ROZDZIAŁ V
────── ✦ ──────
ROZDZIAŁ V: Piraci i dżentelmeni
────── ✦ ──────
Sen dla Danielle w takim miejscu, jak statek pełen piratów, był ciężkim doświadczeniem. Kiedy wróciła do brygu, po tym, jak uderzyła Barbossę, nie mogła się nie powstrzymać od podniesienia delikatnie swoich warg w zwycięskim uśmieszku. Wiedziała, że tak jak on ją, tak ona również wyprowadziła go z równowagi.
Pomimo tego, iż wcześniej przed próbą ucieczki ze statku, chciało jej się bardzo spać, to gdy wróciła do swojego więzienia, przez kilka godzin przewracała się z boku na bok. Było jej zimno, wilgotno i brudno. To w żadnym razie nie było miejsce dla takiej damy jak ona.
Z niespokojnego snu obudziły ją rano krzyki i rozkazy pierwszego oficera wraz z szuraniem i trzaskaniem na pokładzie przez załogę. Danielle, zwinięta w kłębek na podłodze z zamkniętymi oczami, na początku nie wiedziała co się dzieje i gdzie jest, dopóki nie przypomniała sobie wczorajszych wydarzeń.
Od razu w jej oczach zebrały się łzy, na myśl o tym, że to jednak nie był zły sen i wciąż jest więźniem piratów. A przede wszystkim tego bezdusznego stworzenia, które stąpało teraz po pokładzie i wydawało rozkazy załodze.
— Jak to jest, że nawet tak sponiewierana wciąż wyglądasz tak pięknie? — odezwał się głos obok niej, a ona przestraszona podskoczyła, siadając i otwierając oczy.
Niedaleko niej, w celi obok, siedział sobie jak gdyby nigdy nic Jack Sparrow, z butelką na wpół wypitego rumu. Nie miał na sobie swojego kapitańskiego kapelusza, ani płaszcza i zdawał się nie interesować tym co działo się na górze, zapewne ufając swojemu pierwszemu oficerowi.
— Czego chcesz, piracie? — wymamrotała, mimowolnie odsuwając się od niego, przez co skrzywiła się z bólu, gdy jej obolałe ciało po ciężkiej nocy zapiekło. Sparrow mimo jej prób ukrycia tego, zauważył to, bowiem nawet ślepy, by to zauważył.
— Tobie także dzień dobry, kwiatuszku. — Uśmiechnął się flirciarsko w jej stronę, jednak on nie odwzajemniła jego uśmiechu. Odwróciła głowę w przeciwną stronę i nie odezwała się słowem. — Och, daj spokój. Nie bocz się na nas. — Wydął w udawanym smutku wargę. Danielle znowu mu nic nie odpowiedziała, przez co westchnął głośno. — Tak, tak, wiem, że Hector potrafi być czasem nie do zniesienia, ale jest za to na prawdę świetnym pierwszym oficerem — rzekł optymistycznie, jakby wiedząc czemu jej humor jest taki, a nie inny.
— Jest potworem — podsumowała chłodno.
Oślizgłą gadziną, która powinna skończyć na stryczku. Jak oni wszyscy.
— Być może. — Wzruszył obojętnie ramionami, tak jakby go to nie obchodziło. Cóż, właściwie to tak właśnie było.
Po chwili ciszy, wstał ze swojego miejsca i wyszedł z celi, tylko po to, by stanąć przy drzwiczkach od celi Danielle, która słysząc zgrzyt zamków, podniosła wzrok.
— Co ty robisz? — spytała z nutą obawy w głosie. Nie miała kompletnie pojęcia co chciał zrobić i raczej nie chciała, by cokolwiek robił, bo zapewne nie byłoby to nic dobrego. Z tymi szubrawcami nigdy nic nie wiadomo.
— Otwieram drzwi, nie widać? — odpowiedział jej mężczyzna, wciąż walcząc z zamkiem. — No co za cholerstwo — wymamrotał pod nosem, coraz bardziej się irytując, gdy zamki nie chciałby ustąpić. — No w końcu! — Otworzył drzwi i wszedł do środka, zamykając je za sobą. Sheldon ze zmarszczonymi brwiami obserwowała jego poczynania, nie wiedząc do końca jak ma zareagować. — Więc — zaczął, siadając po turecku na ziemi, naprzeciw niej. — Opowiadaj.
