ROZDZIAŁ X

────── ✦ ──────

ROZDZIAŁ X: Czas pokaże

────── ✦ ──────


Następnego dnia, gdy Danielle zaplatała swoje włosy w warkocz, oparta o maszt, Barbossa, wyszedł z kajuty kapitana wraz z jakimś piratem z załogi, z niewielkim uśmiechem na ustach. Ten zadowolony uśmieszek, sprawił, że dziewczyna prychnęła.

— Czemu jesteś taki zadowolony? — spytała, odrzucając skończoną fryzurę na plecy i zakładając kapelusz. Po wczorajszych wydarzeniach nie spała za dobrze, ale wciąż się cieszyła, że chociaż mogła spać w kajucie kapitana. Nie wiedziała ile jeszcze będzie mogła tam być, ale miała nadzieję, że nie trafi znowu do brygu. 

Mężczyzna przystanął przy niej, a jego małpa wskoczyła na jego ramię. Danielle spojrzała na kapucynkę z nieufnością w oczach.

— Dowiedziałem się, że list do twojego kochasia został dostarczony — odpowiedział jej, sprawiając, że zamarła na jego słowa.

— Ty... Co? — wyjąkała zdziwiona, czując jak ogarnia ją stopniowo ulga i zarazem strach. Ulga, że Abernathy teraz rzeczywiście będzie ją szukał, a strach, o to co było napisane w tym liście. To jasne, że chcieli okup, ale co jeszcze tam zażądał? 

— To co usłyszałaś, ptaszyno. — Wzruszył ramionami, nie zwracając uwagi na jej stan. Po cichu jednak czerpał z tego satysfakcję. — Przyznam, że twój naszyjnik się mi bardzo przydał — dodał, podnosząc kąciki ust w złośliwym uśmieszku. 

— Kiedy mi go oddasz? — spytała, rzucając mu spojrzenie pełne wyczekiwania. 

— Jestem pewien, że jeśli twój kochaś zapłaci nam okup, to wtedy ci odda twój naszyjnik — odparł, a ona otworzyła usta, czerwieniąc się ze zdenerwowania. Ta szuja właśnie odesłała jej naszyjnik! — Nie złość się, musiałem jakoś udowodnić, że ty to ty, a nie jakaś inna dziewczyna — mruknął, spoglądając na to na nią to na Tortugę. — Myślę, że śniadanie zjesz na wyspie. Ale spróbuj pomyśleć o ucieczce, to skończy się spanie w ciepłym łóżku — ostrzegł ją, a ona przełknęła nerwowo ślinę. — Czy wyraziłem się jasno, ptaszyno? 

— Tak — odpowiedziała, mając ochotę przewrócić oczami, na jej przezwisko. Nie miała pojęcia skąd to wziął, ale nie zamierzała o to pytać. Jedyne co wiedziała, to to, że Barbossa uwielbiał ją denerwować, a to była kolejna rzecz, która to robiła.

Przemierzali ramię w ramię uliczki Tortugi, spokojnym krokiem, za który Danielle dziękowała po cichu Barbossie. Nie zamierzała znowu próbować nadążyć za jego tempem chodzenia, bo pewnym było, że zostałaby daleko w tyle.

Tortuga w ciągu dnia była o wiele cichsza i spokojniejsza. Tak jakby całe szaleństwo i prawdziwe życie zaczynało się po zmroku, a w dzień wszyscy leczyliby alkoholowe skutki po ostatniej pełnej wrażeń nocy. Danielle cieszyła się z tego, bowiem nienawidziła widoku tego miejsca w nocy, w swojej pełnej okazałości.

— Barbossa! — odezwał się głos za nimi, a oboje zatrzymali się w miejscu. Danielle podążając za śladem pierwszego oficera, również się odwróciła.

W ich stronę szła dwójka mężczyzn, którzy oczywiście byli piratami. Jeden z nich był nieco starszy od Barbossy i miał długą rudą brodę pełną wplecionych w nią koralików. Nie miał jednego oka i nosił przepaskę. Drugi zaś wydawał się być o wiele młodszy i na pewno bardziej zadbany niż ten pierwszy. Wystarczyło spojrzeć na jego choć proste, to czyste ubranie i krótkie czarne włosy. 

