokazywał tego prawdę.

— Więc, żeby złamać klątwę musicie zwrócić wszystkie monety? — spytała chwytając złoty kielich i upijając kolejny łyk cudownego w smaku wina. Musiała jakoś przetworzyć te nowe informacje, a jak inaczej by tego nie zrobiła jeśli nie z pomocą alkoholu?

— Aye, żeby złamać klątwę musimy zwrócić wszystkie osiemset osiemdziesiąt dwie sztuki złota i oddać naszą krew — odpowiedział, podchodząc do niej i nalewając do jej kielicha kolejną porcję wina. Przypatrywała się mu w milczeniu, co on odwzajemnił. — Niestety istnieje też pewien problem. Musimy znaleźć potomka jednego z członków załogi. Turner'a — dodał odsuwając się od niej, by odłożyć wino na stół. Zmarszczyła brwi na jego słowa. Kojarzyła Turner'a, ale nie wiedziała czemu miał być to potomek. — Jako, że Turner został posądzony o zdradę i spoczywa gdzieś na dnie oceanu, to musimy znaleźć jego dzieciaka, któremu oddał przed śmiercią złoto — wyjaśnił zauważając jej zamyśloną twarz. — Znajdując ostatnią monetę, znajdziemy dzieciaka.

— Rozumiem, ale... czy chcesz go skrzywdzić? — Spojrzała na niego z obawą. Nie chciała, by jakieś niewinne dziecko zostało przez nich porwane i skrzywdzone, bo pragnęli tylko wolności. Nie tędy prowadziła droga, nawet jeśli byli piratami.

— Zawarliśmy pakt. Pamiętasz? — przypomniał jej cicho, co sprawiło, że odetchnęła z ulgą i podniosła kąciki ust. Kompletnie zapomniała, że coś takiego miało miejsce. Nie podejrzewała, że Barbossa się do tego stosował. — Jesteś zmęczona, a to duża ilość informacji. Powinnaś odpocząć — stwierdził, przyglądając się jej już lekko chwiejącej się postawie i sennym oczom.

— Tak, chyba tak — wymamrotała cicho, kiwając głową, nagle zaczynając bardzo odczuwać wspomniane przez niego zmęczenie.

— Chodź. — Wyciągnął jej z ręki kielich, który jeszcze chwila i by pewnie upuściła, po czym poprowadził w stronę przydzielonego jej pokoju. Poddała się mu, niemal potykając się o własne nogi, przez co musiał jej pomóc iść. Nie czuł nic, gdy opierała się o niego podczas ich krótkiej wędrówki. Przeklinał Azteckich bogów za to, że wystawiali go na takie cierpienie.

Danielle zaś czuła się, jakby ogień buchnął jej prosto w twarz. Miała wrażenie, że jest cała czerwona ze wstydu, kiedy pomagał jej dostać się do pokoju. To było takie upokarzające. 

— Dziękuję, myślę, że sobie już pora... — nie dokończyła, ponownie potykając się o spódnicę sukni, oczywiście ręce Kapitana Czarnej Perły sprawnie zatrzymały ją przed upadkiem. Nie wiedziała, co by było bardziej gorsze, jego ręce na jej talii, czy upadek na podłogę.

— Myśleć, to ty sobie możesz — prychnął rozbawiony jej skutkami alkoholu. — Masz jakąś koszulę nocną? Pewnie tak, skoro ta twoja torba była tak ciężka — powiedział, sadzając ją na łóżku i kierując się w stronę wspomnianej wcześniej torbie leżącej w kącie.

— Nie! — pisnęła szybko, zatrzymując go w półkroku. — Nie szperaj mi w niej, proszę. — Podniósł brew, ale posłusznie odsunął się do tyłu. — Gdybyś... Gdybyś mógł mi tylko poluzować sznurki gorsetu, to tyle wystarczy. To wygodna sukienka — powiedziała, opuszczając głowę i rumieniąc się wściekle na policzkach. Wolała już spać w niej niż by grzebał w jej rzeczach, a wiedziała, że w takim stanie sama nie da rady się dostać do torby.

— Bogowie, rumienisz się, jakbym miał ci zrobić nie wiadomo co — zaśmiał się, szydząc z niej. — Spokojnie, w swoim życiu widziałem więcej nagich kobiet niż ty masz złota — oznajmił złośliwie, co spowodowało, że jej rumieńce tylko bardziej się pogłębiły.  — Odwróć się, pomogę ci — powiedział ciszej, tym razem bez cienia złośliwości. Nerwowo przełknęła ślinę, ale posłuchała jego polecenia. Poczuła, jak materac ugina się za nią, gdy na nim usiadł, a jego ręce zaczęły płynnie rozwiązywać tasiemki na jej plecach ciągnące się do bioder. W przeciwieństwie do kobiet z Tortugi, Hector zauważył, że nie zaciskała tak mocno gorsetu, lecz tylko tyle ile było potrzeba. Siedziała w ciszy, starając się nie myśleć o siedzącym za nią piratem, który zajmował się jej gorsetem. Jego dotyk był przelotny, ledwie wyczuwalny, jakby starał się nie zawstydzić jej jeszcze bardziej. Na litość boską była w końcu mężatką, a taki kontakt z innym mężczyzną był przecież zabroniony. — Moja załoga... po twoich słowach, sądzę, że mogli cię polubić — odezwał się w końcu, próbując zacząć jakąś rozmowę.

— Są tylko mężczyznami, którym brakuje kobiecego ciepła. Nie, nie chodzi mi o takie, które można dotknąć, wiesz w jaki sposób. — Była pewna, że w tamtym momencie uśmiechnął się pod nosem. — Wbrew temu za jakich nie będą się uważać, niektórzy z nich potrzebują po prostu życzliwości i współczucia, których nigdy nie mieli, gdy dorastali. 

— Wino było mocne — mruknął, podejrzewając, że zaczyna już gadać od rzeczy.

— Nie jestem aż tak pijana. — Podniósł brew, ale się nie odezwał, kontynuując rozwiązywanie gorsetu. — Zaprzeczaj temu, ale ty również do takich mężczyzn należysz. Po prostu bardzo dobrze to ukrywasz.

— Zrobione — oznajmił, tym samym zbywając jej wcześniejsze słowa. 

Skinęła głową, przytrzymując jedną ręką dekolt zielonej sukni, by ten nie zsunął się i nie pokazał zbyt dużo. Być może Barbossa widział wiele roznegliżowanych kobiet, ale jej nigdy nie zobaczy.

— Dziękuję — powiedziała, gdy wstał i zaczął gasić rozpalone świece. Zostawił tylko jedną, słabo się tlącą, by w razie potrzeby jakoś oświetlić pokój.

— A teraz śpij — nakazał, kierując się w stronę wyjścia, kiedy ona ułożyła się w łóżku z cichym westchnięciem. Jego ręka wylądowała na klamce, ale przystanął w miejscu. — Będę cały czas nad tobą czuwał... — urwał, odwracając się, by spojrzeć na już głęboko śpiącą kobietę, przytuloną do poduszki, co wywołało na jego twarzy mały uśmiech. — Ptaszyno.
























Kocham ich cute momenty 🥺❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top