Teraz to kompletnie nie wiedziała co ma zrobić. Pirat siedział i wpatrywał się w nią z wyczekiwaniem w oczach, a ona była kompletnie zdezorientowana. Kiedy Barbossa jasno wyrażał się w swoich słowach, tak mowa Sparrowa była kompletnie inna.
— Opowiadać... o czym? — zapytała, przekrzywiając głowę.
— Nie wiem, może o twoim narzeczonym? — Wzruszył luźno ramionami. — Jaki on jest? — Oparł swoją brodę o splecione dłonie, pochylając się bardziej w jej stronę, a w jego oczach pojawiło się zainteresowanie.
Co...?
— Po co ci ta informacja? — mruknęła nieufnie. Nie zamierzała się dać znowu wrobić w coś czego potem będzie żałować, tak samo jak wczoraj wieczorem. Być może i Jack Sparrow wyglądał na idiotę, ale równie dobrze mógłby by nim nie być. Wygląd, a także wiele innych czynników czasem mylą.
— Jeśli mamy cię oddać z powrotem twojemu ukochanemu hrabiemu, to wolę wiedzieć, czy być może, nie potrzebujesz na przykład pomocy, by od niego nie uciec. Różnie to u was bogatych bywa, nie zawsze to małżeństwo z miłości, czasem może to być wina... Starych? Tak. Logiczne — zgodził się ze samym sobą i upił duży łyk z butelki, sprawiając, że Danielle nieznacznie się skrzywiła. Przeklęty alkohol i piraci. Im dłużej tu była, tym bardziej miała ochotę spalić ten ich rum, tylko po to by zobaczyć ich twarze. Na prawdę nie wiedziała co oni widzieli takiego przyjemnego w alkoholu.
— Cóż... — zaczęła zastanawiając się nad dobrym doborem słów. — Mój narzeczony jest... inny niż angielscy dżentelmeni — odparła, starając się opisać Abernathy'ego w taki sposób, by nic nie zdradzić, jak i również cokolwiek odpowiedzieć.
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, czując zimno od mokrej podłogi. Im dłużej tu była, tym bardziej odnosiła wrażenie, że jeszcze może dwa dni i się rozchoruje. To nie znaczyło nic dobrego. Jeśli będzie chora i nie dostanie wtedy pomocy, umrze. To nie była przyjemna myśl, ale taka była prawda.
— Dżentelmeni i piraci prawie wcale się od siebie nie różnią. Każdemu z nas zależy w końcu na jakimś skarbie — wyjaśnił mężczyzna, gestykulując rękami, jakby zdradzał jej jakiś wielki sekret świata. — Ale to co nas od siebie różni to to, że u was zasady są tak pogmatwane i tak skomplikowane, że aż nie dziwię się niektórym, iż są tak nieszczęśliwi. — Pokręcił z obrzydzeniem na twarzy głową. — My mamy prostą i zrozumiałą zasadę; brak zasad. Uwierz mi, złotko, że brak zasad, to najcudowniejsza rzecz dla człowieka. Nic cię nie ogranicza, nic cię nie trzyma, nic ci nie rozkazuje kim masz być — dodał ostatnie słowa ciszej, a ona poczuła, jak coś w jej umyśle klika.
Czy rzeczywiście piraci mieli się tak dobrze? U nich trzeba było sobie wywalczyć miejsce mieczem i strzelbą, śmiercią i pieniędzmi, posiadaniem załogi i statku. Zaś u niej, dzięki zasadom, każdy wiedział co ma robić, gdzie jest jego miejsce. W pokoju mógł dostać się na wyższy szczebel, bez śmierci, dzięki samym słowom i obietnicom. Te zasady, które według Jacka były zagmatwane, układały wszystko w jeden porządek tworząc idealne społeczeństwo bez chaosu, który nieśli piraci.
— A co z waszym kodeksem? — Podniosła brew, przypominając sobie o tym przeklętym kodeksie, który miał uratować jej życie, gdyby oczywiście nie pewien pierwszy oficer ze swoimi mądrościami.
— Cóż, jak to Barbossa powiedział, kodeks to bardziej wskazówki niżeli zasady. — Jack wzruszył ramionami i posłał jej uśmiech, który sprawił, że zacisnęła ręce na materiale poniszczonej sukni. — Mieliśmy nawet kiedyś Króla Piratów, który rzeczywiście miał nad nami jakąś władzę, ale już dawno umarł, a nowego wybiera się głosowaniem demokratycznym, co jednak prowadzi do wielu... konfliktów — wymamrotał, przewracając oczami na wspomnienie tych rzekomych wyborów. To był istny koszmar, ale może tak było lepiej. — Tak więc, cieszymy się życiem bez władzy i zasad. Na morzach postrach sieją najsprytniejsi piraci. — Uniósł wskazujące palce do góry, chcąc podkreślić wagę ostatniego zdania.
