ROZDZIAŁ XVIII

────── ✦ ──────

ROZDZIAŁ XVIII: Na wezwanie złota

────── ✦ ──────

Przyglądała się z wielką uwagą monecie trzymanej w dłoni. Była ona na swój sposób piękna, jak i przerażająca. Czuć od niej było złą energią, a może też i czymś przypominającym magię. Według Morveren: syreny brzydziły się tym i nie chciały nawet na to patrzeć, przez co jej ciekawość jeszcze bardziej wzrosła.

Był już wieczór, chociaż od wczoraj, przez ciemne chmury ciężko było rozpoznać, która pora dnia jest. Na całe szczęście zegar, okazał się być bardzo przydatny, dzięki czemu mogła kontrolować godzinę, by pilnować spożytkowanego czasu na przygotowania. 

Ze względu na gościa, który miał przybyć, Danielle odprawiła część służby, a reszcie kazała pozostać na piętrze i nie schodzić na dół, gdzie samotnie przebywała ona. Wszyscy posłusznie się jej posłuchali, chociaż nie obyło się bez pytań, które jednak zbyła.

Odnosiła wrażenie, że czas dłużył się w oczekiwaniu na niego, ale również stres związany z tym jeszcze bardziej to przeciągał. Czuła się, jakby ostatni raz spotkali się wczoraj, a nie jedenaście lat temu. To było dziwne, w końcu tyle się zdążyło w jej życiu wydarzyć.

Jej rozmyślanie przerwało przerwało otwarcie drzwi z hukiem i pewnymi krokami do środka wszedł mężczyzna.

Znajomy duży, ciemny kapelusz z wystającymi piórami. Płaszcz, który wisiał na jego żylastej sylwetce. Miał nawet tę samą małpę, która siedziała na jego ramieniu. Jak ona nie cierpiała tego małego stworzenia.

Miał ładnie opaloną skórę, wyraźne oznaki całodziennego przebywania na morzu. Kolejne zmarszczki pojawiły się na jego twarzy. Postrzępione ciemnoblond włosy opadały luźno z głowy, sięgając do ​​ramion. Wyglądał niemal tak, jak go zapamiętała, pomimo tego, że teraz wydawał się być nieco inny. Choć trudno było to dostrzec, to Danielle zauważyła, że jednak klątwa, którą na sobie nosił zmieniła go.

Hector na początku nie poznał jej. Wydoroślała, z dziewczyny zmieniła się w piękną kobietę. Jej ciało nabrało odpowiednich kształtów, zapewne gdyby nie był przeklęty, ciężko by mu było się powstrzymać przed chęcią dotknięcia jej. W jej wyglądzie jednak było coś nowego. W mocno spiętych włosach, bladej twarzy i prostej, jak struna postawie zdawała się być chłodna i poważna.

Oboje zmienili się przez te jedenaście lat. Od zewnątrz i zapewne wewnątrz, a teraz oboje bardzo chcieli się o tym przekonać.

— Witaj, Kapitanie. — Przez chwilę mogła ujrzeć na jego twarzy cień zaskoczenia na dźwięk tego zwrotu. Zapewne myślał, że nie interesuje się już morzem i jego historiami. Być może by tak było, gdyby nie rodzaj pracy jaką zajmował się jej mąż. 

— Wydaje mi się, że masz coś mojego — oznajmił chłodno, bez jakichkolwiek emocji. 

Prychnęła na jego słowa. Od razu przechodził do sedna sprawy, to pozostało niezmienione.

— Ach, czyżby to było twoje? — podniosła rękę, a w niej ujrzał dobrze znajome mu złoto. — My, kobiety, uwielbiamy błyskotki. Stanowią nieodrębną część naszego wyglądu. Nawet mały naszyjnik może dodać powagi całemu stroju, bądź go ośmieszyć — oznajmiła, obracając w palcach monetę Corteza w którą Barbossa, niemal wygłodniałym wzrokiem się wpatrywał. — Widziałam wiele świecidełek, jednak takiej błyskotki jeszcze moje oczy nie miały okazji ujrzeć.

