ROZDZIAŁ XIV

────── ✦ ──────

ROZDZIAŁ XIV: Gołąb, który zezłościł jastrzębia

────── ✦ ──────

— Uważaj!

Danielle rzuciła się na piasek, by uniknąć kul, ale Tamara nie miała takiego szczęścia i kula trafiła ją w koniec ogona. Zawyła z bólu, a jej siostry zasyczały groźnie, obnażając swoje kły i pazury. Pomagały swojej siostrze wycofać się do wody, by była w stanie odpłynąć i uciec.

Tą samą ścieżką, na którą przed momentem spoglądała Danielle, wyszła prawdopodobnie cała załoga Czarnej Perły, każdy z nich uzbrojony po zęby, a na ich czele stała osoba, której najbardziej w życiu pragnęła już nie ujrzeć.

— Precz od mojej własności, parszywe demony! — Barbossa wystrzelił z pistoletu w kierunku kolejnej z nich, trafiając w ramię Morveren, która syknęła, ale mimo to, wciąż wraz z siostrami wycofała się do wody.

— Przestań! — krzyknęła Danielle, stając pomiędzy nimi i wyciągając ręce na boki, by w jakikolwiek osłonić uciekające syreny przed piratami. — Robisz im krzywdę! — dodała jeszcze głośniej, rzucając mu stanowcze spojrzenie, które odwzajemnił.

— I dobrze! Niech znają swoje miejsce! — warknął podnosząc głos, a ona nie mogła powstrzymać się od przestąpienia paru kroków w jego stronę. Wiedziała, że ryzykowała wiele robiąc to, bowiem im bliżej niego była, tym bardziej mogła wyczuć emanującą z niego wściekłość. Sama jednak również była wściekła, a może też maskowała pod tym swoją porażkę, że znowu jej plany zostały pokrzyżowane.

Cała załoga zaś, stała z tyłu nie wiedząc dokładnie co ma ze sobą zrobić, kiedy ta dwójka wydawała się sobie niemal skakać do gardeł. Gdyby ktoś z nich się odezwał zapewne zostałby postrzelony, za przerwanie.

— Nie! Nic ci nie zrobiły!

Zbliżyła się do niego znowu, jednak on uczynił to samo, sprawiając, że musiała podnieść głowę, by wciąż patrzeć mu w oczy. Gdyby chciał, mógłby wyciągnąć rękę i ją dotknąć. Może nawet uderzyć, ale ona mogła zrobić z nim to samo.

— Głupia, jeszcze chwila, a by cię zabiły — powiedział z mrokiem czających się w oczach, a jej złość nieco przygasła. — Najwyraźniej wolały poczekać na resztę, by zrobić sobie ucztę z dziewicy.

— Co?!

— Nie bądź zdziwiona, dziewicze mięso jest dla nich jak rarytas — zaśmiał się krótko, a ona skrzywiła z obrzydzeniem, co wywołało w nim tylko jeszcze większe rozbawienie. Załoga również nie mogła się powstrzymać od cichych śmiechów.

— Nie kontynuuj tego tematu — wymamrotała, czując, jak robi jej się niedobrze. Czy rzeczywiście te syreny chciały ją zjeść? Być może Tamara i ewentualnie Aquala na takie wyglądały, ale Morveren? Nie wydawała się mieć tego na celu, nawet, gdy zabrała łuskę z jej ogona, nic nie powiedziała.

— Zgodzę się z nią — mruknął zdegustowany Jack, podchodząc do nich, a Barbossa przewrócił oczami na ich zachowanie.

— Idziemy — rozkazał, spoglądając po reszcie piratów, którzy wydawali się nieco ożywić na te słowa. — Niech każdy ma oczy szeroko otwarte, mogą wrócić w większej liczbie — ostrzegł, a potem chwycił mocno za ramię Danielle, która jęknęła z bólu. — A ty moja droga, nie myśl, że odpuszczę ci to co zrobiłaś na statku — wycedził jej do ucha, sprawiając, że po jej ciele przebiegły dreszcze.

— Gdybym mogła zrobiłabym to jeszcze raz, a potem wbiłabym ci to w serce! — wysyczała z pogardą, patrząc mu w oczy, w których ponownie wybuchła złość.

Niespodziewanie poczuła mocny ból, kiedy uderzył ją w policzek.

— Hectorze! — Zaalarmowany tym zajściem, Jack odwrócił się w ich stronę, wpatrując się, w swojego pierwszego oficera i pannę Sheldon z niepokojem w oczach. Niemniej jednak Barbossa zignorował go, nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.

— Jesteś rozpieszczoną smarkulą, która wydaję się myśleć, że ma wszystko podane na tacy. Wyobraź sobie, że tak nie jest, a skoro tak bardzo chcesz mnie zabić, to równie dobrze możemy ci dać miecz i stoczymy pojedynek. Przestanę być taki miły i nie oszczędzę cię nawet na chwilę, a potem będę patrzeć, jak kulisz się na ziemi i bardzo powoli wykrwawiasz, ptaszyno — warknął z jadem w głosie, niemal brzydząc się wypowiedzieć ostatnie słowo.

Przestraszona Danielle zaczęła się cofać do tyłu, ale to tylko spowodowało, że potknęła się i upadła na piasek. Widząc to wszystko, Barbossa zachichotał, drwiąc z niej i czerpiąc satysfakcję z jej strachu. Podobnie, jak podczas sztormu, znowu zaczął powoli do niej podchodzić, wpatrując się w nią świdrującym spojrzeniem.

