ROZDZIAŁ XVII

────── ✦ ──────

ROZDZIAŁ XVIIPrzygotowania na wizytę przeklętych

────── ✦ ──────



Jedenaście lat później.




Kobieta szła samotnie brzegiem morza. Jej granatowa suknia powiewała na wietrze wraz z długimi falowanymi włosami. W świetle księżyca wyglądała jak zjawa, którą mogli straszyć nawet marynarze w tawernach. Piękna, lecz zdolna do zabójstwa. 

Tego od zawsze obawiali się mężczyźni. Płeć piękna i niewinna, która wie jak używać broni i jest niebezpieczna. Nie bez powodu bali się syren, czy czarownic. Nie bez powodu zabraniali im czynności, które wykonywali mężczyźni. Nie chcieli by się samo uzdolniły, bo wtedy byłyby niebezpieczne. 

Hrabia Bennett wiedział, że dobrze wykształcona kobieta może sprawnie prowadzić gospodarstwo domowe i pomagać mężowi w wielu sprawach. Nie tylko być piękną ozdobą, ale dobrym doradcą w wielu rzeczach, dlatego też wykształcenie jego żony stało się priorytetem. Nie był jednak w stanie zaakceptować posiadania broni przez kobietę.

— Broń i uroda nie pasują do siebie — rzekł z wymówką jej mąż któregoś dnia, kiedy zaczęła ten temat. — Pozwól, że mężczyzna zajmie się tym czym ty nie powinnaś, najdroższa.

— To właśnie dlatego powinnam mieć broń. By nikt się mnie nie spodziewał.

Ta odpowiedź sprawiła, że Abernathy w jej słowach zaczął dostrzegać nowe możliwości, które coraz bardziej zaczęły go kusić by rzeczywiście przystać na propozycję żony. 

Danielle wyciągnęła z niedużej sakiewki dwie rzeczy: nóż do otwierania listów i maleńką łuskę, podobną do takich, które mają ryby, ale o wiele twardszą. Przez dłuższą chwilę zawiesiła swoje spojrzenie na łusce, która od momentu jej zdobycia nic się nie zmieniła, co ją trochę zaskoczyło.

Bez zastanowienia przecięła wnętrze dłoni nożem i chwyciła nim łuskę, zaciskając ją mocno, tak że była pokryta jej krwią. Potem przykucnęła, zanurzając rękę w zimnej wodzie, co sprawiło, że zadrżała.

Poczuła dziwną energię płynącą z łuski i szczypanie, ale wciąż cierpliwie trzymała rękę pod wodą, licząc do dwudziestu. Z jednej strony czuła się głupio robiąc to samo, co pewna dziewczyna z baśni, którą niedawno czytała, ale z drugiej... wydawało się, że to działało. 

Wyciągnęła rękę z wody, a w tym samym czasie usłyszała niedaleko siebie bulgotanie wody. Spojrzała w stronę tamtego miejsca i rozchyliła lekko usta widząc przed sobą znajomą postać. 

— Ty... — wysyczała zdziwiona syrena, wpatrując się w nią z szeroko otwartymi oczami w ciemnozielonym kolorze. Jej zdziwienie zostało jednak szybko przykryte złością. No tak, Danielle zapomniała, że swoim małym czynem sprowadziła ją trochę przymusowo. 

— Witaj, Morveren — przywitała się z nią, siląc się na spokojny ton głosu. — Minęło trochę czasu. Myślę, że nie miałyśmy okazji jeszcze się sobie do końca przedstawić. Nazywam się Danielle Bennett...

— Czemu mnie wezwałaś? — przerwała jej ostrym tonem, prawdopodobnie w ogóle nie zwracając uwagi na jej wypowiedź. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną, ale też w jej oczach czaiło się coś jeszcze. Zaciekawienie, które choć starała się ukryć, to rosło z każdą chwilą. — Przecież jesteś już wolna... — dodała ciszej, jakby próbując zrozumieć, czemu kobieta użyła na niej tego nieprzyjemnego sposobu. 

Kiedy kilkanaście lat temu pozwoliła jej wziąć swoją łuskę, pomyślała, że ​​ta głupia dziewczyna nic z nią nie zrobi. Ewentualnie pokaże komuś, kto jej nie uwierzy w spotkanie z syreną. Nie spodziewała się, że w ogóle będzie w stanie jej używać. Być może nie doceniła jej.

— Mimo to, chciałabym zawrzeć pewną umowę — powiedziała, wciąż utrzymując powagę i oficjalność w swoich słowach. — Powinno cię to zainteresować. — Przechyliła głowę na bok, pozwalając sobie na mały uśmieszek. Syrena podpłynęła nieco bliżej, ale wciąż utrzymywała dystans, zachowując ostrożność.

— Słucham więc.

— Kiedy cię spotkałam, sprawiałaś wrażenie bardziej zainteresowaniem moją osobą niż chęcią zjedzenia mnie — stwierdziła, przypominając sobie ich pierwszy kontakt. Czasami zdarzało jej się śnić o sztormie jaki wtedy ją spotkał oraz tym co się po nim i podczas niego wydarzyło. Abernathy o tym nie wiedział. Do dziś nie powiedziała mu całej historii.

