ROZDZIAŁ XVI
────── ✦ ──────
ROZDZIAŁ XVI: Miłość była jego słabością
────── ✦ ──────
Poranek nadszedł zaskakująco szybko.
Danielle późno w nocy, skończyła z Kapitanem omawiać plan, który dziś mieli wykonać i, który według niego, miał sprawić, że każdy będzie zadowolony. Na początku trudno było jej w to uwierzyć, ale stopniowo, gdy Jack podzielił się z nią częścią swoich myśli, z zaskoczeniem odkryła, że pirat rzeczywiście może mieć rację.
Kiedy skończyli, natychmiast poszła spać, ale ku jej niezadowoleniu nie był to przyjemny sen. W nocy śniły jej się dziwne rzeczy, które budziły ją i zmuszały do wzięcia kilku oddechów, aby uspokoić szybko bijące serce. Miała nawet wrażenie, że w pewnym momencie coś dotknęło jej policzka podczas snu, ale być może, to też jej się przyśniło.
Rano wybudziły ją rozkazy pierwszego oficera, po których domyśliła się, że są już niedaleko od wyspy, na której mają spotkać się z Abernathym.
Szybko zabrała swoje rzeczy, które mogła unieść w jednej ręce ze względu na ich małą liczbę. Ze smutkiem przypomniała sobie, że duże skrzynie z jej ubraniami, biżuterią oraz kilkoma książkami zapewne pływały po dnie oceanu, albo zostały sprzedane w Tortudze. Najgorszym jednak była utrata sukni ślubnej, w której miała pójść do ołtarza, ale wciąż żyła i to się liczyło, bo równie dobrze mogłaby skończyć, jak te rzeczy. Na dnie lub zostać sprzedana nie wiadomo komu.
— Przygotować się do zejścia na ląd! Turner, Pintel, Ragetti i Koehler. Reszta zostaje i macie być w gotowości — rozkazał Barbossa, a kiedy wyszła z kajuty kapitana na zewnątrz, jego wzrok zatrzymał się na niej. — Twój czas się skończył, ptaszyno — oznajmił z zadowolonym uśmiechem.
Prychnęła na jego słowa, kładąc ręce na biodrach i podchodząc do niego o kilka kroków.
— Nie ma pan, panie Barbossa pojęcia jak bardzo się cieszę, że uwolnię się od pańskiego zakłamanego języka — odpowiedziała, udając radosny ton.
— A ja, że w końcu pozbędę się niepotrzebnego balastu, który tylko potrafi wbijać noże w ramiona — odrzekł podobnym głosem co ona, krzyżując ręce na piersi.
— Może ci się należało — Pokręciła głową, rozkładając ręce na boki i wzruszyła ramionami.
— Tobie za to by się należało znowu spędzić kilka dni w brygu, wtedy być może uważałabyś na swoje słowa — powiedział z wyższością wymalowaną na twarzy. Danielle jednak zignorowała te słowa, wiedząc, że to tylko kolejna próba, by wywołać u niej jakąkolwiek reakcję.
— Miły jak zwykle. — Przewróciła oczami, lecz na jej ustach błąkał się mały uśmieszek, który ku jej zaskoczeniu mężczyzna odwzajemnił.
— Pośpieszcie się gołąbeczki, nie mamy dużo czasu! — zawołał Jack, przechodząc obok nich z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, kiedy ich zobaczył.
Danielle poczuła ciepło na policzkach, które sugerowało o jej rumieńcach. Barbossa zaś zignorował to i wrócił do wydawania rozkazów reszcie załogi, która, jak jeden mąż wykonywała swoje zadania.
Przeszła na dziób statku, a jej oczy ujrzały małą wyspę porośniętą palmami i krzewami. Brak było na niej jakiejkolwiek obecności ludzi oraz zwierząt. Opuszczona i idealna do wymiany między wrogami. Nikt nie mógł się ukryć, gdyby chciał zastawić pułapkę na drugą stronę.
Później już jak w amoku pamiętała, że wsiadła do łodzi razem z Jackiem, Barbossą i wybranymi przez niego piratami.
Podczas tej krótkiej drogi, jej ręce zostały zakute w kajdany, których nie kwestionowała. Sparrow tłumaczył jej wczoraj, że ma to dać poczucie, że rzeczywiście jest więźniem, który dużo przeszedł. Cóż, siniak na jej policzku po uderzeniu Barbossy, wciąż był widoczny, a cały jej wygląd wskazywał na oczywiste fakty, że nie była to wycieczka krajoznawcza.
Usadowili się na środku wyspy, rozglądając za jakimkolwiek śladami obecności Hrabiego i jego ludzi. Takowych jednak nie znaleźli, co znaczyło, że byli pierwsi. Lekko zawiedziona tym Danielle westchnęła cicho, po czym usiadła na piasku obok Pintela i Ragettiego.