— Hectorze, dosyć! — Sparrow podniósł głos, zatrzymując pierwszego oficera w półkroku. — Dziewczyna ma być w całości, bez szwanku dostarczona Bennettowi, taka była obietnica. Taki jest mój rozkaz — powiedział z chłodem i powagą, których Danielle nigdy w nim nie słyszała, ale wydawało się, że to podziałało na Barbossę.

— Aye, Kapitanie — wymamrotał pod nosem, cofając się do tyłu, a następnie mijając ją poszedł za załogą już bez słowa i spojrzenia.

— Gołąb, który zezłościł jastrzębia — wymamrotał pod nosem Jack, kręcąc głową i pomagając jej wstać. — Nic ci nie jest? — Nic mu nie odpowiedziała, sama nie wiedząc jak się czuje. Jedyne co czuła w tamtym momencie to pustka i być może zaskoczenie całą tą sytuacją. — Nie musisz odpowiadać. Nikt nie powinien tutaj mówić. Wiedziałem, że to będzie zły pomysł z płynięciem obok syren. Już raz pożałowałem tego, nie chce znowu tego poczuć — dopowiedział cichszym głosem, jakby dzielił się jakimś sekretem.

— C-Co masz na myśli? — Zerknęła za niego z obawą, na co wzruszył ramionami i pociągnął ją w stronę ścieżki do lasu, w którą chwilę temu wszedł Barbossa.

— Tylko to, że głos syren może nieźle namieszać w głowie człowieka. Nawet takiej panny jak ty. — Wskazał na nią palcem, a ona nerwowo przełknęła ślinę. — To co stało się podczas sztormu, te wszystkie emocje i walka, to ich wina.

— Wiem o tym, że mnie okłamywaliście i próbowaliście mnie sobie zjednać kłamstwami — powiedziała z wrzutem, a Jack odwrócił wzrok i lekko skinął głową. — Chcecie bym powstrzymała Hrabiego przed zemstą na was. To nie była wina syren — dodała, odwołując się na fakty.

Pirat westchnął ciężko, ale wciąż powoli szedł z nią, rozglądając się po otoczeniu, jakby upewniając się, że idą w dobrą stronę.

— To prawda, ale czy możesz nas winić? Musimy mieć jakiś plan, bo twój narzeczony nie jest przecież głupcem, jak większość z nich. — Chcąc nie chcąc musiała się z nim zgodzić. Abernathy nigdy nie był głupcem. Był inteligentny, uprzejmy, miły i czuły... Nie był na pewno zwykłym zadufanym w sobie arystokratą. — Chcemy tylko złoto, nie zależy nam na cierpieniu niewinnych — wytłumaczył, a ona podniosła brew niezbyt w to wierząc. Barbossa w końcu był idealnym przykładem, że obchodzi go złoto, bez względu na to kto musi ucierpieć, by on to złoto zdobył. — Nie o tym myślałem, kiedy pragnąłem zostać piratem i kapitanem statku. Chciałem odnaleźć skarby, jakich nikt dotąd nie odnalazł. Chciałem, by ludzie opowiadali o mnie historie, o tym jakie to cuda posiadłem — powiedział, wpatrując się przed siebie dziwnie oddalonym wzrokiem. W jego głosie z zaskoczeniem dziewczyna dostrzegła prawdę.

Gdyby tak się zastanowić. Jack nie skrzywdził jej ani razu. To ciągle Barbossa był tym, który odpowiadał za jej obrażenia, ale nie on. Jack może wydawał się być na początku głupi, ale teraz dostrzegała w nim swego rodzaju spryt i zaradność. Jakimś sposobem znalazł się na miejscu kapitana, a nim nie zostawał byle kto.

Patrzysz na to od tylko jednej strony. Pamiętaj, że każda moneta ma dwie.

— Czemu powinnam wam pomóc? — spytała po chwili milczenia.

— Ponieważ wciąż tego pragnę — odpowiedział jej, przystając w miejscu i odwracając w jej stronę. W jego spojrzeniu widoczne było błaganie, które sprawiło, że coś w sercu dziewczyny drgnęło. — Zrozum, jeśli oboje osiągniemy porozumienie, to nam obojgu wyjdzie na dobre. Nawet jeśli uważasz, że nie, to twoje sumienie będzie o wiele lepiej się czuło, gdy nie będziesz mieć na nim zabójstwa kilku osób.

— Muszę być wierna — powiedziała cicho, opuszczając wzrok. Pierścionek zaręczynowy na jej palcu nagle zrobił się ciężki i niewygodny. Przypominał jej wciąż o tym, że była zobowiązana do wielu rzeczy, a przede wszystkim do wierności swemu mężu, jak i również postanowieniom, na których się wychowała. Wciąż była arystokratką. Nie wolną dziewczyną.

— Hector i ja uratowaliśmy ci życie, kiedy byłaś chora, a ja uratowałem cię teraz przed jego gniewem. Myślę, że pora byś się nam odpłaciła — rzekł spokojnie, pochylając się w jej stronę, by dotknąć jej ramienia, tym samym sprawiając, by na niego spojrzała.

Po chwili wznowił krok, a ona ruszyła za nim, ale jej myśli wciąż pozostawały w tamtym miejscu. Wewnątrz niej zaczęła się toczyć walka, której do wieczora nie potrafiła wygrać, żadna ze stron. Lecz jedno było pewne.

Danielle nie zamierzała dać się znowu im okłamać i zmanipulować.












Jak myślicie? Powinna im pomóc, czy nie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top