ROZDZIAŁ XIX
────── ✦ ──────
ROZDZIAŁ XIX: Człowiek pełen tajemnic
────── ✦ ──────
Barbossa przez chwilę oszołomiony wpatrywał się w chłopca, po czym przeniósł wzrok na Danielle, która mocno zacisnęła szczękę. Oboje milczeli, nie wiedząc, jak zareagować w tej sytuacji.
— Mamo? — spytał ponownie chłopczyk, tym razem mocniej ciągnąc za jej suknie. Wreszcie, wyrwana ze swoich myśli, kobieta odwróciła wzrok od pirata i spojrzała na niego.
— Charles, to pan, który pracuje z twoim ojcem. Grzeczny chłopiec najpierw, by się przywitał, a nie zadawał pytania. — Pochyliła się nad nim, karcąc cicho, co sprawiło, że zarumienił się i opuścił głowę.
Barbossa był nieco zaskoczony, że tak łatwo mogła okłamać własne dziecko.
— Przepraszam, mamo — wydukał, wciąż nie podnosząc głowy. — Dobry wieczór panu.
— Dobry wieczór, chłopcze — odparł Barbossa, klękając na jedno kolano, żeby zrównać się z nim wzrostem.
Charles podniósł swoją główkę i spojrzał to na niego, to na jego małpę, która odwzajemniła jego wzrok, a nawet się do niego uśmiechnęła, co chłopiec niepewnie odwzajemnił.
Danielle widząc znajomy, ale również niepokojący uśmiech pojawiający się na twarzy Barbossy, który obserwował uważnie jej syna, ostrzegawczo położyła dłoń na ramieniu dziecka.
Mężczyzna pod wpływem jej ciężkiego wzroku, podniósł się i uspokajająco uniósł ręce, przestępując dwa kroki do tyłu.
Nie była przez to ani trochę bardziej spokojna. Jej serce biło z każdą chwilą coraz szybciej. Nie taki był plan. Charlesa nie powinno tu być, miał spać.
— Teraz, idź do Lily. Mama musi zająć się bardzo ważnymi sprawami — zwróciła się do syna, ściskając czule jego ramię.
— Ale ja jestem już duży, nie potrzebuje opiekunki. — Naburmuszył się, co sprawiło, że westchnęła ze zrezygnowaniem. Był tak samo uparty, jak jego ojciec, ale wielu mówiło też, że miał to po niej.
— Skoro tak, to idź pilnować brata. — Popchnęła go delikatnie w stronę drzwi, prowadzących do schodów na piętro. Im szybciej ten pokój opuści tym lepiej. — Jestem pewna, że Vincent bardzo się ucieszy, jak się z nim pobawisz.
— Ale, mamo... Vincent nie lubi moich zabaw, a walki na miecze to już w ogóle! — jęknął zrezygnowany. — Za bardzo się boi, ciamajda. — Przewrócił oczami, na co ona zacisnęła zęby. Od kilku dni jej synowie nie potrafili się ze sobą dogadać, a ona nie miała zbytnio czasu by rozwiązać ten problem. Najlepszym w godzeniu ich był jej mąż, zawsze potrafił jakoś to rozwikłać, ona zaś nie wiedziała, jak do tego podejść.
— Charles! Co ja ci mówiłam...
— Twój brat musi wiedzieć, że pewnego razu będzie musiał złapać za miecz. Jeśli nie do ataku, to do samej obrony. Bo jak inaczej obroni swoją matkę, gdy ty nie będziesz mógł? — wtrącił się Barbossa, zerkając z uśmieszkiem na Danielle, która zaczerwieniła się ze złości.
— Jego matka bardzo dobrze wie, jak się bronić, a nawet atakować — wycedziła, zaciskając pięści, by nie uderzyć go za komentarze, które w tym momencie były tak niepotrzebne. — Charles, idź do swojego brata, albo każę Lily odwołać twoją lekcję jazdy konnej — powiedziała synowi twardym, nieznoszącym sprzeciwów głosem. Jednak to zadziałało na dziecko.
— Dobrze, mamo — odpowiedział posępnie, opuszczając głowę. Powłóczył się do wyjścia, zerkając jeszcze szybko w kierunku pirata i mówiąc mu ciche dowiedzenia. Barbossa skinął mu tylko głową, przez co Danielle trochę odetchnęła z ulgą, że nie zaczepiał dalej jej dziecka.