— Do tyłu, kapelusz nisko, nie odzywaj się, nie patrz, bo będziemy mieć problemy — wyszeptał do niej ostrzegawczo, przez zaciśnięte zęby, sprawiając, że zadrżała. Ta dwójka nie mogła znaczyć nic dobrego, ale Danielle nigdy nie spodziewałaby się po piratach czegoś dobrego. Uczyniła to co jej powiedział mężczyzna, przestępując za niego i opuszczając kapelusz, by zakrył jej twarz przed wścibskimi oczami dwójki piratów. — Rudobrody! Martin! — odpowiedział, starając się brzmieć na spokojnego.

— Kopę lat, ostatnio widzieliśmy się, jak byłeś kapitanem Cobry — powiedział Rudobrody, kręcąc głową i wykrzywiając wargi w wrednym uśmieszku. — Szkoda, że została zatopiona, ale podobno już wszystko się wyjaśniło.

— Aye, Boris Palachnik, ta zdradziecka gadzina złamał kodeks i stanął przed Trybunałem Braci. Od roku nie żyje, a ja zyskałem tytuł Lorda Morza Kaspijskiego — odpowiedział z dumą. Danielle delikatnie, zerknęła na mężczyzn, ale szybko opuściła wzrok, napotykając zielone oczy Martin'a.

Nie uszło to uwadze, ani Barbossie, ani Rudobrodemu.

— Twój majtek? — Rudobrody wskazał brodą w kierunku Sheldon, która wstrzymała oddech. Wyobrażała sobie już, jak Barbossa wewnętrznie pragnie ją skarcić za taką nierozważność. Ci piraci na pewno wiedzieli już o tym, że Czarna Perła była w posiadaniu narzeczonej Hrabiego Bennetta i zapewne zacierali już ręce na to, by odebrać im ją i samemu wziąć za nią okup. 

— Młody dopiero co się zaciągnął — odpowiedział tym razem ostrożnie mężczyzna. Danielle mogła wyczuć jego zdenerwowanie, ale sama denerwowała się jeszcze bardziej. Nie była pewna czy chociaż w jednym calu wyglądała jak chłopak, ale musiała już w to brnąć, bo fakt, że jest inaczej nie przysporzyłby im szczęścia.

— Słyszałem, że jesteście w posiadaniu królewskiego klejnotu — zaczął niewinnie Martin, ale cała trójka wiedziała do czego odnosiło się określenie "królewski klejnot". — Nie zaprzeczaj, wszyscy teraz o tym mówią — dodał, gdy Barbossa otwierał już usta. 

— Wieści szybko się rozchodzą — odparł skrzywiony pierwszy oficer Czarnej Perły, a Rudobrody zaśmiał się.

— Trafiliście na grubą rybę, przyjacielu. — Poklepał go po ramieniu. — Tylko nie przeceniaj się przy Bennecie. Oboje wiemy do czego jest zdolny — poradził mu, a Barbossa westchnął i skinął głową.

Danielle wciąż czuła na sobie spojrzenie Martina, które sprawiało, że nie potrafiła przełknąć śliny. Czy on wiedział? Wydawało się, że Barbossa myślał o tym samym co ona, bo jego spojrzenie poleciało w kierunku ciemnowłosego.

— Znam swoje umiejętności — powiedział pewnie. — A teraz wybaczcie, ale muszę załatwić parę spraw i mam niewiele czasu. — Zaczął się powoli wycofywać, a dziewczyna uczyniła to samo, wciąż trzymając głowę nisko.

— Racja nie będziemy cię zatrzymywać — rzekł ze zrozumieniem Rudobrody, a Martin skinął głową, nieco zamyślony. — Szczęścia z Bennett'em i jego dziewką, podobno jest upierdliwa, jak cholera. — Po tych słowach odwrócił się i wraz z Martinem podążyli w przeciwną stronę. 

Danielle zacisnęła tylko pieści, by nie odezwać się, jakąś obelgą w jego kierunku. Na pewno znalazłoby się ich wiele, ale po pierwsze, była damą, a po drugie, zapewne zostałaby rozpoznana. 