Nie musieli długo czekać, bo wkrótce na horyzoncie pojawiły się białe żagle. Dwa nieduże statki marynarki zakotwiczyły w pewnej odległości od wyspy i tylko jedna łódź została spuszczona do wody.
Barbossa obserwował to wszystko przez lunetę, którą nagle dziewczyna zapragnęła mu wyrwać, by samej cokolwiek lepiej ujrzeć.
— Jedna skrzynia, z wyglądu bardzo ciężka, czterech mężczyzn wiosłujących i nasz Hrabia. Znakomicie. Bystry człowiek, co do joty wypełnia moje instrukcje — powiedział, brzmiąc na bardzo zadowolonego.
Danielle miała ochotę przewrócić oczami, ale powstrzymała się, dobrze wiedząc, że musiała grać tak, jak wczoraj ustalili ze Sparrow'em, a wliczało się do tego zachowanie wobec Barbossy.
Wspomniany wcześniej pirat, podszedł do niej i pomógł wstać z piasku. Stanął za nią, trzymając mocno, ale nie boleśnie za jej ramię. Wiedziała, że to była ta chwila. Teraz musi się skupić i nie dać ponieść emocjom.
Chwila oczekiwania dłużyła się jej niemiłosiernie. Chciała go ujrzeć, chciała go usłyszeć i dotknąć. Tęskniła za nim.
Wtedy w końcu go zobaczyła.
Abernathy wyglądał prawie tak jak go ostatnio zapamiętała. Przystojna opalona twarz z długą blizną na lewym policzku i okalający ją kilkudniowy zarost (to akurat była nowość). Sięgające do ramion, ciemnobrązowe kręcone włosy oraz brązowe przenikliwe oczy, które spoglądały na nią z niepokojem.
Całe jej ciało zesztywniało, a potem nagle ożyło. Chciała wyrwać się z uścisku Barbossy, pobiec w kierunku ukochanego i rzucić się w jego ramiona, by na chwilę poczuć się bezpiecznie. Zamiast tego stała nieruchomo, wpatrując się w swojego narzeczonego wytęsknionymi oczami.
— Dziesięć tysięcy gwinei, tak jak chciałeś — powiedział chłodno, patrząc w kierunku Barbossy. Nie mógł kłamać. Widok tego pirata, tak blisko jego ukochanej, wywoływał w nim furię. Czemu jeszcze nie dał rady zapobiec? Co jeszcze jej zrobili? — Oddaj dziewczynę — wycedził przez zaciśnięte zęby.
Danielle poczuła gulę w gardle i dreszcze. Nigdy nie widziała go jeszcze w takim stanie. Zawsze był miły, uprzejmy, czuły i spokojny, a teraz... Nie przypominał jej Abernathy'ego. Nie, to był Hrabia Bennett, mężczyzna, który mordował piratów i pracował dla króla. To na nim chcieli zemsty piraci z Tortugi, którzy chcieli ją porwać, by to zrobić. Jeśli pragnęli zemsty, to musiało być to coś poważnego.
— Teraz dwóch twoich mężczyzn przyniesie skrzynię, a jednocześnie ja i dziewczyna podejdziemy do was — rozkazał spokojnie pierwszy oficer, a serce Sheldon zabiło szybciej. Napięcia między nimi było niemal namacalne i ciężkie. — Powoli.
Hrabia zawahał się, ale szybko musiał ulec rozkazowi Barbossy, gdy ten przystawił do jej głowy pistolet. Danielle wciągnęła gwałtownie powietrze, czując chłód broni na skroni. Abernathy nie miał wyboru, jak tylko ulec piratowi.
Sheldon nie wiedziała do końca co się potem działo, ale pamiętała tylko, że gdy zbliżyła się z Barbossą w stronę Abernathy'ego i została im tylko połowa drogi, na środku spotkała się z dwójką ludzi Hrabiego, usłyszała dwa strzały.
— Uwaga!
Sapnęła zdziwiona, kiedy obaj żołnierze niosący skrzynię padli na ziemię, a ona i Barbossa stanęli przed nimi, tym samym zasłaniając zabierających już złoto Pintela i Ragettiego.
— Abernathy! — Krzyknęła, próbując się wyrwać piratowi, ale jego żelazny uścisk się tylko wzmocnił, powodując u niej ból.
— Nie strzelać! — rozkazał mężczyzna, dobrze wiedząc, że jeden zły strzał i Danielle może zostać skrzywdzona. — Ty kłamliwy psie! Nie taka była umowa! — Spojrzał w kierunku Barbossy z nienawiścią na twarzy.