— Bennett w wersji małej? — spytał, kiedy chłopiec wyszedł, a drzwi się za nim zatrzasnęły.
— Mówią, że on jest podobny do Abernathy'ego, a jego młodszy brat do mnie. Nie jesteś jednak tutaj, by poznawać się z moją rodziną. Nawet nie myśl o zbliżaniu się do nich, bo źle się to dla ciebie skończy — zagroziła mu, co spotkało się z jego prychnięciem na te słowa.
— Kocica broniąca swoich kociątek. Nie powinnaś mnie w takim razie tu sprowadzać — odparł spokojnie, wzruszając ramionami.
— Miałam dobry powód, by to robić.
— Och? — Podniósł brwi w udawanym zdziwieniu. — A to ciekawe. Jaki?
— Co powiesz na kolejny pakt, Kapitanie?
— Więc mówisz, że twój ojciec po śmierci w swoim testamencie napisał ci, że twoja matka posiadała jakieś dzienniki, które pisała podczas swoich podróży oraz pochodziła z Hiszpanii, a nie Anglii, jak sądziłaś? — upewnił się, co do usłyszanej przed momentem historii. Kobieta skinęła sztywno głową. — To nie tłumaczy jednak, co mam z tym wspólnego ja.
Rok po ślubie zmarł jej ojciec. Nie mogła przyjechać do Port Royal z powodu ciąży. Cały majątek z jej pozostałego spadku przypłynął statkiem wraz z testamentem. Od chwili, gdy go przeczytała, Danielle w końcu zaczęła rozumieć wiele rzeczy. Jej matka nie pochodziła z Birmingham, jak powiedział jej ojciec, ale z Walencji. Więc jako jej córka miała w sobie hiszpańską krew. To by wyjaśniało, dlaczego jej matka tak bardzo nalegała na naukę hiszpańskiego. Jednak ta informacja nie była dla niej wystarczająca. Dowiedziała się także o jakiś dziennikach swojej matki, które zostały gdzieś przez nią ukryte. Chciała je znaleźć i przeczytać.
— Dzienniki są na Isla De Muerta — powiedziała, myśl, która prześladowała ją od ponad kilku miesięcy i nie pozwalała jej zasnąć w nocy.
Dla kogoś to mogło być zabawne, że kobieta, dorosła kobieta posiadająca rodzinę i wszystko na skinięcie palcem, tak bardzo pragnęła odnaleźć jakieś stare pisma swojej rodzicielki. Danielle chciała odkryć przeszłość, która sprowadziła ją tutaj. Chciała wiedzieć czemu jej matka zachowywała się tak, a nie inaczej. Czemu wpajała jej swoje dziwne lekcje życiowe.
— Skąd niby to wiesz? — Podniósł brew, krzyżując ręce na piersi. Z każdą chwilą dowiadywał się coraz to ciekawszych rzeczy. Zastanawiało go, czy sam Hrabia Bennett wiedział, że wziął za żonę córkę Hiszpanki. Przecież Hiszpania wciąż, niezmiennie pozostawała niebezpiecznym wrogiem Anglii.
— Od mojej matki. Jak pamiętasz, to jej naszyjnik. — Wskazała na znajomy mu już naszyjnik w kształcie serca spoczywający na jej smukłej szyi. Barbossa jednak dostrzegł tam dziwną rysę biegnącą przez sam środek. Tak jakby się... złamał. — Kiedyś mój młodszy syn, Vincent przez przypadek go rozbił na pół. W środku było to. — Wskazała podbródkiem na leżącą, na biurku małą karteczkę.
— Współrzędne? — Barbossa nachylił się i spojrzał z ciekawością na wypisane smukłym pismem liczby i litery. Zamrugał zaskoczony, bardzo dobrze je znając. W końcu pływał w to miejsce od dziesięciu lat.
— Poszperałam trochę na mapie, a potem potajemnie w zapiskach Abernathy'ego na temat tamtych terenów. Wszystko co odnalazłam, to były stare i ledwo czytelne pisma, bowiem porzucił szukanie tej wyspy, kiedy dowiedział się o waszej klątwie, ale współrzędne się zgadzały. Dzienniki są na Isla De Muerta — powtórzyła ostatnie zdanie, które ciągle wybrzmiewało w jej głowie.