Mężczyzna wskazał głową, że mogą już iść dalej i również odwrócili się.

— Barbossa. — Chłodny głos Martina zatrzymał ich w połowie kroku. Danielle czuła już, że za chwilę całe to kłamstwo zostanie przez niego przejrzane, jakby tamten mężczyzna się już tego domyślił. Zerknęła zdenerwowana na Barbossę, który odwzajemnił jej wzrok. — Gratuluję tytułu, należał ci się.

Hector posłał mu tylko krótki niezręczny uśmiech, po czym odeszli, szybkim krokiem, wciąż czując na swoich plecach spojrzenie zielonych tęczówek Martina.

— Co ty sobie myślałaś? — Przyparł ją do ściany, gdy oddalili się od tamtego miejsca wystarczająco daleko i weszli w jedną z opuszczonych uliczek. — Mówiłem ci, że masz nie patrzeć! 

— Ja... nie wiem — wydukała, przestraszona, wpatrując się w jego oczy.

— Przez twoją nieuwagę mogłaś doprowadzić do walki — powiedział, wzdychając ciężko, a ona zadrżała czując ciepłe powietrze na jej szyi. — Gdyby Rudobrody dowiedział się, że ty to ty, uwierz mi, już byś nie żyła. Twój narzeczony zatopił zbyt dużo jego statków, żeby nie chciał się zemścić. Zbyt dużo ludzi chce cię zabić, byś mogła sobie spokojnie tędy dreptać — warknął, odsuwając się powoli od niej. Dzięki bogom, bo nie wiedziała czy wytrzymałaby taką bliskość.

— Ty jakoś nie chcesz, ale Abernathy też ci coś zrobił. Czemu? — spytała przekrzywiając głowę i wpatrując się w niego wyczekująco.

— Ponieważ to nie była poważna rana, a złoto przekonuje mnie bardziej niż nic nie znacząca śmierć ładnej dziewczyny — odpowiedział szybko, nie patrząc na nią. — Gdybym chciał się zemścić, przeżyłabyś, bo zrobiłbym to w inny sposób, który na prawdę zabolałby twojego narzeczonego. 

Gdy wstąpili do karczmy Wiernej Oblubienicy, znalazł się tam również i Jack Sparrow. W towarzystwie dwóch dziewek, które zdawały się świetnie z nim bawić, słuchając jego zapewne kolejnych zmyślonych historii, których używał do zbajerowania Danielle. Cóż, jeżeli na nią one nie działały, to na tamte dwie kobiety zdawały się działać jak magnes.

Nie było w środku dużo ludzi. Tak jak  Danielle sądziła, większość pojawi się dopiero wieczorem, gdy Trotuga będzie się budzić do życia.

— Powinienem go zastrzelić tu i teraz — wymamrotał cicho Barbossa, zauważając kapitana Czarnej Perły. — Ale fakt, że zna położenie następnego miejsca naszej wyprawy mi na to nie pozwala. — Poprowadził ją na drugą stronę karczmy, by usiąść w odosobnionym stoliku przy ścianie.

— Czy piraci mają honor? — spytała niespodziewanie, przyglądając się otoczeniu.

Mimo wszystko, było tutaj całkiem ładnie i przytulnie. Jakaś trójka mężczyzn grała w karty, dwóch innych rozmawiało o czymś przy butelce, a jeszcze jeden siedział i czytał książkę. Znalazł się też taki, który wygrywał na swojej gitarze cichą melodię. Cały chaos z wczoraj zdawał się wyparować. 

— Aye, wbrew pozorom znajdą się tacy, którzy do nich należą — odrzekł jej, stukając palcami w blat. 

W pewnym momencie podeszła do nich kobieta, która zapytała Barbossę o ich zamówienie, co jakiś czas zerkając na Danielle, która pod wpływem jej wzroku poczuła się jeszcze gorzej niż, kiedy to patrzył na nią Martin.

Tutejsze kobiety zdawały się jej nienawidzić, a ona nie miała pojęcia o co im chodziło.