— Umowa się zmieniła — powiedział spokojnie pirat, a ona poczuła jego ciepły oddech na karku. Nie sądziła, że był aż tak blisko niej. — Powiedzmy, że to za tamten statek i moich ludzi. Jeden mały błąd, a strzelę tej ślicznotce w główkę — ostrzegł, na co przełknęła nerwowo ślinę. Czy rzeczywiście byłby do tego zdolny? — Idziemy — warknął, pociągając ją za sobą do tyłu, prawie tak, że potykała się o własne nogi.
— Nie! Puść mnie! — Ponowiła ponowną próbę ucieczki, ale tym razem tak jak Jack powiedział, nie z taką siłą, by rzeczywiście uciec.
Kiedy się oddalali widziała w oczach narzeczonego ból, jednak nie wiedział co miał zrobić w tamtej sytuacji. Miłość była jego słabością, a piraci to wykorzystywali.
Znaleźli się na końcu wyspy przy zacumowanej łodzi, Hrabia i jego ludzie zostali w tyle, ale na pewno ich za chwilę dogodnią. Danielle znowu zaczęła się szarpać, tylko tym razem używając całej siły. Widać było po piracie, że coraz trudniej mu utrzymać ją w ryzach.
— Zostaw dziewczynę, mamy to, co chcieliśmy, a ona nas tylko spowolni! Niech spowolni Bennetta! — rozkazał Sparrow. Barbossa zawahał się przez chwilę, ale posłuchał kapitana i bez słowa rzucił ją na piasek, na który upadła z piskiem. Polecił innym załadować skrzynię na łódź, a Kapitan Czarnej Perły skorzystał z jego chwilowej nieuwagi, by się do niej zbliżyć. — Reszta należy do ciebie — rzucił do niej cicho, kiedy ją mijał.
Po chwili pozwoliła sobie tylko na szybkie spojrzenie w kierunku już odpływającej łodzi, a jej wzrok napotkał oczy Barbossy, który patrząc na nią — pochylił lekko głowę i dotknął kapelusza na znak pożegnania.
Teraz była pewna, że on znał ten plan od początku, bo inaczej zapewne nie skończyłoby się to tak. Wierzyła w szczęście, ale nie w tej sytuacji, gdzie jeden mały błąd i cały ich plan by się posypał.
Mimowolnie na jej ustach pojawił się mały uśmiech, gdy sama skinęła mu głową.
Szybko on jednak zniknął na dźwięki kroków za nią, a na jej twarz wpełzł udawany strach, ale jakże wiarygodny. Teraz, bez względu na to czy plan im się udał, od niej zależało czy przeżyją.
— Danielle!
— Abernathy!
Mężczyzna podbiegł do niej, klęcząc obok i przyciągając do swojej piersi w bezpiecznym uścisku, którego tak bardzo jej brakowało. Wbrew sobie, w jej oczach zebrały się łzy.
— Dzięki Bogu. Czy coś ci zrobili? Czy cię skrzywdzili, najdroższa? — Położył swoje ciepłe dłonie na jej policzkach i zaczął oglądać twarz w poszukiwaniu jakichkolwiek obrażeń. Jego dotyk był taki kojący oraz przyjemny, że miała ochotę pozwolić trzymać mu się w nieskończoność.
— Zabierz mnie stąd, proszę — wyszeptała, spoglądając w dół i przymykając oczy. Musiała grać ofiarę. Bezbronną ptaszynę, jak to Jack powiedział. To miało sprawić, że jej narzeczony odwróci swoją uwagę w jej kierunku, a nie piratów. Musiała być od nich ważniejsza.
— Muszę wydać rozkazy, nie mogą mi uciec. Muszą mi zapłacić za to...
— Chcę do domu — przerwała mu, wtulając się w niego bardziej i kładąc swoją głowę na jego ramieniu. — Naszego domu. Abernathy, błagam cię — powiedziała podnosząc wzrok, by spojrzeć mu w oczy z bólem, któremu nie potrafił się oprzeć.
Danielle była najważniejsza.
— W porządku — odpowiedział, odgarniając kosmyki jej zniszczonych włosów. Kiedyś dziwił się jakim cudem były takie przyjemne w dotyku niczym drogi jedwab, teraz przypominały siano. Była inna. Zmieniła się, może nie tylko z wyglądu, ale to ocenić musiał później. — Collins, wracamy na statek — zwrócił się do mężczyzny stojącego niedaleko nich, który czujnie rozglądał się po otoczeniu. — Pewnego dnia ich dorwiemy.
— Tak, Kapitanie.
Abernathy pomógł Danielle wstać i wciąż ją bezpiecznie obejmując, zaczął prowadzić w kierunku ich łodzi, by dostać się na statek.
To był koniec jej przygody z piratami. Była bezpieczna, jej ukochany na pewno tego dopilnuje. W końcu mogła odetchnąć i skupić się na rzeczach, na których miała od samego początku, a jej nie pozwolono.