— Być może, a być może nie — odpowiedziała zdawkowo, ale to nie speszyło kobiety. Nie, Danielle bardzo dobrze znała takie zachowanie i odpowiedzi. Sama je czasem stosowała. — Kontynuuj. 

— Podobno syreny potrafią zmienić się w ludzką postać, ale podejrzewam, że nigdy nie miałaś okazji skosztować ludzkiego życia, przynajmniej nie nie tego z wyższych swer — rzekła, a kiedy ujrzała w oczach syreny odpowiedź na jej słowa, wiedziała dobrze, że trafiła w sedno. — Mogę ci to dać, o ile zdobędziesz dla mnie pewną małą rzecz.

— Czego chcesz?

Idąc spokojnym krokiem przez wybrukowaną ścieżkę, prowadzącą do niedużego portu należącego do terenów Hrabiego Benetta, przyglądała się morzu, które wydawało się być dzisiaj spokojne, w przeciwieństwie do poprzednich dni, kiedy to deszczowa pogoda zmuszała do siedzenia w domu.

Przynajmniej miała dobrą wymówkę, by odpocząć w murach i pomyśleć. A było nad czym, ponieważ od momentu powrotu Morveren miała ręce pełne roboty i musiała ogarnąć jakieś dobre wymówki, że nie może zjawić się na codziennych herbatkach z innymi żonami kilku przedstawicieli angielskiej arystokracji. Cóż, akurat z tym nie było ciężko, bo jej miejsce na rzekomych herbatkach zajęła już kilka razy syrena, która wydawała się łatwo odnaleźć w tym świecie i coraz więcej towarzyszyła jej na różnych wydarzeniach towarzyskich, podając się za jej daleką kuzynkę od strony matki. Arystokratki nawet nie zwracały uwagi na to czy są w ogóle do siebie podobne, bowiem były zbyt zajęte chłonięciem opowiadanych przez Morveren historii.

Z jej rozmyślenia wyrwały ją fale, które uderzały o zacumowane łodzie przy pomoście. Na głębszej powierzchni zakotwiczony był dwu-masztowy statek nazywany: "Mała Grace", którym to od czasu do czasu Hrabia Bennett pływał w interesach. Jej mąż był w Londynie u króla, skąd miał popłynąć do Singapuru i wrócić dopiero za cztery miesiące. To była wystarczająca ilość czasu.

Danielle odetchnęła głęboko morskim powietrzem, gdy przystanęła na pomoście. Jej suknia łagodnie trzepotała na wietrze tak samo, jak parę pasm jej włosów, które uciekły z koka.

Zdjęła z szyi jeden z dwóch naszyjników, jakie teraz na sobie nosiła. Jednym z nich było jej złote serce, prezent od matki przed wyjazdem do Anglii. Drugim zaś, tym, który właśnie zdjęła była złota moneta z czaszką.

Przez chwilę wpatrywała się w nią, będąc pod wpływem jej hipnotyzującego wyglądu, po czym uklękła na deskach molo i ostrożnie pochyliła się nad nim, w stronę wody. Trzymając monetę za złoty łańcuszek, na chwilę zanurzyła ją w morzu.

Morveren powiedziała jej, że to zadziała, chociaż na początku w to nie wierzyła, podobnie jak w przypadku przyzwania syreny swoją krwią. Owszem, nie miała doświadczenia z klątwami, ale po prostu nie miało to dla niej sensu. Cóż, musiała jej zaufać, ponieważ ona z nich dwóch była syreną, a morskie klątwy były jej aż za dobrze znane.

Wciągnęła ze zdumieniem powietrze, gdy poczuła mocny impuls idący od wody, a dotąd spokojna pogoda zaczęła się zmieniać. Wiatr zaczął wiać coraz mocniej, a słońce zniknęło za zachodzącymi ciemnymi chmurami. Morveren miała rację. To zadziałało.

Zaskoczenie kobiety zostało zastąpione przez zadowolenie i delikatny uśmiech na jej ustach. Jej plan zadziałał. Teraz nadeszła pora na dalszą część. Musiała się przygotować na wizytę przeklętych, którzy na pewno nie powstrzymają się przed niczym by dostać tę monetę w swoje ręce. Nie wiedziała ile miała czasu, ale jej przeczucie podpowiadało, że zbyt mało. Nie mogła zwlekać, by nie dać się zaskoczyć.

— Będę na ciebie czekać, Kapitanie.










Yay! Mamy przeskok czasowy!
Trochę to napisanie zajęło i ten rozdział jest nieco krótszy, ale nie chciałam też dodawać niepotrzebnych opisów, byle tylko nabić słowa. Następny może będzie troszkę dłuższy i będzie się w nim działo, ponieważ pojawi się w nim nasz drogi... no dobrze wiecie kto ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top