Na całe szczęście, mężczyzna szybko powiedział jej co chce, nie reagując na jej zaczepki, w których można było rozpoznać kokieterię. Ta kobieta dobrze wiedziała kim on był i, jak bardzo był bogaty. Mogłaby łatwo sobie dorobić, poprzez dogodzenie mu w towarzystwie tak samo jak tamte dwie inne kobiety, które widziała z Jackiem. Ale choć była ładna, to Barbossa i tak nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. 

To sprawiło, że Danielle poczuła coś przyjemnego w klatce piersiowej, ale szybko zdławiła to uczucie, gdy pomyślała o tym, że jedynym co go powstrzymywało przed skorzystaniem z towarzystwa tamtej kobiety była ona. Konkretniej obowiązek dopilnowania, by doszło do okupu. 

Barbossa był po prostu chciwy, a od towarzystwa, zdecydowanie wolał złoto.

— A czy ty masz honor? — Odezwała się, gdy kobieta odeszła.

— Zależy w jakiej sytuacji mnie postawisz, panno Sheldon — odpowiedział wzruszając ramionami, odchylając się wygodnie na krześle i spoglądając jej w oczy.

Wtedy Danielle połączyła kolejne fakty, które sprawiły, że jej brwi się zmarszczyły.

— Chcesz przeprowadzić bunt?

— Czas pokaże — odpowiedział jej tajemniczo, a ona poczuła nieprzyjemne dreszcze przebiegające po plecach. Zaczynała trochę współczuć Sparrow'owi, że wybrał sobie tak podstępnego pierwszego oficera, ale z drugiej strony, to według niej Barbossa bardziej się nadawał na kapitana. Od samego początku po prostu czuć było od niego tę władczą aurę. — Jesteś niezwykle sprytna. Czy wspomniał ci to ktoś kiedyś? — Przekrzywił głowę, a jego usta podniosły się w uśmieszku.

— Mój narzeczony często to mówi — przyznała, wspominając, jak podczas spotkań z Abernathym często spotykała się takim komplementem. Podobał jej się on, bo był po prostu inny od zwykłych uprzejmości arystokratów, którzy również przez pewien czas zabiegali o jej rękę. — Czasem też, że jestem niezwykle piękna — dodała, nie mogąc powstrzymać cisnącego się uśmieszku na usta. 

— Teraz rozumiem czemu wybrał ciebie — prychnął, a ona uniosła dumnie podbródek. — Sam chciałbym by moja kobieta też taka była. To zapobiega wielu nieprzyjemnym rzeczom. Głupia żona by mu tylko zaszkodziła, gdy ma się tylu wrogów — rzekł zamyślonym tonem, a jej uśmiech opadł. 

Czy do tego momentu nie zdawała sobie, że jej narzeczony ma aż tylu wrogów? Najwyraźniej tak. Czy poniekąd zaczęła się coraz bardziej bać? Trochę tak... 

W samą porę, by przerwać te myśli, przed nimi zostały postawione dwa talerze obwicie wypełnione pieczoną jagnięciną i innymi rzeczami, do tego jeszcze dochodziły dwa kufle. Jeden z piwem, drugi z wodą. Łatwo było odgadnąć co było dla kogo.

Danielle wpatrywała się w to z otwartymi oczami i ustami. Wszystko to po prostu wyglądało zbyt pysznie i pięknie, po tylu dniach jedzenia marnego posiłku, jaki był na Perle. Gdy do jej nozdrzy dotarł cudny zapach jedzenia, dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo była głodna i jak bardzo pragnęła po prostu poczuć ten smak ciepłego mięsa w ustach. 

A kiedy nie mogąc się powstrzymać, po prostu rzuciła się na to, Barbossa głośno zaśmiał się na ten widok.







W końcu kolejny rozdział!
Powiem wam, że dostałam takiego kopa, jak obejrzałam na prawdę świetny film w tematyce piratów, iż po prostu musiałam gdzieś to spożytkować ;)
 Jakby kogoś interesowało co to za film, to jest to  "Piraci: Ostatni królewski skarb" na Netflixie. Taki trochę koreański POTC, ale na prawdę świetnie wyszedł. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top