Na początku, chciała, by to Morveren jej je przyniosła, ale syrena kategorycznie odmówiła ze względu na fakt, że wyspa należała do pogańskich bogów, którzy nie znosili syren, a te również bały się tam wpływać. Danielle była jednak tak zdeterminowana, aby odzyskać te dzienniki, że była gotowa nawet zawrzeć pakt z przeklętym piratem i wrogiem jej męża.
— No proszę, ktoś tu ma sekrety. — Pirat uśmiechnął się złośliwie.
Nie żeby się tego nie spodziewał. Człowiek taki jak Abernathy był człowiekiem pełnym wszelkiego rodzaju tajemnic, za które jego żona prawdopodobnie by go znienawidziła, a społeczeństwo by go powiesiło. Natomiast małym zaskoczeniem była jego ukochana, która zdawała się nauczyć od niego posiadania sekretów.
— To nie twój interes, jak wygląda nasza relacja — wycedziła chłodno, zaciskając zęby. Nic nie wiedział co się tutaj działo. Nikt nie miał wiedzieć. Oboje sobie to przyrzekli.
— Wręcz przeciwnie. Muszę wiedzieć, czy to nie jego pułapka. — Zbliżył się do niej niebezpiecznie blisko i zniżył swój głos do szeptu. — Oboje wiemy, że twój mąż nie zadowolił się tamtego dnia.
Czując, jak jej serce bije szybciej na nieoczekiwaną bliskość ich ciał, szybko cofnęła się i ponownie stanęła po drugiej stronie biurka. Ze względu na dzielący je duży mahoniowy mebel, czuła się znacznie spokojniej.
Barbossa uniósł tylko kąciki ust. Czyżby się go bała? Niekoniecznie, równie dobrze, to mogła być inna rzecz i to go w dziwnie przyjemny sposób zaskakiwało.
— Uratował mnie. Cieszył się — powiedziała pewnym siebie tonem, patrząc mu hardo w oczy, które pociemniały na te słowa.
— W głębi wiedział, że zaspokoiłoby go tylko odcięcie mojej głowy i zawieszenie jej na ścianie, jak trofeum z polowania — rzekł, wskazując na jedną z jelenich głów znajdujących się na ścianie, jako dekoracja. Był pewien, że Bennett z wielką chęcią zawiesiłby tam też i jego głowę.
— Tego akurat upolowałam ja. — Uśmiechnęła się lekko, na co on podniósł brwi. Rzeczywiście, mogła to być nie lada niespodzianka. Kobieta na polowaniu. — Mniejsza. Chcę dobić z tobą paktu. Moneta za dzienniki — powiedziała, wracając do obojętności na swej twarzy.
Coraz bardziej go zaskakiwało, jak ta kobieta potrafiła tak szybko zmieniać swój nastrój. Raz stawała się oziębła i groziła mu, a raz na jej twarzy pojawiał się uśmiech. Była zupełnie jak morze. Nieprzewidywalna w swych czynach.
— Wiesz, że równie dobrze mógłbym po prostu ci ją w każdej chwil zabrać. Musisz mi zaoferować coś więcej — odrzekł bez owijania w bawełnę. I tu musiała mu przyznać rację. Jej oferta była zbyt licha by się na to zgodził. Musiała wymyślić coś jeszcze. Coś co rzeczywiście go przekona.
— W porządku, chciwy człowieku. — Barbossa uśmiechnął się do siebie na opis jego osoby. — Upewnię się, że Kompania Wschodnioindyjska nie będzie cię ścigać przez pierwszy rok po złamaniu klątwy. Pasuje? — spytała zniecierpliwiona.
— Mamy umowę — odpowiedział zadowolony, a ona w duchu odetchnęła z ulgą. Wszystko szło tak jak powinno. Jej plan działał. — Kiedy tylko moja klątwa się zakończy, przypłynę tutaj z twoimi dziennikami, a wtedy...
— O nie, źle mnie zrozumiałeś — przerwała mu, kręcąc głową. Czując nagle wstępującą w nią pewność siebie, ominęła biurko, ponownie stając przed nim. Jej czerwone usta wykrzywiły się w uśmieszku, kiedy skrzyżowała ręce na piersi i zadarła głowę do góry, by spojrzeć mu prosto w oczy. Dostrzegła tam to co chciała dostrzec. Konsternację wywołaną jej słowami. — Płynę z tobą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top