Mogła wrócić do bycia damą.
Ale czy potrafiła...?
— Więc tak to się kończy — westchnął z ulgą Jack, kręcąc niemal pustą butelką rumu i spoglądając, na coraz bardziej oddalającą się wyspę. Po drugiej stronie widoczne wciąż były dwa małe punkty, którymi były statki Hrabiego. — Jestem zaskoczony, że tak łatwo nam poszło.
— Wydaje mi się, że to poszło zbyt łatwo — wyznał cicho, zamyślonym głosem Barbossa. — Czyżby aż tak bardzo ją kochał, że wolał oddać tyle złota? Nawet za bardzo nie walczył. — Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc postępowania Hrabiego.
Kiedy ostatnim razem skrzyżowali drogi, myślał, że spotkał człowieka przebiegłego, inteligentnego i bezwzględnego w swoich działaniach. Hrabia Bennett był zabójczy, kiedy po kolei wybijał jego ludzi, nawet nie mrugając okiem, gdy jego granatowy płaszcz coraz bardziej brudziła szkarłatna posoka. Nie przypominał żadnego arystokraty, szczególnie anglika.
Teraz jednak wydawało się, że ta mała istota, dziewczyna zdawała się zmienić go w jakąś łagodniejszą wersję. To było śmieszne i żałosne.
Był to również jeden z powodów, dla których Hector Barbossa nie chciał się ożenić. Nie zamierzał zostać oswojony od wilka morskiego do jakiegoś lądowego kota, który byłby uległy wobec żony. Miłość była słabością, którą można było wykorzystać, a on nie mógł mieć słabości.
— Cóż... Miłość bywa różna i...
— Kapitanie! — Usłyszeli pośpieszne wchodzenie po schodach oraz zdyszany głos członka załogi. — Kapitanie! — Podbiegł do nich, łapiąc powietrze, a jego oczy były szeroko otwarte, gdy patrzył na nich.
— Co się dzieje, Muttog? — spytał zaciekawiony Jack.
— Złoto... ono... łamie się nam w rękach — wyjąkał, na co zaskoczeni piraci zmarszczyli brwi.
— Jak to "łamie" w rękach?! Co ty wygadujesz?! — spytał zdenerwowany Barbossa, a potem szybkim krokiem poszedł w kierunku grupy otaczającej na pokładzie skrzynię ze złotem.
Przepchnął się przez swoich ludzi i wziął do ręki kilka złotych monet, uważnie im się przyglądając. Wszyscy wpatrywali się w niego w milczeniu, czekając na werdykt.
A potem zacisnął mocno rękę, z całej siły i usłyszał zgrzyt. Nie musiał otwierać dłoni, żeby wiedzieć, co się stało, ale i tak to zrobił. Wszyscy sapnęli na widok połamanych monet, a Barbossa poczuł, jak ogarnia go gniew. To nie było prawdziwe złoto.
— Rzeczywiście, dosyć łamliwy materiał — powiedział zaskoczony Sparrow, drapiąc się po brodzie, a pierwszy oficer zacisnął zęby, teraz w pełni rozumiejąc, dlaczego Hrabia Bennett tak łatwo oddał im złoto.
— Skurwysyn...
— Ale za to, jaki sprytny skurwysyn — dodał Kapitan, na co przewrócił oczami, powstrzymując wyciągnięcia pistoletu i strzelenia do niego.
Mimo to, niestety musiał mu przyznać rację, Hrabia dobrze wiedział co robi.
Zaskakujące było więc to, że piraci, załoga Czarnej Perły – statku, który zaczął siać strach wśród żeglarzy i mieć swoje przerażające legendy, po prostu dali się najzwyczajniej... oszukać.
Hrabia Bennett podarował im Złoto Głupców, a oni zbyt rozkojarzeni i pewni siebie, dali się zwieść i w tych głupców zrobić. Tak bardzo pragnęli tego złota, że zostali za to ukarani własnymi czynami. Chociaż początkowo Abernathy chciał znacznie większej zemsty za porwanie Danielle, musiał się tylko z tego zadowolić.
Kiedy zaś Danielle o tym usłyszała, bardzo długo nie mogła powstrzymać śmiechu, który zapewne nie przystał damie, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Natomiast jej narzeczony cały czas przyglądał się jej z troską, zadowolony, że jego ukochanej nie grozi niebezpieczeństwo i w końcu była szczęśliwa.
Na razie...
KONIEC CZĘŚCI I
Wstęp w końcu za nami! Przyznaje, trochę to zajęło, ale się udało z czego jestem bardzo dumna. Teraz nadszedł czas, by klątwa złota Azteków spadła na morze i zaczęła straszyć. Szykujcie się, gdyż Danielle powróci, a z nią nowi znajomi oraz wrogowie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top