— A nie najsilniejsi?
— Otóż, właśnie nie. — Pokręcił głową i zanim kontynuował, napił się po raz kolejny rumu. — Wiem, z własnego doświadczenia, że to nie mięśnie mają przewagę, a spryt. Jeśli jesteś sprytny i potrafisz to wykorzystać, nikt nie stanie ci na drodze — rzekł z pełnym przekonaniem, wpatrując się w zamyśloną twarz Danielle, która już nic mu nie odpowiedziała. — Będę się zbierał. — Ociężale wstał ze swojego miejsca, chwiejąc się i łapiąc za kraty, by złapać równowagę. — Za jakąś godzinę przyślę tu kogoś z jedzeniem dla ciebie. — Na wzmiankę o jedzeniu twarz Danielle trochę złagodniała. Boże, była tak bardzo głodna i spragniona wody, że aż dziwne iż o tym zapomniała przez rozmowę ze Sparrow'em. — Spróbuj nie uciekać, skarbie.
Mrugnął do niej flirciarsko, po czym wyszedł, nie zwracając uwagi, gdy na jej twarz znowu wpłynęło obrzydzenie spowodowane jego gestem. Mimo to, Jack wciąż był zdania, że jeszcze trochę czasu i oczaruje swoimi wdziękami Danielle.
Sparrow pojawiał się dwa razy na dzień. Rano i wieczorem, by sprawdzić jak się czuje i wdać w pogawędkę. Zazwyczaj to on opowiadał o swoich przygodach, które mogły być zmyślone, a może też i prawdziwe, ona zaś słuchała ich z mimowolnym zainteresowaniem, które wynikło z nie posiadania innych rzeczy do robienia i braku wyboru.
Oprócz Sparrow'a i jednego nad wyraz cichego pirata, który dostarczał jej prowiant, nikt jej nie odwiedzał. Pierwszemu Oficerowi się nie dziwiła po tym co zaszło podczas tamtej nocy, kiedy go uderzyła i cicho się z tego cieszyła, że miał ją gdzieś. Reszta załogi, jak to Jack jej powiedział miała zabronione odwiedzanie jej, bo mogłoby się to źle skończyć. Była wdzięczna komukolwiek, kto wydał im taki rozkaz.
Ciągle jej myśli zaprzątał też plan ucieczki, który nijak nie potrafił się stworzyć przez co była skazana na siedzenie w brygu i udawanie, iż pogodziła się ze swoim losem, jako zakładnik.
Jednak kiedy, myślała, że powoli przyzwyczaja się do mijających dni i powtarzania się tej codziennej rutyny, to pojawiły się kolejne problemy. Tak jak sądziła; im dłużej spędzała tam czas, na zimnej podłodze i w nocy, i w dzień, w ogóle nie przyzwyczajona do tego, tym bardziej jej organizm się wyczerpywał.
Kiedy więc Jack czwartego dnia, o poranku wszedł do jej celi i zastał ją wciąż śpiącą, zaskoczył go nieco ten widok. Później, gdy odczekał dobrą godzinę, a ona się nie obudziła, nie wiedział co za bardzo ma zrobić.
Odważył się w końcu ją obudzić, delikatnie potrząsając jej ramieniem, ale to nic nie dało. Nawet kiedy zrobił to trochę mocniej. Jego niepokój coraz bardziej narósł, co sprawiło, że w akcie desperacji posunął się nawet do niespodziewanego i głośnego krzyku, który zapewne obudziłby martwego.
Potem jednak, przyjrzał się uważnie jej bladej twarzy i spływającym po niej pocie. Uświadomił sobie wtedy bardzo złą rzecz, która mogła przesądzić nad wieloma rzeczami.
Danielle miała gorączkę.
Whoa, zgadnijcie kto wrócił z nowym rozdziałem. Tak, to ja i przepraszam, że tyle to trwało, ale uwierzcie mi, ogarnięcie się w nowej szkole, to istny dramat.
Mam nadzieję, że mimo wszystko, historia jak na razie wam się podoba. Jestem ciekawa czy już macie jakieś shipy, którym będziecie kibicować, a być może to jeszcze za szybko na to pytanie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top