— I nigdy jej już nie ujrzą — powiedział powoli zbliżając się do jej biurka. Dopiero teraz zauważył, że do złota był przyczepiony łańcuszek. Czyżby Danielle nosiła tę monetę jako naszyjnik? Czy jej mąż wiedział, że jego żona posiada pirackie złoto? Ba. Czy on w ogóle wiedział, co ona teraz robiła? Czy wiedział, że w jego domu jest jego wróg?

— Co to jest, Kapitanie Barbossa? — Zatrzymała go na chwilę, spoglądając kontem oka na niego, co spowodowało, że znowu złapali kontakt. Nie sądziła, że będzie jej tak ciężko utrzymać jego spojrzenie.

— Twoi ludzie już chyba ci o tym powiedzieli — uciął krótko, jakby nie chcąc dzielić się z nią informacjami na temat tej jakże przerażającej monety, będącej jego przekleństwem od dziesięciu lat. — Zapewne wiedzieli co kradli — dodał cichym niezadowolonym tonem. 

— Być może, ale chcę usłyszeć to od ciebie — odpowiedziała, wzruszając ramionami. 

Nie odpowiedział jej, tylko wznowił krok w jej stronę, sprawnie założyła monetę na szyję, ukrywając ją pod falbankami jej sukni z niewielkim dekoltem.

Barbossa podniósł brew na jej czyny.

— Wiesz, że chowanie jej przy piersiach nie powstrzyma mnie przed zabraniem ci jej. Mógłbym zrobić to z wielką przyjemnością — zaakcentował ostatnie słowo, a jego usta wykrzywiły się w lubieżnym uśmieszku. Miała wielką ochotę skrzywić się na te słowa, ale wciąż zachowywała obojętną maskę.

— Czemu więc tego nie zrobisz? — spytała niewinnie. Pochyliła się do przodu i oparła podbródek na splecionych dłoniach. Rzucała mu wyzwanie i czuła się w tym tak dobrze, że aż ją samą to zdziwiło.

— Zmieniłaś się, panno Sheldon — powiedział spokojnie, krzyżując ręce na piersi. 

— Teraz jestem Hrabiną Bennett, Kapitanie — odpowiedziała chłodno, podnosząc dumnie podbródek, by pokazać mu dumę z posiadania tego tytułu. 

Barbossa powstrzymał prychnięcie. Nie wiedział, jak ktoś, szczególnie ktoś taki jak ona, mógł być dumny z posiadania nazwiska tego sukinsyna. Być może nie jemu było to oceniać, bo zapewne nie był wcale lepszy od Hrabiego, ale jego nienawiść do Bennetta była jak wieczny płomień, którego nie dało się ugasić, co jedyne to może tylko bardziej podsycić. 

— Czyżby?

— Co ma pan na myśli? — spytała, zaskoczona jego pytaniem. 

— Nie wydajesz się być zadowolona z tego życia. Wydajesz się być znudzona tym życiem. Gdzie zniknęła tamta dziewczyna, która groziła mi widelcem? — Ostatnie pytanie zadał żartobliwym tonem, ale cała reszta była jak najbardziej poważna. Być może pogrywał z nią i wysnuwał całkowicie błędne stwierdzenia, a być może właśnie trafił w samo sedno.

— Teraz mogę ci grozić wszystkim, piracie — powiedziała z chłodem te słowa, ale na mężczyźnie nie zrobiły one żadnego wrażenia. 

— Och, nie wątpię, Hrabino — podkreślił niemal prześmiewczo jej tytuł Spowodowało to u niej zaciśnięcie pięści, co nie uszło jego uwadze. Zdenerwował ją i bardzo mu się to spodobało.

— Przybyłeś na moje wezwanie. — Zmieniła szybko temat, starając się odwrócić jego uwagę od niej.

— Na wezwanie złota. — Poprawił ją. 

Od wewnątrz aż zżerała go ciekawość, po co tak właściwie użyła tego cholernego złota i go rzeczywiście wezwała. Zasadzka? Nie, Bennett nie rzuciłby się na niego skoro był przeklęty i nieśmiertelny, a poza tym nie użyłby swojej ukochanej żoneczki. Poza tym, to nie było w jego stylu, by robić zasadzkę w swoim własnym domu. Nie, on wolał dorwać go na morzu, jego własnym terenie, a potem rozstrzelać, albo pobić gołymi pięściami. W takim razie co to było, jeśli nie zasadzka?

— Szczegóły.

— Na które wy, kobiety zwracacie uwagę, aż za bardzo — powiedział, krzywiąc się. Doskonale wiedział, jak ta diabelna płeć potrafiła mieć sokole oko na każdy najmniejszy szczegół. Dziewki z Tortugi bez problemu potrafiły wypatrzeć pod jego płaszczem worek ze złotem, a zwykli bandyci potrzebowali zazwyczaj zabić kogoś by potem w całości przeszukać.

Danielle podniosła kącik ust na jego komentarz. Miał rację.

— Ile monet jeszcze wam pozostało do znalezienia? — Kontynuowała zadawanie kolejnych pytań.

— Jedna — odpowiedział, wzdychając ciężko. 

— Cóż, to musi być niezwykle irytujące, być tak blisko celu, a jednak tak daleko — powiedziała niewinnym tonem, który jednak miał na celu zdenerwowanie go. Wiedziała, że takimi odpowiedziami przekraczała bezpieczną linię i narażała się mu, ale nie potrafiła się powstrzymać.

— Nie masz pojęcia — rzekł, z czającym się mrokiem w oczach.

— Zapewne nie. — Wzruszyła ramionami i wstała ze swojego miejsca. Powolnym krokiem okrążyła biurko i wygodnie oparła się o nie.

Barbossę nieco zaskoczyła jej spokojna i pewna postawa. Przecież był piratem, tym samym piratem, który ją wtedy porwał i groził. Mimo, że ich pożegnanie na końcu było dziwnie pokojowe, to minęło trochę czasu. Nawet więcej niż trochę. Parę rzeczy się zmieniło. Dzieliły ich dwa różne światy, mocna linia, której nie można było przekroczyć.

Oboje w irytującej ciszy wpatrywali się w siebie, czekając aż któreś z nich pierwsze wykona ruch. Danielle zapomniała, jak bardzo przeszywające było spojrzenie jego chabrowych oczu. Natomiast Hector nienawidził tego uciążliwego wzroku kobiety. Te szare oczy, były jak pochmurzone niebo, ostrzeżenie przed burzą, albo deszczem, a może nawet słońcem. Nigdy nie wiedział, jak ta niepojęta kobieta się zachowa.

A potem drzwi się otworzyły, a przez nie wbiegł mały chłopczyk.

Ubrany w białą koszulę, granatowe spodnie i rozpiętą kamizelkę w tym samym kolorze. Jego ciemnobrązowe loki sięgające do ramion wesoło podskakiwały przy jego każdym ruchu, gdy podbiegł do Danielle i przytulił się do dołu jej zielonej sukni, mocno ściskając. Jego piękne brązowe oczka ukryte pod długimi rzęsami spojrzały na stojącego przed nim pirata, nie ze strachem, lecz z czystą dziecięcą ciekawością.

— Mamo, kto to jest?

Kapitan Czarnej Perły zamarł.







Kochani, pewna informacja o zmianach. W poprzednim rozdziale pojawił się błąd. Przerwa czasowa powinna trwać 11 lat, a nie 9, ponieważ pomyliło mi się to z początkiem filmu, gdzie Elizabeth Swann przypłynęła wraz z ojcem do Port Royal 8 lat przed akcją z "Klątwy Czarnej Perły", ale sama klątwa trwała 10 lat i do tego trzeba było dołożyć rok przed buntem Barbossy

Tak w ogóle, gdyby kogoś zastanawiało, to Danielle obecnie ma 30 lat.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top